Doncowa Daria - Zupa ze zlotej rybki(z txt).doc

(1251 KB) Pobierz
Daria Doncowa

Daria Doncowa

ZUPA ze ZŁOTEJ RYBKI

spadowa

Z rosyjskiego przełożyła Agnieszka Lubomira Piotrowska

Świat Książki

Tytuł oryginału UCHA IZ ZOŁOTOJ RYBKI

Projekt okładki Małgorzata Karkowska

Zdjęcia na okładce Flash Press Media

Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka

Redakcja Elżbieta Rawska

Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik

Korekta Jadwiga Piller, Elżbieta Jaroszuk

Copyright © by EKSMO Agency Inc.

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o., 2004

Świat Książki

Warszawa 2004

Bertelsmann Media, Sp. z o.o.

ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa

Skład i łamanie PLUS 2

Druk i oprawa Wrocławska Drukarnia Naukowa

ISBN 83-7391-470-6 Nr 4714

 

DOTYCHCZAS UKAZAŁY SIĘ:

Nieściśle tajne

Zjawa w adidasach

Żona mojego męża

Kłamstwo na kłamstwie

 

Rozdział 1

W małżeństwie trudno jest tylko przez pierwsze dwadzieścia pięć lat, potem człowiek już rozumie, że nie może spodziewać się po partnerze niczego dobrego i zaczyna wieść szczęśliwe życie. Prawdę mówiąc, mnie ani razu nie udało się przetestować tej prawdy w praktyce, od

wszystkich mężów uciekałam, nie doczekawszy srebrnego jubileuszu. Jeśli mówić całkiem otwarcie, to nie udało mi się uczcić nawet dziesięciolecia związku małżeńskiego z żadnym z mężów, a jeśli mam przestać udawać nie wiadomo kogo, to muszę się szczerze przyznać: nie udało mi się wytrzymać w małżeństwie dłużej niż trzy lata.

Wyrywając się już cztery razy ze szponów małżeństwa, doszłam do wniosku, że zwierzę imieniem Daria Wasiljewa nie może żyć w niewoli, i zaprzestałam prób uzyskania statusu zamężnej kobiety. Ale niektóre moje przyjaciółki jak raz nastąpiły na grabie, tak robią to w nieskończoność. Zalicza się do nich Li-ka Sołodko. Bawiłam się na jej ośmiu weselach i nie mogłam wyjść z podziwu, że jej nie obrzydło tak za każdym razem przygotowywać ucztę nad ucztami, wkładać białą suknię, welon, wysłuchiwać uroczystych toastów gości, wróżących jej szczęście z kolejnym wybrankiem serca.

Oczywista sprawa, że dwanaście miesięcy po weselnych hulankach Lika wpadnie do Łożkina, rzuci się na kanapę i zanosząc się od płaczu, oświadczy:

- Kolka to bydlak! Biorę rozwód i wracam do panieńskiego nazwiska!

Lika jest do tego stopnia głupia, że za każdym razem zmienia nazwisko. W ostatnim czasie przysparza jej to nie lada

kłopotów. W wielu formularzach, które musi zapełnić w różnych sytuacjach życiowych, znajduje się rubryka: „Czy zmieniał/a pan/i nazwisko?". Uczciwa Lika złości się, próbując zmieścić w wąskiej ramce konieczne informacje: Kowalowa, Jermołowa, Szłykowa, Szełatunina, Arżannikowa, Nistratowa, Sołodko.

-  Idioci - syczała - nie pozwalają pisać na marginesach. Jakim organem myślał ktoś, kto opracowywał ten formularz? Dlaczego tak mało miejsca zaplanował na odpowiedzi?

Nie miało sensu tłumaczenie Lice, że normalna kobieta zmienia nazwisko raz, no dwa, dobra, niech będzie, trzy razy w swoim życiu. Lika powinna zatrzymać się na etapie pani Kowalowej albo pozostać przy panieńskim nazwisku, ale jak na złość, to akurat dosyć śmiesznie brzmi - Podujwietier. A Lika za każdym razem wychodziła za mąż na zawsze, przynajmniej bardzo w to wierzyła.

Dlatego też zupełnie mnie nie zdziwiło zaproszenie na kolejną ceremonię zawarcia związku małżeńskiego.

W piątek razem z Manią i Kicią wchodziłyśmy do restauracji „Łakomy Kąsek". Przy dźwigałyśmy dla Liki serwis na dwanaście osób. Fakt, nad wyraz tradycyjny prezent, ale nasza fantazja była na wyczerpaniu. W swoim czasie sprezentowałyśmy Lice komplet bielizny pościelowej, srebro stołowe, mikrofalówkę, pralkę, kryształowe kieliszki...

-  Mam nadzieję, że jedzenie będzie smaczne - szepnęła Maniunia, obciągając sukienkę - nienawidzę spódnic, chyba że ktoś inny je nosi, wiecznie się zadzierają...

-  A kupże sobie w końcu jakąś mniej obcisłą, w normalnym rozmiarze - rzuciła kąśliwie Kicia, kręcąc się przed lustrem. -Wiecznie byś chciała wyglądać lepiej i dlatego tak się ściskasz, a prawdę mówiąc, na próżno, szczuplej i tak już nie będziesz wyglądać!

Wtuliłam głowę w ramiona. No tak, teraz się zacznie! Maruśka napadnie na wredną Kicię... Ale Mania miała już za sobą okres szczeniackiego nieprzejednania. Wytwornie uniosła brew i spokojnie odpowiedziała:

-  Tak, z pewnością masz rację, trzeba kupić sukienkę szerszą, rosnę bez opamiętania, następnym razem wezmę czterdziestkę, a właśnie, Kiciunia, a jaki ty rozmiar nosisz?

-  Trzydziesty szósty - odparła Olga z satysfakcją. - Przedwczoraj kupiłam sobie tę sukienkę i jestem bardzo zadowolona: trzydziesty ósmy po prostu ze mnie spada.

I kontynuowała falę zachwytów nad sobą.

-  Obawiam się, że jesteś w wielkim błędzie - westchnęła Mania. - Nie chciałam cię martwić, ale tyjesz, i to bardzo, zobacz, jakie masz fałdki tłuszczu na bokach.

-  Gdzie? - Kicia przerażona wygięła nieprawdopodobnie szczupłą talię.

-  A ta sukienka to rozmiar czterdzieści dwa.

-  Chyba zwariowałaś! - Olga podskoczyła. - Trzydzieści sześć!

-  Właśnie, że nie, czterdzieści dwa! Spójrz lepiej na metkę.

Kicia pobiegła do toalety, Mania zaś nad wyraz spokojnie zaczęła poprawiać włosy. Chwilę później zakłopotana Olga stanęła przede mną.

-  Rzeczywiście, czterdzieści dwa, ale jak to możliwe? W sklepie przekonywali mnie, że to rozmiar trzydzieści sześć...

-  W taki sposób sprytni sprzedawcy usiłują zadowolić klienta - niewinnie odparła Maruśka - no i kłamią w żywe oczy. Wybacz, ale jesteś grubsza ode mnie, zobacz, moja spódniczka, choć rzeczywiście, troszkę mnie opina, ma metkę trzydzieści osiem, a ty masz rozmiar czterdzieści dwa.

-  Koszmar - wymamrotała Olga - ja tego nie przeżyję.

Oczy Kici zaczynały zachodzić łzami, a ja nieufnie spojrzałam na Manię. Olga wyglądała znacznie wytworniej od swojej szwagierki. Co za diabelskie sztuczki z tymi metkami - sama nie wiem.

-  Halo, zapraszamy wszystkich do stołu! - krzyknął Witalij Kropotow - starczy tych wygibasów przed lustrem. Olga, czemu jesteś taka smutna? Czyżby twój durnowaty program w TV w końcu spadł z anteny na zbity pysk?

-  Żeby ci pypeć nie tylko na języku wyskoczył - obruszyła się Olga. - My rozkwitamy.

-  Czyli niedługo zaczniecie się kłosić, a potem zgnijecie -podsumował Witalik z zadowoleniem.

Olga zacisnęła zęby i weszła na salę.

-  Co zrobiłaś z metką? - nie wytrzymałam.

Mania zachichotała.

-  Nakleiłam obok słowa „rozmiar" cyfry „cztery" i „dwa", wiesz, takie naklejki, które sprzedają do klawiatury komputera.

-  Po co?

-  Oj, mamuńciu - Marusia wciąż się cieszyła - Kicia z tą swoją dietą już całkiem zwariowała. Mogę się założyć, o co chcesz, że teraz tutaj nawet wody mineralnej nie wypije!

-  No, ale przecież wyjaśnisz jej, że to dowcip?

-  Pewnie. Jutro.

Chciałam wygłosić Marusi prelekcję o miłości bliźniego, ale w końcu się rozmyśliłam. Olga i Mania poradzą sobie beze mnie. Prawdę mówiąc, jedna warta drugiej - stałe docinki, złośliwości. A co do diety, to racja. Olga zachowuje się jak nienormalna, bez problemu może schować się za kijem do hokeja, niemniej jednak siada przy stole z kalkulatorem, na którym w skupieniu wylicza ilość spożytych kalorii. Dwa listki sałaty -to dwadzieścia, filiżanka kawy bez cukru - zero, tost z dżemem... O, to za nic w świecie! Tost z dżemem! Całe sto pięćdziesiąt kalorii, a w kilodżulach jeszcze gorzej - prawie pięćset! I tak w czasie każdego posiłku. Kiedyś Arkaszka zezłościł się i zabrał żonie kalkulator, ale godzinę później Olga miała w rękach nowy.

-  Ekran dodaje dziesięć kilo - mamrocze Kicia, odgryzając maleńki kawałeczek banana - m... m... m... jakie pyszne. Zdarzają się tacy szczęśliwcy, którzy mogą zjeść całego!

Spór z Kicią, jakakolwiek próba przekonania jej, jest niemożliwy, dlatego każdy w domu przygotował własną taktykę.

-  Słuchaj, Kita - powiedział wczoraj wieczorem Kiesza - na jutro zapowiadają w Moskwie wiatr, dość silny.

-  No i co z tego? - zapytała czujnie Olga.

-  Weź od Iwana z szopy dwie cegły.

-  A po co?

-  Włożysz do kieszeni, żeby cię huragan nie porwał - wyjaśnił mężulek, chichocząc.

Olga trzepnęła go po głowie gazetą. Dziś rano, kiedy zażywała kąpieli w wannie, Arkaszka, szczerze zaniepokojony, krzyknął:

-  Kicia, błagam, tylko nie wyjmuj korka!

-  Dlaczego? - Znów połknęła haczyk.

-  Żeby cię do rur nie wessało - wyjaśnił jak gdyby nigdy nic Kiesza. - Potem trzeba będzie cię wyławiać, szorować...

Maruśka też bez końca szydzi z bidulki, której się marzy ujemna waga, ja demonstracyjnie jem na jej oczach ciastka i czekoladki, ale najbardziej wyrafinowany jest Diegtiariow. Na początku lata przyniósł Kici w prezencie śliczny T-shirt, najwyraźniej kupiony w dobrym sklepie.

-  No, no, niezły jesteś - pisnęła Olga - ileś na to wydał! Natychmiast wciągnęła prezent na siebie i zmieszana mruknęła:

-  Za duży! O cały rozmiar! To ci pech!

-  E, to żaden problem - palnął pułkownik. - Przez tydzień podjesz sobie blinów na słodko i będzie w sam raz!

Po tych słowach Mania, kaszląc, wybiegła na korytarz, Kiesza zakrztusił się herbatą, a ja, patrząc na czerwoną ze złości Kicię i niewinnie mrugającego Aleksandra Michajłowicza, pomyślałam, że mój przyjaciel nie jest taki prostoduszny, jak się wydaje.

Porzuciłam beznadziejne próby ujarzmienia sterczących pod różnym kątem włosów, weszłam do dużej sali, usiadłam przy długim stole i postanowiłam dobrze się bawić na uroczystości weselnej.

W centralnym miejscu stołu siedziała Lika; jak zawsze w takich wypadkach, miała na sobie białą suknię i długi welon, przypięty do wianka ze sztucznych kwiatów. Myślę, że wkładanie na głowę owego symbolu niewinności, kiedy tuż obok siedzi dwudziestoletni syn, to trochę niedorzeczny pomysł, ale Lika lubi, kiedy wszystko odbywa się zgodnie z przyjętym rytuałem. Nowego męża widziałam po raz pierwszy: chuderlawy facecik o czerwonej twarzy i szyi. Albo młody małżonek ma problemy z ciśnieniem, albo jest mu po prostu duszno w garniturze i koszuli z krawatem. W końcu na dworze prawie trzydzieści stopni, za oknem upalny lipiec. Ja bym w takiej sytuacji ogłosiła amnestię dla nieszczęsnego młodzieńca, zaproponowała, by włożył coś lżejszego, bez ciasnego kołnierzyka, ale Lika nigdy nie poszłaby na kompromis. Na weselu męska część założonej przed chwilą rodziny zobowiązana jest być w pełnej

gali i kropka. Dobrze jeszcze, że Lika nie upierała się przy smokingu, bo do tego stroju konieczna jest jedwabna szarfa wokół talii i bidulek mąż mógłby po prostu zejść z tego świata, nie doczekawszy nawet nocy poślubnej.

Jeśli kiedykolwiek byliście na weselu, to wiecie, jak rozwijała się akcja: niekończące się okrzyki: „Gorzko, gorzko!", toasty, wręczanie prezentów, tańce...

Pod koniec byłam śmiertelnie zmęczona i marzyłam tylko

o jednym: żeby jak najszybciej znaleźć się w domu, w swoim łóżku. Zresztą pozostali goście chyba również się zmęczyli, pan młody nie wiedzieć czemu zmarkotniał i siedział z niezadowolonym wyrazem twarzy, pewnie tak podziałał na niego alkohol. Jedna Lika wydawała się świeża i beztrosko wesoła.

Jakoś dosiedziałam do końca uroczystości i wróciłam do Łożkina. Od razu padłam do łóżka, wpychając sobie pod bok mopsa Hootcha.

Przebudzenie było nagłe i niespodziewane.

-  Ja go zabiję - zaczął się przeraźliwie drzeć Hootch, przygniatając mnie swoim ciężarem - zabiję, i to zaraz!!!

Przez sen wydawało mi się, że Hootchuś urósł i zamienił się w ogromne stworzenie, nie wiadomo czemu obrzydliwie pachnące perfumami Poison. Bardzo lubię francuskie kosmetyki, ale od mdłych, słodkich zapachów zaczynam się dusić.

Kaszląc, usiadłam na łóżku, rozkleiłam odrobinę powieki

i ujrzałam rozhisteryzowaną Likę. Kichający Hootchuś powoli oddalił się w stronę korytarza; mops najwyraźniej też nie znosi zapachu Poison.

-  Co ty tutaj robisz? Co się stało? Gdzie Jewgienij? - zaczęła lamentować Kicia, która wtargnęła do naszej sypialni.

Szykowała się do pracy i wyglądała teraz dość komicznie: miała na sobie eleganckie ciemnoniebieskie spodnie i górę od piżamy, jedno oko pomalowane, drugie jeszcze nie, i burzę jasnych włosów, sterczących jak druty.

-  Nie waż się wypowiadać przy mnie tego imienia. - Lika opadła na łóżko. - Zapomnijcie o nim!

Wstałam, kilka razy kichnęłam, potem zamknęłam okno, włączyłam klimatyzację i ostrożnie zapytałam:

-  Pokłóciliście się?

-  Kretyn! - zawyła Lika, chowając twarz w mojej poduszce. -Potwór...

Westchnęłam. Przytulną puchową kołdrę i poduszkę trzeba teraz będzie oddać do pralni chemicznej, pewnie całe przesiąkną ohydnymi perfumami. Dziwne, że znana na całym świecie firma Dior, która stworzyła kiedyś takie wspaniałe zapachy jak Diorissimo, Diorella, Dolce Vita, wypuściła serię absolutnie obrzydliwych pachnideł. Albo może tylko mnie się takie wydają? No bo Lice się podobają, wylewa na siebie pół flakonika naraz.

-  Rozwodzę się - nagle spokojnie oświadczyła moja przyjaciółka.

-  Już? - krzyknęłyśmy jednym głosem z Kicią. Potem Olga kichnęła parę razy i dodała:

-  Ale przecież przeżyłaś z nim tylko jeden dzień!

-  W legalnym związku, podkreślam - rzekła Lika dobitnie. -Przedtem spędziliśmy razem pół roku! Potwór!

-  Wiesz co - przerwałam jej - nie działaj pochopnie. Kłótnie małżeńskie się zdarzają. Posiedź u nas, może razem wyjdziemy gdzieś na obiad, a potem pojedziesz do domu i wszystko się ułoży.

-  Rozwód - twardo oznajmiła Lika. - To, co się zdarzyło, było z mojej strony tragiczną pomyłką!

-  Pomyśl - próbowała przemówić jej do rozsądku Olga -znów będziesz musiała zmienić nazwisko.

-  Drobnostka - machnęła ręką moja przyjaciółka - w paszporcie, prawie jazdy i innych papierach na razie jestem Sołodko, przecież od ślubu minął dopiero jeden dzień...

-  Trochę to dziwne wyjść za mąż na jeden dzień - bąknęła Kicia.

-  Może wyjaśnisz nam, dlaczego postanowiłaś rzucić Jewgienija? - usiłowałam zrozumieć sytuację.

Lika zaczęła płakać:

-  Zdradził mnie, odszedł z inną!

-  Kiedy? - znów zapytałyśmy chórem. - Kiedy zdążyła mu wpaść w oko inna baba?

Poczułam lekkie zawroty głowy. Włączona na maksimum klimatyzacja nie zabiła duszącego aromatu perfum. Może Lika

ma psychozę reaktywną? Zdarza się to ludziom, którzy nie potrafią się znaleźć w okolicznościach działania vis maior. No, na przykład, kierowca jedzie nabrzeżem, nie może zapanować nad wozem i wpada do rzeki, a milicja wyławia z wody oszalałą, rozhisteryzowaną istotę. Tak samo Lika - nadenerwowała się na weselu... Chociaż czym miałaby się przejmować na kolejnym ślubie? Przecież to dla niej nic nowego.

-  Wczoraj wieczorem Jewgienij zakochał się w jakiejś ździrze - oświadczyła Lika i wysiąkała nos w róg mojej powłoczki -w malowanej lali, obrzydliwej beczce sadła, ohydnej, dupiastej, koślawej...

-  Poczekaj! - zapiszczała Olga. - Natychmiast opowiadaj wszystko po kolei!

Nadal rozmazując gluty po mojej pościeli, Lika rozpoczęła chaotyczną opowieść.

 

Rozdział 2

Od samego początku ich romans - Liki i Jewgienija - rozwijał się nie tak, jakby tego chciała Lika. Pomimo dojrzałego wieku zachowała zdolność zakochiwania się, a wszystkie jej małżeństwa rozpadały się dlatego, że po raz kolejny traciła głowę i rzucała się w wir namiętności. Jej kochankowie, którzy z czasem stawali się mężami, wyglądali nad wyraz podobnie: wysocy, przystojni, blondyni. Również jeśli chodzi o charakter, mieli ze sobą coś wspólnego: wszyscy byli spokojni, opanowani, pracowali w różnych placówkach naukowych czy instytutach na-ukowo-badawczych. Najciekawsze, że wszystkie romanse rozwijały się według tego samego scenariusza. Odwiedzając męża w pracy, Lika spotykała tam jego kolegę albo znajomego i natychmiast znów się zakochiwała. Po zawarciu kolejnego związku małżeńskiego z zapałem brała się do „rozwoju" kariery nowego męża. Zmuszała go do obrony doktoratu i... wpadała na nowy obiekt namiętności, który bezzwłocznie zaczynała mobilizować do napisania habilitacji. Na miejscu przewodniczącego rosyjskiej komisji kwalifikacyjnej, ciała, które potwierdza prawo do tytułu naukowego, wydałabym Lice dyplom albo jakiś

inny papier o treści: „Nagradza się za wkład w rozwój rodzimej nauki". Czy przynajmniej sobie wyobrażacie, jak trudno zmusić mężczyznę, by regularnie zasiadał przy biurku? A Lika w końcu wyhodowała sześciu czy siedmiu docentów.

Jej mężów łączyła jeszcze jedna wspólna cecha. Otóż wszyscy oni cierpieli na brak pieniędzy, czasem chroniczny, i Lika gorliwie zarabiała rubelki, by odziać i obuć ukochanego. Można ją było oskarżać o wszystko oprócz wyrachowania. Do brzęczącej monety odnosiła się lekko, bez żalu wydawała zapracowane pieniądze i nigdy nie zabijała się z powodu pustego portfela. Dzięki Bogu, miała tylko jedno dziecko - Jurę, którego wychowała, jak umiała. Bez względu na kalejdoskop tatusiów Jura wyrósł na zupełnie normalnego, być może trochę zbyt milczącego chłopaka, ale przy nader gadatliwej, nieopanowanej mamusi z innym usposobieniem po prostu by nie przeżył. O ile pamiętam, Jura zawsze siedział w kącie z grubą książką w ręku.

Siedem miesięcy temu zaprosiła Likę Wierka Karapietowa i oznajmiła:

-  Dość tego liczenia drobniaków, starzejesz się.

-  Zwariowałaś? - oburzyła się Lika. - Jestem jeszcze całkiem młoda.

-  To tylko tak ci się wydaje - nie poddawała się Wierka. -A zresztą książeczka oszczędnościowa z solidnym wkładem jest dobra w każdym wieku. W każdym razie znalazłam dla ciebie wspaniałego narzeczonego.

-  Jestem mężatką - przypomniała Lika.

-  No i co z tego? - zdziwiła się Wiera. - Rozwiedziesz się, wielkie mi rzeczy. Jewgienij jest bardzo bogaty i samotny, świetna partia, dziś wieczorem idziemy do restauracji, bądź łaskawa okazać trochę zainteresowania.

Lika stawiała lekki opór, ale polemika z Wierą jest niemożliwa: jeśli ta wbije sobie do głowy jakiś pomysł, to nic jej nie powstrzyma, póki nie zrealizuje swoich zamierzeń. Tak czy inaczej Lika znalazła się w knajpie.

Ewentualny narzeczony rozczarował ją od razu. Facecik był niewielkiego wzrostu, zupełnie inny typ urody niż poprzedni romeo. Lika zjadła kolację, pozwoliła odwieźć się do domu i zdecydowanie odmówiła kolejnego spotkania. Najwyraźniej

kawaler poskarżył się Wiercę, ponieważ ta zadzwoniła do Liki i zapiszczała:

-  Zwariowałaś chyba, kretynko! Żenia ma willę za miastem, mieszkanie, samochód, własny interes...

-  Ale on mi się nie podoba - zaprotestowała Lika. - Nie uderzył w struny mojej duszy!

-  Też mi coś, bałałajka się znalazła - rozjuszyła się Wierka. -No i co masz z tego, że całe życie się zakochujesz? Przecież ty nawet nie masz pary porządnych butów, bida z nędzą. Siebie możesz olać, ale pomyśl o dzieciaku, myślisz, że mu przyjemnie ubierać się w starzyznę? A mieszkanie? Toż ta twoja dwupokojowa nora jest obrzydliwa!

Lika westchnęła ciężko i obiecała przemyśleć sprawę. Słowa Wierki zawierały pewną dozę prawdy, więc Lika zgodziła się spotkać z Jewgienijem jeszcze raz. Miesiąc później rozwiodła się z mężem i zaczęła uwielbiać Żenię. Niech tam będzie chłop czarnowłosy, niski i nieładny, olać zarysowującą się łysinę i sztuczne zęby, wszystko to wynagradzał sposób bycia Jewgienija. W krótkim czasie zasypał wprost Likę prezentami: kupił jej górę ubrań, litry perfum i kilogramy złotej biżuterii; Jura też nie został pominięty. Z podrzędnej uczelni przeniósł się na Uniwersytet Moskiewski, i to nie byle gdzie, lecz na supermodny kierunek - psychologię. I jeszcze dostał chłopak nowiuśkie srebrne żiguli dziesiątkę.

Okres narzeczeństwa zakończył się weselem. W dzień ślubu zakochana, szczęśliwa Lika odebrała kilka nieprzyjemnych sygnałów. Po pierwsze, kiedy przy dźwiękach marsza Mendelssohna, już jako legalna małżonka, szepnęła mężowi: „A teraz weź mnie na ręce i wynieś z sali", to w odpowiedzi usłyszała szept: „Nie, podskoczyło mi ciśnienie, więc nie mogę dźwigać ciężkiego".

Lika najpierw się obraziła, ale potem postanowiła nie zwracać uwagi na faux pas świeżo upieczonego małżonka. Następnie, znów powołując się na złe samopoczucie, Jewgienij odmówił zaniesienia na rękach żony do samochodu, ale najbardziej druzgoczący cios dopiero czekał pannę młodą. Kiedy cudowny mercedes podwiózł Likę do hotelu, gdzie „młodożeńcy" zamierzali spędzić noc poślubną, w pokoju zastawionym niezliczoną

ilością wazonów i koszy z różami, obok stolika, gdzie w srebrnym wiaderku z lodem chłodziła się butelka szampana, odbyli bardzo nieprzyjemną rozmowę.

-  Wybacz, moja droga - oświadczył Jewgienij - ale pokochałem inną kobietę.

Lika omal nie spadła ze wspaniałego fotela na nie mniej wspaniały dywan. Miała wrażenie, że się przesłyszała.

-  Co masz na myśli? - zapytała nowo poślubionego małżonka.

I wtedy mąż wyrzucił z siebie potok słów. Im dłużej Lika go słuchała, tym bardziej nic nie rozumiała. Możecie sobie wyobrazić, do jakiego stopnia była zaskoczona, skoro ani razu nie przerwała Jewgienijowi i wysłuchała go do końca! A on ze stoickim spokojem wyrzucał z siebie okrutne słowa:

-  Rozumiesz, przed tobą miałem żonę, osobę zupełnie nieodpowiedzialną, straszliwie rozrzutną, namiętną wielbicielkę brylantów. Wcale mnie nie kochała, za to uwielbiała mój portfel.

W końcu sytuacja dojnej krowy znudziła się Jewgienijowi i po zapłaceniu niemałego odstępnego, udało mu się rozwieść. Wygrzebał się z pierwszego małżeństwa i nie śpieszył się do zakładania nowych kajdanów. Oczywiście miał kochanki, ale wszystkie one przede wszystkim kochały jego platynową kartę VISA, a Jewgienija traktowały jako pewien przykry dodatek do miłych sercu dolarów.

No a potem Wierka Karapietowa zakasała rękawy i zabrała się do układania życia osobistego Jewgienija, podsuwając mu Likę.

Proponowana narzeczona spodobała mu się od razu. Wyglądała całkiem sympatycznie i w ogóle nie była chciwa. Niezbyt rozpieszczana przez los, Lika tak się ucieszyła z tandetnych pozłacanych kolczyków, które kawaler podsunął jej w charakterze papierka lakmusowego, jako specyficzny test, że Jewgienij się zawstydził i natychmiast kupił Lice brylantowy wisiorek.

Byli ze sobą pół roku. Po tym czasie Żenia zrozumiał, że Lika w zupełności odpowiada jego wymaganiom, więc się oświadczył. Nie pałał do niej bynajmniej namiętną miłością, ale w głowie

tkwiła mu jedna myśl: ta żona będzie go cenić i szanować, wdzięczna za wyciągnięcie z dołka finansowego. Obecność Jurija nie napełniała Żeni niepokojem. Po pierwsze, chłopak był już dorosły, a po drugie cichy, nierozpieszczony, prawdziwy „kujon" - taki nie sprawia nieprzyjemnych niespodzianek.

W dniu ślubu Jewgienij w doskonałym nastroju zjawił się w USC i zaczął przyjmować od gości gratulacje. Ceremonia była przygotowana z rozmachem, ponad dwieście osób zjawiło się z kwiatami i prezentami.

Najpierw złożyli przysięgę, potem przeszli do sali bankietowej, dosłownie dwa kroki od USC. Nieoczekiwanie do Jewgienija podeszła zupełnie nieznajoma młoda kobieta i z radosnym uśmiechem rzuciła mu się na szyję.

-  Gratuluję z całego serca, niech pan będzie szczęśliwy, zasłużył pan na to. Proszę zjeść ten cukierek, dzięki zaklęciu przyniesie szczęście.

Jewgienij machinalnie wziął drażetkę, którą dziewczyna wytrząsnęła mu na dłoń z jaskrawej torebki.

-  Proszę zjeść - powtórzyła. - Specjalnie dla pana pracował nad nimi bioenergoterapeuta. Cukierek przyniesie panu szczęście.

Jewgienij uśmiechnął się, nie wierzył w takie brednie, jak zaklęte słodycze, ale dziewczyna, zresztą niczego sobie, a właściwie prawdziwa piękność, blondynka o wyrazistych niebieskich oczach i delikatnej porcelanowej karnacji, patrzyła na niego błagalnym wzrokiem. Ten głuptasek naprawdę był przekonany, że cukierek jest zaczarowany. Wciąż pobłażliwie się uśmiechając do głupiutkiej dziewczyny, Jewgienij wsunął cukierek do ust, gdzie ten natychmiast się rozpłynął. W tej chwili Jewgienij poczuł, że od nieznajomej pachnie leciutko jakimiś dziwnymi perfumami o odurzającym aromacie. Cofnął się o krok, spojrzał na nią i zrozumiał, że oto stoi przed nim marzenie jego życia. Tak sobie właśnie wyobrażał kiedyś w młodości przyszłą żonę. Wszystko w nieznajomej było piękne: ogromne ciemnoniebieskie oczy, jasne włosy splecione w gruby warkocz, cudowna figura oraz uśmiech - czuły, delikatny, szczery. Kiedy Jewgienij próbował przyjść do siebie, Lika szarpnęła go za rękaw:

-  A ty co tak osłupiałeś?

-  A... jakoś tak... - wymamrotał, z przerażeniem zdając sobie sprawę, że już jest żonaty, ale nie z tą, której pragnie.

Uczta weselna trwała w najlepsze, a nad Żenią jakby zgromadziły się czarne chmury. Ogarnęło go ponure rozdrażnienie: rozbawieni goście, gadatliwa Lika. Boże, dlaczego tak się pośpieszył, dlaczego nie pożył na kocią łapę jeszcze z rok, albo dwa, dlaczego od razu rzucił się do formalizowania związku z obcą mu kobietą?

Od czasu do czasu Żenia pochylał głowę i wdychał aromat nieznanych perfum, który osiadł mu na klapie marynarki. Pachnidło było wyjątkowo trwałe i z każdym oddechem Żenia znów widział niezwykle miłe sercu liczko o oczętach jak lazur. Likę już prawie znienawidził.

Cały wieczór Jewgienij szukał wzrokiem nieznajomej. Przy stole siedziała kupa ludzi, których w większości nie znał. Byli to niezliczeni znajomi niezmiernie towarzyskiej Liki. Zresztą całkiem możliwe, że tajemnicza nieznajoma piękność przyszła z którymś z jej przyjaciół. W końcu Żenia zawołał fotografa.

-  Zrób zdjęcia wszystkim, uważaj, żeby nikogo nie pominąć, potem roześlę ludziom fotki na pamiątkę.

Biznesmen postanowił przejrzeć fotografie, odnaleźć podobiznę nieznajomej i spróbować wyjaśnić, kim ona jest. Potem zaczęły się tańce i trzeba było wywijać walce z Liką, ale zapach jej perfum doprowadzał Żenię prawie do utraty tchu. Świeżo poślubiony małżonek wybrał odpowiedni moment i wyszedł na dwór zapalić papierosa. Ujrzał tam przecudną nieznajomą. Młoda kobieta wsiadała właśnie do drogiego samochodu, jasnoczerwonego dwudrzwiowego mercedesa, za którego kierownicą siedział szofer.

Żenia rzucił się naprzeciw swemu marzeniu.

-  Proszę poczekać! Jak pani na imię?

-  Po co panu moje imię? - Piękność uniosła brwi.

-  Po prostu ciekawi mnie, kto był naszym gościem. - Żenia umiał się znaleźć w każdej sytuacji.

-  Nastia - odparła nieznajoma.

-  Proszę mi podać swój numer telefonu - zaryzykował Jewgienij.

Nieznajoma blondynka przez chwilę groźnie patrzyła na biznesmena, w końcu uśmiechnęła się i odpowiedziała:

-  Pańskie zachowanie wydaje mi się nieco dziwaczne. Nastia miała niezwykłą sukienkę - niebieską, raczej nawet

chabrową, z tkaniny, która przypominała skórę gada. Przy szyi suknię wykończono futrem nieznanego zwierzęcia, też niebieskim, ale o innym odcieniu. Od razu było widać, że Nastia jest kokietką; specjalnie tak dobrała kolor stroju, by jak najlepiej podkreślał jej ogromne na pół twarzy oczy.

-  O ile wiem - już bez cienia uśmiechu powiedziała piękność - przed chwilą połączył się pan więzami małżeńskimi z Liką. Więc po co panu potrzebny mój numer telefonu? Życzę szczęścia i długich lat udanego pożycia małżeńskiego.

Chciała wsiąść do mercedesa. Żenia chwycił ją za rękę.

-  Błagam, telefon.

-  Nie interesują mnie amory z żonatymi - ucięła sprawę Nastia.

-  A jeśli znów będę wolny? - chwycił się ostatniej deski ratunku.

-  Po co mówić o tym, czego nie ma. - Piękność wzruszyła ramionami.

-  Przecież wszystko jest możliwe!

Nieoczekiwanie Nastia uśmiechnęła się i Żenia omal nie umarł od przypływu nowej fali miłości.

-  Spodobał mi się pan - powiedziała cicho - ale nie mówmy już o tym.

-  Proszę mi zapisać swój numer, a jutro się rozwiodę -oświadczył Jewgienij, znajdując się już w stanie bliskim obłędu.

-  Najpierw niech się pan rozejdzie z żoną, a potem porozmawiamy - nie poddawała się Nastia.

-  Ale jak ja panią znajdę, kiedy już będę wolnym człowiekiem? - krzyknął Żenia.

-  Niech pan nim najpierw zostanie - ucięła Nastia i wślizgnęła się do samochodu, wciągając nogę do środka.

Jewgienij spostrzegł na łydce piękności, tuż nad kostką, niewielki tatuaż; był to motylek albo ptaszek, nie mógł dokładniej się przyjrzeć, ponieważ zasłaniała go zdobiąca nogę Nasti złota bransoletka z dzwoneczkami.

-  Co to za perfumy? - wyrwało się raptem mężowi Liki. - Po prostu oszałamiające.

Nastia nieoczekiwanie otworzyła torebkę, wyjęła stamtąd jaskrawe pudełeczko i powiedziała:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin