Dugoni Robert - Pan ławy przysięgłych.doc

(2226 KB) Pobierz

 


 


 


 


Poświęcam mojemu ojcu, Billowi, najwspa­nialszemu człowiekowi, jakiego znam, mojej matce, Patty, która mnie inspirowała, i pamięci mojego drogiego przyjaciela, Eda Vendittiego -Bóg zabrał dobrego człowieka zbyt wcześnie


Kiedyś zagubion, teraz znalezion. Ślepy - na oczy przejrzałem.

Amazing Grace „Cudowna łaska"* (John Newton, 1779)

* Nieformalny hymn USA.


Podziękowania

Jak w wypadku każdego przedsięwzięcia - jestem wi­nien podziękowania wielu osobom. Wszystkim Wam je­stem wdzięczny za poświęcony czas i użyczenie umiejętno­ści. Dzięki Waszej mądrości Pan lawy przysięgłych stał się lepszą książką. Jeśli zapomniałem kogoś wspomnieć, to nie znaczy, że nie jestem mu wdzięczny, i jego praca oraz oso­ba żyją na tych stronach. Wszelkie błędy obciążają tylko i wyłącznie mnie.

Jak zawsze jestem szczególnie wdzięczny Jennifer McCord, konsultantce z Pacific Northwest i dobrej przy­jaciółce, która dopomogła znaleźć dom mojemu pisarstwu i która w dalszym ciągu wspomaga moją karierę; Patowi Moranowi, szeryfowi miasta Redwood, oraz pracownikowi EPA* i byłemu funkcjonariuszowi FBI, Josephowi Hilldorferowi za pomoc w opisywaniu policyjnych procedur i za wytrwałość, z jaką znosili moje natręctwo; Jamesowi Fickowi, wielbicielowi broni, za fascynację rewolwerami i pistoletami w szczególności oraz wiedzę na niemal wszel­kie możliwe tematy. Jesteś bezcennym źródłem informacji. Dziękuję Robertowi Kapela, lekarzowi, patomorfologowi z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem zawodowym, za wiedzę na temat sekcji zwłok i podsuwanie ciekawych, twórczych pomysłów, jak wykańcza się ludzi. Bernadettę Kramer, farmakologowi klinicznemu, za pomoc przy opi­sie leków i ich działania oraz na temat organizacji pracy, szczególnie na oddziałach psychiatrycznych. Nie miałem

* Agencja Ochrony Środowiska (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

7


pojęcia, że moja siostra jest tak mądra. Dziękuję licz­nym bibliotekarkom i bibliotekarzom, którzy wskazali mi właściwy kierunek, gdy szukałem przeróżnych wyjaś­nień.

Serdecznie dziękuję dobrym przyjaciołom i dawnym ko­legom w kancelarii Gordon & Rees w San Francisco, szcze­gólnie Dougowi Harveyowi, który podczas dwunastu lat naszej wspólnej pracy nauczył mnie subtelnych i dalekich od subtelności adwokackich metod postępowania; moim nowym dobrym przyjaciołom i kolegom w Seattle, w kan­celarii Schiffrin, Olsen, Schlemlein i Hopkins, a także Te­resie Goetz; tym fantastycznym prawnikom i przyjaciołom, których uczynność pomogła mi regulować opłaty za światło i gaz, a którzy równocześnie zachęcali mnie do pisania be­letrystyki i nie tylko, należą się szczególne podziękowania ze strony mojej żony i dzieci.

Dziękuję Samowi Goldmanowi, prawdziwemu rewolwe­rowcowi wśród wszystkich nauczycieli dziennikarstwa na Dzikim Zachodzie. Nauczyłeś mnie, jak należy pisać, i te­raz nie ma rzeczy, którą bym bardziej kochał.

Dziękuję moim agentom, Jane Rotrosen, Donaldowi Cleary i wszystkim w Jane Rotrosen Agency, ale zwłasz­cza Meg Ruley. Jesteś lepsza, niż piszą w reklamach. Już to mówiłem, masz trzy najważniejsze cechy bezcenne dla każdego pisarza - jesteś zawsze pod ręką, zawsze gotowa mnie wysłuchać i zawsze gotowa mi pomóc. Mam wobec ciebie wielki dług wdzięczności. Meg, kiedy znów wpadnę do Nowego Jorku, to ja płacę za kolację.

Jestem wyjątkowo wdzięczny utalentowanym pracowni­kom z Time Warner Book Group. Specjalne podziękowania Jamiemu Raabowi za stworzenie mi przychylnej atmosfery i opiekę nad moimi książkami. Dziękuję Becce Oliver za ciężką pracę i za to, że się tak skutecznie postarała, by Pan ławy przysięgłych był czytany na całym świecie, Anne Two-mey za interesującą, z klasą okładkę, redaktorom Peninie Sacks i Michaelowi Carrowi, którzy zadiustowali manu­skrypt tak, że wyszedłem na mądrzejszego, niż naprawdę jestem, i Tinie Andreadis z działu reklamy. Dziękuję także mojemu redaktorowi, Colinowi Foxowi, za to że był w na-

8


rożniku i tak sprawnie opiekował się mną i Panem ławy przysięgłych. Musimy skoczyć na to piwo, i to szybko.

Wszyscy byliście cudowni, ale też wszyscy oglądaliście mnie tylko z dobrej strony - przynajmniej starałem się, żeby tak było. To, że tłukłem głową w ścianę, zapłakiwa-łem się i traciłem wiarę w siebie, widziała tylko Cristina, moja żona. Nigdy nie zwątpiła ani nie okazała najmniej­szego zniecierpliwienia. Mnie czasem brakowało zaufania we własne siły - ona ufała mi bezgranicznie. Jestem twoim najgorętszym fanem.


1

San Francisco

Weszli na salę sądową niczym kupka bezdomnych, gar­biąc się i ze zwieszonymi głowami, jakby szukali drobnych w szparach podłogi. David Sloane siedział, złożywszy ręce w daszek, którego zwieńczenie dotykało ust, łokcie opie­rając na solidnym blacie dębowego stołu. Wydawał się głęboko zamyślony, ale kontrolował każdy ruch siedmiu mężczyzn i pięciu kobiet. Zajęli przypisane im miejsca na mahoniowym, ograniczonym balustradką podium, schylili się po leżące na tapicerowanych krzesłach notatniki i usie­dli, nadal wbijając oczy w podłogę. Kiedy je unosili, omijali spojrzeniem Sloane'a, kierując wzrok ku dystyngowanemu dżentelmenowi przy sąsiednim stole - pełnomocnika proce­sowego powoda - Kevinowi Steinerowi. Unikanie kontak­tu wzrokowego ze strony przysięgłych to złowróżbny znak dla pełnomocnika i jego klienta. Zerkanie na pełnomocnika drugiej strony było wymowniejsze, niż gdyby cisnęli pozwa­nemu pod nos stryczek.

Po każdym z czternastu zwycięstw, których nie roz­dzieliła żadna porażka, i wraz z rosnącą sławą Davida Sloane'a reprezentujące jego przeciwników kancelarie wy­stawiały w sądowe szranki coraz lepszych adwokatów. Ża­den z nich nie dorównywał Kevinowi Steinerowi. Jeden z najwybitniejszych prawników, którzy zaszczycili swoją obecnością sale rozpraw w San Francisco, Steiner błysz­czał głową o rzednących srebrnych włosach, uśmiechem, od którego masło topniało, i sztuką oratorską udoskona­loną podczas prac w studenckim teatrze nad sztukami

10


Szekspira. Jego wystąpienie końcowe było wzorcem dosko­nałości.

Mimo że Sloane wcześniej pouczył Paula Abbotta, by nie reagował podczas wchodzenia przysięgłych na salę, wy­czuł, że ten pochyła się ku niemu, aż garnitur od Hickeya-Freemana zgniótł poduszkę kupionej prosto z wieszaka, taniej marynarki Sloana. Jakby tego było mało, klient pod­kreślił swój błąd, unosząc styropianowy kubeczek z wodą i nieudolnie się nim zasłaniając.

-              Jesteśmy załatwieni - wymamrotał Abbott, jakby czy­
tał w myślach Sloane'a. - Nie patrzą na nas. Żaden.

Sloane zachował posągowy spokój, pozornie w najmniej­szym stopniu nieprzejęty tym, co się wokół działo. Abbott jednak nie dał się zbyć. Opuścił kubeczek, odrzucając wszelkie pozory.

-              Nie płacę panu i tej pańskiej kancelarii czterech stów
za godzinę, żeby dostać w dupę, panie Sloane. - Oddech
Abbotta cuchnął tanim czerwonym winem, którym zapijał
lunch. Żyła na karku, nabrzmiewająca, kiedy był wściekły,
wyskoczyła nad kołnierzykiem wykrochmalonej białej ko-­
szuli jak wezbrana rzeka. - Nająłem pana tylko dlatego, że
Bob Foster powiedział mojemu dziadkowi, że nigdy pan nie
przegrał. Dla pańskiego dobra radzę, przywal mu pan tak,
żeby sukinsynowi szczena opadła. - Po tej pogróżce Abbott
dopił resztkę wody, opadł na oparcie fotela i wygładził opa­-
dający mu na podołek jedwabny krawat.

Sloane wciąż nie reagował. Wyobraził sobie zgrabną sój­kę w bok, obalającą Abbotta wraz z fotelem na podłogę, i swój spokojny wymarsz z sali, ale to nie była realna wi­zja. Nie rozwalał łba i nie porzucał na pastwę losu wnuka Franka Abbotta, osobistego przyjaciela i kompana sobot­nich partyjek golfa Boba Fostera, prezesa zarządu Foster & Bane. Pochodzenie i okoliczności wyniosły dwudziesto-dziewięcioletniego Paula Abbotta na fotel przyszłego wła­ściciela Abbott Security Company, wartej wiele milionów dolarów firmy, przy okazji przysparzając Sloane'owi naj­gorszego z możliwych klientów.

Abbott wygodnie dla siebie zapomniał, że dlatego teraz siedzi w tej sali rozpraw, gdyż obijając się przez krótki czas

11


jako przewodniczący rady nadzorczej Abbott Security, swo­ją niekompetencją zniszczył wiele z tego, czego budowanie jego dziadkowi zajęło lat czterdzieści. Trzykrotnie skazany za jazdę po spożyciu alkoholu pracownik firmy (co było do wykrycia po zastosowaniu najprostszych procedur werbun­kowych) tkwił pijany za kontuarem ochrony w westybulu wysokościowca w San Francisco. Był tak śpiący, że nawet nie pomyślał, by zatrzymać Carla Sandala i zapytać go o personalia, pozwalając dwukrotnie skazanemu przestęp­cy seksualnemu udać się do wind. Sandal późną nocą prze­czesywał korytarze, aż natknął się na samotnie pracującą w biurze prawnym Emily Scott. Dotkliwie pobił, zgwałcił i udusił kobietę. W rok po tragedii mąż Scott i jej sześciolet­ni syn wnieśli powództwo w procesie cywilnym przeciwko Abbott Security, domagając się odszkodowania w kwocie sześciu milionów dolarów za skutkujące śmiercią zaniedba­nie. Sloane nalegał na Abbotta, by szukał ugody, zwłaszcza gdy postępowanie przygotowawcze ujawniło, że podpisując umowy o pracę z innymi funkcjonariuszami ochrony, na­gminnie zaniedbywano procedur kontrolnych, lecz Abbott odmówił, nazywając Briana Scotta „kurwą, która przy oka­zji tragedii chce upiec własną pieczeń".

Sloane kątem oka widział, jak Steiner niemal niedostrze­galnym pochyleniem głowy dziękuje ławie przysięgłych za wyrażone wzrokiem poparcie, nawet się przy tym nie uśmiechając - profesjonalista w każdym calu. Ograniczył się do tego, że łagodnym ruchem złożył notatnik i wsunął go do podniszczonej teczki, skromnego świadka jego trzy­dziestoletniej kariery. Osiągnął swoje i zarówno on sam, jak i Sloane o tym wiedzieli. Abbott Security przegrało na dwóch frontach - podczas oceny materiału dowodowego i podczas wymiany argumentów pełnomocników stron - wy­łącznie z tego powodu, że przewodniczący jej rady nadzor­czej był aroganckim dupkiem, który zignorował wszelkie rady swojego pełnomocnika, w tym zakaz noszenia szytego na miarę, kosztującego dwa tysiące dolarów garnituru w na­bitej publicznością sali sądowej. Większość przysięgłych by­ła pracownikami fizycznymi, tylko szukającymi powodu, by ogołocić jego dziadka z części ciężko zarobionego majątku.

12


Siedząca wysoko pod złotym godłem stanu Kalifornia sędzina Sandra Brown odsunęła stos dokumentów i otar­ła czoło ukrywaną w mankiecie czarnej togi chusteczką. Skomplikowany układ chłodzenia świeżo zbudowanego, su­pernowoczesnego gmachu sądowego odmówił posłuszeń­stwa pod naporem dręczącej miasto tygodniowej fali upa­łów, zmuszając brygadę konserwatorów do rozłożenia w ko­rytarzach jasnopomarańczowych przedłużaczy i rozstawie­nia przenośnych klimatyzatorów. Po wystąpieniu końco­wym Steinera sędzina zdobyła się na akt łaski, ogłaszając dziesięciominutową przerwę. Sloane odebrał to tak, jak uczeń odbiera czasowe zawieszenie kary przez wychowaw­cę. Teraz miała być wymierzona.

- Mecenasie Sloane, może pan wygłosić wystąpienie końcowe.

Sloane podziękował skinieniem głowy i na moment spu­ścił wzrok na sporządzone niebieskim atramentem notatki.

To była wyłącznie gierka. Nie miał żadnych notatek. Po przemówieniu Steinera włożył swoje wystąpienie do teczki. Nie miał nic, czym mógłby skontrować skierowa­ny do współczucia ławy przysięgłych apel Steinera, nic, czym mógłby zatrzeć koszmarny opis ostatnich chwil Emi­ly Scott, nic, czym wytłumaczyłby haniebne zaniedbanie pracownika ochrony. Nie miał niczego, czym mógłby „tak przyłożyć sukinsynowi, żeby mu szczena opadła".

Miał w głowie pustkę.

Siedzący za jego plecami widzowie wciąż się wachlowali jak wierni, wypełniający latem kościelne ławki na Połu­dniu; kontury białych kartek rozmazywały się, porusza­ne nieustannymi, krótkimi ruchami. Przenośne klimaty­zatory uporczywie brzęczały jak roje niewidzialnych owa­dów.

Sloane odepchnął fotel i wstał.

Oślepił go błysk światła - białego światła, błyskawicy bólu, żądlącej czaszkę od podstawy do oczodołów. Uchwycił się brzegu stołu. W polu widzenia to wyostrzał się, to roz­mywał znajomy obraz: na zaśmieconej podłodze leży kobie­ta, zgruchotane ciało otacza jezioro krwi, a jego szkarłatne odpływy ciekną coraz dalej.

13


Sędzina kołysała się w fotelu, który trzeszczał rytmicz­nie, jakby odliczając czas. Steiner również pozostał obo­jętny. W pierwszym rzędzie publiczności, między dwie­ma córkami, siedziała Patricia Hansen, matka Emily Scott. Kobiety splotły ramiona i dłonie jak czołówka mar­szu protestu. Przez chwilę stalowoniebieskie oczy mat...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin