Burza uczuć.pdf

(264 KB) Pobierz
Burza uczuc
Lindsey Johanna
Burza uczuć
Rok 1874,
Rezerwat San Carlos, Arizona
Kot był ogromny, miał ponad dwieście funtów i niemal
dziewięć stóp długości. Leżał na głazie, wysoko w górach, ze
wzrokiem utkwionym w punkcie znajdującym się trzydzieści
stóp poniżej, gdzie zbocze tworzyło szeroką półkę skalną. Tam
właśnie, pomiędzy wysokimi sosnami, znajdowało się
niewielkie stado puszczonych luzem dzikich koni. Nerwowo
udeptywały ziemię, wyczuwając obecność kota nawet pomimo
braku powiewu, który mógłby przynieść jego zapach.
Nagle kot poczuł niebezpieczeństwo. A potem zobaczył dwóch
mężczyzn, którzy wspinali się po zboczu, prowadząc siedem
koni, jedno zwierzę za drugim, aby je dołączyć do oczekującego
stada. Mężczyźni byli dość młodzi i wyglądali prawie
identycznie. Obaj mieli smagłe twarze i długie, czarne włosy,
puszczone luźno na ramiona, obaj też mieli na nogach
mokasyny do kolan i długie bryczesy, opinające muskularne
uda. Ale jeden był wysoki, ubrany jedynie w krótką, czarną
kamizelkę. Drugi, znacznie niższy, miał na sobie białą,
bawełnianą koszulę z długimi rękawami, przepasaną nisko na
biodrach pasem z nabojami.
Kiedy prowadzone konie dołączyły do stada, puma podniosła
się ze swojego punktu obserwacyjnego i zeskoczyła z głazu,
ostrożnie przybliżając się do dwójki młodych ludzi. Jeden z
nich był półkrwi Apaczem, drugi zaś, wyższy, na pewno
Indianinem nie był.
 
Obaj mężczyźni zamarli, patrząc na wielkie zwierzę. Czemu go
nie zauważyli? Wszystko, poza tupotem koni, ucichło.
Wyższy mężczyzna wyciągnął rękę i wtedy puma pokonała
dystans dzielący ją od ludzi z głośnym pomrukiem. Kot otarł
przyjaźnie łeb o wyciągniętą dłoń i okręcił się wokół gołych
nóg człowieka. Po chwili przesunął się pod ręką mężczyzny
całą długością swego brunatnego ciała, a potem powoli odszedł
i opadł na miękką ziemię dwa kroki dalej.
Billy Wolf bardzo powoli wypuścił wstrzymany oddech,
starając się, by drugi mężczyzna tego nie usłyszał. Ręce prawie
mu się trzęsły, świadcząc o tym, że na chwilę opuściła go
odwaga.
- Sukinsyn - powiedział Billy w języku, którego tak
wyśmienicie nauczył go przyjaciel, a potem, gdy wyższy
mężczyzna nie zareagował, powtórzył głośniej. - Sukinsyn!
Słyszysz, co on wyprawi z tymi klaczami, Slade?
Wyższy mężczyzna obrócił głowę i obdarował Billego jednym
ze swoich rzadkich uśmiechów. - Wyprawia, Billy, wyprawia.
Pamiętaj o tym a.
- Do diabła, nie opowiadaj mi teraz o gramatyce! - ale uwaga
została przyjęta i Billy już o niej nie zapomniał.
- Nie denerwowałeś się trochę nim ją rozpoznałeś?
- Trochę. - Tylko tyle odpowiedział Slade Holt, nim odszedł, by
uspokoić konie.
Billy Wolf szybko podążył za nim. - Gdy tak sobie leży,
sprawia wrażenie, jakby czuła, że ucieszyłeś się na jej widok,
tak, jakby nigdy cię nie opuściła.
- Bo wie, że jest witana z radością - beznamiętnie odrzekł Slade.
Billy przyjrzał się pumie i potrząsnął głową. - Nie widziałeś jej
od ośmiu miesięcy, a opuściła cię jeszcze o rok wcześniej. Jak
cię zapamiętała? I po czym poznałeś ją teraz, kiedy wygląda jak
każdy inny górski kot?
- Nie rozpoznałem jej - przyznał Slade, zaczynając się
uśmiechać. - Po prostu wiedziałem, że nie jest groźna, podobnie
jak ty wiedziałeś, że nie stanowię zagrożenia, gdy spotkaliśmy
się po raz pierwszy.
Billy rozważał tę uwagę przez chwilę i przyjął, że jest słuszna.
Jak to miał w swym zwyczaju, gwałtownie zmienił temat.
- Naprawdę zadecydowałeś, że wyjeżdżasz jutro, Slade? A
 
kiedy jego towarzysz bez słowa skinął głową i usiadł obok
wielkiego kota, Billy zmarszczył brwi. - Ale czy na pewno
jesteś już gotowy?
Slade omiótł wzrokiem zagłębienie, wykopane w zboczu góry.
W jamie znajdował się koc, komplet ubrań, buty, które za konia
wymienił dla niego Billy, torba z puszkami kupionymi przez
Billego oraz pistolet i olstro, które sam ukradł dwa lata temu,
gdy Cactus Reed nauczył go, jak używać broni. To właśnie o
broni teraz myślał. Umiejętność sprawnego posługiwania się nią
była dotychczas jedyną luką w jego wyszkoleniu. Potrzebował
dwóch lat codziennych ćwiczeń, by wreszcie móc przyznać, że
jest dobry - a przynajmniej lepszy niż człowiek, którego
zamierzał zabić.
- Gotowy? - Zielone oczy Slade'a spoczęły na pumie, a
wyciągniętą ręką zaczął drapać kocisko między uszami. - Dla
mnie największym problemem było czekanie przez tyle lat. Gdy
byłem dzieckiem, koniecznie chciałem być dorosły, bo tylko
jako dorosły człowiek mogłem coś zrobić z krzywdą, którą mi
wyrządzono. Kiedy miałem dwanaście lat, zdobyłeś się
wreszcie na odwagę, by się do mnie zbliżyć.
- Odwagę! - przerwał urażony Billy.
- Sam przyznaj, Billy - powiedział Slade z rozbawieniem w
głosie. - Twoi ludzie uważali, że jestem szalony, i to nie tylko
dlatego, że mieszkałem sam w górach. Byłeś tylko o rok ode
mnie starszy. Nawet wojownicy z twojego plemienia omijali
szerokim łukiem zwariowanego białego chłopca.
- A co mieliśmy myśleć o tym brudnym, półnagim dzieciaku, od
którego śmierdziało na odległość? Strzelałeś z wyimaginowanej
strzelby do każdego, znajdującego się w odległości strzału. Jeśli
to nie było wariactwo...
Slade wybuchnął śmiechem. - Ciebie też zastrzeliłem, gdy tylko
się napatoczyłeś.
- Strzelając z palca - mruknął Billy, ale się uśmiechnął. Slade
Holt tak rzadko śmiał się z radością, bez gorzkiego cynizmu.
- Mówiłem ci już, dlaczego wtedy tak śmierdziałem. Dopiero po
pół roku zapach tego skunksa wywietrzał.
- Na pewno by pomogło, gdybyś skorzystał ze strumienia.
- Po co? W tamtym okresie to, że nie musiałem się kąpać, było
chyba jedyną rzeczą, jaką lubiłem w swej swobodzie.
 
Billy złapał się za nos. - A teraz zmieniłeś zdanie. Cieszę się.
Slade wzruszył ramionami. - Niektóre rzeczy zmieniają się z
upływem czasu. Nie strzelam też już dziś na niby ze strzelby.
To była zabawa, w którą bawiłem się z moim bratem
bliźniakiem.
Twarz Slade'a spochmurniała. Nagły ból przeszył mu głowę, jak
zawsze, gdy myślał o bracie. Mocno potarł skronie. Puma
wyczuła, że coś jest nie w porządku. Postawiła uszy i przestała
mruczeć.
Billy wiedział, że Slade cierpi na bóle głowy, bo nie może sobie
dobrze przypomnieć, co się stało osiem lat temu, po ucieczce z
bratem z Tucson, gdy ich ojciec został zabity przez
rewolwerowca Ferala Sloana. Slade był świadkiem pojedynku,
widział jak Sloan prowokuje walkę z Jakem Holtem, ojcem
Slade'a.
Jake, jeden z tysięcy poszukiwaczy złota, wyruszył na zachód,
by zdobyć bogactwo. On i jego przyjaciel, Tom Wynhoff, mieli
szczęście. Znaleźli złoto dwadzieścia kilometrów na zachód od
Tucson, bogate złoże. Ale ich szczęście nie trwało długo,
bowiem inni też mieli ochotę na złoto. Slade niewiele o tym
wiedział. Ojciec powiedział mu jedynie, że jakiś człowiek
próbował kupić od niego wyrobisko. Ojciec Slade'a odmówił.
Niedługo potem w zaułku znaleziono martwego Toma
Wynhoffa, z ołowianą kulą w piersiach. Tego samego dnia,
całkiem bez powodu, Feral Sloan wywołał walkę z Jakem i
zastrzelił go na ulicy. Slade stał wtedy dziesięć stóp dalej. Po
chwili Sloan minął Slade'a, przechwalając się koledze, że nigdy
łatwiej nie zarobił stu dolarów.
Umysł dziesięcioletniego Slade'a był w stanie pojąć, że
rewolwerowiec został opłacony, by zabić ojca. A ogrom
niebezpieczeństwa dotarł do niego, gdy stojący za nim starszy
mężczyzna ścisnął go za ramię i ostrzegł: - Pierwszy był stary
Tom, potem Jake. Teraz, Slade Holt, to przeklęte złoże należy
do ciebie i do twojego brata, ale gotów jestem się założyć, że
nie doczekacie zysków. Setki razy już widziałem, jak źli, leniwi
dranie mordują, by zabrać to, co inni zdobyli ciężką pracą. Wy,
dzieciaki, będziecie następni. Zabieraj szybko swojego brata i
zmykajcie stąd. Chciwi ludzie nie cofną się przed
zamordowaniem dzieci.
 
Slade odszukał brata i obaj ruszyli na północny wschód, byle
dalej od kopalni, od Tucson, kierując się ku górom,
rozciągającym się na północy. Byli ścigani. Slade'owi mignął
tylko Feral Sloan, jadący szybko za nimi, a potem kula musnęła
mu skroń i stoczył się z konia do skalnej rozpadliny. Pamiętał
jeszcze krzyk przed utratą przytomności i już nic więcej.
Obudził go deszcz. Był sam, nigdzie nie było śladu brata i
konia, żadnych śladów, za którymi można by było podążyć.
Potem doszedł do wniosku, że powinien wówczas pozostać na
miejscu, na wypadek, gdyby brat odwiódł od niego Sloana i
udał się po pomoc. Ale wtedy nie rozumował logicznie i
wyruszył na poszukiwanie swego bliźniaka. Zrezygnował
dopiero po wielu miesiącach. Zresztą i tak poszukiwania te nie
były wiele warte, unikał bowiem miast w obawie, że znajdzie
go wynajęty rewolwerowiec lub dowie się o nim bezimienny
człowiek, pragnący jego śmierci.
Nauczył się, jak samotnie przetrwać, jak być dzielnym i nigdy
więcej nie pozostać bezbronnym. Pokonał rozpacz, ucząc się
metodą prób i błędów, przemierzając obszary od Gila River aż
po wznoszącą się niby twierdza górę Apaczów na południu.
To dziwne, ale nigdy nie bał się Indian. Szanowali go za to i
pozwalali korzystać ze swych terenów. Slade czuł obawę i
skrzętnie omijał wszelkie ślady białego człowieka. Gdy po
dwóch latach, pozbawionych wszelkich kontaktów słownych z
ludźmi, spotkał Billego Wolfa, był gotów do przyjaźni.
Zdarzyło się to sześć lat temu.
Na początku nie mogli ze sobą rozmawiać, ale stopniowo
poznali swoje języki. Billy żył wtedy z plemieniem matki,
prowadzącym wędrowny tryb życia, toteż długie przerwy
dzieliły ich spotkania.
Billy był jedynym człowiekiem, do którego zbliżył się Slade,
poza Cactus Reedem. Slade znalazł Reeda w Galiuro Mountains
nieco ponad dwa lata wcześniej. Mężczyzna ledwo żył, miał w
ciele dwie kule i utrzymywał, że troszkę się poróżnił ze swoim
towarzyszem podróży, no i przegrał utarczkę w wielkim stylu.
Slade połatał jakoś Cactusa. W rewanżu Cactus nauczył Slade’a
wszystkiego, co sam potrafił. A umiał wiele. Był niegdyś łowcą
nagród, z tych, co żyją ze swej broni i odwagi, wyzywając
zabójców.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin