Hamilton Laurell K - Meredith Gentry 04 - Dotyk Północy [rozdz 1] - PL [NO].doc

(59 KB) Pobierz

Dotyk Północy

 

(Stroke Of Midnight)

 

Meredith Gantry 04

 

 

Laurell Kaye Hamilton

 

 

Tłum. nieoficjalne: Canthre

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

-1-

 

Nienawidzę konferencji prasowych. Najbardziej zaś nienawidzę ich kiedy muszę ukrywać sporą część prawdy. Jednak taki rozkaz wydała Królowa Powietrza i Ciemności, władczyni Dworu Unseelie, a nawet będąc ich księżniczką Unseelie nie są siłą z którą chciałoby się walczyć. Królowa Andais jest wprawdzie moją ciotką, ale pokrewieństwo z nią nigdy wiele mi nie dało. Uśmiechnęłam się do prawie że murowanej ściany reporterów, usiłując nie okazywać żadnych myśli na twarzy.

Królowa nigdy nie pozwoliła takiej ilości ludzkich mediów wejść do kopców Unseelie. To było nasze schronienie, a nikt nie pozwala prasie wejść do swojego schronu. Ale wczorajsza próba zamachowa sprawiła, że mniejszym złem było zaproszenie prasy do wnętrza kopców. Teoria była taka, że wewnątrz nich nasza magia ochroni mnie lepiej niż na zewnątrz, jak na lotnisku wczoraj, gdzie prawie zostałam postrzelona.

Nasza rzeczniczka prasowa, Madeline Phelps, wskazała na pierwszego z reporterów i tak zaczęły się pytania.

- Księżniczko Meredith, wczoraj na twarzy miałaś krew, ale dzisiaj masz już tylko ramię na temblaku. Jakie były twoje wczorajsze obrażenia?

Moje lewe ramię było na temblaku z zielonego materiału, pasującego do mojego żakietu. Byłam ubrana jak na Boże Narodzenie przystało, na czerwono i zielono. Radośnie, bo to taka pora roku. Jednak moje włosy były bardziej czerwone od bluzki. To one znamionują moje pochodzenie z Unseelie, barwy szkarłatu sidhe – dla kogoś kto dobrze wygląda w czerni. Nie były złotorude czy pomarańczowe, jak rudy w ludzkim wydaniu. Żakiet dobrze podkreślał zieleń w dwóch z trzech kręgów w mojej tęczówce. Trzeci, złoty krąg wokół źrenicy migotał w blasku kamer jakby rzeczywiście był metalowy. Oczy były Seelie w pochodzeniu, jedyną rzeczą pokazującą że moja matka pochodziła z lśniącego dworu. Przynajmniej w połowie.

Nie rozpoznałam dziennikarza, który zadał to pytanie. Był nowy, może nowy od wczoraj. Ponieważ wczorajszy zamach zdarzył się podczas konferencji, przed kamerami, cóż… Ostatecznie musieliśmy pozbyć się części reporterów – wielka sala nie zmieściłaby więcej. W konferencjach prasowych brałam udział od dzieciństwa, i dotychczas to była moja największa, wliczając tą po śmierci mojego ojca. Nauczyłam się używać imion dziennikarzy, jeśli je znałam, ale do tego mogłam się tylko uśmiechnąć i odpowiedzieć:

- Moje ramię jest tylko zwichnięte. Miałam wczoraj wiele szczęścia.

Właściwie moje ramię nie zostało zwichnięte podczas wczorajszego zamachu na lotnisku. Nie, zostało wczoraj zranione podczas drugiego, a może nawet trzeciego, zamachu na moje życie. Ale do tych zamachów doszło wewnątrz kopców, gdzie – w teorii – miałam być bezpieczna. Królowa i moi strażnicy zdecydowali jednak, że wewnątrz kopców będę bezpieczniejsza niż na zewnątrz, ponieważ złapaliśmy albo zabiliśmy sprawców zamachów na mnie, oraz jednego zamachu na królową. Cholera, wczoraj prawie doszło tutaj do przewrotu w pałacu, a media nic o tym nie wiedziały. Ale jednym ze starych określeń na istoty magiczne było „ukryci ludzie”. Zasłużyliśmy na nie.

- Księżniczko Meredith, czy wczorajsza krew na twojej twarzy była twoja? – tym razem pytanie zadała kobieta, a ja znałam jej imię.

- Nie. – powiedziałam.

I naprawdę się uśmiechnęłam, widząc jak uświadamia sobie, że jako jedyną odpowiedź może uzyskać tylko jedno słowo.

- Nie, to nie była moja krew, Sheilo.

Uśmiechnęła się do mnie, blond włosa i bardziej wysoka niż ja kiedykolwiek będę.

- Czy mogę coś dodać do swojego pytania, księżniczko?

- Jedno pytanie na osobę. – wtrąciła się Madeline. 

- Nic nie szkodzi, Madeline. – powiedziałam.

Rzeczniczka spojrzała tylko na mnie, potem wyłączyła mikrofon. Zrozumiałam tę aluzję, i zasłoniłam ręką swój, żeby naszej rozmowy nie usłyszał nikt inny.

Madeline oparła się o stół. Jej spódnica była dostatecznie długa by nie musiała się martwić o dziennikarzy stojących pod podium. Długość i kolor spódnicy były ostatnim krzykiem mody. Zwracanie uwagi na takie rzeczy było częścią jej pracy. Była naszą ludzką reprezentantką, bardziej niż jakikolwiek ambasador z Waszyngtonu.

- Jeśli Sheila dostanie dodatkowe pytania, inni też będą chcieli je mieć. Będzie dużo trudniej, i dla ciebie i dla mnie.

Niby miała rację, ale…

- Powiedz im, że to wyjątek. Ruszajmy.

Uniosła jedną z idealnie wymodelowanych brwi, ale odparła „Dobrze”. Włączyła swój mikrofon obracając i uśmiechając się do reporterów.

- Księżniczka pozwala zadać Sheili jeszcze jedno pytanie, ale potem wracamy do początkowej zasady. Jedno pytanie na osobę. – skinęła na Sheilę.

- Dziękuję za to pozwolenie, księżniczko Meredith.

- Przyjemność po mojej stronie.

- Jeśli krew nie była twoja, to czyja? – zapytała.

- Mojego strażnika, Mroza.

Błysk fleszy prawie mnie oślepił, ale uwaga nie skupiła się na mnie. Moi strażnicy stali pod ścianą, częściowo na podwyższeniu, częściowo poza nim, otaczając stół. Ubrani byli praktycznie we wszystko od szytych na miarę garniturów przez pełne zbroje do strojów z klubu dla gothów. Ich jedyną rzeczą wspólną była broń. Wczoraj próbowaliśmy być dyskretni – ot, lekkie wybrzuszenie spod garnituru, nic więcej. Dzisiaj broń mieli zarówno pod ubraniami jak i na zewnątrz, i to nie tylko broń palną – także miecze, noże, topory, tarcze.

Spojrzałam do tyłu na Mroza. Królowa zakazała mi faworyzowania któregokolwiek z nich. Posunęła się nawet do tego, że zakazała mi patrzeć na któregoś z nich zbyt długo. Uważałam to za dość dziwne, ale ona była królową, i kłóciło się z nią na własne ryzyko. Ale i tak spojrzałam do tyłu. Uratował mi życie, chyba zasłużył sobie na spojrzenie? Zawsze mogłam wytłumaczyć królowej, swojej ciotce, że media uznałyby to za dziwne gdybym w jakiś sposób go nie wskazała po swojej wypowiedzi. To też była prawda, ale spojrzałam przede wszystkim dla tego że chciałam.

Jego włosy były srebrne i błyszczące, metaliczne jak choinkowa lameta. Sięgały aż do kostek, a ja wiedziałam że tak naprawdę są miękkie, jakby żywe, i ciepłe oplatając moje ciało. Górną część włosów spiął spinką wykonaną z kości tak, by nie opadały na twarz. Reszta włosów błyszczała, otaczając grafitowo szary garnitur od Armaniego, dopasowany do jego szerokich ramion i całej atletycznej reszty. Garnitur został uszyty aby ukryć broń w kaburze oraz ze dwa noże. Nie został jednak uszyty aby ukryć pistolety pod każdym z ramion, czy też krótki miecz w skórzanej pochwie przy jego boku. Rękojeść drugiego miecza była widoczna ponad jego ramieniem, prześwitująca przez jego włosy. Mróz był najeżony bronią, a zawsze miał też taką nie widoczną dla kogoś postronnego. Żaden garnitur nie był uszyty aby ukryć taką ilość oręża przy zachowaniu dobrego wyglądu. Marynarki w ogóle nie mógł zapiąć, więc pistolety, miecz i jeden z noży błyszczały przed kamerami.

Skandowanie „Mróz, Mróz” wypełniło pomieszczenie, a Madeline wybrała pytanie. Kolejny reporter, którego nie znałam. Nic tak nie przyciągało mediów jak zamach.

- Mrozie, jak groźne były twoje rany?

Mróz ma ponad sześć stóp, a ja na dodatek siedziałam – z mikrofonem dostosowanym do mnie, oczywiście – więc musiała się pochylić, i to pochylić bardzo nisko. Pomimo broni poruszał się z gracją. Ale pochylając się nad tym mikrofonem był… dziwny. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle miał kiedyś wcześniej do czynienia z mikrofonem, ale wtedy zaczął odpowiadać.

- Nie jestem ranny.

Po czym wyprostował się, a ja zobaczyłam ulgę na jego twarzy. Odwrócił się do kamer, myśląc że może tak po prostu odejść, ale ja wiedziałam lepiej.

- Ale to była twoja krew, prawda?

Mróz zacisnął rękę na mieczu. Wiedziałam, że kiedy tak dotyka swojej broni jest zdenerwowany. Znowu pochylił się nad mikrofonem, i tym razem lekko szturchnął moje zranione ramię. Wątpliwe, żeby prasa zauważyła coś takiego, ale na taką niezdarność brakowało mi słów, bo to nie był styl Mroza. Oparł się o stół, i swoje oczy szare jak zimowe niebo zwrócił na mnie. To spojrzenie pytało: Jesteś ranna?

Ja odpowiedziałam bezgłośnie: Nie.

Odetchnął, i zwrócił się do mikrofonu:

- Tak, to była moja krew. – ponownie się wyprostował, jakby ta odpowiedź miała ich usatysfakcjonować. Naprawdę powinien wiedzieć lepiej. Był dekoracją królowej dostatecznie długo, żeby wiedzieć że jest za zwięzły. Cóż, tym razem przynajmniej nie próbował odejść.

Reporter którego znałam, Simon McCracken, był następny w kolejce. Zajmował się dworami faerie od lat.

- Mrozie, jeśli krew była twoja, to w jaki sposób znalazła się na księżniczce?

Wiedział doskonale, jak zadać pytanie byśmy nie mogli się z nim bawić. Sidhe nie kłamią. Będziemy próbować przekonać cię, że czarne jest białe, ale nigdy nie skłamiemy. Po prostu przodujemy w kreatywnej prawdzie.

Mróz musiał się oprzeć o stół, schylając się do mikrofonu. Stał tak blisko, że się stykaliśmy, a jego miecz był praktycznie uwięziony między nami. Bardzo źle, gdyby musiał go szybko dobyć. Zwróciłam uwagę na to, jak mocno zacisnął rękę na stale, jak ktoś nerwowy chwytający się podium podczas przemówienia.

- Zostałem postrzelony. – odchrząknął, żeby kontynuować. Spojrzałam na jego doskonały profil i nagle uświadomiłam sobie, że to nie tylko nerwy. Mróz się bał. Bał się publicznych występów. – Moja rana się zagoiła. Moja krew była na księżniczce, bo zasłaniałem ją przed zagrożeniem.

Powstrzymałam go przed wstaniem, położyłam dłoń na jego ramieniu. Zakryłam ręką mikrofon tak, żebym mogła mówić tylko do niego. Odetchnęłam, wciągając zapach jego skóry, i wyszeptałam mu do ucha:

- Uklęknij albo usiądź.

Odetchnął tak głęboko, że wyraźnie poczułam jak poruszył barkami. Uklęknął na jedno kolano obok mnie, a ja przesunęłam mikrofon do niego.

Zjechałam mu dłonią po plecach, aż do samego dołu, gdzie zostawiłam rękę tuż pod mieczem. Kiedy istota magiczna jest zdenerwowana, jakakolwiek istota w tym przypadku, czerpie ukojenie z dotyku. Nawet wielkie i wspaniałe sidhe czują się lepiej dotykając kogoś innego, chociaż większość nigdy się do tego nie przyzna – zbyt wielkie ryzyko zatarcia granicy między arystokracją a pospólstwem. Osobiście miałam zbyt wiele krwi pomniejszych istot magicznych w żyłach, żeby się przejmować takimi błahostkami.

Czułam, jak wzdłuż kręgosłupa spływa mu strużka potu. Nerwy, nerwy.

Madeline zwróciła się do nas, ale pokręciłam głową. Rzuciła mi pytające spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Wybrała następne pytanie.

- Więc przyjąłeś kulę dla księżniczki Meredith?

Przysunęłam się do mikrofonu, zbliżając jednocześnie twarz swoją i Mroza, więc musiałam uważać, żeby nie ubrudzić go swoim makijażem. Aparaty praktycznie wybuchły światłem. Mróz niestety podskoczył, i wiedziałam że będzie to dobrze widoczne na filmach. No, cóż, trudno. Flesze nas oślepiły, białe i niebieskie plamki zamazały obraz. Mróz napiął mięśnie, chociaż nie wiedziałabym gdybym go nie dotykała.

- Cześć, Sarah, i tak – przyjął moją kulę.

Sarah odpowiedziała na moje powitanie, ale nie mogłam być pewna w tym hałasie, wciąż częściowo oślepiona przez światło. Jeśli tylko znałam imię reportera, używałam go. To budowało przyjazną atmosferę. Nic nie było tak potrzebne na konferencji prasowej jak przyjazna atmosfera.

- Mrozie, powiedz, bałeś się?

- Tak. – odpowiedział, a ja czułam jak rozluźnia się pod moim dotykiem.

- Bałeś się śmierci? – krzyknął ktoś z tłumu, niewywołany.

- Nie. – Mróz i tak odpowiedział.

Madeline wskazała na kogoś, i następne pytanie brzmiało:

- Czego więc się bałeś?

- Bałem się, że Meredith zostanie ranna.

Nagle znowu stężał. Uświadomiłam sobie, że użył mojego imienia, nie wymieniając tytułu. Prawdziwe faux pas dla ochroniarza, chociaż był czymś więcej. Każdy z moich strażników był kandydatem na mojego małżonka, księcia. Ale byliśmy sidhe, a sidhe nie biorą ślubu dopóki nie ma dziecka. Bezpłodna para nie mogła się pobrać. Więc, oczywiście, moi strażnicy robili coś więcej niż tylko „ochronę”.

- Czy poświęciłbyś swoje życie dla księżniczki, Mrozie?

- Oczywiście. – odpowiedział natychmiast. Ton głosu sugerował, że uznał to za głupie pytanie.

Reporter z tyłu sali, z kamerą telewizyjną, zadał następne pytanie:

- Mrozie, jak udało ci się wyleczyć z rany postrzałowej w mniej niż 24 godziny?

Mróz wziął kolejny, głęboki oddech.

- Jestem wojownikiem sidhe. – to miało wyjaśnić wszystko. Ha.

Reporterzy czekali na dalszą odpowiedź, ale wiedziałam że się nie doczekają. Dla Mroza, to była jak najbardziej jasna odpowiedź. To była tylko jedna kula. Zero jakiejś specjalnej amunicji. Trzeba było dużo więcej, żeby powstrzymać wojownika sidhe.

Ukryłam więc uśmiech, i sięgnęłam po mikrofon, chcąc wyjaśnić to lepiej prasie, ale wtedy poczułam jak jego ciało przestaje być ciepłe. Poczułam coś jakby podmuch zimnego powietrza, wędrującego wzdłuż jego pleców. Dostatecznie zimne, że zaskoczona odsunęłam rękę.

Rzuciłam okiem na jego dłoń na stole, i… zobaczyłam to, czego się bałam. Biała koronka szronu powstawała wokół jego dłoni. Podziękowałam Bogini, że obrus był biały, tylko to nas ratowało. Ale mogą zobaczyć potem, kiedy podejdą bliżej, i nie mogłam nic na to poradzić. I tak już miałam dostatecznie dużo zmartwień. Dobrze, dobrze, to częściowo była moja wina. To ja podarowałam Mrozowi więcej mocy, niż kiedykolwiek wcześniej posiadał. To był dar Bogini, ale z nowymi mocami przychodzą nowe obowiązki, a także nowe pokusy.

Położyłam mu rękę na dłoni, oczekując że będzie lodowata, ale wcale taka nie była. Zwróciłam się więc do reporterów, którzy już zaczynali szeptać między sobą.

- Sidhe może wyleczyć prawie każdą ranę. – powiedziałam do mikrofonu.

Szron się rozprzestrzeniał na cały stół. Zbliżył się też do podstawy mikrofonu, i zaczął go delikatnie obrastać. Ścisnęłam rękę Mroza, mikrofon zatrzeszczał i wreszcie zauważył – co wyprawiał ze swoim strachem. Wiedziałam, że nie robi tego specjalnie. Zacisnął pięści, z moją dłonią na jego dłoni, moimi palcami splecionymi z jego. Nikt nie mógł zobaczyć szronu, dopóki nie stopnieje.

Zwróciłam ku niemu twarz, i nagle patrzyliśmy sobie w oczy. W jego źrenicy widziałam widmo padającego śniegu, jakby miał w oczach kulki z padającymi płatkami. Pochyliłam się. I pocałowałam go.

Zaskoczyłam go, ostatecznie wiedział o ostrzeżeniu królowej, ale Andais mi wybaczy – o ile pozwoli mi się wytłumaczyć. Sama by tak postąpiła, albo nawet posunęłaby się dalej, żeby tylko odciągnąć uwagę mediów od niechcianej, nadprogramowej magii.

To był krótki, szybki pocałunek, bo Mróz czuł się bardzo źle naprzeciw takiej publiczności. Dodatkowo, miałam czerwoną szminkę która wysmarowałaby go jak klauna, gdybyśmy pozwolili sobie na więcej. Och, eksplozję światła fleszy zobaczyłam z zamkniętymi oczami.

Odsunęłam się od niego, i zobaczyłam że wciąż ma zamknięte oczy, usta lekko rozchylone, zrelaksowane. Nagle zamrugał, i otworzył oczy. Wyglądał na zdziwionego, może przez błyski kamer, a może przez pocałunek. Chociaż całowałam go już głębiej, z dużo większą ilością pasji. Więc mój pocałunek wciąż był tak ważny dla niego, mimo że całowaliśmy się często, tak często że nie potrafiłam już zliczyć?

Cóż, jego oczy wyrażały „tak” lepiej niż słowa.

Fotografowie klęczeli tak blisko stołu, jak pozwalali im inni strażnicy. Szron już stajał, pozostawiając lekko ciemniejszy, wilgotny obrus wokół naszych dłoni. Ukryliśmy magię, ale za to wystawiliśmy Mroza na pastwę mediów. Co robisz, kiedy media widzą jak twój pocałunek wpływa na twojego faceta? Cóż, całujesz go jeszcze raz. Co natychmiast zrobiłam, zapominając o szmince, czy zakazach królowej. Po prostu chciałam, musiałam, zobaczyć ten wyraz jego twarzy… Chciałam go oglądać już zawsze.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin