10. Heyer Georgette - Uciekajaca narzeczona.rtf

(665 KB) Pobierz

GEORGETTE HEYER

 

 

 

Uciekająca narzeczona

 

 

 

 

Sprig Muslin

 

 

 

 

 

Tłumaczył: Wojciech Usakiewicz


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Pani Wetherby odczuwała wielką radość, że może gościć jedynego żyjącego brata, ale przez pierwsze pół godziny wizyty miała w gruncie rzeczy okazję jedynie wymienić kilka banalnych uwag nad głowami swej rozbawionej dzieciarni.

Sir Gareth Ludlow przybył na Mount Street wtedy, gdy młodociana gromadka, złożona z panny Anny, żywiołowej osóbki, mającej jeszcze rok do debiutu, panny Elizabeth i panicza Philipa wracała z przechadzki w parku, odbytej pod opiekuńczymi skrzydłami guwernantki. Gdy tylko owe starannie wychowywane dzieci dojrzały wysoką, elegancką postać wuja, od razu zapomniały o wszelkich zasadach dobrego tonu, z takim pietyzmem wszczepianych im przez pannę Felbridge, i z piskliwymi okrzykami „Wuj Gary! Wuj Gary!” rzuciły się na łeb, na szyję, aby otoczyć sir Garetha jeszcze przed progiem. Zanim zrzędliwa, lecz pobłażliwa panna Felbridge zdołała nad nimi zapanować, kamerdyner już trzymał drzwi, a rozentuzjazmowane stadko młodych krewnych prowadziło sir Garetha do wnętrza domu. Natychmiast posypała się nań lawina pytań i zwierzeń, podczas których jego najstarsza siostrzenica czule uwiesiła mu się u ramienia, a najmłodszy siostrzeniec usiłował zwrócić na siebie uwagę, ciągnąc z całej siły za drugie. Sir Gareth zdołał się jednak uwolnić na dostatecznie długą chwilę, by podać rękę pannie Felbridge i powiedzieć z uśmiechem, który niechybnie przyprawiał tę hojnie wyposażoną przez naturę kobietę o drżenie serca:

– Jak się pani miewa? Proszę ich nie karcić! To w zasadzie moja wina, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego wywieram na nich tak piorunujące wrażenie. Ufam, że wróciło już pani lepsze samopoczucie. Kiedy ostatnio się widzieliśmy, cierpiała pani z powodu niezwykle przykrego ataku podagry.

Panna Felbridge oblała się pąsem, podziękowała i zaprzeczyła, myśląc jednocześnie, że to podobne do drogiego sir Garetha, by pamiętać o tak bagatelnym szczególe jak podagra guwernantki. Dalszej wymianie zdań przeszkodziło pojawienie się na scenie panicza Leigh Wetherby’ego, który wybiegł ze znajdującej się w głębi domu biblioteki, wołając:

– Czy to wuj Gary?! Na Jowisza, sir, diabelnie się cieszę, że wuja widzę! Jest coś, o co koniecznie chciałbym zapytać!

Cała kompania porwała następnie sir Garetha na górę, przekrzykując się nawzajem, i w ten sposób zagłuszając dość ospałe wysiłki panny Felbridge, próbującej zapobiec zbyt nagłemu wdarciu się wychowanków do salonu przed oblicze mamy, co byłoby niezgodne z zasadami.

Nadmierna gorliwość nie miałaby naturalnie sensu. Młodzi państwo Wetherby, począwszy od Leigh, poddanego rygorom korepetycji, które umożliwiłyby mu jeszcze w tym roku rozpoczęcie kariery uniwersyteckiej, po Philipa, stawiającego właśnie pierwsze kulfony, jednomyślnie łączyli się w głęboko przemyślanej opinii, że nigdzie na świecie nie znajdzie się wspanialszego wuja niż właśnie sir Gareth. Próba zagonienia młodszych latorośli do pokoju nauki była z góry skazana na niepowodzenie, a w najlepszym razie mogła doprowadzić do długotrwałych dąsów.

Jeśli zawierzyć starannemu doborowi słów pana Leigh Wetherby’ego, sir Gareth był tak bardzo tip-top, jak tylko można sobie wyobrazić. Mimo że był uznanym członkiem Stowarzyszenia Koryntian, nie zadzierał nosa i bez specjalnych próśb demonstrował aspirującemu do roli dandysa siostrzeńcowi, w jaki sposób zawiązać fular. Panicz Jack Wetherby, którego ekstrawagancje mody niewiele obchodziły, ciepło wspominał otwartość wuja i jego ogólne zrozumienie najpilniejszych potrzeb młodego dżentelmena, znoszącego ograniczenia życia w Eton College. Panna Anna, niezaprzeczalnie jeszcze przed debiutem, nie umiałaby wskazać większego źródła radości i dumy niż przejechanie u boku wuja w jego kolasce rundki lub dwóch dokoła Hyde Parku, ku zazdrości (o tym była przekonana) wszystkich mniej uprzywilejowanych panien. Co zaś tyczy się panny Elizabeth i panicza Philipa, to widzieli w wuju sprawcę tak oszałamiających przyjemności, jak wizyty w amfiteatrze Astleya lub udział w wielkim pokazie ogni sztucznych. Nie było więc mowy, by mogli dostrzec u niego choćby najmniejszą skazę.

W tym ostatnim nie byli zresztą odosobnieni, gdyż doprawdy niewielu ludzi umiałoby znaleźć taką u sir Garetha Ludlowa. Obserwując, jak udaje mu się raz po raz ku uciesze małego Philipa, demonstrować magiczne właściwości swego repetiera, słuchać wynurzeń Leigh, przedstawiającego jakiś nurtujący go problem, pani Wetherby myślała, że trudno o bardziej atrakcyjnego mężczyznę. Żałowała, bodaj już po raz tysięczny, że nie udało jej się dotąd znaleźć dla niego kandydatki na żonę, mającej dostatecznie dużo uroku, by zająć w jego sercu miejsce niezmiennie należące do nieżyjącej ukochanej. Bóg jej świadkiem, że przez te siedem lat, które upłynęły od śmierci Clarissy, nie szczędziła wysiłków, by dopiąć swego. Przedstawiła jego rozwadze krocie panien na wydaniu, niejednokrotnie równie bystrych jak urodziwych, jednak nie zauważyła w jego szarych oczach nawet namiastki tego ciepłego spojrzenia, jakim zwykł był obdarzać Clarissę Lincombe.

Rozmyślania te przerwało wejście pana Wetherby’ego, zacnie wyglądającego czterdziestokilkuletniego mężczyzny, który uścisnął dłoń szwagra ze słowami:

– O, Gary! Cieszę się, że cię widzę! Następnie nie tracąc czasu, rozesłał potomstwo do różnych zadań. Gdy skończył, zwrócił uwagę żonie, że nie powinna zachęcać niedorostków do naprzykrzania się wujowi.

Sir Gareth, który odzyskał już i zegarek, i monokl, wsunął ten pierwszy do kieszonki, drugi zaś zawiesił na szyi za pomocą długiej, czarnej tasiemki, powiedział:

– Wcale mi się nie naprzykrzają. Sądzę, że przydałoby się, abym wziął w przyszłym miesiącu Leigh do Crawley Heath. Widok dobrej walki oderwie go trochę od roztrząsania zagadnienia kroju surdutów. No cóż, wiem, że nie popierasz walk zawodowców, Trixie, ale jeśli nie weźmiesz go pod odpowiednią kuratelę, chłopak wkrótce zacznie się pokazywać w towarzystwie dandysów.

– Niedorzeczność! Z pewnością nie chcesz sprawić sobie kuli u nogi w postaci tego młokosa – powiedział Warren, niezbyt udanie maskując wdzięczność za to zaproszenie.

– Owszem, chcę. Lubię Leigh. Nie musisz się obawiać, że pozwolę mu rozrabiać, bo z pewnością tak się nie stanie.

W tym momencie włączyła się pani Wetherby, dając wyraz myśli, która właśnie przyszła jej do głowy.

– Och, mój drogi Gary, gdybyś wiedział, jak mi tęskno do dnia, w którym zobaczę, że rozpieszczasz własnego syna.

– Naprawdę? Tak się składa, że właśnie z tego powodu przyszedłem cię dzisiaj odwiedzić. – Zauważywszy na jej twarzy wyraz zaskoczenia i zmieszania, wybuchnął śmiechem. – Nie, nie zamierzam wyznać ci istnienia owocu grzesznej miłości. Mniemam jednak, a raczej mam nadzieję, że wkrótce będę odbierał od ciebie gratulacje.

Na chwilę niedowierzanie odebrało jej głos, wnet jednak wykrzyknęła entuzjastycznie:

– Och, Gary, czy to Alice Stockwell?!

– Alice Stockwell? – powtórzył zdziwiony. – To urocze dziecko, które próbowałaś mi podsunąć? Wielkie nieba, nie!

– Przecież ci mówiłem – odezwał się pan Wetherby z dyskretnie zaznaczoną satysfakcją.

Pani Wetherby poczuła mimo woli rozczarowanie, ponieważ ze wszystkich jej protegowanych panna Stockwell wydawała się najbardziej odpowiednia. Ukryła to jednak najlepiej, jak umiała, i powiedziała:

– Wyznam, że nie przychodzi mi do głowy, któż by to mógł być. Chyba że... och, proszę cię, Gary, powiedz, nie daj mi czekać.

– Już mówię – odrzekł, rozbawiony jej podekscytowaniem. – Poprosiłem Brancastera o pozwolenie na poważną rozmowę z lady Hester.

Skutek tego oświadczenia był dość zgubny. Warren, właśnie zażywający tabaki, wciągnął do nozdrzy o wiele za dużo proszku, w wyniku czego dostał ataku kichania. Jego żona zaś, wlepiając wzrok w brata z wyrażającą najwyższe niedowierzanie miną, wybuchnęła płaczem, wołając:

– Och, Gary, nie!

– Beatrix! – zmitygował ją, niezdecydowany, roześmiać się czy zirytować.

– Gareth, ty mnie nabierasz? Powiedz, że to żart. No tak, naturalnie. Przecież za nic w świecie nie oświadczyłbyś się Hester Theale.

– Chwileczkę, Trixie – pohamował siostrę. – Skąd u ciebie taka niechęć do lady Hester?

– Niechęć? Och nie. Ale ta dziewczyna... dziewczyna? Ona musi mieć teraz ni mniej, ni więcej tylko dwadzieścia dziewięć lat. Kobieta, której od dziewięciu lat nikt nie swata, która nigdy nie miała powodzenia, odpowiedniej prezencji i nawet nie próbowała nadążyć za modą... Chyba postradałeś zmysły! Przecież na pewno wiesz, że wystarczyłoby ci okazać najmniejsze zainteresowanie... O Boże, jak mogłeś zrobić coś takiego?

W tym momencie jej współmałżonek uznał, że nadszedł czas na interwencję. Gareth sprawiał wrażenie coraz bardziej rozdrażnionego. Wprawdzie był uroczym człowiekiem wyjątkowo łagodnego charakteru, nie należało jednak spodziewać się, że będzie potulnie znosił kwaśne uwagi siostry na temat damy, którą postanowił poślubić. Pytanie, dlaczego ze wszystkich panien na wydaniu, tylko czekających na oświadczyny przystojnego baroneta, wybrał akurat Hester Theale, która przestała uczestniczyć w życiu towarzyskim po kilku nieudanych dla niej sezonach, aby ustąpić miejsca łatwiejszym do wydania za mąż siostrom, niewątpliwie mogło zbić z pantałyku, nie należało jednak do kategorii tych, które Warren uważał za stosowne. Obrzucił przeto żonę karcącym spojrzeniem i powiedział:

– Lady Hester! Nie znam jej zbyt dobrze, lecz mam ją za młodą kobietę, której niczego nie można zarzucić. Rozumiem, że Brancaster przyjął twoje oświadczyny.

– Przyjął? – odezwała się Beatrix, wyłaniając się nagle zza chustki. – Chciałeś chyba powiedzieć, że zapiał z zachwytu. Omal nie zemdlał z wrażenia, jak sobie wyobrażam.

– Wolałbym, żebyś siedziała cicho! – Warrena zirytowało to bezceremonialne wyrażanie emocji. – Możesz być pewna, moja droga, że Gary najlepiej wie, co jest dla niego dobre. Nie jest małym chłopcem, tylko trzydziestopięcioletnim mężczyzną. Bez wątpienia lady Hester będzie dla niego kochającą żoną.

– Bez wątpienia! – odcięła się Beatrix. – Kochającą i śmiertelnie nudną. Nie, Warren, nie dam sobie zamknąć ust. Kiedy pomyślę o tych wszystkich urodziwych pannach, które ze wszystkich sił starały się wzbudzić jego zainteresowanie, a on mówi mi, że poprosił o rękę nijakiej kobiety, bez majątku i szczególnej urody, w dodatku zaś bezguścia, rażącego głupią wstydliwością... Och, czuję, że zaraz dostanę spazmów!

– Jeśli ci się to zdarzy, Trixie, to uczciwie ostrzegam, że wyleję ci na głowę największy dzban wody, jaki będę mógł znaleźć – odparł z przykładną szczerością jej brat. – Nie bądź taką gąską, moja miła. Biedny Warren musi się przez ciebie rumienić.

Zerwała się na równe nogi, po czym chwytając go za wyłogi idealnie skrojonego surduta z błękitnej wełny przedniej jakości, potrząsnęła nim i spojrzała w jego rozradowane oczy przez łzy.

– Gary, ty jej nie kochasz, ona ciebie też nie! Nigdy nie zauważyłam z jej strony najmniejszej oznaki jakichkolwiek względów dla twojej osoby. Powiedz mi tylko, co ona właściwie może ci zaoferować.

Gareth delikatnie, acz zdecydowanie odsunął jej dłonie od wyłogów surduta i zamknął je w mocnym uścisku.

– Bardzo cię kocham, Trixie, ale nie mogę pozwolić, żebyś gniotła mi surdut, sama rozumiesz. Weston uszył mi go na miarę, to zresztą prawdziwy triumf jego sztuki, czyż nie? – Zawahał się, widząc, że nie odwróci uwagi siostry, a po chwili dodał, lekko wzmagając uścisk: – Czy nie pojmujesz? Spodziewałem się czego innego. Tyle razy powtarzałaś mi wszak, że ożenek to mój obowiązek. Ja sam zresztą wiem, że tak jest, jeśli nie chcę, aby rodowe nazwisko odeszło wraz ze mną w przeszłość, czego szczerze bym żałował. Gdyby Arthur żył... od czasów Salamanki wiem jednak, że nie mogę do końca moich dni cieszyć się kawalerskim stanem, i tyle.

– Tak, naturalnie, tylko dlaczego akurat ta kobieta, Gary? Ona nie ma niczego.

– Przeciwnie, ma dobre maniery i, jak wspomniał Warren, kochającą naturę. Chciałbym mieć chociaż tyle do zaoferowania, a wolałbym więcej. Niestety, to niemożliwe.

Łzy znów przesłoniły oczy Trixie i tym razem popłynęły po policzkach.

– Och, mój najdroższy bracie, ty jeszcze o tym? Minęło już ponad siedem lat, odkąd...

– To prawda, ponad siedem lat – przerwał jej. – Nie płacz, Trixie. Zapewniam cię, że nie noszę już żałoby w sercu i nawet nie myślę o Clarissie, może tylko czasami, kiedy zdarzy się coś, co mi ją przypomina. Nie wydaje mi się jednak, bym mógł jeszcze obdarzyć kogoś takim uczuciem, jak Clarissę, uważam więc, że zabieganie o taką pannę, jaką chciałabyś widzieć, byłoby z mojej strony podłością. Mam dostatecznie duży majątek, by uchodzić za atrakcyjną partię, i ośmielę się przypuścić, że Stockwellowie wyraziliby zgodę, gdybym poprosił o rękę panny Alice...

– To prawda, zgodziliby się. Co więcej, Alice wyraźnie ma do ciebie słabość, co musiałeś zauważyć. Dlaczego więc...?

– Może właśnie z tego powodu. Taka piękna i żywiołowa panna zasługuje na dużo więcej, niż mogłaby dostać ode mnie. Co innego lady Hester... – Urwał i raptownie się rozchmurzył. – Okropna jesteś, Trixie! Prowokujesz mnie do wyznań, jakich nie powstydziłby się wymuskany fircyk.

– Tak naprawdę sugerujesz teraz – skonstatowała bezlitośnie Beatrix – że lady Hester jest zbyt nijaka, by obdarzyć kogokolwiek uczuciem.

– Niczego takiego nie miałem na myśli! Jest nieśmiała, ale nie wydaje mi się nijaka. Czasem odnoszę nawet wrażenie, że gdyby nie spotykały jej nieustannie afronty ze strony ojca i jej wyjątkowo jędzowatych sióstr, to ujawniłaby żywe poczucie humoru. Powiedzmy, że rzeczywiście nie ma romantycznego usposobienia. Ponieważ zaś niewątpliwie trudno mój wiek uważać za romansowy, wierzę, że jeśli będziemy się wzajemnie lubić, może nam być razem całkiem znośnie. Ona znajduje się w trudnym położeniu, co pozwala mi mieć nadzieję, że przyjmie moje oświadczyny.

Pani Wetherby wydała okrzyk oburzenia i nawet jej zrównoważony z natury małżonek zareagował niespokojnie. Wprawdzie podobało mu się u szwagra to, że nie przecenia swojej atrakcyjności, widocznej na pierwszy rzut oka, w tym wypadku jednak Gary posunął się za daleko.

– To nie ulega wątpliwości – stwierdził oschle Warren. – Mogę od razu życzyć ci szczęścia, Gary, i naturalnie jestem pewien, że to życzenie się spełni. Nie ma co do tego dwóch zdań. To jednak nie moja sprawa. Sam najlepiej wiesz, czego ci trzeba.

Nie należało spodziewać się poparcia pani Wetherby dla takiego postawienia kwestii, wyglądało jednak na to, że uświadomiła sobie jałowość dalszego sporu, jeśli bowiem nie liczyć katastroficznego proroctwa, nie odezwała się już więcej, dopóki nie została sama z mężem. Dopiero wtedy okazało się, że ma jeszcze wiele do powiedzenia, co zresztą Warren znosił z niezmierzoną cierpliwością, nie zgłaszając zastrzeżeń, dopóki pani Wetherby nie stwierdziła z rozgoryczeniem:

– Jak człowiek, zaręczony kiedyś z Clarissą Lincombe mógł poprosić o rękę Hester Theale, tego nie zrozumiem nigdy i ośmielę się wyrazić przypuszczenie, że nie będę w tym odosobniona.

Warren zmarszczył czoło i oświadczył powątpiewającym tonem:

– Nie byłbym tego taki pewien.

– A ja wiem swoje. Tylko pomyśl, jaka urocza była Clarissa, wesoła i pełna wigoru, a potem wyobraź sobie lady Hester.

– Tak, tylko że mnie nie o to chodziło – odparł Warren. – Nie przeczę, że Clarissa była żywiołowa, bo to wie każdy, kto ją znał, ale gdyby ktoś mnie spytał o zdanie, powiedziałbym, że cechował ją pewien nadmiar energii.

Beatrix spojrzała na niego z uwagą.

– Nie słyszałam, żebyś wcześniej wyrażał taką opinię.

– Bo nie wyrażałem. Najpierw nie wypadało, skoro Gary się z nią zaręczył, a potem nie miało sensu, bo biedaczka pożegnała się z tym światem. Uważałem ją jednak za osobę diabelnie upartą i samowolną i nie wątpię, że dałaby Gary’emu niezłą szkołę.

Beatrix otworzyła usta z zamiarem odparcia tej herezji, ale zamknęła je bez słowa.

– Faktem jest, moja droga – ciągnął Warren – że Clarissę zdobył nie kto inny jak twój brat, a tobie tak to imponowało, że nie dostrzegałaś u niej żadnych wad. Zwróć uwagę, nie twierdzę, że to nie był triumf, wręcz przeciwnie. Kiedy pomyślę o tych wszystkich adoratorach, którzy się o nią starali... Gdyby chciała, mogłaby zostać księżną. Yeovil błagał ją trzy razy, by przyjęła jego oświadczyny, sam mi to wyznał na jej pogrzebie. Gdy o tym teraz pomyślę, wydaje mi się, że był to z jej strony jedyny przejaw zdrowego rozsądku, jaki kiedykolwiek wykazała. Chodzi mi o to, że wolała Gary’ego niż Yeovila – wyjaśnił.

– Wiem, że często pozwalała sobie na różne drobne szaleństwa, ale była przy tym urocza i taka interesująca. Jestem przekonana, że nauczyłaby się szanować zdanie Gary’ego, bo kochała go z całego serca.

– Nie kochała go dostatecznie, żeby szanować jego zdanie, kiedy zabronił jej powozić swoimi siwkami – odparł Warren ponuro. – Zlekceważyła jego zakaz natychmiast, gdy spuścił z niej oko, a, co gorsza, skręciła sobie kark. No cóż, Gary’emu diabelnie współczułem, tobie jednak mogę powiedzieć, Trucie, że on nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak dobrze to się dla niego skończyło.

Po zastanowieniu pani Wetherby musiała przyznać, że w tym surowym osądzie mogła być odrobina słuszności. To jednak w żaden sposób nie zwiększyło jej akceptacji dla zbliżającego się ślubu brata z damą, która mogła zadziwić trzeźwością myślenia w równym stopniu jak Clarissa jej brakiem.

Rzadko się zdarzało, aby zaręczyny budziły równie powszechną aprobatę jak Garetha Ludlowa i Clarissy Lincombe. Nawet rozczarowane matki panien na wydaniu uważały tę parę za idealnie dobraną; dama, mająca najwięcej adoratorów w całym Londynie, i kawaler, cieszący się największą sympatią w towarzystwie. Gareth wy – dawał się dzieckiem szczęścia. Nie tylko bowiem dysponował niemałymi środkami i miał za sobą nieskazitelną genealogię, lecz również oprócz tych podstawowych walorów mógł pochwalić się wyglądem znacznie atrakcyjniejszym od przeciętnego, sprężystą, krzepką sylwetką, znacznymi osiągnięciami sportowymi, a także otwartym, szczodrym usposobieniem, które sprawiało, że nawet jego najwięksi rywale nie mogli odczuwać wobec niego zawiści z powodu zdobycia przezeń Clarissy.

Pani Wetherby ze smutkiem wspominała ten szczęśliwy okres przed tragiczną katastrofą powozu, która pogrzebała w chłodzie ziemi urodę i wdzięk Clarissy, a wraz z nimi serce Garetha.

Sądzono, że Gareth bez trudu odzyska równowagę po tym ciosie, i wszyscy odetchnęli z ulgą, że tragedia nie popchnęła go do tak ekstrawaganckich manifestacji smutku, jak sprzedaż wszystkich wspaniałych koni albo wdzianie żałoby do końca życia. Nawet w chwilach wesołości w jego spojrzeniu czaił się smutek, lecz mimo to zdarzało mu się roześmiać, a jeśli świat wydał mu się nagle pusty, zachował ten sekret dla siebie. Nawet Beatrix, która darzyła go podziwem, odważyła się żywić nadzieję, że brat przestał ubolewać nad stratą Clarissy, i nie szczędziła wysiłków, by zwrócić mu uwagę na każdą pannę, która mogła zyskać jego przychylność.

Tych starań nie uwieńczył nawet najbanalniejszy flirt, ale to nawet szczególnie jej nie przygnębiło. Gareth musiał przecież wiedzieć, że na rynku matrymonialnym ma opinię doskonałej partii, a znała go zbyt dobrze, by sądzić, że pozwoli sobie obudzić w jakimś panieńskim sercu oczekiwania, których nie zamierza spełnić.

Aż do tego smutnego dnia zdawało jej się jedynie, że nie natrafił na odpowiednią kobietę, i nawet nie przyszło jej do głowy, że odpowiednia kobieta nie istnieje. Łzy, które zaczęła ronić po obwieszczeniu Garetha, spowodowane zostały w mniejszym stopniu rozczarowaniem, a w znacznie większym nagłym stwierdzeniem, że w tamtej tragicznej katastrofie przed siedmioma laty zginęło coś więcej niż tylko urok Clarissy. Gareth rozmawiał z nią jak człowiek, który pogodził się już z upływem lat młodości, wraz ze wszystkimi przynależnymi im nadziejami i uniesieniami, i kierował wzrok ku spokojnej przyszłości, może nawet przyjemnej, lecz pozbawionej choćby szczypty romantyzmu. Rozmyślając o tym, pani Wetherby, która pamiętała młodego Garetha, traktującego życie jak radosną przygodę, zasnęła, wyczerpana płaczem.

Po otrzymaniu wiadomości o jakże pochlebnych dla niej oświadczynach dokładnie to samo zrobiła lady Hester Theale.


ROZDZIAŁ DRUGI

 

Rodowa siedziba hrabiego Brancastera leżała niezbyt daleko od Chatteris, w samym sercu mokradeł. Dwór był równie niepozorny jak jego okolice, a w dodatku nosił liczne ślady zaniedbania, ponieważ jego właściciel wskutek silnej zależności od hazardu przeżywał poważne trudności finansowe. Teoretycznie nieruchomością zarządzała najstarsza córka hrabiego, zważywszy jednak na to, że jego syn i dziedzic, lord Widmore, uznał za stosowne zamieszkać wraz z żoną i powiększającą się rodziną pod dachem ojca, pozycja lady Hester była praktycznie w najlepszym razie mało znacząca. Kilka lat wcześniej, po śmierci jej matki, ludzie, którzy nie znali bliżej hrabiego, skłaniali się ku poglądowi, że fiasko małżeńskich planów lady Hester było w gruncie rzeczy zrządzeniem losu. To bowiem, jak sądzili optymiści, dało jej możliwość niesienia pociechy przybitemu ojcu i przejęcia po matce roli pani Brancaster Park, a także londyńskiego domu przy Green Street. Ponieważ jednak hrabia nie znosił żony, nie poczuł się w najmniejszym stopniu przygnębiony jej śmiercią, a jako że cenił sobie perspektywę życia w pojedynkę bez żadnych ograniczeń, najstarszą córkę uważał bardziej za ciężar niż za źródło pokrzepienia. Słyszano nawet, jak mówił, mając rzecz jasna już nieco w czubie, że jego sytuacja zmieniła się wręcz na gorsze.

Gdy więc otrząsnąwszy się z krótkotrwałego osłupienia, pojął, że sir Gareth Ludlow naprawdę prosi o rękę jego córki, omal nie dał głośno upustu swoim uczuciom. Zdążył już porzucić wszelką nadzieję na to, że doprowadzi do odpowiadającego jej pozycji małżeństwa, o ożenku tak znakomitym nawet nie marzył. Wprawdzie przez chwilę dręczyło go dość przykre podejrzenie, że sir Gareth musi być podchmielony, jednak ani zachowanie, ani wygląd sir Garetha na to nie wskazywało, toteż hrabia je odrzucił. Powiedział bezceremonialnie:

– Oddałbym ją panu z wielką radością, powinienem jednak na samym początku podkreślić, że jej posag nie jest znaczny. Prawdę mówiąc, byłoby mi diabelnie trudno wygrzebać jakąkolwiek gotówkę.

– To bez znaczenia – odparł sir Gareth. – Jeśli lady Hester wyświadczy mi zaszczyt przyjęcia oświadczyn, naturalnie jestem gotów dokonać zapisu na jej rzecz w takiej wysokości, jaką nasi adwokaci uznają za stosowną.

Bardzo poruszony tymi szlachetnymi słowami, hrabia dał prośbie o rękę córki swoje błogosławieństwo, zaprosił sir Garetha w następnym tygodniu do Brancaster Park, a sam niezwłocznie odwołał udział w trzech polowaniach i zaraz następnego dnia opuścił Londyn, aby przygotować Hester na przyjęcie tego niezwykłego daru losu.

Lady Hester zaskoczył nagły przyjazd ojca, sądziła bowiem, że zamierza wybrać się do Brighton. Należał przecież do świty księcia regenta. Latem zazwyczaj przebywał w którymś z domów Steyne lub nawet w samym Pawilonie, gdzie dzielił z przyjaciółmi z królewskiego otoczenia co bardziej kosztowne sposoby spędzania wolnego czasu. Grywał w wista z bratem regenta, księciem Yorku, o niesłychanie wysokie stawki. Kobiece towarzystwo, jakiego szukał w Brighton, nigdy nie obejmowało jego żony ani córki, toteż pod koniec londyńskiego sezonu lady Hester wraz z bratem i bratową wyjechała do Cambridgeshire, by w stosownym czasie rozpocząć cykl dorocznych, niezwykle nudnych wizyt u różnych członków rodziny.

Rodzic poinformował ją, że to ojcowska troska o dobro córki przywiodła go mimo wszelkich niewygód do rodzinnego domu, następnie zaś tytułem wstępu do obwieszczenia, z którym przyjechał, wyraził nadzieję, że Hester odrobinę zadba o swój wygląd, nie wypada bowiem, żeby przyjmowała gości w starej sukni i szalu z Paisley.

– Ojej! – zdziwiła się Hester. – Będziemy mieli gości? – Skupiła na hrabim nieco krótkowzroczne spojrzenie i powiedziała bardziej z rezygnacją niż z niepokojem w głosie: – Mam nadzieję, że nie jest to ktoś, kogo szczególnie nie lubię, papo.

– Nic podobnego! – zaprzeczył urażony. – Na moją duszę, Hester, świętego wyprowadziłabyś z równowagi! Powiem ci więc, moja panno, że to sir Garetha Ludlowa mamy tutaj podjąć w przyszłym tygodniu, a jeśli go nie lubisz, to znaczy, że postradałaś zmysły.

Hester, która bezmyślnie przesuwała skrytykowany szal na ramionach, jakby przez zmianę ułożenia fałd biednie prezentującej się tkaniny mogła sprawić, że ta część garderoby wyda się ojcu mniej niestosowna, przy ostatnich słowach nagle opuściła ręce i spytała niedowierzająco:

– Sir Garetha Ludlowa, ojcze?

– Masz ci los! Gapi się jak sroka w gnat! Pewnie że tak – burknął hrabia. – Wytrzeszczysz oczy jeszcze bardziej, kiedy ci powiem, po co przyjeżdża.

– To bardzo możliwe, ojcze – przyznała. – Nie umiem sobie bowiem wyobrazić, co mogłoby go tu sprowadzić, a tym bardziej jakie rozrywki można mu tutaj zaproponować o tej porze roku.

– To nie ma znaczenia. On tu przyjeżdża, Hester, z konkretną propozycją.

– Doprawdy? – odrzekła dość enigmatycznie, a po krótkim namyśle dodała: – Czyżby chciał, żebym sprzedała mu jedno ze szczeniąt Junony? Dziwne, że nie wspomniał o tym, kiedy niedawno spotkaliśmy się w Londynie. Taka długa podróż nie jest przecież warta jego zachodu, chyba że chce najpierw zobaczyć młode na własne oczy.

– Na miłość boską, dziewczyno! – wybuchnął hrabia. – Na co, u diabła, Ludlowowi, twoje nic niewarte psy?

– Hm, mnie też raczej to zastanawia – przyznała, mierząc go spojrzeniem.

– Ty kurzy móżdżku! – Jego lordowska mość nie krył pogardy. – Niech mnie kule biją, jeśli sam wiem, czego on od ciebie chce, w każdym razie przyjeżdża z propozycją małżeństwa.

Teraz rzeczywiście Hester wytrzeszczyła oczy i w pierwszej chwili wyraźnie pobladła, zaraz potem jednak spłonęła intensywnym rumieńcem i pochyliła głowę.

– Papo, proszę... Jeśli mnie nabierasz, to nie jest przyjemny żart.

– Rzecz jasna, nie nabieram cię – odparł. – Wcale mnie nie dziwi, że przyszło ci to do głowy. Powiem szczerze, że kiedy zwrócił się do mnie, abym poinformował cię o jego zamiarach, miałem takie wrażenie, jakby jeden z nas wcześniej sobie golnął.

– Może golnęliście sobie obaj – podsunęła Hester, siląc się na lżejszy ton.

– Nic z tych rzeczy! Ale żeby on zainteresował się akurat tobą, kiedy wokoło kręcą się dziesiątki dam, które usiłują zwrócić na siebie jego uwagę, a każda nie gorzej urodzona od ciebie, za to młodsza i piękna jak malowanie... Słowo daję, sam o mało nie oniemiałem z wrażenia.

– Nie sądzę, żebym podobała się sir Garethowi teraz albo kiedykolwiek wcześniej. Nawet gdy byłam młoda i, jak sądzę, całkiem ładna – powiedziała Hester z cieniem uśmiechu.

– Pewnie, że nie wtedy – powiedział jego lordowska mość. – Co z tego, że byłaś niczego sobie. Póki żyła ta turkaweczka Lincombe, nie mogłaś liczyć nawet na jego spojrzenie.

– To prawda. Wcale na mnie nie patrzył – potwierdziła Hester.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin