Lampoon Harvard - Zmrok (pastisz Zmierzchu S. Meyer).pdf

(494 KB) Pobierz
320652157 UNPDF
HARVARD LAMPOON
ZMROK
Z angielskiego przełożył
Andrzej Leszczyński
Tytuł oryginału
NIGHTLIGHT: A PARODY
1. PIERWSZY RZUT OKA
Palące słońce wiszące nad Phoenix prażyło przez szybę auta, za którą
moje nieosłonięte, blade ramiona bezwstydnie zwieszały mi się po bokach.
Jechałyśmy razem z mamą na lotnisko, ale tylko ja miałam bilet na
samolot, i w dodatku był to bilet w jedną stronę.
Na twarzy malowało mi się przygnębienie przemieszane z
zamyśleniem, lecz na podstawie odbicia w szybie samochodu oceniałam,
że wyglądam intrygująco. Może i było to trochę niestosowne, jak na
dziewczynę w koronkowej bluzce bez rękawów i dzwoniastych dżinsach
(z gwiazdkami na tylnych kieszeniach). Ale ja właśnie taka byłam -
całkiem niestosowna. Od razu odkleiłam łokcie od deski rozdzielczej i
zajęłam normalną pozycję na fotelu. Tak było dużo lepiej.
Udawałam się właśnie na wygnanie z domu mojej mamy w Phoenix
do domu mojego taty w Switchblade. Jako wygnaniec z własnej woli
miałam poznać cierpienia diaspory oraz rozkosze poddawania się tym
cierpieniom, podczas których bezdusznie zlekceważę własne prośby, by
zyskać przynajmniej ostatnią szansę pożegnania z hodowanym przeze
mnie w doniczce grzybkiem. Musiałam stać się gruboskórna, skoro
miałam zostać uchodźcą w Switchblade, miasteczku w północno -
zachodnim Oregonie, o którym nikt nie słyszał. Nawet nie próbujcie go
szukać na mapach, jest tak bardzo mało ważne, że twórcy map nie
zwracają na nie uwagi. A tym bardziej nie próbujcie szukać na tych
samych mapach mnie, bo najwyraźniej tak samo jestem za mało ważna.
- Belle - wycedziła moja mama, wydymając wargi, gdy znaleźliśmy
się już w hali odlotów.
Od razu dopadło mnie poczucie winy z tego powodu, że zostawiam
ją samą na łasce tego gigantycznego nieprzyjaznego lotniska. Ale, jak
mawiają pediatrzy, nie mogłam przecież pozwolić, by jej pragnienie
separacji uniemożliwiło mi wyjazd z domu co najmniej na osiem lat.
Osunęłam się na kolana i chwyciłam ją za ręce.
- Belle wyjeżdża tylko do czasu ukończenia szkoły średniej, jasne?
Będziesz miała mnóstwo okazji do tego, żeby się zabawiać z Billem. Mam
rację, Bill?
Skinął głową. Był moim nowym ojczymem i chwilowo jedyną
dostępną osobą mogącą zaopiekować się matką pod moją nieobecność.
Nie chcę przez to powiedzieć, że mu ufałam, ale z pewnością był tańszy
od jakiejkolwiek opiekunki.
Wyprostowałam się i skrzyżowałam ręce na piersi. Trzeba było
skończyć z pierdołami.
- Numery alarmowe są wydrukowane na kartce wiszącej nad
telefonem w kuchni - odezwałam się do niego. - Gdyby ona się skaleczyła,
pomiń dwie pierwsze pozycje, to znaczy numer twojej komórki i dostawcy
pizzy „Dominos”. Nagotowałam wystarczająco dużo żarcia, żeby starczyło
wam na cały miesiąc, jeśli tylko zadowolicie się jedną trzecią lazanii
„Stouffera” dziennie.
Mama od razu się uśmiechnęła na samą myśl o lazanii.
- Naprawdę nie musisz wyjeżdżać, Belle - rzekł Bill. - To fakt, że
moja drużyna ulicznego hokeja rusza w objazd, lecz tylko po bliskim
sąsiedztwie. W przyczepie mieszkalnej jest wystarczająco dużo miejsca
dla ciebie, twojej mamy i dla mnie, byśmy mogli dalej w niej mieszkać.
- Z mojej strony to żadne wyrzeczenie. Chcę wyjechać. Mam ochotę
zamienić wszystkich moich przyjaciół i tutejsze słońce na atmosferę
małego, deszczowego miasteczka. Jeśli was tym uszczęśliwię, sama też
będę szczęśliwa.
- Proszę, zostań... Kto będzie płacił rachunki, kiedy wyjedziesz?
Dotarło do mnie, że wzywani są pasażerowie mojego lotu.
- Założymy się, że Bill prześcignie mamę w sprincie do sprzedawcy
soku Jamba Juice?
- Nikt mnie nie prześcignie! - wykrzyknęła mama. Kiedy zerwali się
do biegu, a Bill złapał mamę za bluzkę i pociągnął do tyłu, wycofałam się
powoli do swojej bramki, pokazałam bilet stewardesie i przeszłam
rękawem na pokład samolotu. Nikt z nas nie miał wprawy w
pożegnaniach. Z jakiegoś dziwnego powodu zawsze wychodziło nam
przegnanie.
Byłam zdenerwowana przed spotkaniem z tatą. Bałam się jego
oschłości. Dwadzieścia siedem lat w roli jedynego czyściciela szyb w
Switchblade musiało wyrobić w nim dystans do ludzi co najmniej grubości
szyby. Wciąż pamiętałam, jak kiedyś zrozpaczona mama klapnęła na sofę i
zalała się łzami po którejś kłótni, a on tylko spoglądał na nią ze
stoicyzmem, właśnie zza szyby, którą mył od zewnątrz, wodząc
wycieraczką powolnymi, kolistymi ruchami.
Kiedy zobaczyłam go wśród oczekujących przy wyjściu z hali
przylotów, ruszyłam nieśmiało w jego stronę, przy czym omal nie
stratowałam małego dziecka i nie przewróciłam gabloty z breloczkami do
kluczy. Jeszcze bardziej onieśmielona, wyprostowałam się błyskawicznie i
skoczyłam w kierunku ruchomych schodów, o mało nie wywinąwszy orła
na wózku do bagaży pozostawionym z lewej strony wejścia na eskalator.
Brak koordynacji odziedziczyłam właśnie po tacie, który zwykle popychał
mnie ku ziemi, kiedy uczyłam się chodzić.
- Nic ci się nie stało? - zapytał z uśmiechem, łapiąc mnie pod rękę. -
To moja kochana, niezdarna Belle! - wyjaśnił jakiejś przechodzącej
dziewczynie, która obrzuciła nas podejrzliwym wzrokiem.
- Tak, to ja! Twoja Belle! - wykrzyknęłam, skrywając twarz za
włosami, które zwykle nosiłam rozpuszczone.
- Och, witaj! Wspaniale, że znów cię widzę, Belle. - Uściskał mnie
dość mocno, zgniatając w ramionach.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, tato!
Poczułam się dziwnie, zmuszona do użycia tego określenia, bo gdy
jeszcze mieszkaliśmy wszyscy w Phoenix, mówiłam mu po imieniu, Jim, i
tylko moja mama nazywała go tatą.
- Strasznie wyrosłaś... Pewnie bym cię nie poznał, gdyby nie ta
pępowina.
Naprawdę była aż tak długa? Czy rzeczywiście nie widziałam ojca
od ukończenia trzynastki, kiedy to bez wątpienia przechodziłam trudny
okres odcinania pępowiny? Uświadomiłam sobie nagle, ile jeszcze mamy
do nadrobienia.
Nie zabrałam z Phoenix wszystkich swoich ubrań, miałam więc tylko
dwanaście sztuk bagażu. Oboje na zmianę zapakowaliśmy je do bagażnika
jego vipera.
- Zanim zaczniesz pomstować na to, że wziąłem rozwód i stałem się
typowym facetem przeżywającym kryzys wieku średniego - zaczął, gdy
jeszcze zapinaliśmy pasy, naciągaliśmy nałokietniki i nakładaliśmy
plastikowe kaski - pozwól, że ci wyjaśnię: niezbędny jest mi samochód
Zgłoś jeśli naruszono regulamin