CZEGO CHCEMY.doc

(36 KB) Pobierz
CZEGO CHCEMY

CZEGO  CHCEMY.

 

Pewne siedmioletnie dziecko chciało zostać strażakiem... Gdy chłopak skończył 16 lat, został aresztowany za podpalenie lasu. Biografia wielu osób mogłaby wyglądać podobnie. Dzieci nie mają oporów, by mówić o swej przyszłości. Chcą być strażakami, maszynistami czy kosmonautami, w zależności od wyobraźni w danym momencie. Szybko jednak stwierdzają, że ich wpływ na rzeczy i ludzi jest ograniczony, i że muszą zrezygnować z natychmiastowego zaspokojenia swych pragnień. Muszą nauczyć się zastanawiać, przystosowywać się, a często milczeć. Powoli zdają sobie sprawę, jak bardzo są odpowiedzialni za swą przyszłość.

 

Piecyk do zimnych marzeń

Aby sobie skrócić drogę ze szkoły do domu, Marek przechodził przez uliczkę w centrum starego miasta. Była to uliczka tak wąska, że osoby korpulentne były zmuszone do pertraktacji dotyczących pierwszeństwa przejścia. Nazwa ulicy była dziwna i trudna do wymówienia: ulica Barbaroux. Dziwne też były sklepy i warsztaty na tej ulicy. Był tam warsztat producenta starożytnych waz, choć były one zupełnie nowe; był sklep, gdzie sprzedawano figurki do żłóbka, inny sklep z wiecznymi piórami i jeszcze inny ze stu dwudziestoma rodzajami pastylek. Ale sklep, który najbardziej przyciągał uwagę Marka, miał wyblakły szyld:

"Wszystko za niską cenę". Pewnego popołudnia Marek spostrzegł napis oparty o niezwykły przedmiot. Wydawał się normalnym piecykiem mikrofalowym, takim, jakiego się używa do croissant, ale napis głosił: "Piecyk do zimnych marzeń". Cena: 1000 lirów. Tysiąc lirów Marek miał w kieszeni. Wszedł więc do sklepu. Właściciel był człowieczkiem małym i łysym. Uśmiechnął się do niego.

"Chciałbym kupić piecyk do zimnych marzeń", powiedział Marek nieśmiało.

"Dobrze, jest ostatni z serii. Jak widzisz, możesz go kupić za bezcen". Marek położył wygnieciony banknot. Właściciel wyciągnął piecyk z okna wystawowego i włożył do pudełka. Wziął 1000 lirów, wybił tę sumę w kasie i podał Markowi kwitek. "Jaki jest sposób użycia?", spytał Marek. "O, bardzo łatwy. Wewnątrz znajduje się instrukcja", powiedział człowieczek, umieszczając pudełko w plastikowej torbie. Marek pobiegł do domu. Śpieszył się, by wypróbować nowy zakup.

 

Firma Merlino i spółka

"Znów jakiś przedmiot bez wartości", zrzędziła matka. "Powinieneś go zdezynfekować", stwierdziła Monika, nieznośna 16-letnia siostra. "Chcę go wypróbować na podwieczorek", stwierdził zdecydowanie Marek. Wyjął piecyk z pudełka, otworzył go i wziął instrukcję do ręki. Pismo było wyblakłe, ledwie widoczne. Z trudem przeczytał: "Aby podgrzać zimne marzenia, należy podłączyć piecyk do prądu, odczekać, aż zapali się zielone światełko. Otworzyć drzwiczki i wypowiedzieć zimne marzenie. Proszę pamiętać, że szczegóły są ważne. Zamknąć piecyk i odczekać na pojawienie się czerwonego światełka. Dzwonek powiadomi was, że wasze marzenie jest już ciepłe i zrealizowane. Mię martwcie się ewentualnym bałaganem, gdyby wasze marzenie było szczególnie trudne".

„Co za głupota!"- zawołała Monika. "Jest jeszcze jakaś uwaga", stwierdził Marek. "Uwaga! Piecyk podgrzewa tylko jedno marzenie danej osoby. Wyłącznie jedno. Odpowiedzialność spoczywa na was. Firma Merlino i Spółka nie przyjmuje reklamacji za błędne marzenia". Marek stał osłupiały z kartką w ręku. „Do licha!"-

zawołał. "Wypróbuj ten piecyk", powiedziała matka pobłażliwie. „0 nie!"- Marek zamknął piecyk. "Muszę wpierw pomyśleć o marzeniu. Nie mogę zmarnować tej okazji!". "nie powiesz mi, że w to wierzysz", zaśmiała się szyderczo Monika. "Spójrz!"- włączyła piecyk i gdy zapaliła się zielona lampka zawołała: "Moim marzeniem jest zostać fotomodelką!». Potem zamknęła piecyk i z tryumfalną miną obróciła się do brata. "Widziałeś?". Zapaliło się czerwone światełko. Dało się słyszeć brzęczenie. Po chwili zadzwonił dzwonek. Monika zwróciła się do

matki i brata: "Jak widzicie marzenie się nie zagrzało...". Zadzwonił telefon. Odebrała matka. "Tak, jestem jej matką... Ale czy to nie pomyłka?... Tak, na pewno... Jutro rano? Powiem jej... Dziesięć milionów... Dziękuję". Matka była oszołomiona. "Co się dzieje, mamusiu?"- zaniepokoił się Marek. "Chcą, by Monika pozowała do zdjęcia na okładkę Modnej Kobiety. Pytają, czy wystarczy 10 milionów lirów...Nie do wiary!".

"Hurra! Mój wdzięk popłaca!", krzyknęła Monika. "Widzicie, że kuchenka funkcjonuje!", powiedział Marek po cichu. Z wielkim respektem przyglądali się teraz kuchence. Wieczorem odbyła się narada rodzinna. Monika nie posiadała się z radości. Po Modnej Kobiecie zatelefonował tygodnik Cosmopolitan, Ręce wróżki a nawet Yersace. Wszyscy chcieli mieć jej zdjęcia lub proponowali udział w pokazie mody. Ofiarowywali wielkie sumy pieniędzy. "Teraz chcę mieć łazienkę tylko dla siebie, zrozumiano?", zawołała Monika. "Rzeczywiście... Nie mogę w to uwierzyć...". Ojciec kiwał głową. "Może i ja spróbuję?", dodał śmiejąc się. "nie wolno marnować marzeń", przypomniał Marek. Ale ojciec już otworzył drzwiczki małego piecyka i wołał: "Marzę o czerwonym aucie Ferrari!". Zapaliła się czerwona lampka, aparat zabrzęczał, a potem zadzwonił dzwonek równocześnie z tym u drzwi wejściowych. Matka poszła otworzyć. Krótko z kimś porozmawiała i powróciła trzymając jakąś skórzaną teczkę. Znów miała zdumioną minę. "Przywieźli ci auto Ferrari, które zamówiłeś. Stoi przed domem... Tu są dokumenty...". "Fantastycznie!". Ojciec zbiegł po schodach. Zawarczał silnik i auto ruszyło z wielką szybkością, Matka spojrzała na piecyk jak zahipnotyzowana.

"Mamusiu, zaczekaj..."- powiedział Marek. Ale matka już otwierała drzwiczki piecyka i jednym tchem wypowiedziała słowa: "Marzę o nowym mieszkaniu!".

Zielone światło... Brzęk... Dzwonek. Przez moment nic się nie działo. Potem głuchy pomruk wywołał drżenie murów. Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi, tym razem pobiegła Monika. Po chwili wróciła pełna euforii. "Proszą o godzinę wyrozumiałości. Mamusiu na dworze czekają ekipy murarzy i innych robotników. Stoi też mnóstwo nowych mebli. Otrzymali nakaz wybudowania mieszkania zupełnie od nowa!". Matka i córka uściskały się. Zaczęły tańczyć na środku pokoju.

Marek w milczeniu wyciągnął wtyczkę piecyka i umieścił go w pudełku.

"Marku, co robisz?", zawołała siostra. "Teraz na ciebie kolej!". "Muszę się zastanowić", wyszeptał Marek. Wziął piecyk i położył się spać.

 

Sen Marka

Następnego dnia zaczęły się zmiany. Mieszkanie poprzednio było małe, trochę nieporządne, ze starą kanapą, na której czasami wszyscy wesoło walczyli na poduszki albo siadali przed starym telewizorem. Od czasu do czasu telewizor sam zmieniał program, przechodząc od obrazów kolorowych do czarno-białych. Łazienka stale była zajęta, ogromna szafa "do wszystkiego" stała się rodzajem muzeum. Teraz podłogi błyszczały, srebrne świeczniki stały na marmurowych półkach. Marek był zdezorientowany. W mieszkaniu była teraz jadalnia, pracownia, salon, sauna, ale wszystko to nie wydawało się być domem. Matka biegała tu i tam, wycierając kurze, froterowała podłogi, gderała. Wydawała się inna. Również Monika się zmieniła. Nie była już tą najmilszą, wstrętną, ukochaną, ohydną starszą siostrą. Była kimś obcym, istotą kołyszącą się na strasznie wysokich obcasach, cała w kosmetykach i jedwabnych sukniach. Zawsze towarzyszył jej fotograf, za nią postępował sekretarz, który robił notatki i księgowy, który opracowywał kontrakty i mówił tylko po angielsku. A tatuś? Już nie było nie kończących się rozgrywek szachowych czy domina. Skończyły się bitwy

na poduszki i dyskusje nad zadaniami matematycznymi. Ojciec, gdy tylko mógł, wsiadał do swego czerwonego potwora i ruszał w drogę. Niedziela, która kiedyś była najpiękniejszym dniem pod hasłem: "Gdzie pójdziemy dzisiaj?"- stała się dla Marka dniem bardzo smutnym, nikt mu nie prorokował, że jego ukochany Juventus przegra... Tatuś mył swoje auto, mama czyściła srebra. Monika myślała tylko o Joggingu. I tak któregoś niedzielnego poranka Marek otworzył piecyk do zimnych marzeń. Zaczekał aż się zapali czerwone światełko, otworzył drzwiczki i powiedział cicho: "Marzę o tatusiu, który będzie tatusiom, o mamusi, która będzie prawdziwą mamą, o siostrze, z którą mógłbym się kłócić... ach, i o normalnym domu z zepsutym telewizorem". Zapaliło się zielone światełko, zadzwonił dzwonek i w ciągu pół godziny kontrakty Moniki zostały anulowane, firma meblowa z wielkimi przeprosinami przyszła odebrać meble, gdyż nastąpiła pomyłka w adresie, wysłannik z garażu przyszedł odebrać Ferrari, auto było bowiem w rzeczywistości przeznaczone dla kogoś mieszkającego dwa domy dalej. Wszystko powróciło do normy. Marek bal się spojrzeć matce i ojcu w oczy. Miał spuszczoną głowę, zmartwiony tym, że przekreślił ich marzenia. Zapanowała cisza. Mamusia i tatuś spojrzeli na siebie, a potem uściskali swe dzieci, śmiejąc się: „Z pewnością tak jest o wiele lepiej!". Marek poczuł się tak szczęśliwy, że aż miał ochotę rozpłakać się. Nawet Monika roześmiała się. "Wreszcie mogę znów jeść pizzę i nosić pantofle gimnastyczne!".

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin