Akzseinga - Trzynaście.doc

(60 KB) Pobierz
Opowiadania1

Akzseinga - Trzynaście

 

 

 

 

Eyes, boring a way through me

Paralyse, controlling completely

Now there is a fire in me

A fire that burns

[Franz Ferdinand - This Fire]

 

You are the latest contender

You are the one to remember

You are the villain who sends her

Light or dark, fantastic passion

You can feel my lips undress your eyes

Undress your eyes, undress your eyes

Skin can feel my lips they tingle - tense anticipation

This one is an easy one, feel the word and melt upon it

Words of love and words so leisured

Words of poisoned darts of pleasure

Died and so you died

[Franz Ferdinand - Darts Of Pleasure]

 

 

*

 

 

 

Tonks niepewnie zerknęła przez uchylone drzwi. Bystry dziecięcy umysł szybko zorientował się w sytuacji. Wujek Syriusz był zły. Tonks przełknęła ślinę, a jej włosy wyblakły, by za bardzo nie rzucała się w oczy, gdy wkroczy do kuchni. Otworzyła drzwi nieco szerzej — wujek Syriusz krzyczał na jej mamę — zawahała się — zrzucił kilka talerzy ze stołu — pchnęła. Mama spojrzała na nią gniewnie; tyle razy mówiła jej, by nie wtrącała się w sprawy dorosłych. Wujek Syriusz zastygł z garnkiem w uniesionej ręce i wzrokiem wlepionym w kuzynkę. Rzucił szybkie, pytające i chyba zirytowane spojrzenie Andromedzie, po czym znowu zerknął na nią, a oczy mu błysnęły. Oddychał ciężko, ale opuścił rękę i położył garnek na stół, z którego chwilę wcześniej wszystko zostało zmiecione. Kuchnia wyglądała w ogóle jak po przejściu huraganu i mała Tonks pomyślała, że w sumie to porównanie jest dość bliskie prawdzie. Ruszyła śmiało przed siebie, wysoko podnosząc nogi i lawirując między sprzętem kuchennym leżącym na podłodze. Potknęła się o jakiś bliżej niezidentyfikowany przedmiot, na szczęście w porę odzyskała równowagę. Wiedziała, że wujek Syriusz nadal na nią patrzy, więc nie zerkała w jego stronę, zmierzając wprost do celu: do mamy. Wtuliła twarz w jej sukienkę.

 

— Nimfadoro, jak tylko wrócimy do domu, dostaniesz po tyłku.

 

— Mhm – przytaknęła. I tak wie, że mama nic jej nie zrobi. To tylko takie groźby, takie gadanie, żeby zachować twarz przed innymi, żeby zrobić wrażenie.

 

— W ogóle mnie nie słuchasz.

 

— Trudno spodziewać się posłuszeństwa po dziecku, które ma niebieskie włosy – usłyszała zjadliwy komentarz wujka i posłała mu urażone spojrzenie. Uśmiechnął się tylko pogardliwie, podniósł z ziemi paczkę papierosów, która także musiała ucierpieć podczas tornada (huragan czy tornado, co za różnica?) i wyszedł z kuchni. Tonks wytknęła na niego język.

 

— Nimfadoro, spójrz na mnie. – Tonks podniosła głowę do góry, podbródek oparła na biodrze mamy. — Posłuchaj. Nie wolno denerwować wujka Syriusza. Przechodzi trudny okres.

 

— Nie zdenerwowałam go. Jak tutaj przyszłam, to już wszystko było na ziemi.

 

Andromeda westchnęła i z roztargnieniem pogłaskała córkę po policzku.

 

— Mała, nie bądź taka cwana. Po prostu bądź grzeczną dziewczynką, dobrze?

 

— Zawsze jestem.

 

— Bądź grzeczniejszą dziewczynką, niż zwykle. Zrozumiano?

 

— Tak – Tonks zauważyła roztargnienie i irytację mamy, więc odpuściła sobie dalsze drążenie tej sprawy. A przecież mogłaby tak w nieskończoność, pytać, odpowiadać wymijająco, udawać, że się nie zrozumiało, nie usłyszało. Dzieci tak potrafią, Tonks także. Ale nie, teraz da spokój. Mama miała te śmieszne zmarszczki na czole, a to nie znaczyło nic dobrego. — Mamo, co się stało?

 

Andromeda spojrzała poważnie na Nimfadorę i po krótkiej chwili zastanowienia (powiedzieć, czy nie powiedzieć) odezwała się:

 

— Pamiętasz wujka Regulusa, kochanie?

 

 

*

 

 

 

 

Trochę wstydziła się tego wytkniętego języka. Pocieszała się tym, że wujek na pewno nie widział, przecież stał już w drzwiach, zajęty wyjmowaniem papierosa. Chyba nie było go tu teraz, w pokoju pełnym ludzi. Ilu ich mogło być? Piętnastu? Tonks siedziała na pufie w kącie i jej ciekawskie oczy ślizgały się z jednej twarzy na drugą. Coś jej nie pasowało, coś nie grało. Nie tak powinny wyglądać twarze ludzi, którzy cierpią. Nie powinny być zimne jak sople lodu albo lodówka (jej tata zwykł mawiać: zimno jak w lodówce, zimno jak w psiarni). Pewien starszy pan, z włosami przyprószonymi siwizną i wielkimi, równymi jak pod linijkę wąsami rozmawiał z jedną z ciotek. Tą ładniejszą, Narcyzą? Mama nigdy nie chciała poznać Tonks ze swoją rodziną. Ciekawe dlaczego? Ładna pani, długie blond włosy i delikatna skórka. Elegancka. Kieliszek z winem trzyma jak dama, dwoma paluszkami (jej mama nigdy nie piła tak wina, chwytała kieliszek pełną dłonią). W pewnym momencie ciocia zerknęła na nią i Tonks opuściła głowę. Cóż, może lepiej, że mama nie próbowała poznawać jej z rodzinką. Po dłuższej chwili, gdy uzyskała pewność, że Narcyza przeniosła się w inne miejsce, Tonks wróciła do obserwacji. Siedziała na pufie i bujała się to w przód, to w tył. Okropnie je się nudziło. Czuła, że powinno być jej przykro, ale nie było. Nie znała wujka Regulusa, nie wiedziała dokładnie, co to znaczy umrzeć. Wiedziała, że go nie ma, ale nie było go też wcześniej w jej życiu. Tak po prawdzie, co za różnica? W tym przekonaniu utwierdzali ją inni zebrani. Nikt nie płakał, wszyscy rozmawiali przyciszonymi głosami, większość piła. Tonks roześmiała się cicho, widząc, jak jedna starsza, widocznie niedosłysząca pani krzyczy na skrzata, że jaka jej wina, ten pan? (Może wina, madame? — powtórzył głośniej skrzat.)

 

Nagle zauważyła stojącego w kącie, w cieniu jakiejś ponurej rzeźby, wujka Syriusza. Ręce złożone na piersiach, ściągnięta, poważna twarz, tak ściągnięta, że można było zauważyć ruchy szczęk, i oczy, nieodgadnione, może proszące, utkwione w nią. Tonks poczuła się głupio i natychmiast przestała się śmiać.

 

 

*

 

 

 

 

Trzynaście lat minęło od jej ostatniej wizyty w tym domu, ale śmiało mogła powiedzieć, że nic się w nim nie zmieniło. Dla kontrastu – tyle samo lat nie widziała się ze swym wujkiem, a on przez ten czas zmienił się nie do poznania. Kiedy otworzył im drzwi, pomyślała, że może to jakiś służący, czy coś w tym stylu. Strasznie schudł i zbladł. Ubrania wisiały na nim jak na tych anorektycznych modelkach, które pamiętała z telewizji. Włosy miał dłuższe, niż ona kiedykolwiek. I jakby wypłowiały, w każdym razie nie były już tak czarne jak kiedyś. Ciemne oczy błysnęły, gdy ją ujrzał, a Tonks zauważyła, że przynajmniej to się nie zmieniło. Wyciągnął do niej dłoń, oficjalnie, jakby witał się z kimś z pracy i załatwiał biznes. Tonks pomyślała, że poczucie humoru mają całkiem podobne. Uśmiechnęła się.

 

— Proszę, proszę. Czyżby to mała Nimfadora?

 

— Tonks, jeśli można, wujku.

 

Uśmiechnął się szeroko, a ona szczerze zdziwiła się, że jego zęby nie są żółte i połamane. Wyglądał całkiem przystojnie i nadal nie puścił jej dłoni, która zdążyła już się nieco spocić w tym groteskowym uścisku.

 

— Syriuszu, jeśli można. Czuję się stary, gdy taka młoda kobieta mówi do mnie per „wujku”.

 

Puścił ją, a ona weszła do środka, przypadkiem dotykając ręką jego nogi.

 

 

*

 

 

 

 

— Pieprzony Smarkerus!

 

— Chyba nie będziesz się przejmował tym dupkiem?

 

Ale Syriusz przejmował się, nie tyle Severusem, co jego słowami. Bo Syriusz bał się, że to może być prawda, że to jest prawda. Tonks zdawało się, że słyszy jego myśli — On ma rację, ma rację, jestem bezużyteczny, zabiję go, to mi ulży — czuła jego niepewność i rozgoryczenie. Wytworzył wokół siebie jakąś aurę, której ona pewnie mogłaby dotknąć, gdyby tylko wyciągnęła rękę. A potem przebiłaby się przez to pole energetyczne, i dotknęłaby jego ramienia, piersi, brzucha... Tonks potrząsnęła głową i ukryła twarz w dłoniach. Wujek Syriusz był zły. Przypomniało jej się tamto wydarzenie sprzed trzynastu lat, w tym samym miejscu, nawet godzina była podobna. Tylko oni byli jacyś inni. Przez chwilę miała nadzieję, że Syriusz zacznie krzyczeć i rzucać talerzami, garnkami, nożami, czymkolwiek. Byle tylko przestał krążyć po tej kuchni, milczący, z zaciśniętymi w gniewie ustami i dziwnie zamglonymi oczami. Wszystko byłoby lepsze od jego bezradności. Mogła się założyć o cały swój majątek, że on też tak myślał. Ale nic nie mógł z tym zrobić i to go wkurzało jeszcze bardziej. Był bezradny do kwadratu, i jakkolwiek Tonks nie znała się na matematyce, wiedziała, że to musi być duża liczba.

 

— Przestań łazić po tej kuchni, usiądź. Chcesz coś do picia?

 

— W kredensie za tobą jest Ognista Whisky – mruknął cicho i usiadł przy stole.

 

Tonks odwróciła się i otworzyła kredens. Okazało się, że Syriusz miał sporą kolekcję alkoholi. A właściwie sporą kolekcję butelek po alkoholach. Zmarszczyła czoło na myśl, że nie powiedział jej o tym wcześniej i nie podzielił się. Ale nie będzie teraz tego drążyć, nie warto. Pamiętała słowa mamy: Nie denerwuj wujka Syriusza, przechodzi trudny okres — czy jakoś tak. Sięgnęła po Ognistą Whisky i wtedy zauważyła coś jeszcze. Album? Nurzanie się we wspomnieniach i sentymentalność, nie bardzo pasował do jej wyobrażenia o Blackach. Chwyciła znalezisko drugą dłonią i kopniakiem zamknęła drzwiczki kredensu. Podeszła tak do stołu, a on nie podniósł nawet głowy, gdy nalewała mu Ognistej do szklanki. Zareagował dopiero, gdy sięgnęła po drugą.

 

— Hej, jesteś za młoda na picie!

 

— Mam dwadzieścia lat — odparła wesoło i przechyliła butelkę. Bursztynowy płyn przelewał się powolnym strumieniem do szklanki.

 

— No właśnie – warknął Syriusz.

 

— Oj, nie bądź taki skąpy. Krzywda ci się nie stanie. Kupię ci coś lepszego — mrugnęła okiem, usiadła na krześle naprzeciwko niego i nonszalancko położyła nogi na stole, a album na kolanach.

 

— Trzymam za słowo. Potraktuj to jak Przysięgę Wieczystą — uśmiechnął się krzywo i wychylił szklankę. Nie skrzywił się nawet, tylko lekko wstrząsnął. Potem przeciągnął się i, idąc za jej przykładem, wyciągnął nogi i położył na stole. Ulżyło jej, bo widocznie odzyskiwał humor. Albo znowu robił dobrą minę do złej gry.

 

— Masz dziurę w skarpetce — zauważyła uprzejmie Tonks. Syriusz wzruszył ramionami.

 

— Nie ma kto pozszywać, to i są. Chyba powinienem znaleźć sobie jakąś ładną żonkę.

 

— Do cerowania skarpetek wystarczy krawcowa.

 

— No tak, ale wiesz... — Syriusz ściągnął nogi z powrotem na ziemię, przechylił się przez stół w jej stronę (oczy błysnęły mu w ten charakterystyczny sposób) i szepnął konspiracyjnym tonem: — Mam też inne potrzeby.

 

Tonks była naprawdę dumna z siebie, że się nie zarumieniła. Syriusz zaśmiał się krótko i kiwnął głową w kierunku albumu na jej kolanach, otwartego na jakimś starym zdjęciu z ciotkami Narcyzą i Bellą.

 

— Co to?

 

— Znalazłam przy Ognistej. Album. Nie wiedziałam, że jesteś tak sentymentalny.

 

Syriusz skrzywił się na widok swoich dwóch kuzynek.

 

— To ten głupi skrzat. Merlinie, nie mogę się doczekać, aż zobaczę jego paskudny łeb na ścianie.

 

— Ładna jest, nie?

 

— Co? — zdziwił się Syriusz. — Ściana?

 

— Ciotka Narcyza — powiedziała Tonks wskazując zdjęcie. Syriusz spojrzał na nie krytycznie, po czym stwierdził z głębokim przekonaniem:

 

— Ty jesteś ładniejsza.

 

Tym razem nie potrafiła powstrzymać rumieńców.

 

 

*

 

 

 

 

Wiedziała, gdzie się kierować i które stopnie schodów przeskakiwać. Przez ten rok trochę zdążyła już poznać ten dom. I jego właściciela też, przeleciało jej przez głowę. Szybko wbiegła na górę odprowadzana spojrzeniem skrzacich głów (dobra, wiedziała, że tak naprawdę na nią nie patrzyły, ale tak to, cholera, wyglądało) i pchnęła drzwi jego sypialni.

 

Siedział oparty o ramę łóżka, z długimi nogami wyciągniętymi przed siebie i książką w dłoniach. Spojrzał na nią pytająco, ale nic nie powiedział.

 

Tonks ściągnęła przez głowę puszysty, zielony sweter, który gryzł się z jej różowymi włosami, i rzuciła go w kąt. Oczy Syriusza błysnęły drapieżnie na widok jej ciała — chyba jeszcze nigdy nie widział tak wiele Tonks. Odłożył książkę na szafkę nocną i przypatrywał się dziewczynie, nie, kobiecie przed sobą. Tonks pomyślała, że był wtedy trochę jak koneser, który oglądał interesujące dzieło (wcale nie musiało być piękne; interesujące, to właściwy wyraz), a trochę jak tygrys czy lew, przypatrujący się otwarcie swojej ofierze. A ofiara stoi, bo wie, że jak zacznie się uciekać, to już koniec, żadnych szans na ocalenie. Więc Tonks zdała się na łaskę Syriusza, ale on ku jej zaskoczeniu nie atakował. No tak – Syriusz to drapieżnik po przejściach, po brutalnej tresurze w Azkabanie. Mógł zapomnieć niektóre nawyki, osoby, mógł nawet rzucić palenie (hej, ale tego akurat nie zrobił!). Sięgnął długimi, bladymi palcami do kieszeni czarnych spodni i wyjął z niej paczkę tego mugolskiego świństwa. Końcem różdżki zapalił papierosa, zaciągnął się. Wypuścił dym ustami i nosem i Tonks zastanawiała się, dlaczego nie przez uszy, byłby lepszy efekt. Zaśmiała się i usłyszała też śmiech Syriusza, który brzmiał trochę jak szczekanie psa. A może zakrztusił się papierosem?

 

— Za dużo fajek — wyrzekła tonem znawcy i poprawiła ramiączko stanika.

 

— Więc na co czekasz? Powinnaś chyba wydrzeć mnie ze szponów nałogu?

 

Nie mogła spodziewać się od niego bardziej czytelnego zaproszenia — po pobycie w Azkabanie zrobił się nieco nieśmiały w stosunkach z kobietami. A może z rodziną. Dalszą, powtarzała Tonks, dalszą rodziną, mówiła sobie, gdy zbliżała się do jego łóżka, to prawie żadne pokrewieństwo, myślała, gdy doskoczyła do niego, wyrwała mu papierosa z ust i nierozważnie rzuciła go na podłogę, a jego wargi znalazły się na jej, a ręce we włosach, absolutnie. Ale nie mogła nie zauważyć, gdy błądziła dłonią po jego twarzy, tych kości policzkowych, takich samych jak u niej. I nawet uszu, trochę odstających i za dużych. Przestraszona tym odkryciem sięgnęła do guzików jego koszuli, które z pewnością nie były tak niebezpieczne jak jego twarz. Wsunęła paznokieć pod dolny guzik, potem wyżej i wyżej. Powoli. Zniecierpliwiony Syriusz pomógł jej i paroma szarpnięciami rozpiął te, które jeszcze zostały. Nie odsunął się od niej nawet na chwilę, cały czas czuła smak papierosów i od tego kręciło jej się w głowie. Mogła też przyjąć, że kręci jej się w głowie od jego bliskości, od jego szorstkich, dużych dłoni na jej brzuchu i bioder napierających na jej biodra, ale wolała myśleć, że to sprawka papierosów. Jedną dłoń przeniósł na jej plecy i rozpiął stanik. Drugą majstrował przy guziku spodni.

 

— Hej, Tonks, mam tu pewien problem — wymamrotał na wydechu. Odsunęła się od niego, wstała i szybko zdjęła niebieskie dzwony. Syriusz nadal siedział na łóżku, ale obserwując jej poczynania, postanowił pozbyć się swoich spodni. Nic pod nimi nie miał. Patrzyli na siebie, oddychając ciężko. Syriusz zmarszczył nos.

 

— Co tu tak śmierdzi?

 

Tonks mogłaby powiedzieć, że cały romantyzm sceny wyparował w mgnieniu oka. Ale między nimi nigdy nie było romantyzmu, a romantycznie to ostatnie słowo, jakiego użyłaby, opisując to, co się działo. Rozejrzała się po pokoju i pociągnęła nosem. Faktycznie, coś śmierdziało. Coś jakby przypalony dywan.

 

— Ocholeraocholera! — zaklęła Tonks, gdy zauważyła cienki obłok dymu unoszący się z kąta pokoju. Podniosła swoje spodnie i sięgnęła do tylnej kieszeni po różdżkę.

 

— Wydaje mi się, czy rzuciłaś mojego papierosa na dywan, kuzynko? — powiedział rozbawiony Syriusz, unosząc teatralnie brew. — No tak, czego innego można się spodziewać po dziewczynie z różowymi włosami — skomentował całe zajście zjadliwie, a Tonks posłała mu urażone spojrzenie i ugasiła żarzący się dywan jednym zaklęciem.

 

— Zostanie dziura. I nie mów na mnie kuzynko, dobra?

 

— Dobra.

 

Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

 

 

*

 

 

 

 

Tonks siedziała na tej samej pufie, co na stypie po Regulusie. To dziwne, że ten mebel jeszcze tu stał, nie prezentował się najlepiej i, znając matkę Syriusza, już dawno powinien był wylądować na śmietniku. Tak jak wtedy , Tonks obserwowała zebranych. Tak jak wtedy, teraz pokój także był pełen ludzi — aurorów, uczniów i nauczycieli Hogwartu. Tak jak wtedy, ludzie pili wino i rozmawiali przyciszonymi głosami. I tak jak wtedy, w twarzach tych ludzi czegoś jej brakowało. Ale teraz nie było tutaj Syriusza, który pokazałby im wszystkim, jak się powinno cierpieć. Nikt nie stał teraz w cieniu rzeźby, nie zaciskał kurczowo szczęk, tak że można było zaobserwować podskórne ruchy mięśni i nikt nie patrzył na nią prosząco. Nikt. Tylko Remus.

 

Remus?

 

Stał tak jak Syriusz i przez chwilę miała wrażenie, że to jej wujek, a ona znowu ma siedem lat. I choć Black i Lupin wcale nie byli do siebie podobni, ona postanowiła — może udawać, że jest inaczej. Albo raczej, że nic się nie zmieniło.

 

Wstała z pufy i podeszła do Remusa.

 

Koniec.

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin