Czaja o gesualdo.pdf

(234 KB) Pobierz
http://www.gnosis.art.pl/e_gnosis/punkt_widzenia/czaja_portrety_carla_gesualdo1
.htm
„Kwartalnik Filmowy” 2004 nr 4748.
Dariusz Czaja
Szczątkowe obecności.
Portrety Carla Gesualdo
Umarł.
Umarł książę.
Umarł książę Carlo Gesualdo da Venosa.
Ostatni, śmiertelny akord tej biografii wybrzmiał dnia 8 września 1613 roku.
Egzekwie odprawione, ciało złożone w grobie, księga życia zamknięta.
Przywołując już na wstępie i to tak demonstracyjnie skonwencjonalizowaną
metaforę zatrzaśniętej na zawsze księgi żywota – anonsowaną uprzednio trzykrotnym
„umarł” – chcę zwrócić uwagę nie tyle na prosty i oczywisty (?!) fakt biologicznego
końca, ile mocno, dobitnie podkreślić tę frustrującą okoliczność, że wbrew pozorom,
dla nas, żywych, sytuacja poznawcza związana z odtworzeniem i nazwaniem „prawdy”
o skończonej, ostatecznie zamkniętej egzystencji księcia z Venosy wcale nie zmienia
się tym samym na lepsze. Mimo, że ta księga żywota zaopatrzona została już w ostatni
rozdział, że ma już swój definitywny, nie dający się poprawić epilog, sens tej biografii
w dalszym ciągu nie chce ułożyć się w czytelny wzór.
Carlo Gesualdo zniknął bezpowrotnie. Nie odpowie nam już na żadne, interesujące
nas pytanie. Nie rozstrzygnie nurtujących nas wątpliwości. Fakt, że jego głos zamilkł
dawno, w sytuacji mentalnej i kulturowej tak odległej od naszej, mnoży jeszcze
problemy. Zostały nam już tylko różnorodne co do wartości poznawczej ślady jego
życia, ślady, które trzeba poddać teraz żmudnej pracy interpretacyjnej. Zapytajmy
więc: kto naprawdę umarł tamtego dnia, tamtego miesiąca, tamtego roku? Kim był
ten, kogo w jednym ze słowników XVIIwiecznych nazywano Nobilissimus Carolus
Gesualdus, Princeps Venusinus, nostrae tempestatis Musicorum ac Melopaeorum,
princeps ? Kim w istocie był Carlo Gesualdo?
O tym właśnie, o niepokojącej zagadce tożsamości, ten tekst.
Głosy z przeszłości
Pojęcie portretu pamięciowego należy, jak wiadomo, do słownika kryminalistyki.
W sytuacjach szczególnego zagrożenia, w zgodzie z przyjętymi rutynami, policyjny
rysownik w oparciu o zeznania naocznych świadków sporządza portret
poszukiwanego przestępcy. Rysunek taki, będący często mozolną próbą uzgodnienia,
nałożenia na siebie, synchronizacji różnych – bywa, że sprzecznych – spostrzeżeń, ma
być w zamierzeniu wiarygodnym wizerunkiem ściganej przez prawo osoby. Ma być
1
jego rozpoznawalną podobizną. Efekt końcowy jest więc wypadkową
spostrzegawczości i pamięci świadków oraz talentu i umiejętności rysownika. Listy
gończe zapatrzone w portret rozsyła się za żywymi (choć bywa, że ci w trakcie
poszukiwań zmieniają się w martwych), toteż możliwa jest – w obydwu wypadkach –
weryfikacja tego rodzaju kolektywnej pracy. Możemy więc ocenić stopień bliskości
między obrazem a desygnatem, między podobizną a postacią, którą miał
przywoływać. Innymi słowy, możemy wówczas przez proste porównanie bez trudu
sprawdzić wartość tej metody poznawczej.
Jest to więc sytuacja modelowo niekłopotliwa. Prawdziwe kłopoty w tej materii
pojawiają się wówczas, kiedy konstruowanie portretu pamięciowego – obojętnie czy
pojmowanego dosłownie (wizualnie) czy przenośnie (retorycznie) – dotyczy postaci z
przeszłości i to odległej od nas o kilkaset lat. Wtedy stopień komplikacji w jego
tworzeniu gwałtownie wzrasta a możliwości weryfikacji pozostawiają, eufemistycznie
rzecz ujmując, wiele do życzenia. Jak dotrzeć do prawdy o postaci z przeszłości?
Którym świadectwom historycznym zawierzyć i dlaczego? W jaki sposób dochodzi do
uprawomocnienia naszych domniemań? A wreszcie: jak – a przede wszystkim: c z y –
w ogóle możliwy jest pamięciowy portret postaci historycznej? Przypomnienie w tym
miejscu pojęcia portretu pamięciowego wydaje się jak najbardziej stosowne. Trudno
oprzeć się wrażeniu, że w przypadkach rekonstrukcji biografii z przeszłości praca
historyka przypomina wyraźnie pracę detektywistyczną, a robota interpretacyjna
niedwuznacznie kojarzy się z procesem poszlakowym. Po śladach, po śladach
pozostawionych przez pamięć – tylko tak możemy zbliżyć się do zgłębienia zagadki
tożsamości.
Wydaje się, że właśnie z tego rodzaju trudnościami musieli zmierzyć się historycy
detektywi – ci nominalni[1], i ci samozwańczy – którzy próbowali bądź obecnie wciąż
próbują, z blisko 400letniej perspektywy „narysować” portret księcia z Venosy Carla
Gesualdo. W tym przypadku detektywistyczna metafora nabiera dosłowności.
Pamiętajmy: chodzi przecież o sporządzenie przekonującego i adekwatnego portretu
pamięciowego kompozytora i... mordercy. Przyjrzyjmy się zatem bliżej kilku
współczesnym procedurom utrwalania jego wizerunku.
Za jedną z bardziej frapujących hipotez „badawczych” podejmujących się
odsłonięcia zagadki życia Carla Gesualda uznać można dokument telewizyjny
Wernera Herzoga Death for Five Voices (1995).[2] Od pierwszych sekwencji Herzog
przekonuje nas, że postępuje jak rasowy dokumentalista. Mamy więc liczne zdjęcia z
„wizji lokalnej”, z miejsc związanych z życiem Gesualda, kompetentni muzykolodzy
dają specjalistyczny komentarz do jego twórczości muzycznej, profesjonalni śpiewacy
wykonują jego madrygały (zespół Il Complesso Barocco pod dyrekcją Alana Curtisa).
Wszystko więc układa się według dobrze sprawdzonego scenariusza dokumentalnego
filmu o artyście: trochę materiałów o jego życiu, trochę prezentacji twórczości – żeby
nie nudzić, najlepiej w naprzemiennym rytmie – tak by z tej kompilacji ułożył się
ostatecznie w miarę czytelny wzór. Tak, aby pojawił się przed widzem, wskrzeszony
mocą wiedzy, intuicji i umiejętności reżysera przekonujący portret artysty.
W zasadzie Herzog stosuje się do tego schematu. Ale nie byłby sobą, gdyby oprócz
prób rozświetlenia zagadki Gesualda nie dołożył jeszcze kilku nowych. Nic bowiem w
tym filmie nie jest jednoznaczne, niewiele tu linii prostych. Prześledźmy zatem
detalicznie sposób w jaki Herzog konstruuje portret Gesualda, jak dochodzi do
prawdy o nim?
W Death for Five Voices rzeczywiście główną rolę grają głosy. Ale nie idzie tu tylko,
jak mógłby sugerować tytuł, o pięciogłosowe madrygały Gesualda, czy też o słyszane
kilkakrotnie w filmie głosy śpiewaków. Z punktu widzenia rekonstrukcji życiowych
zdarzeń chodzi tu przede wszystkim o liczne głosy szeregu postaci, które budują
2
portret pamięciowy naszego bohatera. O tę, tak bardzo intrygującą i tak mocno
zostającą w pamięci, poliglosję dokumentu Herzoga. Rozerwijmy teraz na chwilę
chronologię filmową, by przedstawić we fragmentach dwie sekwencje głosów, które
składają się na dwie odsłony postaci Gesualda, dwa jego konterfekty: pierwsza
rekonstruuje życie kompozytora, druga koncentruje się na jego twórczości muzycznej.
W kalejdoskopowej narracji Herzoga wyróżnić można kilka znaczących postaci.
Tworzą oni dość malowniczą grupę ekspertów, zaznajamiając widza z meandrami
życiorysu księcia muzyków.
Ponieważ największą pasją Gesualda była muzyka, toteż nie dziwi, że Herzog
powołuje na świadków profesjonalistów. Głównym narratorem filmowej opowieści o
Gesualdo jest tedy Gerald Place, muzykolog, znawca muzyki księcia a także dyrygent
prowadzący zespół The Gesualdo Concort . On to właśnie przypomina i relacjonuje w
manierze encyklopedycznego archwisty podstawowe fakty z biografii kompozytora.
Powiada więc Muzykolog I :
„Jako muzycy końca XX w musimy uznać Gesualda za muzycznego wizjonera.
Między końcem jego życia i twórczości a dziełami Wagnera i podobnymi
chromatycznymi kompozycjami końca XIX wieku, zieje pustka. Między nimi nie ma
nic, to naprawdę dziwne. Ta niezwykła twórczość jest owocem niezwykłego życia.
Uwagę muzyków zwrócił na Gesualda jego niezwykły życiorys (obydwa podkr.
DC). Gdyby nie ta jego niezwykła biografia, jego muzyka mogłaby popaść w
zapomnienie. Peter Heseltine, znany bardziej jako Peter Warlock, był nim
zafascynowany. Opublikował wiele jego kompozycji, on pierwszy dostrzegł w nim
prekursora Wagnera. Był nim opętany, popadł w szaleństwo. Uważał, że jest
Gesualdem, w końcu popełnił samobójstwo. Gesualdo wywierał wpływ na ludzi przez
całe wieki. Urodził się w roku 1560 lub 1561. Jego brat zmarł, kiedy miał lat 19 i już
wtedy został księciem Venosy. Już wtedy bardzo dużo komponował. Być może
obowiązki księcia przeszkadzały mu w tym. Był amatorem. To bardzo ważne. Dzięki
temu był twórczo niezależny. Nie musiał zadowalać żadnego mecenasa. Muzycznie
mógł się rozwijać w dowolnym kierunku. W roku 1586 poślubił Marię d’Avalos, jedną
z najpiękniejszych kobiet tamtejszej epoki. Mówią, że to ona była Giocondą Leonarda
da Vinci. Zanim została żoną Gesualda zdołała dwukrotnie owdowieć. Przyczyną
śmierci obydwu był nadmiar rozkoszy małżeńskich. Wkrótce urodził się syn Gesualda
i Marii. Później sprawy przybrały zły obrót. Wuj Gesualda, zresztą kardynał, zaczął
czynić Marii awanse. Dowiedział się, że ma konkurenta w osobie diuka Fabrizia
Carafa, jednego z najbardziej pożądanych kawalerów swojego pokolenia. Zazdrosny
wuj poszedł do Gesualda i wyłożył mu sprawę ze szczegółami. Gesualdo postanowił
zamordować kochanków”.
Z kolei w wypowiedzi Alana Curtisa ( Muzykolog II ) dochodzi do głosu głównie
wątek oryginalności i genialności Gesualda:
„To nie przypadek, że krytycy, którzy uważają dzieła Gesualda za niekompetentne i
amatorskie, sami są zazwyczaj niekompetentnymi amatorami. Kompozycje Gesualda
są doskonale pomyślane i skonstruowane. Są mieszanką elementów niezwykłych i
bardzo pospolitych. Jego geniusz uznał jeden z najwybitniejszych współczesnych
kompozytorów – Igor Strawiński. Tak bardzo podziwiał jego muzykę, że dwukrotnie
odbył pielgrzymkę do Gesualdo, by odwiedzić jego zamek”.
W tej pośmiertnej debacie, głos zabiera również Historyk . Poświadcza również
geniusz Gesualda i osobliwość jego życia, a przede wszystkim wskazuje na mocną i
nieusuwalną obecność w jego twórczości (zwłaszcza późnej) wątków biograficznych:
„W tym zamku Carlo Gesualdo spędził ostatnie 16 lat swego życia. Przeżył je w
całkowitej samotności. W wielkiej udręce. Prześladowany przez demony i furie .
Był artystą wielkiej miary. Naznaczonym geniuszem, co pozwoliło mu wyprzedzić
3
nurt artystyczny, który rozwinął się dopiero na początku naszego wieku –
ekspresjonizm. W madrygałach, które skomponował – a był mistrzem tej formy
muzycznej – wyraził swój niezwykły świat wewnętrzny, przepełniony samotnością,
cierpieniem, nawiedzany przez demony i furie (obydwa podkr. DC). Umarł w
Gesualdo, nie ma pewności, co było przyczyną jego śmierci. Według jednej umarł na
astmę. Według drugiej miał umrzeć na skutek nadmiernego biczowania. Utrzymywał
aż 20 służących, którzy chłostali go z wielką gwałtownością. Zadane rany
doprowadziły do infekcji, które stały się przyczyną śmierci. Trudno powiedzieć, czy
był masochistą. Krążą opowieści, że jeden ze służących kładł się w nocy na nim i w ten
sposób go ogrzewał”.
Również i Muzykolog I podkreśla ogromne cierpienie kompozytora w ostatnich
latach życia. Interesujące, że używa przy tym tego samego zwrotu, co historyk:
„Sprawa morderstwa ucichła. Nie było procesu, bo uznano, ze mord był
usprawiedliwiony. Gesualdo zaczął bardzo intensywnie komponować. Bardzo
niewiele wiemy o jego ostatnich 16 latach. Zamknął się w zamku, pogrążony w
melancholii, nawiedzany przez demony (podkr. DC), dręczony przez poczucie
winy i wyrzuty sumienia. W roku 1611 ukazała się ostatnia księga madrygałów. Zmarł
w roku 1613”.
Teraz zjawia się Robotnik pracujący na zamku. Kamera zastaje go przy pracy na
zrujnowanym zamku w Gesualdo. Ma wyraźne braki w uzębieniu. Zapraszając widzów
do środka refrenem z Dantego ( Lasciate ogni speranza.... ) wyraźnie przyjmuje rolę
Charona oprowadzającego po jednym z piekielnych kręgów: „Porzućcie nadzieję,
którzy tu wchodzicie. Pracuję tu sam. Nikt inny nie chce tu pracować. Ten zamek jest
przeklęty. Podobno jakaś kobieta, wariatka z Venosy, ukrywa się w zamku”. I w innym
miejscu: „Proszę wejść pokażę wam co zrobił po zamordowaniu żony. Ta dolina była
cała zielona. Po zamordowaniu żony wyciął wszystko w przypływie szaleństwa.
Wszystko wyciął sam, bez niczyjej pomocy, zajęło mu to 23 miesiące”.
Te ostatnie uwagi o szaleństwie księcia potwierdza i erudycyjnie komentuje
Muzykolog I . Życie zaskakująco splata się tu z literaturą, jak gdyby wydarzenie z
życia Gesualda prefigurowało pewien epizod z szekspirowskiej tragedii: „Po
morderstwie uciekł natychmiast. Podobno zaczął wycinać okoliczne lasy. To
przypomina Makbeta. Jakby w lesie kryło się jakieś zagrożenie. Co gorsze, zabił lub
kazał zabić swoje młodsze dziecko, ponieważ wierzył, że było owocem popełnionego
przez żonę cudzołóstwa”.
I odwrotnie. Teraz tę lakoniczną, pozbawioną szczegółów, wypowiedź muzykologa
rozwija detalicznie zamkowy Robotnik : „Tutejsi ludzie mówią, że Carlo Gesualdo
kiedy dowiedział się, że jego żona urodziła drugie dziecko, uznał, że jest ono owocem
związku z kochankiem. Postanowił je więc zgładzić. Kazał sługom zwiesić je w kołysce
z tego ( tu wskazuje ręką ) balkonu. Kazał je kołysać przez 3 dni i 3 noce, a na
dziedzińcu postawił śpiewający chór ( pokazuje miejsce chóru ). Śpiewali oni dopóki
dziecko nie umarło. Śpiewali madrygał o tym, jak piękna jest śmierć”
Głos robotnika wspiera jeszcze i potwierdza Dudziarz. Człowiek ten snuje się po
zrujnowanych pokojach bez wyraźnego celu, na pytanie o obecność w zamku
odpowiada ze strachem, o ile nie z lekkim obłędem w oczach : „Przychodzę tu raz w
tygodniu. Zamek jest zrujnowany, krąży po nim zły duch. Duch Gesualda, który nie
powinien stąd odejść. Właśnie dlatego mury są popękane”.
Motyw nawiedzonego, przeklętego miejsca pojawia się jeszcze intensywniej wraz z,
pochwyconą znienacka przez kamerę, anonsowaną już Wariatką z Venosy, która
dźwigając przenośny magnetofon ukrywa się w opuszczonych zamkowych
pomieszczeniach: „Jestem Maria d’Avalos. Jestem reinkarnacją Marii d’Avalos.
Należę do tego miejsca. Mój pokój jest na górze, nasze kuchnie są na dole. Co za
4
dziwna muzyka ( puszcza muzykę z magnetofonu ). Mieszkam w niebie. Można mnie
jednak znaleźć latając helikopterem między żyrandolami La Scali. Jest tam mała loża,
w drugim rzędzie obok kolumny. Tam mieszkam”.
W niezwykle ekspresyjnej, ogromnie przy tym zabawnej scenie w kuchni
zyskujemy jeszcze jeden materiał dowodowy. Oto małżeństwo Kucharzy opowiada o
weselu Gesualda, eksponując, co zrozumiałe, przede wszystkim wątek kulinarny.
Rozmowa przypomina do złudzenia typową sprzeczkę małżeńską, w której funkcję –
całkiem dosłownie – advocatus diaboli przyjmuje, wtrącająca się co i raz do
opowieści szefa kuchni, żona:
On: Don Gesualdo przygotował na swoje wesele prawdziwe cuda.
Ona: Kim był ten Gesualdo – diabłem?
On: Nie. Ale był wymagający. Kazał przygotować 125 dań dla 1000 osób, na 120
tacach.
Ona: Don Gesualdo był diabłem wcielonym!
On: Potem podano przepiórki.
Ona: Ten Gesualdo tak je lubił, bo był diabłem wcielonym.
On: 115 tac z przepiórkami, 120 koźląt na 20 tacach.
Ona: Cóż to był za diabeł! A może sam Gesualdo miał rogi? Albo jego żona? Więc
oboje byli rogaczami?! Diabeł!
On: Ten Gesualdo był niezwykły....
Ona: Był diabłem!!
On: Zaprosił tancerki i błaznów...
Ona: A nie mówiłam, że był diabłem!”
Ten z kolei wątek demonicznej natury Gesualda dochodzi do głosu i zostaje
rozwinięty w wypowiedzi Archeologa. W jednej z sal muzealnych na zamku w
Venosie prezentuje on obecne tam eksponaty: „Jeden na pewno was zainteresuje. Ten
oto dysk znajdujący się po środku gabloty należał z całą pewnością do księcia Carlo
Gesualdo. Na potwierdzenie jego własności mamy dokument. To list napisany przez
księcia do alchemika, któremu obiecał cały majątek, aby mu pomógł rozszyfrować
znaczenie wszystkich znaków i symboli na dysku. Książę spędzał dnie i noce próbując
odkryć tajemnicę tego przedmiotu, gubił się w labiryncie przypuszczeń, jednak nie
dopiął celu”.
Ta litania przytoczonych przed chwilą in extenso filmowych głosów wymaga
krytycznego komentarza.
Zastanówmy się najpierw nad tym, z jakim filmem mamy do czynienia. Z całą
pewnością – przychodzi odpowiedzieć w pierwszym odruchu – nie jest to film
fabularny. Jeśli fabularny oznaczać ma tu tyle, co odnoszący się do fikcyjnych postaci,
opowiadający zdarzenia, które zrodziły się co najwyżej w głowie scenarzysty, to
zapewne film Herzoga, sytuuje się po stronie dokumentu, który – bez względu na
różne jego kwalifikacje – odnosi się do tak czy inaczej istniejącej pozaekranowej
rzeczywistości. Niekoniecznie przy tym wiernie odzwierciedla ją, naśladuje, kopiuje –
cokolwiek te przymiotniki miałyby znaczyć. Wszelako odnosi się do realnie,
prawdziwie niegdyś istniejącej rzeczywistości. Jej byt nie podlega dyskusji. Tak
rozumując przyjmujemy więc, że istniał naprawdę kiedyś Carlo Gesualdo, istniała
Maria d’Avalos, ich tragedia nie jest powieściową fikcją, ale potwierdzoną
dokumentami historyczną rzeczywistością, także i muzyka księcia nie została
napisana post factum i nie jest słuchowym omamem. Zgadzamy się przeto, że film
mimo iż – z oczywistych powodów – nie pokazuje rzeczywistych postaci, nie odnosi
się do świata fikcjonalnego. Do tego momentu wszystko się zgadza, mimo że – z
natury rzeczy – Herzog nie może powrócić w czas przeszły dokonany. Są jednak
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin