R.3 Kolejny, nowy start i kolekcja pozorów. ZBetowany.doc

(155 KB) Pobierz
R

R.3 Kolejny, nowy start i kolekcja pozorów.

 

PWB

 

Jechaliśmy do Forks, naszego starego, „nowego” domu. Mieszkaliśmy tu już kiedyś. Jakieś dziewięćdziesiąt lat temu. Myślałam o tym, co stało się z tamtym domem po naszym odejściu. Zostawiłam tam coś mając nadzieję, że jeszcze tam wrócimy. Nie sądziłam, że zrobimy to po tylu latach i w takich okolicznościach. Kiedy opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom o powrocie do Stanów, Carmen od razu zrobiła się radosna, nie czekając na dalsze wyjaśnienia, zarządziła, że mamy udać się do Forks i że nasz dom będzie na nasz czekał. Mówiła, że to będzie dla nas niespodzianka. Skrzywiłam się od razu na tą myśl… Wszyscy wiedzą jak bardzo nie lubię być zaskakiwana. Wyglądałam przez okno, szukając zmian w krajobrazie, chłopcy natomiast planowali „oficjalne” życie w tym mieście.

- Bello?

- Słucham? – Odwróciłam głowę i spojrzałam na Gabriela wyrywającego mnie z zamyślenia.

- Raczej nie słuchasz… A jeżeli już, to bardzo kiepsko. Myślisz o starym domu?

- Zastanawiam się czy jeszcze stoi, w jakim jest stanie i czy jest tam…

- Twój wisiorek. Tak? – Gabriel skończył za mnie.

- Jak dojedziemy do naszego nowego lokum, możemy się tam przejść. Zobaczymy jak bardzo zmieniła się okolica od tego czasu. – Will spojrzał na mnie przez lusterko i uśmiechnął się lekko.

- Ciekawa jestem, co Carmen wykombinowała tym razem i kogo w to zaangażowała. Widziałeś jak się jej zaświeciły oczy, kiedy byliśmy u nich ostatnim razem i opowiadaliśmy jej, że mieszkaliśmy tu.

- Myślę, że dlatego wybrała to miejsce, aby nam pomóc. Chciała nam zrobić przyjemność. – Stwierdził Will, skręcając w boczną leśną uliczkę. Tę samą, którą przemierzaliśmy będąc tutaj ostatnim razem.

Minęliśmy mostek i byliśmy już na miejscu. To, co zobaczyliśmy przeszło wszelkie nasze oczekiwania.

Na miejscu naszego dawnego domu stał nowy, przestronny budynek[1] o kremowo-pomarańczowych ścianach z dużymi ciemnymi oknami i fikuśnym dachu z ceglanej dachówki. Duży, jasny taras otoczony był cudnym ogrodem i starymi drzewami. Szeroki i utwardzony podjazd prowadził za dom, gdzie znajdowały się potężne, drewniane drzwi frontowe, nad którymi znajdował się duży pół okrągły balkon. Obok był wolnostojący duży garaż, pasujący wyglądem do domu. Wzdłuż drogi rozmieszczone były solarowe lampki, dla nas zbyteczne, jednak doskonale wpasowywały się w wygląd naszego podwórka. Wysiadłam z samochodu, by obejść to miejsce  dookoła. Byłam pod ogromnym wrażeniem. To miejsce miało swój urok. Wprawdzie było zupełnie inne niż nasza posiadłość w Genewie[2], jednak od razu mi się spodobało. Sądząc po minach moich braci, im także przypadł do gustu. Wróciłam do chłopców i mimowolnie się uśmiechnęłam. Jeszcze nie weszliśmy do środka, a czułam się tak, jakbym mieszkała tu od zawsze.

- Ciekawa jestem, komu mamy za to podziękować. – Gabriel zgodził się ze mną potrząsając tylko głową, był tak samo zszokowany i jednocześnie zadowolony, tak jak ja.

- Ja też. Wyczuwam tu obecność innych wampirów. Ale to nie Carmen, ani nikt z Denali.

- Od razu trzeba było powiedzieć, że to nie Tanya… Rozczarowany? – spytał mój bliźniak. Will spojrzał na niego spode łba i nic nie odpowiedział. Gabriel położył mu dłoń na ramieniu i zaczął mówić przewracając oczami.

              – Oj William, myślisz, że nie wiemy. Podoba ci się. Gdyby to ona, od razu miał byś pretekst, by lecieć na Alaskę i się z nią zobaczyć, tak przy okazji dziękując za dom. Teraz musisz poczekać do piątku…

Will zmarszczył brwi, dalej nic nie mówiąc, bo nie mógł zaprzeczyć. Moi bracia mierzyli się wzrokiem, prowadząc niemą konwersację. Postanowiłam przerwać jednak to milczenie.

- Idziecie zobaczyć jak wygląda w środku, czy zamierzacie, tak stać jak kamienne posągi?

- Will, daj kluczyki, wprowadzę auto do garażu i idę się rozpakować. Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar zobaczyć, jak wygląda wnętrze i być szczęśliwa, cholernie szczęśliwa. Aha, za jakieś dwie godziny będzie tu transport z naszymi autami i resztą bagaży. Zamówiony fortepian dostarczą wieczorem albo jutro.

- Twój motocykl też dostarczą? – spytał odwracając wzrok od mojego bliźniaka.

- Nie, zabrałam tylko mercedesa. Motor zostawiłam w Szwajcarii. Mam zamiar tam pojechać, kiedy trafią się jakieś wolniejsze dni. Nie chciałam, aby tamten dom opustoszał całkiem. W końcu twój fortepian też, tam został. 

- Dobra, masz rację, chodźmy obejrzeć dokładnie nasze nowe gniazdko. – Stwierdził Gabriel i już go nie było. Razem z Willem spojrzeliśmy na siebie i ruszyliśmy za nim.

Weszliśmy do jasnego, przestronnego holu. Jasne ściany i podłogi kontrastowały ze znajdującymi się po prawej stronie pięknymi drewnianymi schodami prowadzącymi na piętro. Po lewej było szerokie przejście do miejsca, gdzie zapewne Gabriel urządzi pracownię, albo Will gabinet. Na wprost nas było wejście do salonu. W nim także dominowała biel, podłoga wykonana była z jasnego drewna, było też pełno czerwonych i jasnobrązowych dodatków. Z boku było przejście do jadalni. Jakby w ogóle nam była potrzebna… Jednak ogromy stół i krzesła pięknie komponowały się z wnętrzem. Nie ma jak pozory pomyślałam. Na wprost kanap znajdowała się przeszklona ściana z widokiem na taras. Z boku stał kominek, a po przeciwległej stronie plazma i reszta sprzętu grającego.

- Już wiem gdzie postawię fortepian. – Will spojrzał z Gabrielem w tę samą stronę, co ja i jeszcze większy uśmiech zagości na ich twarzach.

- No tak. Moje skrzypce nie potrzebują aż tyle miejsca – uśmiechnęłam się słodko do brata, przybijając Gabrielem piątkę.

- A propos miejsca. Przydałoby się tu parę obrazów. – Stwierdził Gabriel z błyskiem w oku. Oho, ktoś tu nabrał weny.

- Ktokolwiek maczał w tym palce, ma świetny gust, podoba mi się. – Komplementował Will – Idę zobaczyć sypialnię,

- Gabriel?

-Tak?

- Potem ustalimy, gdzie będzie gabinet, a gdzie pracownia.

- Nie ma sprawy braciszku, dogadamy się. – Odpowiedział puszczając mu oczko. Mieliśmy już rozejść się do swoich pokojów, gdy dostrzegłam na małym stoliczku ozdobną papeterię. Wzięłam do ręki kartę, zobaczyłam staranne kobiece pismo.

 

Witamy w Forks. Dostałyśmy od Carmen małe wskazówki, co do wystroju. Nie miałyśmy zbyt wiele czasu…  Mamy jednak nadzieję, iż dom się Wam podoba.

Do zobaczenia wkrótce.

Esme i Alice Cullen.

 

Gabriel spojrzał mi przez ramię czytając na głos notatkę.

- No to już wiemy komu podziękować. Musiały tu być niedawno. Może mieszkają nie daleko

- Cullen… Czy to nie to samo nazwisko? – Spytał Will.

- Myślisz, że mają coś wspólnego z Carlislem ? – Gabriel spojrzał na mnie czekając na odpowiedź.

- Być może… Dowiemy się tego niedługo. Może w końcu poznamy go osobiście. – Stwierdziłam wycofując się z salonu. – Nie wiem jak wy, ale ja idę do sypialni. Jutro ważny dzień, w końcu rodzeństwo Swan idzie do nowej szkoły… kolejny raz. – skrzywiłam się na ostatnie słowa.

- Bello, ty to masz wyczucie… A swoją drogą, to ja już wolę uniwersytet niż liceum. – Gabriel posłał mordercze spojrzenie naszemu bratu.

- To nie moja wina, że jakiś lepszy uniwersytet znajduje się dopiero w Seattle – bronił się Will. Zeskoczyłam ze schodów i z powrotem znalazłam się w salonie.

- Dobra, panie mecenasie. Nie kopie się leżącego!!! To, że ty nie będziesz przez to przechodzić, nie oznacza, że masz się cieszyć naszym nieszczęściem! Zetrzyj sobie ten uśmieszek z twarzy, bo w tej sytuacji wcale ci nie pomaga! – Stanęłam po stronie bliźniaka.

- Will, przecież wiesz…  Zdenerwowana Bella, to zła, bardzo zła Bella. – Gabriel uśmiechnął się zadziornie.

- Ok, ok. Już nie będę. – Zaśmiał się podnosząc ręce w obronnym geście i poszedł do siebie.

Po obejrzeniu sypialni, zeszliśmy na dół odebrać rzeczy z transportu i zdecydowaliśmy się na małe polowanie. 

 

PWA

 

Skończyłyśmy urządzać z Esme dom dla przyjaciół Eleazara i Carmen. Po drodze dołączył do nas Carlisle i ruszyliśmy na polowanie. Ciekawe kim oni są, wiemy tylko tyle, iż jest ich trójka. Dwóch mężczyzn i kobieta. Mają tu przyjechać z Europy, a w piątek na Alasce Eleazar ma nam coś wyjaśnić. Moje wizje co do nich są dziwnie, nieostre, nie mogę nawet zobaczyć ich twarzy… To frustrujące. Pierwszy raz mój dar mnie zawodzi.

- Carlisle, może powinniśmy iść i ich poznać? Zobaczyć jak podoba się im nasze dzieło.

- Alice… Mamy ich poznać w piątek, więc zrobimy to w piątek. Zresztą nie czuję ich w pobliżu, być może jeszcze ich tu nie ma. Widzisz coś na ten temat?

- Nie. I to jest takie… hm… delikatnie mówiąc irytujące. – Skrzywiłam się, na myśl, że coś mi nie wychodzi.

Esme położyła mi dłoń na ramieniu uśmiechając się delikatnie

- Nie martw się na zapas, twoje wizje na pewno się wyostrzą, możesz sprawdzić, co teraz robią chłopcy? – spytała.

- Są po drugiej stronie gór, Jasper decyduje się waśnie na sporego niedźwiedzia, Edward natomiast czeka przyczajony, spoglądając na swój następny łup.

- Widzisz, będzie dobrze. Ścisnęła mnie lekko i podążyła w stronę Carlisle’a

Po powrocie do domu, postanowiłam skompletować dla siebie i Rose ubrania do szkoły oraz zacząć pakowanie na piątkowy wyjazd. Wprawdzie jest dopiero wtorek, ale kto wie, może potrzebne będą zakupy… Tak, na pewno będą potrzebne. Ta myśl poprawiła mi trochę humor, odciągając umysł od zamartwiania się brakiem wizji.

- Alice! Chodźże wreszcie! Jedziemy moim autem. Emmett stwierdził, że chce sam wypróbować swojego jeepa. – Rosalie wpadła do mojego pokoju, wyciągając mnie z garderoby.

- Już idę, idę. Przecież wiesz, że się nie spóźnimy.

- Wiem, ale im szybciej zaczniemy tę szkolną rutynę, tym szybciej skończymy.

- Czekaj! – powiedziałam, odpływając na chwilę… I od razu się uśmiechnęłam na nową wizję.

- Co zobaczyłaś? – spytała zaintrygowana.

- A propos szkolnej rutyny… Dzisiaj dołącza dwójka nowych!

- I co w związku z tym?! - Powiedziała unosząc brew w irytacji. – Przecież i tak to tylko ludzie, nie będziemy się z nimi przyjaźnić.

- Sęk w tym, że będziemy, Rose! - Spojrzała na mnie jak na kosmitkę, więc kontynuowałam przewracając oczami.

- Widziałam to! Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, bo wizja była niewyraźna, ale widziałam, że rozmawiamy z kimś przy naszym stoliku, będzie dziś piątka osób, a przecież Edward i Jazz, wrócą w czwartek.

- Och, ty mała wróżbitko. Chodźmy już. Jeżeli to zwykli ludzie, to już ja sprawie, że twoja wizja się zmieni! Zobaczysz!

- Zobaczę Hm w to nie wątpię. – Uśmiechałam się do swojej siostry.

Dojechałyśmy na parking i czekałyśmy na Emmetta, kiedy naszą uwagę przyciągnęło czerwone BMW[3] parkujące zaraz za nami.

Emmett znalazł się przy nas tak szybko, jak tylko ludzkie tempo mu na to pozwoliło i razem wpatrywaliśmy się w dwójkę osób wysiadających z auta.

- A więc kolejna wizja się spełnia… - mruknęłam sama do siebie.

W tej chwili dwójka przybyszów wyszła z auta, kierując się prosto przed siebie. Dostrzegłam wysokiego chłopaka w ciemnych jeansach i czarnej koszuli wystającej spod kremowego swetra i dziewczynę średniego wzrostu, w jasnych spodniach i ciemnoniebieskiej tunice Oboje byli do siebie bardzo podobni, ten sam odcień włosów, tak samo blade twarze i oczy…

Kiedy przyjrzałam się ich twarzą zamarłam… Czyżby? Nie, to nie możliwie, nie czuję ich zapachu, spojrzałam porozumiewawczo na Rose i Emmetta i widziałam, że myślą tak samo jak ja, więc może jednak…

 

PWB

 

Dziś zaczynaliśmy wieść nasze „normalne” życie w Forks. Właśnie jechaliśmy do szkoły, kiedy poczuliśmy obcy zapach.

- Spokojnie, to jeszcze nic nie znaczy. - Spojrzałam na Gabriela zaciskającego nerwowo palce na kierownicy.

- Nie znaczy?! Z każdym metrem zapach jest coraz bardziej intensywny… Jak to wyjaśnić, Bello? Przypadkowi nomadzi postanowili pożywić się koło liceum? Tak, świetne miejsce na piknik, tylko jakoś nie chce mi się w to wierzyć

- Braciszku, spokojnie. Nie denerwujmy się na zapas. Chyba się nie boisz, co? Nie żyjemy tu od wczoraj…

To miasto jest pochmurne praktycznie cały rok, to stwarza dobre warunki, by móc się tu osiedlić na stałe, a w zasadzie na jakiś czas… Liczyliśmy się z tym, że możemy się  tu na kogoś natknąć. Być może, to ci sławni Cullenowie… Chociaż nie sądziłam, że spotkamy ich przed piątkiem.

- Co proponujesz?

- Trzeba zawiadomić Williama.

- Na razie nie ma sensu kontaktować się z Willem, właśnie organizuje swoją kancelarię, o ile nie jest jeszcze na polowaniu. Poradzimy sobie sami.

- Czekaj!

- Co? Dlaczego?

- Nawet, jeżeli to oni, to nie mamy pewności, póki ich nie spotkamy. Twoje zdolności są zbyt ofensywne. Nie możemy odkryć wszystkich kart na „dzień dobry”.

- Rozumiem, że nie działamy poprzez iluzję? – Uniósł brwi w oczekiwaniu na i tak znaną odpowiedź.

- Jeszcze nie…

- Więc?

- Cały czas jesteśmy chronieni tarczą, nie wyczują nas. Potem narzucę ją na nich i przekonamy się kim są, a w razie czego zabiorę ją z powrotem, razem z naszą obecnością w ich umysłach.

- Jeżeli wymażesz całą pamięć z dzisiejszego dnia, zorientują się, że coś jest nie tak…

- Nie całą pamięć, tylko wspomnienia dotyczące nas. Potem, w razie czego, będziesz używał swojego daru. Nikt się nie domyśli, nieraz tak działaliśmy. Gabrielu, – uśmiechnęłam się do niego - będzie ok. To miejsce jest idealne, żeby się tu osiedlić, to nie będzie nic dziwnego, że się tu pojawiliśmy. W końcu oni, kimkolwiek są, też z tego względu wybrali to miasto.

- Och wiem, tylko nie chcę, aby wydarzyło się coś, przez co straciłbym nad sobą kontrolę. Nie będę spokojnie patrzył, jak ktoś się tobie bezceremonialnie naprzykrza…

Nie mogłam powstrzymać prychnięcia na te słowa. Teraz się przejmuje? A co było we Włoszech?! Sarkastyczny śmiech wydobył się z moich ust…

- Co?! – Warknął na mnie.

- Teraz się przejmujesz?! Przy Feliksie się tym nie martwiłeś…

- To inna sprawa! On zna moje zdolności… przynajmniej częściowo… Tu mamy być zwykłymi osobnikami!

- Więc teraz jesteś opiekuńczym bratem bliźniakiem? – Uniosłam brew, starając się by jednak irytacja mną nie zawładnęła...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin