Szansa - rozdział 1 - przyjaciółki.doc

(61 KB) Pobierz

Szansa

 

Niebo powoli znikało za horyzontem, a wieczór zapragnął powitać ludzi porywistym wiatrem i ulewą. Staruszki pośpiesznie chowały się do domu wspomagając się drewnianymi laskami, a dzieci prowadziły głośne kłótnie z rodzicami, chcąc choć jeszcze przez chwilę zostać na powietrzu. Jakiś chłopak zdjął pośpiesznie marynarkę, by ochronić nią fryzurę swojej partnerki przed całkowitą dewastacją, dziewczyna w zamian podskoczyła do jego policzka, aby złożyć na nim czuły pocałunek. Jedynie na skraju miasta, w północnej jego części panowała idealna cisza, niezakłócona przez niczyje kroki, czy krzyki. Działo się tak być może dlatego, że znajdowały się tu zaledwie trzy domki, oddalone od siebie o kilkadziesiąt metrów.

W jednym z domów, niepozorna brunetka wpatrywała się pustymi oczyma w spływające po szybie krople. Jej twarz przypominała twarz Anioła, mimo, iż oczy zakryte były przez okulary korekcyjne w czarnych oprawkach. Nadawały jej one jednak charakteru, właśnie dzięki nim wyglądała na bardziej niebezpieczną, niż w rzeczywistości. Jej długie, brązowe włosy spływały kaskadą po jej lekko zgarbionych plecach, tworząc fale niczym wzburzona rzeka. Była szczupła i dość wysoka, ale nie rzucała się w oczy. Dziewczyna w dłoniach trzymała dwa pędzle, zastanawiając się którego powinna użyć tym razem.

Tuż obok Brunetki stała sztaluga malarska, a na niej było płótno z już rozpoczętym obrazem. Farbki leżały swobodnie na parapecie, czekając na swoją kolej. Mały domek widniejący na obrazie nie był jeszcze dokończony, czegoś w nim brakowało. Brunetka starała się odnaleźć owe coś, by dzieło stało się idealne. Niebo nad budynkiem było dokładnie tak granatowe, jak obecnie w rzeczywistości, a różowe firanki w oknie nadawały słodyczy całości. Dziewczyna z pamięci domalowała tulącą się parę nastolatków, która w jej wspomnieniach siedziała właśnie na jasnobrązowej ławeczce i czekała na pozostałych przyjaciół. Wiele się zmieniło od tego czasu.

Jej twórczy czas został jednak boleśnie przerwany przez natarczywe pukanie do drzwi i głośne chichoty przyjaciółek. Lubiła je, a właściwie kochała jak siostry, mimo, iż uważała te dziewczyny za całkiem dziecinne, przynajmniej przez większość czasu.

- Proszę - roześmiała się cicho wiedząc, że czeka na nią już za chwilę spora dawka emocji, które przyjaciółki miały w planach jej zaserwować.

Pierwsza przez próg przeszła średniego wzrostu szatynka, z wielkim uśmiechem na twarzy i lekko zaróżowionymi policzkami. Brunetka wiedziała już, że dziewczyna przyszła do niej prosto po randce ze swoim chłopakiem. Zawsze po randkach z Newtonem oczy Jessici świeciły się niczym dwa, najcenniejsze brylanty.

Tuż za szatynką podążała wysoka, blond włosa dziewczyna, której wyraz twarzy zawsze przywodził na myśl królową, która pod swoim władaniem ma wielu podwładnych. Twarz dziewczyny złagodniała, gdy tylko zamknęły się drzwi do pokoju brunetki. Przybyszki rzuciły się na jej łóżko, by już po chwili w samych superlatywach opowiadać o musicalu, który wydziały tego dnia w kinie.

- Mówię ci, Bella - wzdychała Jessica patrząc w oczy brunetce- to dzieło sztuki, a nie jakiś tam film.

- Koniecznie musisz to zobaczyć - dodała blond włosa Lauren.

Bella zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią, a właściwie formą ucieczki przed koniecznością oglądania kolejnego nudnego filmu, jaki miały zamiar zafundować jej przyjaciółki. Dziewczyny dobrze wiedziały, że brunetka odkłada każdy grosz, by móc zacząć normalnie żyć, dlatego najczęściej fundowały jej takie wypady. Ona jednak nie była z tego dumna, czuła się jak pasożyt.

- Dobrze wiecie, że nie mam na to pieniędzy - westchnęła w końcu.

- A kto tu mówi o kasie? - zaśmiała się uroczo Lauren. Już po chwili przytulała do siebie przyjaciółkę, starając się jakoś podnieść ją na duchu.

- Nie chcę kolejny raz grać w tym zespole roli pasożyta - odpadła.

- To jest symbioza - powiedziała Jessica dołączając do przyjaciółek - my fundujemy ci nowoczesne rozrywki, a ty dajesz nam swoją przyjaźń - oznajmiła.

Bella wtuliła twarz we włosy blondynki, by już po chwili rozpłakać się w głos. Tęskniła za Lilly, tak bardzo, że tęsknota zabierała jej sen z powiek. Była rozdarta między opiekowaniem się chorym ojcem, a dziewczynką, którą stała się dla niej całym życiem. Chciała ją mieć przy sobie, ale mogła. Nie było jej to dane.

- Jutro ją zobaczysz - pocieszała dziewczynę Lauren - kurcze, Bella nie płacz - prosiła.

- Tęsknię za nią - westchnęła dziewczyna tuląc się do przyjaciółki jeszcze bardziej.

Teraz wiedziała czego brakowało obrazowi, który malowała - szczęścia. Jej życiu również go brakowało, ale za to pech jej nie opuszczał. Tak bardzo pragnęła znów trzymać niemal czteroletnią dziewczynkę w ramionach i słyszeć jej cienki, piskliwy głosik szepczący do jej ucha “kocham cię, mamo”. Niestety nie stać jej było na opiekę nad własnym dzieckiem, musiała zajmować się chorym ojcem i pomagać matce utrzymywać dom, co przychodziło im z trudem.

Kiedy już miała zabierać dziewczynkę do siebie, zdarzył się wypadek, jakich z resztą wiele w jej życiu. Charlie naprawiając dach, spadł z niego tak niefortunnie, że połamał kręgosłup. Sparaliżowany i załamany został skazany na wózek inwalidzki, a właściwie na łóżko, gdyż nie mógł w ogóle się poruszać, a nie stać ich było na pojazd zelektryzowany. Jednak Swanowie radzili sobie najlepiej, jak tylko mogli.

- Zabierzemy cię jutro do niej - obiecała Jessica - chrzanić musical - zaśmiała się przez łzy - zabierzemy Lilly do ciebie na weekend.

- Jess - jęknęła dziewczyna - nie pozwolą mi zabrać córki do tej rudery - Bella niepewnie rozejrzała się po pustych ścianach - oni naprawdę wiedzą, w jakich warunkach mieszkam.

- Bells - westchnęła Lauren - ja, jako jej chrzestna matka mam chyba prawo zabrać ją na weekend do siebie - zaśmiała się dziewczyna - Renee chyba poradzi sobie w jeden weekend bez ciebie?

- Twoi rodzice się na to zgodzą? - zapytała niepewna.

- Nie mają wyjścia - odpowiedziała hardo blondynka - dobrze wiesz, że to mnie dziadkowie zapisali cały swój majątek, więc dom również należy do mnie.

Bella nie chciała jednak, by przyjaciółka miała przez nią kłopoty z rodziną. Ostatnia taka eskapada skończyła się karczemną awanturą, którą słychać było w całej południowej stronie miasta. Matka Lauren nigdy nie lubiła dzieci, własną córkę oddała właściwie pod opiekę swojej matce. To właśnie dlatego blondynka miała dystans do świata i naprawdę rzadko przywiązywała się do kogokolwiek. Z Bellą i Jessicą znały się od dziecka, więc więź między nimi była niemal tak silna, jak więzy krwi.

Dziewczyny były ze sobą w dobrych i złych chwilach. Razem przeżywały tragedie, które dotknęły Bellę, niechęć, jaką Lauren darzyła swoich rodziców i tęsknotę Jessici, gdy Stanleyowie się rozwiedli. Czasem Jessica wracała z randki wesoła, by już po chwili płakać tuląc w objęciach przyjaciółek, gdy pocieszały Bellę. Dziewczyna miała rację, iż panowała między nimi swego rodzaju symbioza. Bella dostawała od przyjaciółek wsparcie, Lauren miłość i poczucie bezpieczeństwa, a Jessica wiarę, że coś jeszcze w życiu może być “ na zawsze”.

- Nie chcę, byście znów kłóciły się przeze mnie - powiedziała smutno brunetka - twoja mama mnie nie lubi.

- Ona nikogo nie lubi - warknęła Lauren - nawet mnie.

- Nie mów tak - Jessica spojrzała w oczy przyjaciółki - ona po prostu udaje.

- Jess ma rację - potwierdziła Bella - to tylko taka poza.

Lauren jednak dobrze wiedziała, że jej matka ma w głębokim poważaniu uczucia swojej córki. Codziennie, odkąd nauczyła się mówić, błagała Boga, by w końcu to się zmieniło, ale on jej najwyraźniej nie słuchał. Susan Mellory nie należała do kobiet, które kiedykolwiek cieszyłyby się z życia, czy sytuacji w jakiej się znalazła. Chociaż miała kochającego, bogatego męża i córkę, która należała do najpiękniejszych dziewczyn z miasta, zawsze było jej czegoś brak. Nikt nie wiedział czego, nawet ona sama.

- Nie ważne - westchnęła w końcu blondynka - Lilly w ten weekend przybywa do swojej matki chrzestnej - zaśmiała się - a jej rodzicielka razem z nią - dziewczyna spojrzała na niepewność malującą się w oczach brunetki i dodała - żadnych protestów Bells.

- Dziękuję ci - powiedziała dziewczyna wtulając się mocno w przyjaciółkę.

Bella naprawdę była jej wdzięczna za wszystko, co do tej pory zrobiła. Tak samo była wdzięczna Jessice i jej rodzicom, ponieważ to oni przyczynili się do tego, iż nie straciła do końca praw opieki nad córką. To oni zawarli umowę z domem dziecka, pomogli opłacić opiekę pielęgniarki dla Charliego i to dzięki nim mogła widywać córeczkę właściwie każdego dnia. Jednak ostatnie wydarzenia skutecznie jej to uniemożliwiły - Charlie miał depresję.

Po chwili Bella miała już lepszy humor, co udzieliło się jej przyjaciółkom. Dziewczyny ze spokojnej rozmowy o minionym dniu zaczęły powoli przechodzić do opowiadania o randkach, których Bella unikała jak ognia. Ona jako jedyna trzymała się od pewnego czasu z daleka od mężczyzn. Właściwie nie dlatego, że któryś z nich ją zranił, ale cierpiała z powodu braku mężczyzny, którego kochała całym sercem. Jednak żadne z nich nie miało wpływu na rozstanie, musiała mu wybaczyć odejście. Nie była to jego wina, ani jej.

- Wyobraź sobie, że Mike zabrał mnie do wesołego miasteczka - zachichotała Jessica - problem w tym, że ma słaby żołądek.

- Nie mów, że zabrałaś go na ten kolosalny Rollercoaster - zaśmiała się Lauren, a Bella jej wtórowała.

- Na początku nie chciał iść - szatynka zrobiła niewinną minę, a jej oczy zabłysnęły łobuzersko.

- Jak go namówiłaś? - zapytała rozbawiona Bella.

- Powiedziałam, że nawet ty się odważyłaś - Jess odpowiedziała chwytając poduszkę i chowając za nią twarz. Już po chwili poczuła lekkie uderzenie drugą poduszką w głowę.

Znała reakcje zawstydzonej Belli. Oprócz krwistego rumieńca na policzkach, dziewczynie załączała się agresja, ale w delikatnej, zabawnej wersji. Nigdy nie zrobiły sobie krzywdy, chociaż czasem padały dość ostre słowa. Wbrew pozorom nigdy nie nazwały się naprawdę wulgarnie, zaś “wariatka”, czy “wredny orangutan” były na porządku dziennym. Wolały wymyślać swoje własne, czasem powalające przezwiska, niż używać oklepanych tekstów koleżanek. Były naprawdę wyjątkową, maleńką grupą, która trzymała się od wczesno przedszkolnych lat, gdy rodzice Belli byli jeszcze bogaci. Niestety Charliemu zachciało się grać w kasynach.

- Nie mogłaś wymyślić czegoś innego? - warknęła w końcu brunetka nadymając wargi niczym pięciolatka.

- Nie - zaśmiała się Jessica.

- Musiałaś się ze mnie nabijać? - zapytała naburmuszona Bella.

- Nie tylko z ciebie - Lauren zaczęła chichotać niczym dzieciak torturowany łaskotkami - wyobrażasz sobie, że powiedziała Mik’owi coś w stylu - dziewczyna mówiąc rzucała się ze śmiechu po łóżku - “ nawet Lauren nie boi się wejść do zamku strachu” - starała się imitować głos przyjaciółki - Mike bał się wejść do zamku “Lorda Draculi”.

Bella nie mogła powstrzymać dłużej śmiechu. Nie wiedziała w sumie co Jassica widzi w Newtonie, chociaż sama go lubiła. Nie sądziła jednak do tej pory, że zwykły chłopak może być w typie którejś z jej przyjaciółek. Do niedawna umawiały się jedynie ze szkolnymi sławami, ale Liceum dobiegło końca. Stereotypy umarły razem z nim.

- Myślałam, że wolisz rosłych i odważnych - śmiała się brunetka widząc łzy rozbawienia na twarzy przyjaciółki.

Jassica nagle przestała się śmiać i zawiesiła wzrok w oddali. Bella wystraszyła się tą reakcją, chociaż zachowanie Lauren wyraźnie mówiło jej “ ona ma po prostu swoje odchyły”, jednak dziewczyna nie wiedziała o co chodzi. W tym czasie oczy szatynki stały się zupełnie rozmarzone, zachowywała się zupełnie tak, jakby przed nią pojawił się Anioł we własnej osobie, a jego wielkie, świetliste skrzydła zasłoniły jej świat.

- Ziemia do Jessici - zachichotała Bella machając przed jej twarzą swoją drobną dłonią.

- Silny, zdecydowany, odważny i niesamowicie przystojny - powiedziała szatynka patrząc w dal, a Lauren wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem słysząc jej słowa - piękny, idealny, umięśniony i ten jego głos… - kontynuowała rozmarzona dziewczyna.

- Edward Cullen, czy Emmett McCarthy? - zawyła ze śmiechu Lauren.

- Obaj - Jessica w końcu wydostała się ze swojego otępienia i zaczęła skakać na łóżku niczym kauczukowa piłeczka.

Bella sama zaczęła chichotać jak mała dziewczynka chowając twarz w dłoniach. W tej chwili przypominała własną córkę, która reagowała w ten sam sposób w momencie, gdy jej rozbawienie przechodziło wszelkie granice. Dziewczyna nawet nie była świadoma tego, jak bardzo Lilly jest do niej podobna, mimo różnic zewnętrznych.

- Kocham ich! - krzyknęła szatynka rzucając w przyjaciółkę poduszką - gdybym tylko miała szansę naprawdę ich poznać - rozmarzyła się, ale już po chwili musiała wyjść ze swojego wyimaginowanego świata, bo poduszka rozbiła się z lekkim hukiem o jej twarz - dorwę cię Swan! - wrzasnęła rzucając się w stronę przyjaciółki.

Nagle drzwi do pokoju dziewczyny otworzyły się delikatnie. Była tylko jedna osoba, która wchodziła do jej świątyni bez pukania - jej mama, Renee. Kobieta powoli weszła do pokoju, by po chwili zacząć się głośno śmiać. Bella, jej kochana córeczka, która na co dzień jest poważną i odpowiedzialną osobą, tarzała się z Jessicą po łóżku, a Lauren, dziewczyna z opinią twardej i niedostępnej, właśnie je dopingowała.

- Wióry lecą - zaśmiała się zmęczonym głosem kobieta.

- Jak zawsze - pierwszy raz Lauren szczerze się uśmiechnęła, zupełnie bez maski niedostępnej dziewczyny.

- Zaproponowałabym wam kawę i ciasteczka - zaśmiała się Renee - ale zbliża się północ, więc myślę, że to zły pomysł.

Lauren spanikowana spojrzała na zegarek. Mimo dwudziestki na karku wciąż musiała zjawiać się w domu przed dziesiątą. Inaczej jej matka urządzała jej domowe piekło, nawet ojciec nie był w stanie pomóc. Z resztą wciąż był na konferencjach, chyba sam chciał uwolnić się od Susan.

- Jess zbieramy się ! - wrzasnęła na przyjaciółkę - za chwilę godzina duchów.

- Północ? - zaśmiała się szatynka - jak ten czas leci.

Kilka minut później dziewczyny żegnały się już z Bellą i jej matką, by udać się do swoich domów. Brunetka nieco martwiła się o ich bezpieczeństwo, chociaż mieszkały w zasadzie kilkanaście metrów od siebie. W końcu zawsze mógł natrafić się jakiś pijany kierowca-samobójca, albo małolat popisujący się swoimi umiejętnościami przed kolegami. Na świecie naprawdę nigdy nie brakowało wariatów, którzy ludzie życie mieli za nic.

- Uważajcie na siebie - szepnęła, gdy wychodziły z jej domu.

- Spoko, Bells - Lauren na powrót przybrała maskę obojętności - zadzwonię do ciebie, gdy tylko dotrę do domu.

- Jess… - Bella chciała poprosić o to samo drugą przyjaciółkę, ale blondynka ją ubiegła.

- Jak tylko odprowadzę tą ofiarę do domu, to dam ci znać - zachichotała, by już po chwili poczuć kuksańca na kamieniu. Jess - zawyła.

- Nie nazywaj mnie ofiarą - oburzyła się szatynka.

- Jak nie wywalisz się w tej ciemności ze dwa razy, to zwrócę ci honor - śmiała się otwarcie blondynka.

Bella dobrze znała brak koordynacji ruchowej swojej przyjaciółki. Chociaż uchodziła za jedną z dziewczyn z największą gracją, to potykała się w zasadzie o wszystko, gdy nikt nie patrzył. To była jedna z najzabawniejszych cech szatynki, gdy tylko traciła skupienie i uważała, że i tak nic jej się nie stanie, kiedy coś nie pójdzie po jej myśli, zawsze po jej myśli nie szło.

- Powiedz mi, kto wygrał - zaśmiała się krzycząc do znikających w ciemnościach dziewczyn.

Bella w końcu zniknęła za drzwiami swojego domu. Mijając skromny salon z niewielkim telewizorem i starą kanapą westchnęła lekko uświadamiając sobie, że jej dom jest dalece poniżej standardów jej przyjaciółek, pomimo to wciąż tu przychodzą. Zamknęła na chwile oczy, by przypomnieć sobie lata dzieciństwa, gdy cała gromada dzieciaków z tej części miasta oblegała kanapę pijąc sok pomarańczowy i pochłaniając chipsy. Wówczas jeszcze była szczęśliwa, bo jej ukochany był przy niej. Gdy zniknął z jej życia wszystko się zmieniło. Z kilkunastu przyjaciół pozostały jej tylko dwie, najwierniejsze przyjaciółki.

- Jak czuje się tata? - zapytała matki, która sączyła powoli wodę ze szklanki.

- Mówił, że czuje się dobrze - westchnęła z udawanym uśmiechem Renee - idź spać kochanie.

- Dobranoc mamo - powiedziała dziewczyna udając się w stronę sypialni rodziców, by sprawdzić co z ojcem i życzyć mu słodkich snów.

Sypialnia Swanów była duża, ale nie posiadała wielu mebli. W centralnej jej części znajdowało się ogromne lóżko, na którym leżał wpatrzony w sufit Charlie. Mężczyzna mógł mówić, a jedyną częścią ciała, którą mógł poruszać, była głowa. Schudł od momentu wypadku i pobladł. Wyglądał jak cień człowieka, którego Bella pamiętała z dzieciństwa, a właściwie nawet sprzed roku. Rehabilitacje jak na razie nie dały żadnego rezultatu, poza tym nie było ich na nie stać.

Charlie odwrócił głowę w stronę córki, by posłać jej uśmiech, który nie zabłysnął w jego oczach. W maleńkich lustrach jego duszy można było dostrzec jedynie smutek i żal. Nie chciał obciążać rodziny swoją osobą i chociaż wiele razy prosił kobiety swojego życia, by odesłały go do domu opieki, albo innego miejsca, gdzie ktoś inny mógłby się nim zająć - one się na to nie zgadzały. Za bardzo kochały go, by powierzyć jego dobro w obce ręce.

Bella podeszła do ojca uśmiechając się nieśmiało i mówiąc :

- Jeszcze będzie dobrze tato, jeszcze wszystko może się zmienić…

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin