Kanały.Andrzej_M.Kobos_Zwoje.doc

(420 KB) Pobierz
KANAŁY W POWSTANIU WARSZAWSKIM

KANAŁY W POWSTANIU WARSZAWSKIM



 

ANDRZEJ M. KOBOS   (opr.)



Jednym z najmocniejszych symboli Powstania Warszawskiego są kanały – podziemna wędrówka ludzi, żołnierzy i ludności cywilnej kanałami ściekowymi miasta, w straszliwych warunkach, dla utrzymania łączności pomiędzy odciętymi rejonami Warszawy, dostawy amunicji, a przede wszystkim dla ewakuacji.

O Powstaniu opublikowano już bardzo wiele. Opracowania historyczne, dokumenty, wspomnienia, albumy fotografii. Publikuje się nadal, obecnie bez cenzury. Wydaje się jednak, iż przechodzenie kanałami zwykle potraktowane było epizodycznie. Niezależnie od tego, do jakiego stopnia "kanały" były istotne czy epizodyczne w historycznym obrazie Powstania, to w kanałach psychika ludzka wystawiana była na najcięższą próbę.

Na utrwalenie zasługują więc bardziej szczegółowe relacje ludzi, którzy przeszli przez piekło warszawskich kanałów. Relacje suche, pisane, albo mówione autentycznym językiem, pierworodne, niezbeletryzowane, wzajemnie konfrontujące się. Autorowi niniejszego opracowania udało się zebrać kilka takich relacji. Pochodzą one głównie od byłych żołnierzy Zgrupowania "Radosława" 1), walczącego w Powstaniu Warszawskim, kolejno na wszystkich najcięższych odcinkach: na Woli, Starym Mieście, Czerniakowie, Mokotowie. Relacje te obrazują przejścia kanałami między Starym Miastem a Żoliborzem, Starym Miastem a Śródmieściem, Czerniakowem a Mokotowem oraz Mokotowem a Śródmieściem – najdramatyczniejszą trasę kanałową. Nie udało się niestety autorowi dotrzeć do bezpośrednich relacji z pierwszych przejść między Śródmieściem a Starówką. Zamieszczone tutaj relacje nie wyczerpują oczywiście epopei powstańczych kanałów; takich relacji mogłoby być tyle, ilu ludzi przeszło przez kanały i przeżyło. Jednak kilka takich relacji zebranych razem uwypukla w historii Powstania dramat i grozę ludzkich przeżyć i reakcji w zamknięciu ściekowych kanałów.

W opracowaniu tym, nie pretendującym do roli "historii kanałów w Powstaniu", relacje zostały ułożone w porządku chronologicznym, tj. zgodnie z czasowym przebiegiem Powstania. Dotyczą one tras: Żoliborz-Starówka i z powrotem, Starówka-Śródmieście, Czerniaków (a właściwie Powiśle Czerniakowskie)-Mokotów, Mokotów-Śródmieście, tuż przed kapitulacją Powstania. Relacje (nie będące formalnymi wywiadami), oznaczone poniżej numerami od I do VII pochodzą od następujących osób :

I.        Zapis z taśmy magnetofonowej (z nieznacznymi zmianami językowymi) z nagraniem wspomnień byłych żołnierzy Batalionu "Zośka" na spotkaniu towarzyskim w dniu 5 czerwca 1989 r. w Warszawie. Wypowiedzi ich dotyczą trasy Starówka-Żoliborz i z powrotem i podają nie znane dotąd szerzej szczegóły zapoczątkowania poruszania się tą trasą. Opowiadają następujący b. żołnierze batalionu "Zośka" Armii Krajowej:

·         "Wacek" – Wacław Micuta, ps. "Wacek", kpt., dowódca plutonu pancernego 2) w batalionie "Zośka", VM, KW [1];

·         "Kadłubek" – Witold Bartnicki, ps. "Wiktor" i "Kadłubek", sierż.pchor., KW [1];

·         "Antek" – Kazimierz Sheybal, ps. "Antek", plut.pchor., VM, 2xKW [1];

·         "Brom" – Dr Zygmunt Kujawski, ps. "Brom", (1916-1996) kpt., lekarz batalionu "Zośka", VM, 2xKW [1];

 

II.     Zapis z taśmy magnetofonowej z mojej rozmowy ze Stanisławem Jankowskim – "Agatonem" 3) (1911-2002), kpt., VM, KW, w Warszawie, w dniu 5 sierpnia 1993 r. Wypowiedź jego dotyczy przede wszystkim trasy Zoliborz-Starówka.

III.  Obszerny fragment nie publikowanego wspomnienia Lidii Markiewicz-Ziental – "Lidki", KW, sanitariuszki z batalionu "Zośka", o ewakuacji ze Starówki do Śródmieścia.

IV.  Dalszy ciąg transkryptu zapisu magnetofonowego opisanego pod I, dotyczy trasy Czerniaków-Mokotów. Opowiadają żołnierze wymienieni w I, a także "Żbik" – Ryszard Jesiołowski, kpr.pchor., KW [1];

V.    Druga relacja Lidii Markiewicz-Ziental – "Lidki" o przejściu z rannymi z Czerniakowa na Mokotów.

VI.  Relacja Jerzego Zapadko-Mirskiego – "Mirskiego" (1924-1998), kpt., VM, KW, ostatniego dowódcy batalionu "Parasol", zatytułowana przez niego Siedemnaście godzin, opisująca dramatyczne przejście ostatniego oddziału powstańczego z Mokotowa do Śródmieścia.

VII.                      Zapis z taśmy magnetofonowej relacji Tadeusza Janowskiego – "Seredy", ppor., KW, z batalionu "Czata-49", przekazanej mi przez niego w Warszawie 8 sierpnia, 1993 r. Jest to chyba najdramatyczniejsza ze znanych mi, autentycznych relacji "kanałowych" i również dotyczy trasy Mokotów-Śródmieście.

Dla ścisłości relacje opatrzone są przypisami i bibliografią.
 

Andrzej M. Kobos

 

I


Kanałami ze Starówki na Żoliborz i z powrotem

 

"Wacek":

– Część naszego plutonu zaczęła chodzić po kanałach. Jeżeli sobie to przypominam, to powstała sprawa komunikacji Starówki z Żoliborzem. Wydawało się, że najlepszą drogą będą kanały. "Jerzy" 4) mówił mi, że posłał jeden czy drugi patrol, ale oni wrócili i powiedzieli, że przejście było niemożliwe, ponieważ były tam jakieś silne prądy i istniała obawa zniesienia do Wisły. Poza tym było kilka otwartych włazów, których pilnowali Niemcy i pod którymi trzeba było zachować specjalną ostrożność.

Wtedy dowiedziałem się, że wielu naszych kolegów Żydów przeżyło okupację chodząc po kanałach. Oni rozpoznali te kanały, w tych kanałach czuli się "znakomicie". Pamiętam, że któryś z tych Żydów, zdaje się dwóch: "Heniek" 5) i "Gutek" 6) wtedy poszli, a z nimi poszedł "Biały" 7) i chyba ty, "Antek". To było trudne przejście, ale oni je znali. Przetarli to przejście 8), , wrócili i powiedzieli, że droga jest wolna. Wtedy nasze patrole zaczęły chodzić na Żoliborz, przynosząc z powrotem amunicję. Zdaje się, że "Biały" i ty, "Antek", byliście jednymi z pierwszych, którzy ją przynieśli. Wówczas "Jerzy" dał mi rozkaz, żeby ubezpieczyć wejście do kanału i aby zawsze nasz patrol w tym kanale siedział.
 

"Kadłubek"

– To co ty mówiłeś, Wacek, mogę uzupełnić pewnym fragmentem wspomnień, które utkwiły mi w pamięci. Mieliśmy kwaterę, jako pluton pancerny, przy ul. Franciszkańskiej 12 9), na I piętrze. Wejście było od klatki schodowej, po lewej stronie, nad rusznikarnią. W pewnym momencie, przyszedłem z jakiegoś patrolu i zastałem w pokoju rozłożoną na stole mapę kanałów, przy której siedziało kilka osób, już nie pamiętam kto. Na pewno byłeś ty, Wacek, na pewno byli nasi koledzy-Żydzi i był ktoś ze służby kanałowej Zarządu Miejskiego; ktoś akurat musiał nam się trafić. Konfrontowaliście przejścia, które znał ten człowiek z miejskiej służby kanałowej z tym, co pamiętali ci Żydzi. I wtedy zapadła decyzja przetarcia tych szlaków i zbadania tego jak to może funkcjonować. Na tej odprawie prawdopodobnie zaczęła się cała sprawa poruszania się kanałami na Żoliborz.

Druga rzecz, którą chciałbym przypomnieć i równocześnie zapytać, czy ktoś z was zachował wąski świstek papieru, wydany przez Dowództwo Grupy Północ "Wachnowskiego" 10), z podpisem "Wachnowskiego", który stwierdzał, że, w moim przypadku, podchorąży "Wiktor" ma prawo poruszania się kanałami po całym obszarze miasta stołecznego Warszawy 11). Długi czas miałem to zaświadczenie, taki charakterystyczny świstek. Po Powstaniu zaginął mi on gdzieś w niewoli; przy okazji jakiejś rewizji chyba mi zabrali.
 

"Antek"

– Zacznę od tej odprawy. ja pamiętam to nieco inaczej, ale ponieważ ostatnie dni Starówki, to były dla mnie kanały, więc myślę, że zapamiętałem to trafnie.

My zaczęliśmy chodzić po kanałach, zaczęła chodzić grupa Żydów. O ile pamiętam, to byli "Heniek", "Gutek", Biały", ja, "Downar" 12), "Bajan" 3) i jeszcze ktoś. To była ta pierwsza grupa. Zaczęliśmy chodzić bez żadnej mapy, po amatorsku, po prostu Żydzi nas prowadzili – myśmy ten kanał na Żoliborz przecierali.

Pierwsze patrole szły po to, żeby zbadać, czy tam w ogóle można było przejść, żeby oznaczyć miejsca najbardziej niebezpieczne. Tam były odcinki z bardzo rwącym strumieniem wody, na których, jeszcze przed Powstaniem, cywilna i służba kanałowa pozakładała różne liny 14), wiedząc, że trudno było tamtędy przejść. My musieliśmy to wszystko dokładnie poznać. Przetarliśmy drogę na Żoliborz, wróciliśmy z powrotem, przynosząc trochę amunicji.

Dopiero wtedy, gdy zaczęliśmy chodzić, okazało się, że przez zbieg okoliczności w naszej kamienicy, przy ulicy Franciszkańskiej, mieszkało kilku kanalarzy ze służby miejskiej, kilku ludzi, którzy byli kanalarzami z zawodu, tzn. nie takimi, którzy wykonywali najniższe czynności, ale jakimiś technikami. Zgłosili się oni albo do ciebie, Wacek, albo do "Rawicza" 15), bo ty już chyba byłeś ranny. Wtedy właśnie zorganizowaliśmy tę odprawę, na którą oni przynieśli mapę kanałów, wyjaśnili nam jeszcze pewne rzeczy i dokładniej nas poinstruowali. Wtedy też rzucili projekt, że ponieważ koło Franciszkańskiej przechodził kanał, to oni, jeżeli dostaną siłę roboczą, wykopią przejście do kanału, bezpośrednio z piwnicy. Takie przejście wykopali, z pomocą kilku cywilów, którzy zgłosili się na ochotnika. O ile początkowo wchodziliśmy do włazu z ulicy, to później wchodziliśmy już prosto z piwnicy. To przejście było zakonspirowane do końca.
 

"Kadłubek":

– Z piwnicy przy ul. Franciszkańskiej 12, był zrobiony metodą górniczą stemplowany podkop do kanału. Ktoś musiał to fachowo zaprojektować, bo tunel, idący na ukos pod ziemię, trafiał akurat na ścianę kanału bocznego, w której było wykute dosyć duże, owalne wejście. Początkowo, w kanale tym była przegroda, którą zrobili Niemcy w okresie likwidacji getta, a którą my zburzyliśmy. Z tego kanału, na prawo była jakby platforma, i nisko, wlot do kanału burzowego. Nie trzeba było więc korzystać z włazu ulicznego, żeby wejść do kanału. Wejście to było bez przerwy przez nas pilnowane. Jako ranny, nie bardzo mogłem chodzić, więc wielokrotnie pełniłem służbę przy tym włazie. Żandarmeria o nim nie wiedziała i poza nami nikt do niego nie wchodził. To przejście, rzeczywiście było zakonspirowane do końca, do tego stopnia, że nawet jak już była ewakuacja Starówki kanałami, to z tego wejścia nie korzystano, a tylko z włazu na Placu Krasińskich, pod bombami i pociskami.
 

"Antek":

– Początkowo ja z "Białym" stanowiliśmy jeden z patroli, który patrolował cały odcinek między Starówką a Żoliborzem. Chodziło o to, aby kiedy będą szli ranni – zaraz po nas – ten kanał był względnie pewny, by było wiadomo, że tam w danej chwili Niemcy nie brużdżą, nie zakładają żadnych min, czy czegoś innego groźnego 16).

Chodziliśmy z "Białym", wypracowawszy sobie taką taktykę: w większych kanałach, tzn. w burzowcu, gdzie można było iść nie schylonym nawet, zawsze poprzecznie w bok odchodziły jakieś małe kanaliki. Rozpracowaliśmy to taktycznie w ten sposób, że jeden z nas zawsze wchodził w taki boczny kanalik i miał pod ostrzałem cały obszar wzdłuż. Kanał był zbudowany tak, jak w średniowieczu zamki gotyckie. W zamkach tych były bardzo wąskie korytarze. Jeżeli nieprzyjaciel nacierał, to walczyło się właściwie tylko z jednym, bo dwóch nie mogło zmieścić się obok siebie. Tak samo było tu, w kanale. Ten, kto był za takim załomem, właściwie panował nad kanałem. Właśnie w ten sposób ubezpieczaliśmy kanał.
 

"Kadłubek":

– Burzowiec był tak zbudowany, że miał stosunkowo wąską nieckę w środku, dwie jakby półeczki po bokach i sklepienie nad nimi, w sumie duży przekrój. Było dosyć wysoko, może 150-160 cm, tylko iść było niewygodnie po tej niecce. Pamiętam, że, choć niewysoki, musiałem iść przychylony, a po przejściu miałem przetartą panterkę po bokach, od tarcia ramionami o ściany. W bocznych kanałach, które miały przekrój owalny i w których był tylko szlam i ciekła brudna woda, można było iść tylko na czworakach. Takimi kanałami dochodziliśmy do ostatniej kwatery Batalionu "Zośka" na Starym Mieście, przy ulicy Koźlej 17).
 

"Antek":

– Wkrótce później, ponieważ coraz większa liczba rannych była ewakuowana kanałami ze Starówki 18) i dochodziło do nas więcej broni, a szczególnie amunicji, trzeba było zorganizować więcej ekip, które tych rannych prowadziły, a z powrotem 19) przynosiły amunicję, która z Kampinosu przychodziła na Żoliborz.

Prowadziliśmy te grupy rannych tam, a z powrotem przeprowadzaliśmy grupy nosicieli amunicji. Sami też przynosiliśmy amunicję i... pomidory dla naszych dziewcząt. Tam, na Żoliborzu były pomidory. Wtedy był sezon pomidorowy i przynosiliśmy ich pełne kieszenie, żeby trochę witamin dać naszym ludziom.

Kiedy zaczęliśmy organizować tę większą liczbę grup roboczych, to rozdzieliliśmy się, tzn, wszyscy ci, którzy już wcześniej mieli coś do czynienia z kanałami, a których wymieniłem tutaj na początku. Każdy z nas został wtedy jakby przewodnikiem kanałowym. Zarówno "Biały" jak i ja prowadziliśmy całe grupy rannych na Żoliborz, wiedząc już w których punktach należy zachować ostrożność. Najgorszy był właz przy Dworcu Gdańskim, bo był on stale otwarty, a Niemcy prowadzili tam nasłuch, Jeżeli cokolwiek usłyszeli, to walili granaty. Później, pod koniec obrony Starówki, nawet zbudowali tam tamę. Tę tamę wysadził patrol saperski z Żoliborza, ale właśnie wtedy okazało się, że Starówka już upadła. Zresztą, ja w pewnym momencie przeszedłem kanałem na Żoliborz i akurat wtedy Starówka ostatecznie padła 20).

Zostałem już na Żoliborzu u "Żywiciela" 21) do końca Powstania. Wówczas z kolei chodziłem z patrolami z Żoliborza na Bielany, po tę amunicję, która dawniej przechodziła na Starówkę. Stąd więc znałem jedną i drugą drogę.
 

"Wacek":

– Chciałbym dodać dwa wspomnienia, które teraz przyszły mi na myśl, gdy słuchałem tego, co "Antek" mówił. jedno, to był taki dramatyczny moment, kiedy nasz patrol pilnował tego włazu przy Franciszkańskiej, a tam zbliżała się Armia Ludowa, która opuściła stanowiska, zdaje się na Mostowej 22). Jak mi potem powiedziano, opuściła je bez rozkazu, narażając tym nasze oddziały na bardzo poważne niebezpieczeństwo. Szczęśliwie, Niemcy nie zorientowali się w tym, bo mogła być wielka katastrofa. To była dramatyczna historia, bo był rozkaz, żeby nikogo nie puszczać, a oni szli z bronią, w zupełnym bałaganie. Wtedy nasi chłopcy, nie pamiętam już kto, krzyczeli do nich, bo przecież nie można było strzelać do naszych, chociaż był taki rozkaz. Trzeba było im jakoś wytłumaczyć, żeby zachowali dyscyplinę. Nasi chłopcy, którzy chodzili tym kanałem, mówili, że przejście było trudne, że trzeba było przede wszystkim zachować spokój.

Drugi moment: był ze mną "Rawicz" i mieliśmy rozkaz, żeby ubezpieczać ten właz. Nasze oddziały z Franciszkańskiej już się wycofały 23), ale my zostaliśmy przy tym włazie. I wtedy ja z "Rawiczem" wyszliśmy na górę przez tę piwnicę, przez te przekucia. Zobaczyliśmy, że nie było już żadnych naszych oddziałów, a przeciwnie, że niedaleko byli Niemcy i widać było jak się poruszali. Przypadek zdarzył, że "Rawicz", który był znakomity chłopak o bardzo bystrej obserwacji, raptem znalazł Panzerschrecka, taką dziwną rurę, i dwa granaty do niej.

"Rawicz" mówi – "to my puścimy im taką pigułę". Pytam go – "a czy ty wiesz jak to robić?" Powiada – "nie wiem, ale ja to wezmę na ramię, a ty mi wrzuć ten granat z tyłu", ja mu go wrzuciłem, a on nacisnął i to wybuchło. Ogień z tyłu poszedł taki, że omal nas nie poparzyło. Takimi dwoma strzałami napędziliśmy Niemcom strachu i spokojnie zeszliśmy do kanału, bo nie było już co robić i dołączyliśmy do oddziału.
 

"Brom":

– Wy rozpracowaliście te kanały, a ja jestem jednym z tych, którzy z nich korzystali. Najpierw przeszedłem z rannymi z Placu Krasińskich do Śródmieścia, na Warecką 24). Później przeszedłem z Czerniakowa na Mokotów, a potem, przed upadkiem Mokotowa, przeszedłem znowu do Śródmieścia i wyszedłem na ulicy Wilczej. Zatem, trzy razy przechodziłem kanałami. Muszę powiedzieć, że najdłuższa to była ta trzecia droga, bo trwała 13 godzin 25). Ale chęć życia była tak silna, że można sobie było z tym dać radę. I dzięki temu żyję i jestem tutaj.
 



Po wyjściu z kanału w Śródmieściu ze Starówki.



 

II


Próba przejścia kanałami z Żoliborza na Starówkę

 

Stanisław Jankowski – "Agaton":

[13/14 sierpnia, por. "Agaton" ze swoim patrolem, idąc z rozkazami płk. "Wachnowskiego", przedarł się po powierzchni, między stanowiskami niemieckimi, ze Starówki na Żoliborz, po czym przeszedł na kilka dni do Puszczy Kampinoskiej, do stacjonujących tam oddziałów AK, a następnie wrócił na Żoliborz. (AMK)]

– Należało uzgodnić ze Starym Miastem, kiedy będzie natarcie z Żoliborza na Dworzec Gdański, bo Stare Miasto musiało uderzyć jednocześnie. Trzeba było więc przejść kanałem z powrotem na Starówkę.

Wtedy przyszedł do nas pewien pracownik kanalizacji i powiedział, że koło Dworca Gdańskiego jest jedno bardzo niebezpieczne miejsce do przejścia – ok. 20 metrów burzowca, gdzie jest widno, bo Niemcy otworzyli właz i ustawili nad nim karabin maszynowy i co pewien czas wrzucają granaty.

Poszliśmy. Jest to paskudne kiedy idzie się kanałem, śmierdzi, błocko, człowiek po pas w tym błocie, kapie brudna woda, ciemno, nie wolno rozmawiać, bo idziemy pod terenem niemieckim. Doszliśmy do tego miejsca z otwartym włazem. Był tam wąski kanalik, który łączył kanał, którym szliśmy, z burzowcem. Pamiętam, ja pełznąłem na czworakach za tym kanalarzem i nagle widzę, że on cofa się tyłem. Powiedział nam, że w burzowcu nie ma liny, którą on wczoraj założył, idąc ze Starówki. Widocznie Niemcy zauważyli tę linę i rozerwali ją granatami. Powiedział nam, żebyśmy wracali na Żoliborz, a może ktoś przyjdzie ze Starego Miasta i założy po drodze nową linę.

Powiedzieliśmy mu wtedy, że my nie wracamy. Zawiązałem liną "Wojtka" 26), który twierdził, że był najcięższy i on pierwszy wskoczył w wir wody, a ja go trzymałem na tej linie. Pamiętam, jak przechodził przez ten snop światła, a ja liczyłem jego kroki: jeszcze cztery, jeszcze trzy, jeszcze dwa, jeszcze jeden. Wszyscy 27) przeszliśmy szczęśliwie – widać Niemcy nie patrzyli wówczas do tego włazu.

Poszliśmy wszyscy do "Wachnowskiego". Wtedy cały usmarowany tym śmierdzącym błotem, pierwszy raz zobaczyłem "Bora"-Komorowskiego. Uzgodniliśmy godzinę równoczesnego natarcia. Tego samego dnia, wróciliśmy kanałem, po tej naszej linie, z powrotem na Zoliborz i wzięliśmy udział w nieudanym natarciu na Dworzec Gdański 28).

Niewykluczone, że ktoś wcześniej przechodził tym kanałem z Żoliborza, pod prąd na Starówkę, ale tam żadnych śladów po tym nie było. Z tego jednak, że ten kanalarz pierwszy przyniósł nam informację o tej drodze i że z nami przechodził, mogę wnioskować, że byliśmy jednymi z pierwszych.

Najwięcej do powiedzenia miałyby te dziewczyny, które chodziły po kanałach. Jedna z nich samotnie przeszła pierwsza ze Śródmieścia na Starówkę w ciągu 18 godzin. Pamiętam, że my wycofaliśmy się jeden raz. Kiedy, po tym nieudanym natarciu, przeszliśmy drugi raz kanałem z Żoliborza do Starego Miasta, wezwał nas " Wachnowski" i powiedział nam: – "Chodziliście już kanałami, to teraz przejdziecie do Śródmieścia z meldunkiem do gen. "Bora". A to jest Basia, która zaprowadzi was do przewodniczki". Odpowiedzieliśmy mu: – "My nie potrzebujemy żadnej przewodniczki, bo sami chodziliśmy już dostatecznie".

Poszliśmy jednak z przewodniczką, drobną, nie znaną nam dziewczyną, której przekazała nas Basia przy włazie. Weszliśmy do kanału. Nie bałem się Niemców, nie bałem się błota, tylko bałem się cegieł, bo kanał miał 120 cm na 60 cm. Człowiek jest ze wszystkich stron otoczony tymi cegłami. Było to straszliwe uczucie zamknięcia, straszliwe. Przewodniczka dała nam krótkie kijki i trzeba było na nich skakać, kicać, albo zapierać się o ściany kanału. Nie można było iść na kolanach, bo na dnie były porozbijane butelki. Po kilkunastu upadkach w to błocko powiedziałem tej dziewczynie, że ja już dalej nie idę. Spytałem moich kolegów, czy oni chcą iść, to mogę ich przepuścić. Oni powiedzieli, że też nie pójdą. Zawróciliśmy.

Kiedy wychodziliśmy z tego kanału, to nasza przewodniczka, żeby nam jakoś to nasze tchórzostwo odpuścić, powiedziała do nas: "jeszcze nikt nie próbował tędy przejść z pistoletem maszynowym na plecach".

 

III


Kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia

 

Lidia Markiewicz-Ziental – "Lidka":

30 sierpnia do szpitala na Długiej 7 przychodzi "Andrzej Pol" 29) i przynosi tragiczną wiadomość o zasypaniu w zbombardowanym domu przy ul. Zakroczymskiej 7, 32 żołnierzy z kompanii "Giewont", kompanii "Maciek" i kompanii "Rudy". III kompania por. "Giewonta" 30) przestała faktycznie istnieć, nastąpiła jej zagłada. Zostaliśmy sami, bez dow6dcy, bez najbliższych koleżanek i kolegów, sanitariuszek i łączniczek. "Giewont", nasz ukochany dowódca, którego ceniliśmy za to, że dbał o nas i troszczył się o rannych, leżał pod gruzami, a my nie mogliśmy mu pomóc.

31 sierpnia, po nieudanej próbie poprzedniej nocy przebicia się ze Starego Miasta do Śródmieścia, wieczorem do szpitala przy ul. Długiej przychodzi rozkaz, ażeby lżej ranni udali się do włazu kanału przy ul. Hipotecznej. W szpitalu zostają ciężko ranni, w tym grupa rannych Niemców. Kanałami mamy przedostać się do Śródmieścia. Nastroje wśród nas są tragiczne. Nie ma kompanii, ciężko ranni zostają w szpitalach, los ich jest chyba przesądzony, a my idziemy do kanałów. Nim doszliśmy do ulicy Hipotecznej, kierują nas w stronę Banku Polskiego. Po 2-3 godzinach odpoczynku, przychodzi inny rozkaz – udania się do włazu przy Plac Krasińskich 31), w pobliżu ul. Sapieżyńskiej. Zbieramy się grupkami i ruszamy w stronę placu, przystając co kilkanaście metrów, kryjąc się po bramach i spalonych domach, aby nie dostać się pod cel lotników niemieckich, którzy ostrzeliwują nawet pojedyncze osoby. Ludność cywilna z nieukrywaną rozpaczą przygląda się wycofującym się oddziałom żołnierzy. Pytają nas, czy to już koniec walki. Nie wiemy co odpowiadać. Pocieszamy ich, że wyprowadzamy tylko rannych żołnierzy, ale sami wiemy, że to nieprawda. Atmosfera ginącego miasta. Stosy żelastwa, płyt chodnikowych, mebli. Wszędzie pełno wyrw po wybuchach pocisk6w.

Po kilkunastu godzinach dochodzimy do włazu kanałowego na Plac Krasińskich. Ustawiono nas w długi, niekończący się szereg. Koło mnie moi najbliżsi: "Lusia" 32) – sanitariuszka, "Kajtuś 33), "Zenek 34), "Konrad II" 35). Trzymamy się blisko siebie, drżący z wycz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin