Baxton Alen - Tajemniczy medalion.rtf

(387 KB) Pobierz

Alen Baxton

Tajemniczy medalion

ISKRY-WARSZAWA-1979

Okładkę projektował

MIECZYSŁAW KOWALCZYK

Redaktor

ZOFIA SKORUPIŃSKA

Redaktor techniczny

ANNA ŻOŁĄDKIEWICZ

Korektor

ZENAIDA SOCEWICZ-PYSZKA

Copyright by Państwowe Wydawnictwo Iskry,

Warszawa 1979

ISBN 83-207-0079-5

PRINTED IN POLAND

Państwowe Wydawnictwo „Iskry”,

Warszawa 1979 r.

Wydanie I.

Nakład 100 000+300 egz.

Ark, wyd. 8, 4. Ark, druk. 11.

Papier offset, mat, ki. VII, 60 g, rola 93 cm.

Druk ukończono w lipcu 1979 r.

Zakłady Graficzne „Dom Słowa Polskiego”

Zam, nr 320/79 S-90

Cena zł 28.-

Rozdział 1

Kapitan Ryszard Skarbek wrócił z niedzielnej wycieczki za miasto. Po tygodniu wytężonej pracy dzień spędzony w Puszczy Kampinoskiej odprężył go znakomicie. Zrobiłem chyba ze trzydzieści kilometrów piechotą - pomyślał z zadowoleniem. Należało teraz rozprostować kości pod prysznicem. Nie lubił zimnej kąpieli. Mimo to, a może właśnie dlatego, codziennie od wielu lat brał przed snem zimny tusz, ćwicząc w ten sposób wolę i hartując ciało.

Właśnie stał, dygocząc pod strugą lodowatej wody, gdy usłyszał dzwonek.

-              Chwileczkę! - krzyknął, zakręcając kurek prysznica.

Owinął się szlafrokiem kąpielowym, wsunął na mokre stopy pantofle i pobiegł otworzyć. Do mieszkania wszedł „Zasada” - tak nazywali kierowcę komendy, Janka Rataja.

-              Do licha! O tej porze?! Przecież już prawie północ?! - mruknął Skarbek na powitanie.

-              Oficer dyżurny przysłał po pana, kapitanie. Powiedział że

jest robota, jaką pan lubi. Gdybym pana nie zastał, miałem pojechać po porucznika Zawadę. Jeżeli pan jest zmęczony, pojadę po Zawadę. Powiem, że nie było pana w domu.

-              Daj pokój - odparł Skarbek. - Jadę. W lodówce jest coca-cola, napij się. Za chwilę będę gotów.

Ubierał się szybko, jak podczas alarmu, mimo to „Zasada” zdążył wypić dwie butelki coli. Był to jego ulubiony napój. Skarbek wiedział o tym.

-              Dobrze, że jesteś, stary - ucieszył się na widok kapitana oficer dyżurny, Stefan Bartkiewicz. - Czeka tu pewien obywatel z wiadomościami, które powinny cię zainteresować. Chodzi o jakieś romantyczne samobójstwo. Trzeba znaleźć motywy. Wydaje mi się, że to jest to, co lubisz.

Skarbek uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział. Pomyślał, że nie wszyscy właściwie rozumieją jego pasję grzebania się w naturze ludzkiej, dociekania psychologicznych motywacji ludzkich uczynków.

-              Wydałeś już jakieś polecenia? - zapytał.

-              Tak - potwierdził Bartkiewicz. - Kazałem wezwać na miejsce lekarza, wysłałem dwóch ludzi radiowozem, aby zabezpieczyli miejsce zdarzenia, to znaczy mieszkanie, i nie pozwolili niczego ruszać do twojego lub Zawady przyjazdu.

-              Dobre i to - mruknął Skarbek. - Gdzie jest ten obywatel?

-              W poczekalni. Nazywa się Wiktor Kościanko.

-              Zaraz z nim pomówię.

Skarbek wszedł do swojego gabinetu, włączył mikrofon i po chwili z głośnika rozległ się głos:

-              Pan Wiktor Kościanko proszony jest do pokoju numer 219.

Do gabinetu wszedł wysoki, przystojny, pięćdziesięcioletni mężczyzna, ubrany w nienagannie skrojony tweedowy garnitur. W ciemnych włosach srebrzyły się siwe nitki. Jego twarz, postawa tchnęły jakimś dostojeństwem, a mimo to Skarbek

dopatrzył się w nim podobieństwa do posągu Satyra z parku Łazienkowskiego.

-              Nazywam się Wiktor Kościanko - oświadczył. - Czy to pan mnie wzywał?

-              Tak, ja pana prosiłem - poprawił go Skarbek. - Prosiłem, nie wzywałem - podkreślił. - Pan sam zgłosił się do nas. Czy mogę wiedzieć, co pana sprowadza o tak późnej porze?

Kościanko uniósł lekko brwi, jakby ze zdziwieniem.

-              Sądziłem, że poinformował pana dyżurny.

-              Dyżurny powiedział mi tylko, żebym pana przyjął. Nie miał czasu na wprowadzenie mnie w temat. Myślę, że pan sam zrobi to najlepiej. Proszę - gestem wskazał przybyłemu krzesło.

Kościanko wyjął złotą papierośnicę i podsunął kapitanowi.

-              Dziękuję, nie palę.

-              To bardzo rozsądne - pochwalił Kościanko. - Niestety ja nie mogę się odzwyczaić, chociaż lekarze usilnie mi to zalecają. - Wyjął długiego papierosa ze złotym ustnikiem i zapalił. - Przystąpmy do rzeczy. Jak już panu wiadomo, nazywam się Wiktor Kościanko. Mieszkam razem z rodziną we własnym domu w Młocinach. Jeden z pokoi zajmowała aktorka Irmina Adamska. Mieszkała u nas od dwóch lat. Mówię: mieszkała. Przed dwiema godzinami stwierdziliśmy, że popełniła samobójstwo. Zastrzeliła się z karabinka sportowego. Był jej własnością. Uprawiała strzelectwo. Broń posiadała legalnie.

-              Czy ma pan w domu telefon? - przerwał Skarbek.

Kościanko popatrzył uważnie na kapitana.

-              Oczywiście. Ale linia napowietrzna często się psuje. Kiedy stwierdziłem, że Irmina popełniła samobójstwo, próbowałem dzwonić na posterunek milicji, ale telefon znów nie funkcjonował. Wsiadłem więc w samochód i przyjechałem. Po drodze zgasł mi silnik. Nie jestem wprawnym mechanikiem i dlatego

droga do panów zamiast dziesięciu, piętnastu, minut zajęła mi ponad godzinę.

-              Cóż, chyba na razie przerwiemy tę rozmowę i pojedziemy na miejsce - zadecydował Skarbek.

-              Myślę, że tak będzie najlepiej - Kościanko podniósł się z krzesła. — Możemy jechać moim samochodem - zaproponował.

-              Dobrze - zgodził się Skarbek. - Proszę zaczekać chwilę, zaraz będę gotów.

Wszedł do dyżurnego.

-              Wyślij za mną samochód z technikiem i fotografem, jadę z Kościanką jego samochodem.

Zeszli na plac przed komendą. Kościanko otworzył drzwi srebrzystego porsche'a. „Zasada” byłby szczęśliwy, gdyby miał taki wóz - pomyślał Skarbek o Janku Rataju, oglądając luksusowe wnętrze sportowego samochodu. Tablica przyrządów zajaśniała barwami zielonkawych, niebieskich i czerwonych lampek.

Samochód ruszył bezszelestnie i od razu nabrał szybkości. Nie rozmawiali. Kościanko pochłonięty był prowadzeniem wozu. Skarbek nie przerywał milczenia, obserwując spokojne, skoncentrowane i skupione zachowanie się prowadzącego. W momencie odjazdu dyskretnie spojrzał na zegarek. Mijała właśnie 14 minuta, kiedy porsche zahamował przed bramą stojącej na uboczu willi.

Kościanko dotknął guzika przy tablicy rozdzielczej i brama otworzyła się sama.

-              To taki elektroniczny zamek. Nie muszę wysiadać z wozu, żeby otworzyć lub zamknąć bramę.

Wjechali na dziedziniec.

Skarbek rozejrzał się. Dwie latarnie oświetlały dużą willę. W odległości kilkudziesięciu metrów od niej stał mały góralski domek. W głębi ogród. Nieoświetlony, nie można więc było dostrzec jak duży. Do wysiadających podbiegły powarkując dwa duże owczarki niemieckie.

-              Leżeć! - krzyknął Kościanko.

Psy położyły się posłusznie.

W tym momencie Skarbek dostrzegł zaparkowany obok małego domku radiowóz, ten wysłany wcześniej przez dyżurnego. Jednocześnie oświetliły ich światła samochodu podjeżdżającego do bramy.

-              To moi ludzie - powiedział.

Kościanko ponownie uruchomił elektryczny zamek i na podwórze wjechał milicyjny samochód z technikiem i fotografem, a tuż za nim karetka pogotowia ratunkowego.

-              Czy zawsze działacie tak błyskawicznie? - nie bez ironii zapytał Skarbek lekarza.

-              Zepsuł się nam samochód, kierowca musiał go po drodze naprawiać i trochę się zeszło.

Czarna seria motoryzacji - pomyślał Skarbek, po czym zwrócił się do Kościanki:

-              Proszę prowadzić.

Rozdział 2

Weszli do dużego hallu. Na ścianach wisiało kilka starych obrazów. Olbrzymi dywan zakrywał podłogę. Pod sufitem stary oryginalny żyrandol. Dwa podobne kinkiety na ścianach. Rzeźbiony, dębowy okrągły stół. Dwa fotele i kanapa kryte skórą. Dębowe boazerie uzupełniały wystrój tego wnętrza. Z hallu kilka wejść. Z prawej strony dwoje drzwi, z lewej tylko jedne. Na przeciwko drzwi wejściowych jeszcze jedno wejście osłonięte ciężką kotarą.

Właśnie tamtędy Kościanko poprowadził przybyłych do dużego przedpokoju. Tu także obrazy na ścianach, dywan na podłodze i boazeria. Tyle że wszystko w jaśniejszej tonacji niż w hallu głównym. I znów drzwi do dalszych trzech pomieszczeń. Po prawej stronie piękne, rzeźbione dębowe schody na

galerię ciągnącą się wzdłuż dłuższej ściany przedpokoju. Z galerii kolejne trzy wejścia do pomieszczeń. Na ścianach między drzwiami obrazy i stylowe kinkiety.

Kościanko otworzył środkowe drzwi.

Na prawo od wejścia stał tapczan. Na nim kobieta. Piękna kobieta o złocistych włosach, w nocnej bieliźnie. Kołdra odrzucona pod ścianę. Lewa dłoń zwinięta w pięść. Z prawej strony, wzdłuż ciała, lufą w kierunku głowy leżał sportowy karabinek. Prawa ręka, także z zaciśniętą dłonią, lekko zgięta w łokciu, dłoń oparta na tułowiu. Gdyby nie strużka zakrzepłej krwi na dekolcie można by pomyśleć, że ta młoda, dwudziestokilkuletnia kobieta śpi.

-              Proszę zbadać - Skarbek zwrócił się do lekarza.

Ten dotknął twarzy leżącej. Obejrzał ranę. Odchylił powieki.

-              Nie żyje - oświadczył.

-              Dopilnujcie, aby każdy z domowników pozostał w oddzielnym pomieszczeniu do czasu, dopóki nie skończę rozmawiać z nimi - powiedział Skarbek do jednego z funkcjonariuszy i obrócił się do stojącego z tyłu fotografa. - Możesz już robić zdjęcia. A ty - polecił technikowi śledczemu - zabezpieczysz ślady linii papilarnych, potem sporządzisz szczegółowy szkic i protokół oględzin. Pana, doktorze, chciałem prosić, żeby po skończonych oględzinach przewiózł pan zwłoki do Zakładu Medycyny Sądowej na Oczki. Pojedzie z panem sierżant Kłosowski.

Wydawszy dyspozycje, kapitan zaczął lustrować pokój. Po prawej stronie drzwi łączące pokój z sąsiednim pomieszczeniem. Na wprost drzwi wyjściowe na taras. Na lewo duża stylowa szafa, obok niej mały sekretarzyk. Dwa foteliki, mały stolik, przy tapczanie stolik z radioodbiornikiem. Nie było żyrandola. Nad wezgłowiem tapczanu i nad sekretarzykiem wisiały kinkiety Stojąca lampa uzupełniała oświetlenie. Przy, radioodbiorniku trzyramienny lichtarz z nadpalonymi świecami.

Skarbek wyszedł na taras, ciągnący się wzdłuż budynku. I stąd, podobnie jak z balkonu w przedpokoju, drzwi prowadziły do trzech pomieszczeń. W środkowym znajdowały się zwłoki.

-              Kapitanie - zawołał technik - niech pan zobaczy - wskazywał na zwiniętą dłoń kobiety.

Skarbek podszedł do tapczanu. W zaciśniętej piąstce zmarłej tkwił jakiś przedmiot. Ostrożnie rozchylił palce, wyjął mały złoty medalion. Wewnątrz była fotografia Wiktora Kościanki.

-              Co z karabinkiem? - zapytał.

-              Ciekawe. Nie ma na nim żadnych śladów linii papilarnych, nawet denatki - zdziwił się technik. - A przecież ona jest bez rękawiczek.

-              Kończyć oględziny, niech już zabierają zwłoki na sekcję. Karabinek odesłać do pracowni broni. Gdzie jest pan Kościanko?

-              Na dole, w hallu - odparł sierżant Kłosowski.

-              Poproście go tu.

-              W czym mogę być panu pomocny? - Kościanko stał już w drzwiach.

-              Proszę o zaznajomienie z rozkładem pomieszczeń w domu.

-              Bardzo proszę, kapitanie. Pokój, w którym się znajdujemy, zajmowała Irmina Adamska. W sąsiednim, połączonym drzwiami wewnętrznymi z pokojem Irminy, mieszka mój teść, Leon Cieślik. Drugi przyległy do pokoju Irminy, ale niemający wewnętrznego połączenia z tamtym, należy do mojej żony Anny. Ja zajmuję gabinet na parterze, w hallu pierwsze drzwi na prawo. Drugie drzwi z tegoż hallu to wejście do stołowego. Moja matka, Maria Kościanko, mieszka na parterze. Wchodzi się do niej drzwiami znajdującymi się na wprost wejścia z hallu do przedpokoju. Z przedpokoju wchodzi się także do kuchni i łazienki. Jeden pokój Znajduje się w podziemiach. Połowę piwnicy pod budynkiem przebudowałem na pokój przyjęć,

urządzony w stylu starej winiarni - dodał wyjaśniająco. - Obok jest łazienka. Wejście do tej części jest także z hallu głównego. Drugą część piwnicy zajmuje garaż z wydzielonym miejscem dla psów. Do budynku prowadzą dwa wejścia. Jednym wprowadziłem panów, drugie jest przez garaż.

W domku góralskim, w ogrodzie, mieszka nasz dozorca i ogrodnik w jednej osobie, Marcin Pustak, wraz z żoną Kazimierą, zatrudnioną u nas jako gospodyni. Parter tego domku składa się z pokoju, kuchni i łazienki, na piętrze jest mały pokoik. W głębi ogrodu znajduje się podpiwniczony budynek gospodarczy, w którym mieści się pralnia, kotłownia oraz pomieszczenie na narzędzia ogrodnicze i inne rupiecie. W piwnicy przechowujemy owoce i wina. Mamy duży ogród, częściowo drzewa owocowe, częściowo park. Wielkość posesji 80 na 220 metrów.

Na posesję można dostać się przez bramę, którą wjechaliśmy, a także przez przylegającą do niej furtkę. Druga furtka jest w głębi ogrodu, od strony Wisły. Obie furtki i brama są zwykle zamknięte. To chyba wszystko. W dużym skrócie - dodał.

-              Widzę tu dwa aparaty telefoniczne - zauważył Skarbek.

-              Tak. Jeden z nich to przenośny telefon miejski. W każdym pokoju jest gniazdo wtykowe. Drugi to wewnętrzny domofon, umożliwiający prowadzenie rozmów między pokojami. Takie drobne ułatwienie. Jak pan sam widzi, do pokoju Irminy można wejść bezpośrednio z galerii, z pokoju zajmowanego przez teścia, a także z tarasu, na który wychodzą drzwi pokoi teścia i żony.

-              Bardzo panu dziękuję - powiedział Skarbek. - Czy woli pan wrócić do swego pokoju i pozostać tam do mojego przyjścia, czy też woli pan towarzyszyć nam przy pracy?

-              Pójdę do siebie - Kościanko skłonił się lekko.

Po jego wyjściu Skarbek skinął na technika:

-              Zabezpiecz listy, zapiski, dokumenty, opisz gdzie się znajdowały. Aha, jeszcze jedno: odłącz domofony na czas naszej roboty. Ja tymczasem zacznę rozmowy od Anny Kościanko.

Wyszedł na taras. Podszedł do drzwi prowadzących do pokoju żony Wiktora Kościanki. Zajrzał przez okno. Paliło się małe światło. Na dużym tapczanie, do połowy przykryta kołdrą leżała kobieta. Czytała książkę. Delikatnie zapukał do drzwi.

Kobiela podniosła głowę znad książki.

-              Proszę.

Nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedł. Kobieta odrzuciła kołdrę i usiadła. Była w przezroczystym peniuarze, rozpiętym z przodu. Usiadła swobodnie, odsłaniając prowokująco nieco przywiędłe wdzięki. Uśmiechnęła się do Skarbka.

-              Proszę, niech pan usiądzie - powiedziała, wskazując miejsce obok siebie na tapczanie. Nie zapytała ani kim jest, ani czego chce. Po prostu wskazała mu miejsce obok siebie. Leniwy gest ręki i pełen wyczekiwania uśmiech przyzwalał na poufałość.

Kościanko musiał ją zdradzać, to naturalne - pomyślał Skarbek z uczuciem niesmaku.

-              Jestem z milicji. Chciałem porozmawiać z panią o Irminie Adamskiej. Proszę zatem włożyć coś na siebie.

-              Ach wy, mężczyźni... - powiedziała zalotnie pani Anna, niespeszona stanowczym tonem Skarbka.

Narzuciła na siebie szlafrok, ale go nie zapięła. Usiadła na krześle przed toaletką i patrząc w lustro poczęła czesać włosy.

-              Słucham, o czym chciał pan że mną rozmawiać?

-              Jest pani żoną Wiktora Kościanki?

-              Tak, jego drugą żoną. Jesteśmy małżeństwem od dwunastu lat. Przyjaźniliśmy się jeszcze przed ślubem, kiedy żoną Wiktora była Jadwiga. Teraz nazywa się Maniewicz. Wiktor

oszalał dla mnie. Rozwiódł się z Jadwigą i ożenił ze mną. Podobno umiem dać rozkosz, doprowadzającą mężczyzn do szaleństwa. Ale sam pan rozumie, żyjemy z sobą już prawie 16 lat, jeśli wliczyć znajomość sprzed małżeństwa. Nic nie trwa wiecznie. Więc i Wiktor ochłódł. Znalazł sobie Irminę. Nie lubię jej... ale nie miałam o nią pretensji. Oboje jesteśmy tolerancyjni wobec siebie. Irmina zamieszkała u nas dwa lata temu. Jestem kobietą nowoczesną i ten układ mi nie przeszkadzał. Akceptowałam go od początku. Wiktor ma prawo do życia i przyjemności. On mnie też nie krępuje i nie jest zazdrosny. Niepotrzebnie więc ma pan obiekcje - znów obdarzyła kapitana uśmiechem. Zwracając się w jego stronę, jakby niechcący, odsłoniła piersi.

-              Nie chodzi o moje obiekcje, ale o to, co tu się stało - zauważył Skarbek poirytowany zachowaniem Anny.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin