White Stephen - Alan Gregory 09 - Program.pdf
(
1784 KB
)
Pobierz
26418124 UNPDF
STEPHEN WHITE
Program
(Przeło
Ŝ
ył: Jerzy Kozłowski)
W PRZEDDZIE
Ń
OSTATKÓW
Zapami
ę
taj sobie. Za ka
Ŝ
d
ą
cenn
ą
rzecz, któr
ą
strac
ę
, ty stracisz dwie. Był dobrym
celem.
Wysoki, metr dziewi
ęć
dziesi
ą
t pi
ęć
. Faliste jasne włosy, które w przefiltrowanym
lutowym sło
ń
cu wydawały si
ę
prawie rude. Skóra koloru ko
ś
ci słoniowej. Zielone oczy, które
ta
ń
czyły w rytm melodii dolatuj
ą
cych ze wszystkich knajp hała
ś
liwej francuskiej dzielnicy.
Nawet w porze najwi
ę
kszego
ś
cisku w najbardziej zatłoczonej cz
ęś
ci Nowego Orleanu wida
ć
było z daleka jego głow
ę
podskakuj
ą
c
ą
nad tłumem. W przeddzie
ń
ostatków francuska
dzielnica p
ę
kała w szwach od turystów, a ka
Ŝ
dy z wypiekami na twarzy czekał na szalon
ą
zabaw
ę
, która miała rozkr
ę
ca
ć
si
ę
coraz bardziej, a
Ŝ
poniedziałek przejdzie we wtorek i
rozpocznie si
ę
ostatni dzie
ń
karnawału.
Ten drugi, z broni
ą
, wiedział,
Ŝ
e on sam w takim tłumie byłby fatalnym celem. W
sportowych butach miał metr siedemdziesi
ą
t dwa. Ciemne włosy były ju
Ŝ
mocno
przerzedzone, ale łysina mu nie przeszkadzała -baseballówka chroniła głow
ę
przed sło
ń
cem
równie skutecznie, jak,Ray-Bany w stalowych oprawkach osłaniały oczy. Wybrał spodnie
khaki i bluz
ę
w granatowe pasy. Dzi
ę
ki temu nie rzucał si
ę
w oczy na Bourbon Street, w
tłumie podobnie ubranych m
ęŜ
czyzn.
Zrobiło si
ę
ciepło, wi
ę
c szedł z przewieszon
ą
przez praw
ą
r
ę
k
ę
kurtk
ą
, która zasłaniała
luf
ę
Rugera Mk II z krótkim tłumiłaem. Lew
ą
dło
ń
wcisn
ą
ł gł
ę
boko do kieszeni spodni.
Wiedział, dok
ą
d zmierza wysoki blondyn, wi
ę
c na razie pozostawał z tyłu w bezpiecznej
odległo
ś
ci. Na skrzy
Ŝ
owaniu Bienvile i Royal facet z pistoletem miał zacz
ąć
zmniejsza
ć
dystans. Za nast
ę
pn
ą
przecznic
ą
powinien si
ę
zbli
Ŝ
y
ć
na tyle, by wykona
ć
zadanie.
Wcze
ś
niej wysoki blondyn wyszedł ze swojego biura niedaleko ratusza.
ś
ona chciała,
Ŝ
eby spotkali si
ę
na mie
ś
cie i razem poszli do restauracji, ale si
ę
nie zgodził. Zaplanował ju
Ŝ
,
Ŝ
e po drodze zatrzyma si
ę
w sklepie z antykami na Royal Street i kupi dziewi
ę
tnastowieczn
ą
broszk
ę
z kame
ą
, któr
ą
niedawno zachwyciła si
ę
Ŝ
ona. Niespodzianka na rocznic
ę
ś
lubu.
Wizyta w sklepie nie zabrała mu du
Ŝ
o czasu i skr
ę
cał z Bienville w Bourbon Street
dziesi
ęć
minut przed ustalon
ą
godzin
ą
spotkania. Z wdzi
ę
kiem sportowca stawiaj
ą
c du
Ŝ
e
kroki, omijał rozleniwionych turystów s
ą
cz
ą
cych napoje z jednorazowych kubków i wkrótce
znalazł si
ę
przed wej
ś
ciem do restauracji Galatoire's. Rozejrzał si
ę
po chodniku i ruchliwej
ulicy przed lokalem.
ś
ony jeszcze nie było. Nawet nie zagl
ą
dał do
ś
rodka, gdy
Ŝ
Kirsten nie
znosiła siedzie
ć
sama w restauracji. Miał nadziej
ę
,
Ŝ
e nie spó
ź
ni si
ę
za bardzo - kolejka
czekaj
ą
cych na stolik w jednej z legendarnych restauracji Nowego Orleanu ju
Ŝ
si
ę
wydłu
Ŝ
ała.
Mieszkali w Nowym Orleanie od sze
ś
ciu lat i po raz szósty obchodzili rocznic
ę
w
Galatoire's. To on nalegał,
Ŝ
eby wracali tam rok po roku. Ona wolałaby restauracj
ę
, w której
mo
Ŝ
na zarezerwowa
ć
stolik. Ale nie dawał za wygran
ą
. To on w rodzinie dbał o tradycj
ę
. To
on był romantykiem.
M
ęŜ
czyzna z przewieszon
ą
przez r
ę
k
ę
kurtk
ą
ogl
ą
dał wystaw
ę
dwa sklepy dalej,
obserwuj
ą
c swoj
ą
ofiar
ę
w szybie. Nie martwił si
ę
,
Ŝ
e zostanie zauwa
Ŝ
ony. Nie było powodu,
Ŝ
eby kto
ś
zwrócił na niego uwag
ę
. Był przeci
ę
tnym facetem w
ś
rednim wieku, wał
ę
saj
ą
cym
si
ę
po Bourbon Street w południe w przeddzie
ń
ostatków - dosłownie jednym z tysi
ą
ca.
Wreszcie poczuł wibrowanie pagera w kieszeni. Wył
ą
czył go dyskretnie i zacz
ą
ł wypatrywa
ć
na ulicy Kirsten. Jego partner zadzwonił na pager z komórki. Był to sygnał,
Ŝ
e kobieta si
ę
zbli
Ŝ
a.
Te
Ŝ
byłaby dobrym celem. Tak jak m
ąŜ
, Kirsten była wysoka. I nie próbowała tego
maskowa
ć
. W butach na pi
ę
ciocentymetrowych obcasach miała ponad metr osiemdziesi
ą
t, a
w
ą
ska spódnica tylko podkre
ś
lała smukł
ą
sylwetk
ę
. Wci
ę
ty w talii
Ŝ
akiet akcentował zarys
bioder. Włosy miała jasne jak m
ąŜ
, cho
ć
w sło
ń
cu nie przybierały rudego odcienia. Kirsten
była złocista od stóp do głów.
Niosła mały, ozdobnie zapakowany prezent - klucz do apartamentu w pobliskim
hotelu Windsor Court i zwój pergaminu ze szczegółow
ą
list
ą
wszystkich erotycznych
przyjemno
ś
ci, które zamierzała sprawi
ć
m
ęŜ
owi od chwili wprowadzenia si
ę
do hotelowego
pokoju wieczorem do
ś
witu nast
ę
pnego dnia. O odr
ę
czne przepisanie listy poprosiła
przyjaciółk
ę
, specjalistk
ę
od kaligrafii.
M
ęŜ
czyzna z kurtk
ą
zauwa
Ŝ
ył Kirsten na ulicy. Tak jak si
ę
spodziewał, szła wzdłu
Ŝ
Bourbon Street od strony Canal. Chwil
ę
potem zauwa
Ŝ
ył j
ą
m
ąŜ
, ale nie zamierzał opu
ś
ci
ć
miejsca w kolejce przed Galatoire's. Pomachał do niej. Odmachała mu. Jej u
ś
miech był
elektryzuj
ą
cy.
Ten z broni
ą
zbli
Ŝ
ał si
ę
do wysokiego blondyna. Wyci
ą
gn
ą
ł lew
ą
dło
ń
z kieszeni i
wsun
ą
ł j
ą
pod kurtk
ę
. Praw
ą
miał teraz woln
ą
. Wepchn
ą
ł j
ą
do kieszeni spodni w chwili, gdy
zauwa
Ŝ
ył swojego partnera, który szedł za kobiet
ą
.
Zgranie w czasie było wszystkim. Tak mu powiedziano. Nie chodziło tylko o
zabójstwo; chodziło te
Ŝ
o zgranie w czasie. Zgranie w czasie było wszystkim.
Kiedy Kirsten Lord znalazła si
ę
o pi
ę
tna
ś
cie metrów od m
ęŜ
a, m
ęŜ
czyzna z kurtk
ą
zaj
ą
ł pozycj
ę
niecałe dwa metry od niego, za jego lewym barkiem. Kirsten szła do
ść
szybko,
omijaj
ą
c turystów, i teraz dzieliło j
ą
od m
ęŜ
a jakie
ś
sze
ść
metrów. Promienny u
ś
miech
rozja
ś
niał jej twarz.
M
ęŜ
czyzna podniósł lew
ą
r
ę
k
ę
, któr
ą
zasłaniała kurtka, i wyci
ą
gn
ą
ł j
ą
do przodu. Pod
kurtk
ą
lufa tłumika była teraz wycelowana pod k
ą
tem czterdziestu pi
ę
ciu stopni w stron
ę
prawego barku.
Kirsten oderwała wzrok od m
ęŜ
a tylko na chwil
ę
, ale to wystarczyło, by zauwa
Ŝ
y
ć
niskiego m
ęŜ
czyzn
ę
z przewieszon
ą
przez r
ę
k
ę
kurtk
ą
. Spojrzała mu w oczy, gdy jego wzrok
przeskakiwał z niej na Roberta i z powrotem. Zobaczyła, jak dziwnie wyci
ą
ga r
ę
k
ę
,
dostrzegła okrucie
ń
stwo w jego u
ś
miechu i w ułamku sekundy rozpoznała zagro
Ŝ
enie. Jasny
u
ś
miech przeznaczony dla m
ęŜ
a znikn
ą
ł nagle, jakby dostała w twarz. Wypu
ś
ciła z dłoni
ozdobne pudełko z prezentem. Okrzyk przera
Ŝ
enia wyrwał si
ę
z jej ust w chwili, gdy
m
ęŜ
czyzna w baseballówce machn
ą
ł r
ę
k
ą
i bro
ń
z tłumikiem wydostała si
ę
spod kurtki.
Celował w głow
ę
Roberta Lorda.
W ulicznym gwarze, który mieszał si
ę
z muzyk
ą
dolatuj
ą
c
ą
z niezliczonych klubów i z
Ŝ
ałosnym okrzykiem Kirsten Lord, strzały były ledwo słyszalne, nawet dla niej. Pomy
ś
lała,
Ŝ
e
brzmi
ą
raczej jak strzały z łuku. Inny
ś
wiadek opisał je potem jako dwa uderzenia w b
ę
ben.
Oba pociski z rugera dwudziestki dwójki nie chybiły celu. Pierwszy trafił Roberta tu
Ŝ
pod uchem, drugi wy
Ŝ
ej. Nie mogły przebi
ć
głowy Roberta Lorda na wylot. Odpryski czaszki
nie poleciały na taftowe okno restauracji. Krew i mózg nie zbryzgały ubra
ń
stoj
ą
cych w
kolejce miejscowych i turystów. Dwa pociski tłukły si
ę
w głowie Roberta Lorda, czyni
ą
c
spustoszenie w jego mózgu.
Strzał miał by
ć
czysty. I był.
Zgranie w czasie miało by
ć
idealne. I było.
Kirsten przypadła do boku Roberta w chwili, gdy osuwał si
ę
na ziemi
ę
. Jedna z dwóch
łusek wci
ąŜ
ta
ń
czyła na betonie i w ko
ń
cu znieruchomiała przy szyi Roberta. Kirsten nie
zwa
Ŝ
ała na niebezpiecze
ń
stwo, które mogło jej grozi
ć
. Nikt w pobli
Ŝ
u chyba nie zdawał sobie
sprawy,
Ŝ
e wła
ś
nie zastrzelono jej m
ęŜ
a. Nie przypomina sobie ju
Ŝ
, co mówiła do ludzi,
którzy patrzyli na ni
ą
ze zdumieniem i współczuciem.
Gdy zadarła głow
ę
,
Ŝ
eby wyłowi
ć
z tłumu zabójc
ę
, stawi
ć
mu czoło i przyj
ą
ł nast
ę
pn
ą
kul
ę
, ju
Ŝ
go nie było. Nie mogła tego wiedzie
ć
, ale wtedy ju
Ŝ
nie miał mini baseballówki ani
okularów. Niepotrzebny ju
Ŝ
pager le
Ŝ
ał w studzience
ś
ciekowej. Facet szedł spokojnie wzdłu
Ŝ
Bieiwille w stron
ę
Dauphine. Tam wła
ś
nie czekał na niego w samochodzie trzeci członek
grupy.
Zespół w barze na rogu całkiem nie
ź
le bluesował i zabójca doszedł do wniosku,
Ŝ
e im
dłu
Ŝ
ej przebywa w Nowym Orleanie, tym bardziej mu si
ę
tu podoba.
Miał zamordowa
ć
Roberta Lorda na oczach jego
Ŝ
ony, takie było zlecenie. Wiedział,
Ŝ
e dobrze si
ę
sprawił.
Kobieta widziała zamach. Co do tego nie było w
ą
tpliwo
ś
ci.
Zapami
ę
taj sobie - powiedział, wskazuj
ą
c na mnie palcem zza stolika obrony. - Za
ka
Ŝ
d
ą
cenn
ą
rzecz, któr
ą
strac
ę
, ty stracisz dwie.
Niespełna miesi
ą
c po zło
Ŝ
eniu ciała Roberta w ostatniej wolnej kwaterze rodzinnego
grobowca Lordów, na cmentarzu Lafayette w Nowym Orleanie, spakowałam rzeczy córki i
przeniosłam szcz
ą
tki naszego
Ŝ
ycia na północ, do małego miasteczka o nazwie Slaughter,
le
Ŝą
cego przy autostradzie numer 19, mniej wi
ę
cej w połowie drogi mi
ę
dzy Baton Rouge i
granic
ą
stanu Arkansas.
Przeprowadziły
ś
my si
ę
w
ś
rodku nocy. Ulegaj
ą
c mojej paranoi, pojechałam a
Ŝ
do
Picayune w stanie Missisipi,
Ŝ
eby stamt
ą
d zawróci
ć
do Luizjany i pop
ę
dzi
ć
na pomoc do
Slaughter. Mój stary szef w Nowym Orleanie, prokurator okr
ę
gowy, wysłał policjanta z
Luizjany,
Ŝ
eby jechał za mn
ą
a
Ŝ
do Picayune, a potem z powrotem do Baton Rouge. Na
parkingu pod Baton Rouge kupiłam policjantowi kaw
ę
i zanim przekonał mnie,
Ŝ
e nikt nas
nie
ś
ledził, zd
ąŜ
ył zje
ść
dwa kawałki ciasta - szarlotk
ę
i cytrynow
ą
bez
ę
.
Gdzie
ś
mi
ę
dzy obrze
Ŝ
ami Baton Rouge a przedmie
ś
ciami Slaughter przestałam si
ę
nazywa
ć
Kirsten Lord, a zacz
ę
łam Katherine Shaw. Wybrałam to nazwisko na pogrzebie
m
ęŜ
a. Sk
ą
d taki pomysł? W modlitewniku, który le
Ŝ
ał przede mn
ą
na ko
ś
cielnej ławie,
napisano ołówkiem „Katherine Shaw” - litery były starannie wykaligrafowane dzieci
ę
c
ą
r
ę
k
ą
.
Modliłam si
ę
,
Ŝ
eby Katherine Shaw, która wcze
ś
niej siedziała w tej samej ławie,
ś
piewała
hymny w tym samym ko
ś
ciele i odmawiała ten sam pacierz, nie miała nic przeciw temu,
Ŝ
ebym korzystała z jej nazwiska, tak jak korzystałam z jej
ś
wi
ę
tej ksi
ąŜ
eczki.
Chc
ą
c uatrakcyjni
ć
niespodziewan
ą
przeprowadzk
ę
mojej córce, pozwoliłam,
Ŝ
eby te
Ŝ
zmieniła sobie imi
ę
. W jej szkole du
Ŝ
o si
ę
ostatnio mówiło o olimpiadzie w Sydney, wi
ę
c
moja córka została Matyld
ą
. Nie przypadło mi do gustu
to imi
ę
, ale pocieszałam si
ę
my
ś
l
ą
,
Ŝ
e nie były to igrzyska w Nagano lub Salt Lake
City.
Razem z Matyld
ą
przeniosły
ś
my si
ę
do Slaughter w rytmie walca. Kiedy zgodziłam
si
ę
zaszy
ć
w tymczasowej -jak sobie wtedy wyobra
Ŝ
ałam - kryjówce w stanie Luizjana,
wybrałam Slaughter mi
ę
dzy innymi dlatego,
Ŝ
e było to takie miasteczko, w którym zauwa
Ŝ
a
si
ę
obcych. I ludzie ogl
ą
daj
ą
si
ę
za ka
Ŝ
dym nieznanym wozem. Pomimo
ś
wie
Ŝ
ej
Ŝ
ałoby po
Robercie starałam si
ę
zaprzyja
ź
ni
ć
z s
ą
siadami i wkrótce byłam znana jako matka, która co
rano odprowadza córk
ę
do szkoły i czeka przed drzwiami szkoły dziesi
ęć
minut przed
zako
ń
czeniem ostatniej lekcji po południu. Uparcie trzymałam si
ę
tego zwyczaju, cho
ć
z okna
Plik z chomika:
dankur
Inne pliki z tego folderu:
White Stephen Walsh - Alan Gregory 04 - Teatr Zła.pdf
(1111 KB)
White Stephen - Alan Gregory 09 - Program.pdf
(1784 KB)
White Stephen - Alan Gregory 02 - Prywatna praktyka.pdf
(1839 KB)
Inne foldery tego chomika:
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin