Babysitter - niańka ( rozdziały 0-15).doc

(1100 KB) Pobierz
Babysitter

 



White_Pigeon

Babysitter

Niańka

 

Aneta

2010-06-09

 

 

Dwie różne historie, bolesna przeszłość i niepewna przyszłość dwójki definitywnie różniących się od siebie osób. Niepewność, błędne decyzje i osądy, zmiany, tęsknota, miłość, która okazać się może największym błędem w ich życiu, bądź szansą na powrót do normalności i w końcu… dwoje wspaniałych, psotnych dzieci.
Ona, dwudziestoletnia matka, niańka ledwie wiążąca koniec z końcem, On, znany detektyw żyjący w luksusie, ale nadal nieszczęśliwy. Oboje starają się żyć dla dzieci, oboje nękani są bolesnymi wspomnieniami.

Czy przyjdzie im pożałować przypadkowej znajomości? A może do końca życia będą dziękować Bogu za ten zbieg okoliczności? Co stanie się, gdy przeszłość jednego z nich da o sobie znać?

 

 

 

White Pigeon

 

Prolog

Prawdziwe życie

Szczęśliwi, którzy nauczyli swoje dzieci cieszyć się małymi rzeczami.

— Jeremias Gotthelf

 

Edward Anthony Cullen

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się jak pokrętne jest życie? Jak szybko z największego szczęściarza możesz stać się straceńcem wszechczasów? Nie? Szczerze przyznam się, że ja do pewnego czasu również omijałem tego typu przemyślenia. To był mój błąd.

Doświadczyłem tego, iż szczęście nie jest tym, co Bóg daje ludziom na wieczność. Nie jest ono do nas na trwale przypisane, a głupi jest ten który uważa, że jego w życiu nic złego nie może spotkać. Ja właśnie byłem takim głupcem i największym szczęśliwcem za razem. Przynamniej do pewnego czasu.

Już w wieku dwudziestu czterech lat miałem wszystko, czego pragnąć może prawdziwy mężczyzna. Nie mówię tutaj o tabunach kobiet, które czekały na moje skinienie palcem, czy rzeki pieniędzy, które zostały łatwo zarobione, a ich źródło nigdy nie było do końca legalne. Mogłem tak żyć, ale nie chciałem. Miałem wszystko, czego pragnąłem - ustatkowane życie i optymistyczne podejście do kolejnych dni.

Miałem kochającą i kochaną żonę, dla której byłem gotowy zrobić wszystko i zrobiłbym, gdybym tylko mógł, oddałbym nawet za nią życie. Uwielbiałem jej długie, czarne lekko pofalowane włosy, które tworzyły kurtynę wokół jej twarzy, a w które wplatałem włosy każdej nocy. Kochałem jej bladą cerę, chociaż czasem na nią narzekała, to dla mnie była ona kolejnym przejawem jej niesamowitej urody. Jednak największą moją uwagę i uwagę wszystkich przykuwały jej czekoladowe oczy, które błyszczały iskierkami szczęścia, ale i skrywały w sobie tajemnicę. To była właśnie mój Melody, kobieta, dla której wskoczyłbym bez wahania w ogień.

Lody wydała na świat naszą córeczkę, Amelię. Dziewczynka od samego początku zabójczo przypominała mi swoją matkę i z wiekiem to się pogłębiało. Jedyne, co po mnie odziedziczyła to kolor włosów, były równie Miedziano brązowe, co moje. Lekko rudy odcień dodawał mojej córeczce piękna, była idealnym połączeniem mnie i Melody, na szczęście miała w sobie więcej ze swojej matki. Dla mnie była najpiękniejszym i najinteligentniejszym dzieckiem, jakie chodziło po ziemi.

Niestety pewnego, zimowego wieczoru moje szczęście legło w gruzach. Tego dnia wybieraliśmy się do moich rodziców, wówczas mieszkali jeszcze kilkadziesiąt kilometrów od naszego domu. W samochodzie rozlegały się wesołe podśpiewywania mojej żony i trzyletniej wówczas córeczki, na zewnątrz padał siarczysty deszcz, zwiastun naszej tragedii.

Moja żona śpiewała przez całą drogę, a ja urzeczony słuchałem jej nieziemskiego głosu. Jej śpiew zapierał dech w piersiach i odbierał mi mowę. Była moim Aniołem, tyle, że była bardziej rzeczywista, namacalna i idealna.

Kiedy wyjeżdżaliśmy ze skrzyżowania, poczułem silne uderzenie.

Tamtego dnia straciłem nie tylko żonę, ale także rozwijające się w niej dziecko. Maleństwo, o którym nawet nie zdążyła mi powiedzieć. Nikt, kto nie przeżył tragedii, nie zdaje sobie nawet sprawy z bólu, jaki wówczas czułem. Umarłem wraz z nią, odeszła moja dusza. Osobiście przekonałem się co znaczy stracić ukochaną osobę.

Na szczęście moja córeczka, Amelia, przeżyła i właściwie nic jej się nie stało. Byłem wdzięczny Bogu za to, że nie odebrał mi wszystkiego i wściekły na niego za to, że odebrał mi ukochaną żonę i nienarodzone dziecko. Wiedziałem, że muszę się pozbierać i chociaż było to niezmiernie trudne - zrobiłem to. Przynajmniej pozornie. Musiałem żyć dla Amelii, byłem jaj potrzebny.

Od pogrzebu Melody minęły już dwa lata, a ja wciąż pod powiekami wytatuowany mam jej portret.

***

Isabella Marie Swan

Czasem zastanawiam się, jakby potoczyło się moje życie, gdyby nie pojawił się w nim Caleb. To dziecko zmieniło je diametralnie. Zastanawiam się czy, czy studiowałabym teraz tak, jak zamierzałam to robić, czy może stoczyłabym się na dno wraz z częścią swojej przeszłości. Kim byłabym bez swojego synka?

Chociaż ciężko czasem jest żyć ze świadomością, że nigdy nie będę mogła zapewnić mu dostatniego życia i musimy liczyć każdy grosz, to cieszę się, że go mam. Chociaż ledwie wiążę koniec z końcem, jestem szczęśliwa, gdy słyszę słowo “mamo” z jego maleńkich ust.

Zaszłam w ciążę nie mając nawet osiemnastu lat, było mi ciężko, ale poradziłam sobie. Obecnie, niedawno skończyłam dwadzieścia lat i jestem szczęśliwą matką dwudziestomiesięcznego chłopca. Jest najpiękniejszym, najzabawniejszym i najinteligentniejszym dzieckiem, jakie widział świat. Cieszę się, że nie wdał się w swojego ojca, chociaż często mi go przypomina. Ma śliczne, blond włoski, jasnozielone oczka i wielki, radosny uśmiech, który nie schodzi mu z twarzy. To właśnie jest w nim najpiękniejsze, radość, którą mogę obserwować każdego dnia.

Jednak ciężko mi patrzeć na synka, gdy wlepia rozmarzone spojrzenie w wystawy sklepowe, pragnąc zabawki, na którą mnie zwyczajnie nie stać. Często odmawiałam sobie rzeczy, które były mi potrzebne, na rzecz dziecka. Tym razem jednak nie mogłam.

Byłam zmuszona zakupić sobie nowy “uniform”. Tak właśnie nazywałam eleganckie, wizytowe ubrania, w których chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne. Pracodawcy często rezygnowali z moich usług, tylko, dlatego, że nadchodził czas wysłania swojej pociechy do przedszkola. Wtedy zostawałam nianią jedynie dorywczo, co nie było dla mnie odpowiednią pracą. Potrzebowałam stałej pracy i stałego zastrzyku gotówki.

Jeden z pracodawców polecił mnie Państwu Cullen. Niewiele wiedziałam o tej rodzinie, w zasadzie tylko tyle, że Jasper Cullen jest jednym z najbardziej rozchwytywanych detektywów w Stanach, a swoją agencję detektywistyczną prowadzi wraz z braćmi. “EJE Cullen’s” dobrze prosperowało, zatem nie bałam się o problemy z wypłatą pieniędzy, czy brak uczciwości. Na rozmowę umówiłam się dopiero na wtorek, jednak zakupy musiałam zrobić już dzisiaj. Dzień nie należał zdecydowanie do lekkich, było duszno, gorąco, a zakupy się przeciągały. Nieco ponad półtoraroczne dziecko szybko się męczy, więc obawiałam się, że mojemu synkowi za chwilę zabraknie sił, a zakupy jeszcze nie były zrobione.

- Caleb - chwyciłam w ramiona już mocno zmęczonego całą sytuacją synka - musimy się pospieszyć kochanie - uśmiechnęłam się do niego szeroko i pocałowałam głośno w policzek.

- Mama - chłopiec wtulił się w moje ramiona i po kilku minutach zasnął, więc włożyłam go do wózka. Rola samotnej, młodej matki nie była najłatwiejsza, ale musiałam jakoś dawać sobie radę sama. Nie chciałam go stracić - nie mogłam.

Caleb od momentu swoich narodzin stał się dla mnie całym światem. Po tym, co mnie w życiu spotkało, był jedyną odskocznią od problemów. Moim prywatnym słońcem, bez którego nie potrafię żyć.

- Mój kochany syneczek - pogłaskałam go po maleńkiej główce i nakryłam kocykiem. Mój Aniołek zasnął.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

Dwie różne historie

Bo nie żyję ani w przeszłości, ani w przyszłości. Dla mnie istnieje tylko dzisiaj i nie obchodzi mnie nic więcej. Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem.

Paulo Coelho — Alchemik

 

Rzadko kto zastanawia się, jak trudno jest porzucić przeszłość, wszystkie wspomnienia, te dobre i złe, by żyć z otwartymi ramionami, kochając ludzi pomimo tego, co spotkało cię w życiu z ich strony? Zdecydowanie nie jest to łatwe.

Na szczęście, są ludzie potrafiący uporać się, przynajmniej w pewnym stopniu, z przeszłością. To oni potrafią żyć tak, jakby nic złego ich w życiu nie spotkało, mimo, iż przeszli więcej, niż niejeden z nas. Oni wierzą, że każdy dzień może wnieść w ich życie coś istotnego, pozytywnego i pięknego. Walczą o przyszłość swoją i najbliższych. Jedną z tych osób niewątpliwie jest Isabella Swan.

Dziewczyna, która mimo tego, co spotkało ją w przeszłości, chodzi po świecie z podniesioną głową i śmieje się w twarz tym, którzy chcieli zniszczyć jej życie, nawet jeśli zrobili to w amoku, bez świadomości bólu jaki przez nich musiała znieść. Dziewczyna nie poddaje się, by pokazać, że nie jest ofiarą łatwą do stłamszenia, nie jest tak krucha, za jaką ją uważali.

Dzisiejszy dzień dla pani Swan zaczął się naprawdę korzystnie. Z racji tego, że wstała wcześniej niż jej kochany synek, nie została dramatycznie obudzona rzucanymi w nią maskotkami, czy krzykiem głodnego chłopca. Caleb jadł niemal tak dużo jak ona, chociaż nie skończył jeszcze drugiego roku życia. A może to ona jadła tak mało? Naprawdę, trudno to stwierdzić.

Kochała to dziecko i nie pozwoliłaby, by ktoś zrobił mu krzywdę. Był jej najbliższą i w zasadzie jedyną rodziną, jednak czasem zastanawiała się, czy nie zrobiła błędu stawiając jego łóżeczko tak blisko swojego. Niestety było to najlepsze i jedyne wyjście jakie znalazła. W ich domu nie było innego miejsca dla tego małego, delikatnego chłopca.

Ich mieszkanie posiadało zaledwie trzy pokoje, o ile tak można nazwać miejsce, gdzie znaleźć możemy jedynie kuchnię połączoną z niewielkim salonem, łazienkę i jedną sypialnię.

Salon naprawdę był niewielki, znajdowała się w nim kanapa, dwa fotele i telewizor. Tylko na to było ich stać. Okna salonu wychodziły na jedną z najbardziej zatłoczonych ulic Chicago, nie był to imponujący widok, ale Isabelli nigdy to nie przeszkadzało. Mimo, iż marzyła o domku z ogródkiem, cieszyła się z tego co dał jej los, właściwie z tego, że jeszcze nie wylądowała na bruku.

Kuchnia była oddzielona od salonu jedynie wysepkami kuchennymi, na nasza bohaterka zwykła jadać z synkiem śniadania. Bella była zadowolona z tego, co posiadała, chociaż było to zdecydowanie niewiele. Jaj dawna opiekunka, Renee, przez całe swoje życie powtarzała jej, że należy cieszyć się z drobiazgu, bo być może, gdy tego nie docenimy, stracimy i to. Isabella wzięła sobie słowa zmarłej matki do serca. Niemal od zawsze musiała sobie ze wszystkim dawać radę sama, nie mogła liczyć na niczyją pomoc.

Taki był już jej los. Dziewczyna najpierw postanowiła wziąć orzeźwiający prysznic, więc weszła do łazienki. To było najmniejsze pomieszczenie w jej domu i zawierało w sobie niezbędne minimum sanitarne, czyli prysznic, umywalkę i toaletę. Nie było jej stać na nic więcej, gdyż pensja opiekunki do dzieci była naprawdę skromna.

Zdjęła z siebie w szybkim tempie koszule nocną i weszła pod letnią wodę. Od razu spłynęły z niej resztki snu i poczuła się pobudzona. Niestety nim zakończyła kąpiel na dobre, usłyszała płacz swojego synka, dochodzący z sypialni. Zatem w ekspresowym tempie spłukała z siebie resztki mydła i szamponu, chwyciła ręcznik i wybiegła z łazienki. Caleb był całym jej światem, sensem jej życia i nadzieją na lepsze jutro. Oddałaby za niego swoje życie, gdyby zaszła taka potrzeba.

Mimo, iż wiedziała, że mały płacze tylko dlatego, że nie lubi budzić się samotnie, biegła przez salon jak szalona. Isabella nie lubi łez swojego syna. Gdy tylko drzwi sypialni otworzyły się i ona stanęła w drzwiach, płacz dziecka ucichł. Tego właśnie było mu do szczęścia potrzeba, widoku matki, która wyglądała tak zabawnie, że nie potrafił się nie roześmiać.

Bella miała na sobie jedynie błękitny, puchaty ręcznik, a dzięki potarganym, mokrym włosom, przypominała człowieka postrzelonego piorunem. Jednak nie przeszkadzało jej to, podeszła do synka, chwyciła go w ramiona i ucałowała po kilka razy jego policzki. Chłopiec czuł się szczęśliwy mając matkę blisko siebie i to liczyło się dla tej dwuosobowej rodziny najbardziej. Byli nawzajem dla siebie ostoją.

Isabella była mądrą i odważną kobietą. Wiele dziewczyn, które przeżywa tragedię, taką jak przeżyła ona po prostu poddaje się. Chociaż Bella przez bardzo długi czas nie mogła pozbierać się po tym, czym zaskoczył ją ślepy los, w końcu to zrobiła. Pozbyła się poczucia winy, które nie pozwalało jej oddychać w nocy. Pozbyła się tych uczuć, które blokowały ją wewnętrznie, aczkolwiek pozostało jedno… strach. To przez niego wciąż samotnie wychowywała syna.

Na szczęście teraz, dzięki małemu chłopcu, którego kochała całym swoim sercem, pogodziła się z tym, z czym przyszło jej się zmierzyć. Taki los mógł spotkać każdą dziewczynę, nie było to jej winą, że padło akurat na nią.

Dla syna i dzięki niemu nauczyła się wstawać rano i nie rozmyślać o tym co się stało. Przeszłość pozostała w przeszłości, liczyło się to co jest teraz i to, co może stać się za chwilę. Nie wspominała już Rileya, ani tego, co jej zrobił. Miała synka, któremu zawsze poświęcała całą uwagę. Uwielbia bawić się z nim całymi dniami, a dzisiaj akurat ku miała okazję, gdyż to był dzień wolny. Ponieważ pogoda dopisywała, Bella postanowiła wybrać się z synkiem na spacerek.

- Kochanie założę ci teraz błękitną bluzeczkę i pójdziemy na spacerek - powiedziała słodkim głosem, ubierając dziecko.

- Spacelek! - wykrzykiwał uradowany chłopiec - ja, mama , spacerek! - uwielbiał mówić, najczęściej jednak powtarzał słowa mamy.

Bella uwielbia, gdy chłopczyk z zapamiętaniem powtarza jej słowa. Caleb jest kochanym, małym urwisem, ale potrafi słuchać jej, gdy tego wymaga sytuacja. Nigdy nie oddalał się od niej i nie uciekał, chyba, że akurat się bawili.

Kilka minut później opuszczali już swoje lokum i zmierzali w stronę parku. Liście drzew delikatnie powiewały na wietrze, a słońce co chwila wychodziło i chowało się za chmury, jednak przez cały czas było gorąco. Dziewczyna prowadziła chłopca za rękę i wesoło podśpiewywała starą, znaną jej z dzieciństwa piosenkę.

- My jesteśmy krasnoludki, Hopsa sa, hopsa sa, - śpiewała dziewczyna.

- Hopsia sia, hopsia sia - powtarzał za nią chłopczyk wesoło podskakując.

- Pod grzybkami nasze budki, Hopsa, hopsa sa- śpiewała wesoło dalej, a chłopiec wciąż papugował po niej słowa, które wyłapał i potrafił wymówić.

Powoli zbliżali się do parku, dalej wesoło śpiewając. Bella dawała synkowi to, czego sama nie otrzymywała. Nie miała rodziców, a wychowywanie się w domu dziecka nie było łatwe. Nie dostała nigdy wystarczająco dużo miłości, dlatego swojego syna chciała obdarzyć ja z nawiązką.

Park pełen był rodzin, które w ciepłe, niedzielne popołudnie spacerowały alejkami. Bella lubiła obserwować kochających ojców w akcji i marzyć o tym, że pewnego dnia znajdzie takiego właśnie ojca dla swojego synka. Jednak nagle zauważyła, po wschodniej stronie parku, pod wielkim, starym dębem, na rozłożonym kocu smutną dziewczynkę. Mała wyglądała na najwięcej pięć lat, ale od jej maleńkiej twarzyczki, aż biło cierpienie i smutek.

Amelia Cullen przyglądała się przyjaźnie uśmiechającej się w jej stronę babci. Sama jednak nie potrafiła wykrzesać uśmiechu, zazdrościła dzieciom, które mają kochające matki. Z pewnością czułaby się inaczej, gdyby jej ojciec okazywał jej miłość. Niestety, nie robił tego. Dziewczynka marzyła o tym, by pewnego dnia chwycić go za rękę i zmusić do wspólnego odwiedzenia parku, jednak on był uparty. Od dwóch lat nie pokazywał się tam, gdzie pełno było szczęśliwych, pełnych rodzin, a przede wszystkim zakochanych par. Ledwie wytrzymywał w towarzystwie swoich braci, gdy byli ze swoimi żonami.

- Idź się pobawić - powiedziała nagle Esme, babcia smutnej dziewczynki.

Kobieta wskazała na stojące w środkowej części parku huśtawki. Do jednej z nich podeszła wesoła, podśpiewująca głośno parka. Dziewczyna z małym chłopcem. Jego blond włosy, które delikatnie wydostawały się spod dziecięcej, bejsbolowej czapki, a błękitna koszulka miała ten sam kolor, co krótka zwiewna sukienka jego matki. Wyglądali naprawdę uroczo. Amelia przyglądała się parce z zaciekawieniem i nieskrywaną fascynacją. Mimo, iż nie robili nic specjalnie absorbującego, chłopiec wyglądał na szczęśliwego, gdyż wciąż się uśmiechał.

- Mama! Mama! - krzyknął, gdy dziewczyna zostawiła go na chwilę samego w piaskownicy.

Kobieta chciała jedynie odłożyć jego rzeczy na znajdującą się za jej plecami ławeczkę. Chłopiec jednak nie chciał na krok odstępować kochanej mamusi. Lgnął do niej jak mała muszka do pajęczej sieci.

- Babciu - Amelia zwróciła się nagle do, przyglądającej się tej parce z taką samą ciekawością, babci - dlaczego ja tak nie mogę? - zapytała smutno.

- Ależ możesz kochanie - zaśmiała się babcia - przecież mówiłam ci, że możemy iść na huśtawki.

- Nie! Babciu! - zaprotestowała z krzykiem - ja nie mogę jak ten chłopiec! - wskazała na niego palcem, wciąż nie ściszając swojego tonu.

Bella natychmiast odwróciła się w jej stronę i przyjrzała małej. Caleb również przyglądał się kłótni z ciekawością. Chłopiec akurat popijał soczek, więc wtulał się w ramiona swojej mamusi.

- Ammy, proszę, uspokój się - mówiła dość głośno, zrozpaczona i zszokowana kobieta.

- Babciu, ale ja nie mogę! - załkała głośno dziewczynka - nie mogę mówić mamo! - krzyknęła i schowała twarz w maleńkich dłoniach.

- Kochanie - Esme przytuliła wnuczkę - tatuś znalazł ci przecież mamę - pocieszała ją, ale trafiła niestety jak kulą w płot. Jeszcze bardziej rozpłaszczając Amelię.

- Voctoria nie jest moją mamą - załkała głośno dziewczynka - Viki to jędza.

- Nie mów tak! - krzyknęła w końcu Esme - to dziewczyna twojego ojca, powinnaś ją szanować! - wykrzyczała.

Amelia nie wytrzymała. Wyrwała się z ramion babci i pobiegła w stronę piaskownicy. Esme próbowała ją gonić, ale zauważyła, że dziewczyna bawiąca się z chłopcem przygląda się Amelii z zamyśleniem , a już po chwili mówi chłopcu coś na ucho i mały biegnie w stronę Ammy z chusteczką w dłoniach. Esme zatrzymała się kilka metrów od płaczącej dziewczynki i pozwoliła chłopcu działać. Znała swoją wnuczkę na tyle, by stwierdzić, że sama teraz nic nie zdoła zrobić. Isabella jednak miała plan, wiedziała jak poprawić małej humor, chciała zetrzeć z jej twarzy łzy i spowodować, że zamiast nich zagości ogromny uśmiech. Do tego celu potrzebowała jednak swojego kochanego synka, który również nie lubił patrzeć jak inne dzieci płakały.

- Caleb - zwróciła się do chłopca - widzisz tamtą dziewczynkę, która siedzi teraz w piaskownicy? - zapytała grzecznie chłopca.

- Tiak - powiedział słodkim głosikiem mały - place - dodał smutno patrząc swojej matce w oczy - dziecinka place - powtórzył.

- A chcesz żeby przestała? - zapytała uśmiechając się do chłopca, a on pokiwał energicznie głową. Tego typu misje traktował jak zabawę - więc proszę kochanie, idź do niej - powiedziała błagalnie i podała mu chusteczkę.

Caleb był przyzwyczajony do kontaktu z obcymi dziećmi, więc nie bał się płaczącej Amelii. Niemal natychmiast podbiegł do niej z chusteczką higieniczną i ciasteczkiem, które zabrał z torby swojej mamy. Wiedział, że słodkości najlepiej poprawiają humor, przynajmniej jemu.

- Ceść - powiedział wesoło i wyciągnął w jej stronę swoją małą rączkę - mas - dodał podając jej przyniesione rzeczy.

Ammy spojrzała na niego zszokowana, a później odszukała wzrokiem siedzącą na ławeczce dziewczynę. Bella uśmiechnęła się do dziewczynki szeroki, a ta nie mogła nie odwzajemnić tego uśmiechu. Caleb natomiast pobiegł znów w stronę mamy i zabrał z jej torebki kolejne ciasteczka. Jedno z nich wsadził sobie zadowolony do buzi, a z drugim pobiegł w stronę Amelii.

- Mama daja - powiedział wesoło podając jej czekoladową przekąskę - mama tam - wskazał palcem na roześmianą brunetkę - oć, oć, mama faaaanaaa - wołał.

Chłopczyk dzięki temu, że Bella dużo do niego mówi, nauczył się wielu słów. Dziewczyna dobrze wiedziała jak uczyć dzieci nowych umiejętności, chociaż nie miała wykształcenia pedagogicznego. Lata spędzone wśród innych dzieciaków, w domu dziecka, zrobiły swoje.

- Nie - zaprotestowała Amelia - ty idź, ja tutaj zostanę - powiedziała smutno.

- Mama tam oć! - krzyczał ciągnąc ją za rączkę - oć, mama faaanaa.

Amelia spojrzała jeszcze raz w stronę roześmianej dziewczyny. Jej uśmiech wabił ją do tego stopnia, że zapragnęła schować się w jej ramionach. Isabella miała w sobie coś takiego, co przyciągało dzieci jak magnes. Cała była owym, przyciągającym je magnesem.

- Dobra - powiedziała w końcu zrezygnowana dziewczynka.

Amelia niepewnie spojrzała w stronę babci, a później uśmiechnęła się do kobiety. Pomyślała, że jeśli babcia, pozwoli jej zaprzyjaźnić się z tą dziewczyną, to będzie uczciwie i nie narazi się ojcu.

- Dobrze - przytaknęła szybko i już z wielkim uśmiechem na twarzy, pobiegła w stronę swojej babci.

Bella szybko schwyciła torbę i poprosiła Caleba, by trzymał się blisko niej. On nawet nie myślał, by odchodzić, trzymał się spódnicy swojej matki jak ostatniej deski ratunku.

- Dzień dobry - powiedziała wesoło Bella podchodząc do Esme - ta młoda dama mówi, że nie może ze mną rozmawiać, bo jestem obca - dziewczyna zachichotała, a Amelia jej zawtórowała - czy dostanę od pani oficjalne pozwolenie? - zapytała spoglądając ukradkiem na dziewczynkę - nazywam się Isabella Swan, a to mój synek, Caleb.

- Caleb, Caleb, Caleb - powtarzał swoje imię wesoło szczebiocząc - mama.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

Uśmiech dziecka

„Jako rodzice zawsze musimy mieć skrzydła wystarczająco duże, aby otoczyć nimi dzieci i osłonić je przed krzywdą czy bólem. To figuruje w naszym kontrakcie z Bogiem, kiedy bierzemy na siebie odpowiedzialność za ich życie.”

— Jonathan Carroll

 

Miniony dzień miał dla Belli i jej synka dodatkowe znaczenie. Sprawili, że na twarzy nieznanego im dotąd dziecka zjawił się uśmiech, uwielbiali działać w ten sposób na otoczenie.

- Niestety,, musimy już iść - zakomunikowała dziewczyna, gdy zaczęło się już ściemniać, a jej synek był wyraźnie gotowy do spania - miło było was poznać - ucałowała dziewczynkę, podnosząc ją i ściskając [przyjaźnie - dowidzenia Esme - powiedziała kobiecie, która właśnie trzymała w ramionach prawie śpiącego Caleba i odebrała go z jej rąk.

- Nie idźcie jeszcze - powiedziała cicho Amelia - nie chcę, abyście już sobie szli - dziewczynka ponownie zaczynała być smutna, Belli zaczęło krajać się serce.

Właśnie wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę, że szczęście w oczach małej było chwilowe i odejdzie wraz z nimi. Musiała więc zrobić coś, co zapewni tej dziewczynce, iż jeszcze się spotkają. Chciała, by Ammy skontaktowała się z nią, gdy będzie smutna, gdy będzie jej potrzebować.

Bella powoli wyjęła ze swojej torebki wizytówkę, którą zazwyczaj dawała przyszłym pracodawcom. Musiała jednak dać małej możliwość kontaktu ze sobą i swoim synkiem, gdy ta będzie tego chciała. Pokochała rudowłosą księżniczkę, o ślicznych czekoladowych oczach. Być może dlatego, że bardzo przypominała jej ją sama, gdy była w jej wieku.

- Amelio - zwróciła się w końcu do małej, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin