11
MICHAŁ BOYM
KAFRARIA
OPRAC. Marek Dankowski
K
afraria przez ojca Michała Boyma opisana, z misji mozambickiej 11 stycznia roku 1644. Kafraria to ziemia wielce rozległa, która zawiera też państwo Monomotapy. Rozciąga się od Przylądka Dobrej Nadziei po Mozambik oraz rzeki płynące w stronę Goa. Cały handel portugalski przypada tej krainie. Wszyscy Kafrowie - mężczyźni, kobiety, dzieci, chodzą nadzy, bez nakryć głowy. Mimo to już mężczyźni od pasa do kolan, kobiety zaś od piersi do kostek okrywają się barwnymi tkaninami, jakie Turcy sprzedają Europejczykom. Włosy ich są kędzierzawe; kobiety również nie mają długich włosów, jeśli zaś zdarzy się, że urosną, unoszą je przy pomocy grzebienia na kształt kapłańskiego biretu.
Lud jest niewolniczy, choć utalentowany. Są niewolnikami Portugalczyków. Kupowani są za płótna, już wspomniane, lub za srebro, które tu się wielce ceni, zwane patacas. Małych Kafrów wycenia się na trzy lub siedem scudów, takie też jest ich imię, jeśli są dobrze zbudowani i rośli cena wynosi dziesięć lub dwanaście. Liczni, przychwyceni na kradzieży, są sprzedawani przez swoich, inni znów przez rodziców, niewielu jest pochwyconych na wojnie, są też tacy, co za niszczenie prosa skazani zostali na niewolę, jeszcze innych pochwycono na drodze i doprowadzono do Portugalczyków. Jeśli zaś który z pojmanych rzekłby w obecności kupca, że jest człowiekiem wolnym, bądź niesprawiedliwie oddanym na sprzedaż, natychmiast zostałby zabity przez czarnego sprzedawcę. Dlatego to, w dobrej wierze, posiadają Luzytańczycy wielu wolnych ludzi w miejsce niewolników, chociaż wielu, Bóg to wie, skąd się bierze.
Wszyscy Kafrowie są koloru czarnego, znajdują się też brunatni; siwi i brodaci, ci o rudych włosach oraz starcy są okropni z wyglądu. Bardzo chętnie nacierają się tłuszczem, od którego błyszczy im skóra. Słońce, które tu mocno praży nie szkodzi ich głowom. Królów czy przywódców (których fumu zowią) mają wielu, ci prowadzą między sobą wojny. Na miasta, a raczej szałasy, bardzo rzadko się natrafia. Wędrują grupami i żywią się bądź znalezionym prosem (które ziarna ma większe od europejskich), bądź pochwytanymi, pieczonymi ludźmi. Spytany przeze mnie Kafr, kto go sprzedał, odrzekł: "inni Kafrowie, którzy chcieli mnie zjeść"; "Ty sam, jak często jadłeś ludzi?", "Dwa razy" rzekł "Raz głowę pewnego, innym razem nogi drugiego". Inny opowiadał, że trzy razy zjadł pieczonego człowieka.
Nocą rozpalają ogromne ogniska, które są widoczne wokół Mozambiku. Ich naczelny władca, zwany Maraviusz, panuje od Przylądka Dobrej Nadziei. Gdy umiera, według obyczaju, ciało jego wkładane jest do jamy, do której wchodzą też konkubiny władcy, krewni, przyjaciele i drużyna. Całkiem niedawno około pięć tysięcy, na znak umiłowania króla, zginęło w ten sposób, zasypanych ziemią. Władcę (tak jak mają zwyczaj czynić i z innymi Kaframi) zaopatrują w garść prosa i garść mąki.
Opowiadał Pilotus, że przed paru laty, gdy rozbitkowie naprawiali statek przy Przylądku Dobrej Nadziei i aby ludzi ze statku zwołać bili w dzwon "Zbiegli się", powiada "liczni Kafrowie na ten dziwny dźwięk a spośród nich jeden podszedł bliżej, kiedyś niewolnik pewnego Luzytańczyka. Odezwał się w mowie portugalskiej i rzekł, że poznał ludzi, którzy tu są, że jest zięciem króla i że znalazł się tu z powodu burzy, która rozbiła statek indyjski [na którym płynął] u tych wybrzeży; gdy wszyscy zatonęli on jeden ocalał, porzucony na brzegu, gdzie wreszcie znaleźli go Kafrowie i gdzie, gdy zatroszczono się o niego, odzyskał zdrowie. Nadto, ponieważ potrafi przepowiadać burze, wiatry i deszcze jest ceniony i drogi królowi i stał się jego zięciem. Tak więc co wy tu robicie i czego chcecie? Wtedy owi [rozbitkowie] zażądali krów i byków; gdy nie odmówili zwykłej zapłaty obiecał im to wszystko. Dali 40 sztabek spiżu, albowiem złoto tu nie jest cenione, z powodu niewiedzy. Nieoczekiwanie doprowadzonych zostało 40 krów. W końcu przybył sam król, nakłoniony przez swego zięcia, który oznajmił mu, że Luzytańczycy są jego krewnymi, co potwierdził powierzonymi mu przez nich pieniędzmi, albowiem w tych stronach nawet żona nie powierza pieniędzy swojemu mężowi. Król wciąż przypatrywał się dzwonkowi, podziwiając jego dźwięk zawiesił go sobie na szyi i, uderzając weń z wielką własną i swoich ludzi lubością, obszedł obóz Portugalczyków. W końcu, przyjrzawszy się z podziwem armatom i przestraszywszy się grzmotu, jaki wydają, odszedł".
Wojny prowadzą pieszo. Broń ich stanowi azagalha (jest to prosty kij z żelaznym ostrzem na końcu, na kształt szerokiej dzidy), łuk (zagięty drzewiec, z pociągniętą woskiem liną), strzały z trzciny, bez piór (te bowiem dla ozdoby, z jakiegokolwiek ptaka, również z kury, wtykają sobie we włosy na głowie). Strzały zakończone są żelaznym ostrzem, a ponieważ są walcowate, bardzo szybko lecą. Czasem je zatruwają. Sam widziałem przymocowany do łuku korzeń i otrzymałem od pewnego czarnego kawałek w zamian za medalik. Jest to doskonały lek dla rannych, nawet dla ukąszonych przez węża, służy na wszelkie zatrucia. Starty kamieniem lub żuty korzeń ów (zwany mitambo), zaaplikowany w ciągu trzech do czterech dni leczy człowieka z każdej rany śmiertelnej. Tak więc, gdy Kafr poczuje, że ugodziła go strzała lub azagalha, jeśli nie umrze od razu, sam, bądź osoby będące w pobliżu, aplikują owo remedium, a ten z pewnością unika śmierci.
Sądy sprawują w taki sposób. Gdy umiera komuś ojciec lub matka natychmiast biegną do czarownika bądź wiedźmy i mówią, iż rodzic ich zmarł i, że z tym i owym był w nieprzyjaźni. Czarownik rzuca losy (czasem, zanim jeszcze przybyły wyjawi swoją sprawę, publicznie oświadcza ludziom z czym ów przyszedł), następnie wróży i podaje imię zabójcy. Kafr udaje się tedy do fumu, a więc do władcy, i oskarża wroga swego ojca. Wyszukiwane jest w lesie zioło trujące, zwane moabi, którym władca nakazuje oskarżonego napoić. Jeśli wypije i po 24 godzinach, dzięki wymiotom wychodzi [z próby] zdrowy, ogłasza się jego niewinność. Jeżeli odmówi, mogą pozbawić go dóbr, przeważnie jednak zostaje zamordowany, bądź w niedługim czasie umiera otruty i jest rzeczą właściwie niemożliwą nawet chrześcijańskich Kafarów przekonać, iż sądzenie w ten sposób jest niesprawiedliwe. Czasem, zgromadzeni przez swego fumu, polują na bawoły i lwy, z wielka swoich stratą. W takich okolicznościach, całkiem niedawno, bardzo dziki lew został otoczony przez Kafrów i gdy zabił wielu i szukał wyjścia, fumu, aby nie sprowadzić na swą drużynę jeszcze większej straty, nakazał uczynić przejście w tej części, do której zbliżało się zwierze, ów jednak, gdy to spostrzegł, rzucił się w tył gdzie był największy tłum ludzi, wielu poranił i zabił. W końcu jednak, ugodzony przez jakiegoś Kafra strzałą, padł martwy.
Na słonie polują w taki oto sposób. Idzie do lasu 6 lub 8 z azalgaha, to znaczy dzidami; dwóch z tyłu, dwóch po bokach, dwóch z przodu, z pewnej odległości, aby słoń nie mógł ich dosięgnąć, zabiegają go i tak mówią do zwierza: "Wiemy, potężny słoniu, że niełatwo cię pokonać, my jednak pragniemy sprawdzić twą siłę i moc. a więc broń się". W tym samym czasie dwóch podbiega i wraża w niego strzały lub włócznie, gdy ów zwróci się w stronę rany i bólu [jaki ta sprawia]: zwrot ten jest dla niego trudny, albowiem brak mu kręgów do tego przystosowanych; wtedy owi Kafrowie, którzy stali z przodu przekłuwają mu boki, gdy ten odwróci się by ich zabić, ci, co byli po bokach, powalają go. I tak, biedaczysko, pada z wycieńczenia i zostaje zabity. Dwa kły, których nieraz i dwóch mężów nieść nie jest w stanie, wyrywają, mięso zaś, które, jak powiadają, jest niesmaczne, zjadają. Włosie z ogona, które jest dość grube, wyrywają i noszą jako naramienniki. Jest u nich w zwyczaju, także wśród najuboższych, nosić na szyi szklane paciorki, bądź wieniec, kobiety zaś przystrajają się czarnymi, kółkami z kości słoniowej, bądź złotymi i srebrnymi. Chrześcijanie zawieszają na szyi medaliki bądź relikwiarze, które niezwykle cenią. Dlatego to, jeżeli słoń wyczuje tego rodzaju ludzi, umyka w najgłębsze ostępy leśne, wyrywając drzewa z korzeniami.
Mozambik to mała wyspa, której obwód mierzy jedną milę włoską. Obfituje w piasek i słoną wodę morską. Rosną tu palmy, które wydają kokosy, inaczej zwane orzechami indyjskimi (napisano o tym obszernie w atlasie Jansona przy Cejlonie). Sam kokos jest jak moja głowa, nie ma w środku jądra jak nasze orzechy, lecz kiedy owoc jest jeszcze niedojrzały, posiada jeden kielich wody słodko- kwaskowej. Na upały pod wieczór napój to orzeźwiający, zwany lagna. Gdy dojrzeje nazywają go kokosem. Zawiera miąższ, z którego uzyskują olej i trochę wody, która jest ciepła. Z kory robią nici i liny, żagle zaś wyrabiają z liści. Zanim uformują się owe orzechy, wyrasta z pnia krzew, w postaci konaru czy rożka obfitości, rdzeń jego jest biały i słodki; otrzymują z niego płyn, który zowią sura i który pełni rolę alkoholu. Zapalony zajmuje się ogniem, wystawiony na słońce zmienia się w ocet. Liśćmi palmy zdobią i okrywają kościoły. Nie ma na Mozambiku domu, który by nie był pokryty suchymi liśćmi palmy jak słomą. Jest to znakomita przynęta dla ognia. Szałasy Kafrów są uformowane w okrąg, wokół wkopanego drąga, czasem wylepiane gliną, aby dziur nie było widać. Biedna to mieścina, nie ma wody słodkiej; jeśli pszenicy, prosa czy ryżu skądś nie otrzyma, przymiera głodem. Posiada trzy, cztery cysterny zbierające wodę deszczową. Jednak bardzo rzadko tu pada, raz, najwyżej dwa razy w miesiącu. Wszelkich innych owoców, jakie są w Europie, nie posiada. Po przeciwnej stronie, którą nazywają Cabacera i która należy do kontynentu Afryki, rosną złote jabłuszka i melogranaty. Obfituje ona w lasy pełne zwierza.
Mieszkańców Mozambiku jest co najwyżej 60-ciu, są to Luzytańczycy, ojcowie rodzin. Nie ma tu rzemieślników, jedynie krawiec i fryzjer. Buty sprowadza się z Goa. Poza tym bardzo rzadko jedzą mięso, albowiem brak zawodowego rzeźnika. Żyją samym ryżem, który przybywa tu z Goa. Mało jest tu chleba, wypieka się go bez zaczynu; dostępny jest tylko dla zamożnych. Bułka, którą w Polsce sprzedaje się za szeląga, ma tu cenę 4 groszy. Czasem z Wyspy św. Wawrzyńca, to znaczy z Madagaskaru, przywozi się kozły. Są tu też krowy jak i trochę fig, długich na kształt wskazującego palca, gdy dojrzeją maja woń poziomek. Ryb, gdyby ludzie nie byli leniwi, byłoby pod dostatkiem, tak jak ślimaków i raków. Luzytańczycy jednak gardzą wykonywaniem jakiejkolwiek pracy, dlatego to żyją bardzo ubogo. Gdy tylko przybywają [na wyspę] czynią się fidalgos, czyli szlachcicami, a ponieważ wśród Kafrów, dzikich ludzi, przebywają, tych w ogóle nie kształcą i sami cierpią głód i nędzę. Nikt tu nie orze, nikt nie bronuje, nie sieje i nie sadzi. Nie ma tu owiec ani żadnych produktów mlecznych, są tylko lasy pełne dzikiego zwierza. Czasem ścinają przy pomocy swoich Kafrów czarne drzewo (heban gorszego gatunku niż abisyński) i jeśli nadarzy się okazja, co ma miejsce bardzo rzadko, sprzedają. Doprawdy, można powiedzieć o wyspie, że jest tak bardzo uboga z winy ludzi, którzy ją zamieszkują, zaniedbania, opieszałości i lenistwa. Można spotkać małe łodzie, które nazywają canoa, wykonane z jednego, wydrążonego pnia (u nas zwane czółna). W takim porcie, który mógłby ludzi przedsiębiorczych wzbogacić, sprzedają wielkie kły słoniowe mniej więcej za 100 talarów, w zależności od wagi. Znoszone są one przez Kafrów z Seny.
Sena jest to region afrykański, położony blisko Mozambiku, bardzo żyzny. Ma wiele rzek żeglownych, obfituje w pszenicę, woły i złoto. Osiadło tam kilku Portugalczyków. Król tych ziem, chociaż jest ich przyjacielem, pod utratą szyi zakazał swoim wyjawiać, gdzie są wielkie kopalnie. Jeśli by zaś ktoś przypadkiem je odkrył nakazał dokładniej ukryć. Znalezione kawałki złota pozwolił wymieniać na broń i kawałki sukna. Złoto to ma małą domieszkę brązu i miedzi, nie wytapiają go, lecz jedynie wypłukują w wodzie. Drobiny i złoty piasek, które wydobywają z dna, są dobrze suszone na słońcu. Bitego złota, czyli złotej monety ogólnie przyjętej, brak w Mozambiku, jak i w całych Indiach, lecz, gdy ktoś je [monety] przyniesie, są ważone i wyceniane w wartości skudów. Tak samo i bryły złota są ważone niczym kruszce lub złote kamyczki. Fałszuje je szajka działająca w Mozambiku, z brązu i miedzi.
Mówi się, że mrówki na lądzie afrykańskim, po przeciwnej stronie Mozambiku, budują góry, zresztą w bardzo krótkim czasie. Płótna, ubrania, buty i cokolwiek znajdą, niszczą, tak więc nic w całości nie zostaje. Jednak sól, gdy obsypie się nią rzeczy, konserwuje i powstrzymuje mrówki przed podejściem.
Długich liści, które są do tego wystarczająco silne, używają w miejsce lin. Beczki nimi związane można bezpiecznie nosić. Piór kurzych używają jako igły, kury są nieliczne i przy tym małe, ich jaja są ledwie większe od gołębich. Wielka jest ilość tygrysów w lasach. Wieczorną porą, gdy biją dzwony na Ave Maria, przybywają na cmentarz, pogrzebane tam trupy wygrzebują i nocą pożerają. Gdy ludzi za dnia zobaczą, uciekają, lecz, gdy ktoś byłby sam, doskakują mu do szyi od tyłu i duszą.
Gdy Kafrowie pozdrawiają się, na znak szacunku padają na wznak i biją się w biodra dwa razy obiema dłonią. Wtedy ten, który jest pozdrawiany, na znak zadowolenia "odklaskuje" przyjacielowi. Gdy rozmawiają, wzajemnie, co słowo, głoskę "u" wymawiają, co jest znakiem zainteresowania, jeśli tego nie uczynią, uważają swą mowę za niezadowalającą. Kafrowie są bardzo wierni swoim panom. Jeśli zdarzy się, że któryś z nich ucieknie i pan wyśle innego Kafra ze swoim kapeluszem i tymi słowami: "Pan nasz pozostał z odkrytą głową, pragnie, abyś go nakrył tym kapeluszem", natychmiast wraca, prosi o łaskę i ją otrzymuje. Gdy Kafr dowie się, że ktoś sprzeciwił się jego panu, chociaż pan nie każe, czyha na tego człowieka i w końcu zakłuwa. Kafrowie są wielkimi złodziejami, jednak nie na swojej ziemi, gdzie przestępstwo karze się śmiercią. Żywią się jedynie prosem, które jest im każdego dnia, w stałej ilości dawane przez panów. O nic więcej nie dbają. Zapytani: "Co lepsze, chleb, ryż czy proso?" odpowiadają "Chleb wypełnia brzuch i przechodzi, podobnie ryż, jedynie proso wypełnia i zostaje", tak wiec sieją jedynie proso (mięso zaś chętnie spożywają, jakiekolwiek by było, mogą to być nawet węże; skórę wołów pieką i zjadają, piją także ukradkiem wino). Pewien człowiek (mówi się, że Wenecjanin) zwrócił uwagę, że w Sena nie jest znana pszenica, co wydało się nieprawdopodobne, albowiem wiele innych upraw udaje się, jedynie ta jedna nie rośnie. Tak więc wziął dwanaście poletek i obsiewał je, każde w danym miesiącu i odkrył, że pszenica zasiana w marcu była najlepsza. Od tej pory Sena ma pszenicę, którą już i sami Kafrowie sieją, jednak w Mozambiku za leniwi są na to Portugalczycy. Złote jabłka, jeśli dopiszą opady, dojrzewają tu dwukrotnie.
Gaj palmowy jest miejscem, gdzie sadzi się palmy. Kokos zakopują w ziemi, wyrasta przez lata w drzewo i co siedem lat daje owoc. Palma natomiast zwykle w ciągu miesiąca wydaje owoc. Lilia afrykańska jest bardzo piękna, czerwonego i białego koloru. Ananas jest najlepszym owocem strefy kontynentalnej o wybornym smaku i woni, według mnie może obniżać gorączkę ze względu na orzeźwiające właściwości. Rodzi się na ziemi, przy liściach swojego pnia, które wraz z pniem po raz drugi zakopane dają owoce w grudniu następnego roku. Przedstawiam obraz jednego i drugiego. Owoc cazio, na kształt serduszka, jest niesmaczny, o wielkości orzecha. Ziarno jest lepsze od niego samego, sól czyni jego gorzko-ostry smak znośnym. Na pierwszy rzut oka przypominają europejskie jabłka. Jabłek tu nie ma, tak samo gruszek ani śliwek. Winna latorośl rodziłaby winogrona, gdyby jej gałązki były pielęgnowane i podwiązywane. Olej i wino w całych Indiach pochodzi z Europy. Wieprzy tu niewiele i są bardzo drogie, a wszystko to z lenistwa ludzi. I tak, na tej nędznej ziemi, z głodu, pragnienia, upalnego i parnego powietrza, jakichś dwóch lub trzech każdego dnia umiera, mimo, że mieszkańców i tak tu niewielu.
Chrześcijan w tych stronach niewielu, chociaż zbiory duże, brak robotników. Chrześcijanami są bądź Luzytańczycy bądź Kafrowie. Ci ostatni żadnego boga nie wyznają, nie praktykują żadnej religii, dbają o swój brzuch i służą panom. Napełnić brzuch prosem to całe ich szczęście, jednak miłość wśród tych barbarzyńców czci się wielce. Gdy Kafr posiada kawałek jedzenia, nie wiem jak mały, podzieli się ze stojącymi obok Kaframi, choćby została dla niego tylko odrobina. Luzytańczycy, gdy utrzymują wielu Kafrów, uważani są za bogaczy. Niewolnicy ci udają się na barkach do Cabacera po wodę i drzewo, wodą napełniają beczki. Jedna beczka wody kosztuje na Mozambiku skuda. Poza tym dni płyną tu nudno, chyba że pan nocą gdzieś się udaje, wtedy bowiem z łukiem, strzałami i włóczniami ruszają wraz z nim. Znak św. krzyża z pewnym wysiłkiem pojmują, nauczyliby się i innych tajemnic wiary, gdyby byli uczeni, lecz niedbali w tej sprawie panowie nie uświadamiają ich, a nawet o to nie zabiegają. Niektórzy przez zaniedbanie bez chrztu umierają. Sami Luzytańczycy rzadko przystępują do sakramentów, lecz niemal codziennie biorą udział we mszy św. Żony ich raz tylko, w dni świąteczne, nocą, tuż przed jutrzenką, są zanoszone na mszę w lektykach, w korowodzie czarnych. Zaraz po końcu mszy odchodzą i więcej nie pokazują się w świątyni, nie przychodzą na kazania ani na katechizację, tylko na Wielkanoc przystępują do spowiedzi. O czarnych, żeby przeszli na wiarę chrześcijańską, nikt nie dba, a ponieważ bardzo liczni są Kafrowie, nie znają ich nawet właśni panowie, gdy więc Kafr umiera bez sakramentu, pan nie myśli obwiniać za to siebie. Wszelkie największe ciężary noszą Kafrowie, albowiem nie ma tu jucznych zwierząt. Trzymają parasole nad głowami panów dla ochrony przed zbyt silnym słońcem. Noszą ich w lektykach nakrytych skórą tygrysią. Otoczony opieką ma klucz zawieszony na szyi na złotym łańcuszku, klucz ten jest od spiżarni, oraz diadem przyozdobiony dwoma lub trzema medalikami. Każdy chrześcijański Kafr, ile tylko posiada medalików, zawiesza na siebie i bardzo się cieszy gdy mu je ktoś daje; kładzie na oczy, chwyta obiema rękoma, tak jak i wszystko inne.
Jest w zwyczaju u Luzytańczyków (tak jak było niegdyś w kościele greckim) kłaść na rozciągniętym na grobie kirze wino i chleb i inne słodkości oraz zapalone świeczki. W Dniu Śmierci Pańskiej kapłani, odprawiwszy mszę, udają się z kościoła do poszczególnych grobów i odmawiają modlitwę za zmarłego, pokrapiając mogiłę wodą święconą. Nie biją w dzwony na podniesienie w Dzień Zaduszny. Kafrowie i ich kobiety biorą wodę święconą w pięści i wylewają na groby. Portugalki zanurzają przepaski i wyciskają zeń św. wodę nad grobami. Jeśli ktoś ukochał zmarłego szczególnie mogiłę oblewa jeszcze szczodrzej. Grzebią zmarłego w dołach wykopanych w ziemi kościelnej, owiniętego w tkaninę, zasypują ziemią lub zalewają cementem. Najbardziej obawiają się Kafrowie św. Antoniego z Padwy. Gdy Luzytańczyk traci niewolnika i to dlatego, że ów jest nikczemny, zbiega powierza św. Antoniemu. Po paru dniach, ów zbiegły niewolnik, znajdowany jest w najbliższym kościele, zamknięty i przywiązany do ołtarza. Zapytany, jak to się stało i kto go przywiązał, odpowiada, że zupełnie nie wie i dlatego to Kafrowie ciągle między sobą szepczą: mancibo Portughese he hum grande embrolhador pera os Cafres, co znaczy „Doprawdy młodzieniec ów (Portugalczycy malują Świętego z wygoloną brodą i wąsami) jest wrogiem Kafrów”. Sakramenty święte odprawiane są licznie, zwłaszcza w okresie Wielkanocy. Jest w zwyczaju, co kiedyś sam zauważyłem pod koniec mszy, że kobiety kafarskie podchodzą pod ołtarz z dziećmi: zwykle noszą swoje maleństwa na plecach, jak ciężary, stąd też na skutek ciągłych uderzeń spłaszcza się im nos i trudno znaleźć Kafra, który by nie miał płaskiego nosa; jak więc powiedziałem, podchodzą do ołtarza i proszą o odmówienie nad ich dziećmi Ewangelii do Błogosławionej Dziewicy. Wykryto, iż jacyś Maurowie przedostają się na Senę w odzieniu marynarzy, aby głosić swoją wiarę. Wielu z nich jest szczerze oddanych Dziewicy, której cudowny wizerunek znajduje się w Bazaini. Kiedy wypytywałem jednego Maura czy widział Dziewicę z Bazaini, natychmiast opuścił głowę uniżenie i odparł a quella Virgem he huma grande Seniora. Jej wizerunek uczynił wspaniały cud tego rodzaju. Jakiś Portugalczyk posłał Kafra, aby kupił wino, jednak ten wracając do domu, już po dokonaniu zakupu, upuścił dzban i rozbił. Zalał się łzami i zawodząc ze strachu przed chłostą, skierował się do pobliskiego kościoła. Ujrzał tam wizerunek Dziewicy i głośno zaszlochał, wtedy, napełniony nadzieją, wyszedł i odnalazł dzban, w tym samym miejscu, jeszcze piękniejszy i pełen wybornego wina. Pan, gdy skosztował trunku, zapytał go gdzie nabył tak świetny gatunek, albowiem na całym świecie nie znajdziesz lepszego. Ten twierdził, że sprzedał mu go ów kupiec, do którego został posłany; Gdy pan nie uwierzył i dla pewności dał mu pieniądze i chciał, aby zakupił więcej, wyjawił tajemnicę o cudzie, który to miał rzeczywiście miejsce. On sam, jak i paru innych, którzy się o tym dziwie dowiedzieli, nawrócił się na wiarę. Mówi się też o innym cudzie, jaki spotkał pewnego paralityka, do tego bardzo biednego. W tejże samej Bazaini, biedak ów, cały dzień męczony głodem, ubóstwem i chorobą, skierował się wieczorną porą ku drzwiom kościoła. W środku nocy otworzyły się wrota; wtedy wszedł pełzając i Panienkę, o której cudach tyle słyszał, poprosił o pożywienie, albowiem ciągle nie dojadał i przyszłoby mu umrzeć z głodu, jeśli by nie otrzymał pomocy. Wtedy Dziewica poprosiła swego syna o jałmużnę i wspomożenie dla tego biedaka. Dzieciątko Jezus wyciągnęło swoją błogosławiącą [prawą] dłoń z jedzeniem i rzekło tymi słowy: "Podejdź tu i weź". "Nie jestem w stanie Panie - odparł kaleka - albowiem mam chrome nogi". "Podnieś się, na ile możesz" powiedział Chrystus. Wtedy ten podczołgał się i wyciągnął lewą dłoń; "Nie tą - rzekł Pan - lecz prawą podaj". "Nie mogę Panie". "Spróbuj!" odparł Syn Boży. Tak też zrobił i wraz z pokarmem otrzymał zdrowie. Z wielką radością, wzruszony cudownym doznaniem, przyjął wiarę. Sam nie wiem kto, w sam Dzień Zwiastowania, przy kościele Franciszkanów, ustanowił "grę szczęścia" w celu przyciągnięcia ludu (kładzie się do urny kartki, kilka zapisanych wśród wielu pustych, następnie ciągnie się trzy razy po kolei losy); trzech tedy pogan, trzy razy po kolei, wyciąga karty z losami. Przyrzekają przy tym Błogosławionej Panience z Bazaini określoną jałmużnę, jeśli by któremu dopisała fortuna. Ktoś wygrać może srebrny talerzyk, inni znów złote pierścienie, a wszystko jest wydawane.
Portugalki nie przychodzą na nabożeństwa, chyba że nocą, w towarzystwie wielkiego zastępu Murzynek; niosą ze sobą ogień i, gdy wchodzą, bądź wychodzą z kościoła, spalają na znak szacunku kadzidło. Chorzy Chrześcijanie na koniec mszy posyłają wodę, którą obmywano kielich, w którym konsekrowano krew pańską; jeśli który się jej napije wyzwolony zostaje z febry. Odpusty trwają co najmniej od wczesnego wieczora aż do południa. Nie śpiewają wtedy Nieszporów, ani nikt nie przychodzi do kościoła. Podczas żadnej z mszy śpiewanych nie usłyszysz prefacji, skoro zaś ksiądz wypowie w trakcie mszy "Pokój Pański" dziekan obejmuje go obiema rękoma, następnie podchodzi do subdziekana i czyni to samo. Jest na Mozambiku trzech ojców Towarzystwa [Jezusowego], zajmują się oni również szpitalem. Zachowały się mury starożytnego szpitala, w którym chorym posługiwał św. Franciszek Ksawery. Nasi duchowni słuchają spowiedzi i nauczają ludzi katechizmu, prowadzą jedną szkołę, do której uczęszczają dzieci portugalskie. Czwarty ojciec zarządza dwoma kościołami położonymi na przeciwległym brzegu, w Cabacera, naucza Kafrów, słucha spowiedzi i sprawuje inne sakramenty. Osobiście, w dni świąteczne, dwukrotnie odprawia mszę, lecz niewielu jest tam ludzi z obawy przed dzikimi zwierzętami.
Dowiedziałem się, że Kafrowie czczą, niczym bóstwa, swoich czarowników. Różnokolorowe tkaniny zanoszą do lasu i ukrywają pod określonymi drzewami, pozostałe płótna zabierają ze sobą. Odnalazłszy czarownika okazują mu zwykłe pozdrowienie i nic więcej nie mówią. Wtedy czarownik, jeśli jest "natchniony" przez diabła, mówi, że on [Kafer] przychodzi żeby wystawić go [czarownika] na próbę, tyle tkanin przynosi, a tyle ukrył w lesie pod tym to i tym drzewem, a tyle zatrzymał dla siebie. Wtedy Kafr wyjawia prawdę, uderza w dłonie i podaje przyczynę swego przyjścia. Prosi o przepowiednie dotyczące jego spraw.
Czasem Kafrowie są posyłani przez swych panów z określoną miarą złota, którą zowią pasta; warte czasem nawet do 30 tysięcy kruzados. Otrzymuje niekiedy 10 takich pasta i prosi pana o barwne tkaniny, które wymienia na wiktuały. Jeśli zaś odmówi tego pan, nie chce odejść. Są do tego stopnia uczciwi, że nic z tego, co zostało im powierzone, nie kradną, nawet oddawszy rachunki, jeżeli pan nie pyta o złoto, ani o to jak wiele wydał, oddają mu nie uszczuplone. Kobiety łowią ryby chustami w dolinach rzecznych.
AWM