George_Martin_-_Piaseczniki_(www.ksiazki4u.prv.pl).rtf

(117 KB) Pobierz
Piaseczniki

Książka pobrana ze strony

http://www.ksiazki4u.prv.pl

 

 

George R. R. Martin

 

Piaseczniki

 

 

 

 

 

Simon Kress mieszkał samotnie w obracającym się w ruinę dworze wśród suchych, skalistych wzgórz, 50 kilometrów od miasta. Nie miał więc sąsiadów, których mógłby, niespodziewanie zmuszony przez interesy do wyjazdu, obarczyć swoimi zwierzętami. Z sokołem-padlinożercą nie było kłopotu - zagnieździł się w nieużywanej dzwonnicy i zwykle sam zdobywał sobie pożywienie. Pełzacza Kress wygnał na zewnątrz i pozostawił własnemu losowi - mały potworek będzie się obżerał skalnikami, ślimakami i ptakami. Największy problem stanowiło akwarium, wypełnione najprawdziwszymi ziemskimi piraniami. W końcu Kress po prostu wrzucił tam udziec wołowy. Jeśli zostałby zatrzymany na dłużej, piranie mogły pożerać się wzajemnie. Robiły to już wcześniej. To go bawiło.

Niestety, tym razem zatrzymano go znacznie dłużej niż ostatnim razem. Gdy wreszcie wrócił, wszystkie ryby były już martwe. Martwy był również sokół-padlinożerca. Pożarł go pełzacz wspiąwszy się na dzwonnice. Simon się zirytował.

Następnego dnia poleciał do Asgardu. Asgard był największym miastem Balduru, szczycił się również posiadaniem najstarszego i największego kosmoportu. Kress lubił imponować przyjaciołom zwierzakami, które były niezwykle interesujące i drogie, a Asgard był miejscem gdzie je można było kupić.

Jednak tym razem nie miał szczęścia. Właściciel, "Ksenopieszczoszków" zwinął interes, w "YEtlierane - Sprzedaż Zwierząt Domowych" usiłowano mu wcisnąć jeszcze jednego sokoła-padlinożercę, a "Tajemnicze Wody" nie miały do zaoferowania nic bardziej egzotycznego niż rekiny świetliste, Piranie i kałamarnice pająkowate. Kress już je wszystkie kiedyś miał - teraz chciał czegoś nowego.

Zmrok zastał go spacerującego po Tęczowym Bulwarze, w poszukiwaniu Miejsc, których dotychczas nie odwiedzał. Bulwar, leżący w bezpośrednim sąsiedztwie portu kosmicznego, obrzeżony był szeregami sklepów należących do firm importowych.

Wielkie magazyny wabiły długimi, imponującymi wystawami, z towarami spoczywającymi na filcowych poduszkach na tle ciemnych, dodających tajemniczości wnętrzu zasłon. Pomiędzy nimi tłoczyły się kantorki ze starzyzna - wąskie, obskurne sklepiki, których okna wystawowe były zawalone wszelkiego rodzaju pozabaldurskimi rupieciami.

Potem, już bardzo blisko portu natknął się na sklep, który był inny. Kress nigdy przedtem tu nie był. Sklep zajmował niewielki, parterowy budynek, wciśnięty miedzy euforia-bar a burdel-świątynię Sióstr Tajemnicy. Im bliżej końca, tym bardziej podejrzany stawał się Tęczowy Bulwar. Sklep był niezwykły. Frapujący.

Wystawy wypełniała mgła, raz bladoczerwona, raz szara jak prawdziwa, to znów połyskująca i złota. Kłębiła się wirowała i delikatnie jaśniała od wewnątrz. Kress przelotnie dostrzegał na wystawie jakieś rzeczy - maszyny, dzieła sztuki, inne przedmioty, których nie potrafił rozpoznać, gdyż niczemu nie mógł się dokładnie przyjrzeć. Mgła krążyła wokół nich zmysłowo, ukazując fragment to jednej, to następnej rzeczy. potem znów osnuwając wszystko. To było intrygujące.

Gdy tak patrzył, mgła zaczęła formować się w litery. Tylko jedno słowo naraz. Kress stał i czytał:

WO I SHADE. IMIPORT. ARTEFAKTY. SZTUKA. ZWIERZĘTA I INNE.

Litery się zatrzymały. Poprzez mgłę dostrzegł jakiś ruch. To mu wystarczyło. To oraz słowo "zwierzęta" w reklamie. Przerzucił spacerowa pelerynę przez ramie i wszedł do sklepu.

Wewnątrz poczuł się zdezorientowany. Pomieszczenie wyglądało na ogromne, znacznie większe, niż mógłby sądzić po stosunkowo umiarkowanej wielkości ścianie frontowej. Było rozjaśnione przyćmionym światłem, ciche i spokojne. Sufit stanowiła panorama gwiezdna, z mgławicami spiralnymi, bardzo ciemna i realistyczna, bardzo piękna. Delikatne podświetlenie kontuarów podkreślało walory wyłożonych w nich przedmiotów. Snująca się nisko mgła wyściełała podłogę niby dywan. Miejscami sięgała Kressowi niemal do kolan, przy każdym kroku wirując wokół nóg.

- Czym mogę panu służyć?

Kobieta zdała się wyłonić prosto z mgły. Wysoka, chuda i blada, ubrana w praktyczny, szary kombinezon i dziwna, małą czapeczkę, przesuniętą mocno na tył głowy.

- Pani jest Wo czy Shade? - spytal Kress. - Czy może tylko ekspedientka?

- Jala Wo do usług - odpowiedziała. - Shade nie widuje się z klientami. Nie zatrudniamy ekspedientów.

- Macie całkiem spory sklep. Dziwne, że nigdy przedtem o was nie słyszałem.

- Tutaj, na Baldurze, otworzyliśmy filię dopiero niedawno. Mamy jednak sklepy na innych planetach. Co mogę panu sprzedać? Może dzieło sztuki? Wygląda pan na kolekcjonera. Posiadamy wspaniale rzeźby w krysztale z Nor T'alush.

- Nie - powiedział Simon Kress. - Mam już wszystkie rzeźby w krysztale, które chcę mieć. Przyszedłem tu rozejrzeć się za jakąś maskotką.

- Żywą?

- Tak.

- Obcą?

- Oczywiście.

- Mamy do sprzedania przedrzeźniacza. Ze światów Celii. Milutka mała małpka. Nie tylko nauczy się mówić, ale po pewnym czasie będzie naśladować pański głos, jego modulację, również pańskie gesty, nawet mimikę twarzy.

- Milutka - powiedział Kress. - I pospolita. Takie cechy nie są mi potrzebne. Ja chcę czegoś egzotycznego. Naprawdę niezwykłego. I nie milutkiego. Nie cierpię milutkich zwierząt. Mam w tej chwili pełzacza. Importowanego z Cotho, za niemałe pieniądze. Od czasu do czasu karmię go zbędnym kocim pomiotem. Oto co myślę na temat stworzeń m i l u t k i c h. Czy wyraziłem się dostatecznie jasno?

Wo uśmiechnęła się zagadkowo.

- Czy miał pan kiedyś zwierze - spytała - które by panu oddawało boską cześć?

Kress skrzywił się.

- Och, od czasu do czasu: Ja nie potrzebuję uwielbienia, tylko rozrywki.

- Nie zrozumiał mnie pan - powiedziała, ciągle z tym dziwnym uśmiechem na ustach. - Mam na myśli boską cześć zupełnie dosłownie.

- O czym Pani mówi?

- Sądzę że mam coś akurat dla pana. Proszę iść za mną.

Poprowadziła go pomiędzy świetlistymi kontuarami, potem wzdłuż długiego, zasnutego mgłą przejścia pod fałszywymi gwiazdozbiorami. Przez ścianę z mgły weszli do innej części sklepu i zatrzymali się przed dużym, plastykowym pojemnikiem.

- Akwarium - pomyślał Kress.

Wo przywołała go gestem ręki. Podszedł bliżej i zobaczył, ze się mylił. To było terrarium. Wewnątrz znajdowała się miniaturowa pustynia o powierzchni około dwóch metrów kwadratowych. W słabym, czerwonym świetle jasny piasek połyskiwał niezdecydowanym szkarłatem. Skały: bazalt, kwarc, granit. W każdym rogu pojemnika stał zamek.

Kress zamrugał, popatrzył uważniej, zrobił poprawkę - stały tylko trzy zamki. Czwarty obsunął się, był potrzaskaną, żałosną ruiną. Pozostałe trzy, wzniesione z kamienia i piasku, były nieforemne, ale nietknięte. Na ich blankach, w zaokrąglonych portykach roiły się maleńkie stworzenia. Kress przycisnął twarz do plastyku.

- Owady? - spytał.

- Nie. Ta forma życia jest znacznie bardziej skomplikowana. Również inteligentniejsza. O wiele mądrzejsza od pańskiego pełzacza. To piaseczniki, tak się nazywają.

- Insekty - powiedział Kress, odsuwając się od pojemnika.

- Nie obchodzi mnie jak bardzo są skomplikowane. - Zrobił niezadowoloną minę.

- I niech pani łaskawie nie próbuje mnie ogłupiać bajkami o ich inteligencji. Są zbyt małe, by posiadać cokolwiek ponad najprostsze zawiązki mózgowe.

- Działa jedna, wspólna dla całego mrowiska świadomość - powiedziała Wo. - Dla jednego zamku, w ich przypadku. W tym pojemniku są w rzeczywistości tylko trzy organizmy. Czwarty zmarł. Widzi pan, jego zamek jest zrujnowany.

Kress spojrzał na pojemnik.

- Wspólna świadomość, tak? Interesujące. - Znowu się skrzywił. - Mimo wszystko to nic innego jak tylko przesadzonych rozmiarów ferma mrówcza. Miałem nadzieję na coś lepszego.

- One toczą wojny

- Wojny? Hmm. - Kress znowu przyjrzał się pojemnikowi.

- Proszę zwrócić uwagę na kolory,- powiedziała Wo, wskazując stworzenia na najbliższym zamku. Jedno z nich wspinało się i na ścianę pojemnika. Kress obejrzał je dokładnie. W dalszym ciągu widział w nim tylko owada. Maleńkiego, długości paznokcia, sześcionożnego, z sześcioma mikroskopijnymi oczkami osadzonymi wokół tułowia. Groźnie wyglądające szczypce rozwierały się i zaciskały, a para długich, delikatnych czułków kreśliła w powietrzu skomplikowane wzory. Czułki, szczypce, oczy i odnóża były smolisto-czarne, jednak dominującym kolorem był ciemno pomarańczowy, barwa pancerza.

- To jest owad - powtórzył Kress.

- To nie jest owad - upierała się łagodnie Wo. - Gdy piasecznik osiąga większe rozmiary, pancerny egzoszkielet jest zrzucany. Jeżeli osiąga większe rozmiary. W pojemniku tej wielkości jest to niemożliwe. - Wzięła Kressa pod łokieć i poprowadziła wokół pojemnika ku następnemu zamkowi. - Proszę tutaj spojrzeć na kolory.

Spojrzał. Były inne: Te piaseczniki miały pancerz jasnoczerwony, czułki, szczypce, oczy i odnóża były żółte. Kress odszukał wzrokiem trzeci zamek. Jego mieszkańcy byli biali, z czerwonymi dodatkami.

- Wojny... - powiedział.

- Toczą wojny, jak już wspomniałam - Powiedziała Wo. - Zawierają nawet rozejmy i sojusze. To właśnie dzięki sojuszowi został zniszczony czwarty w tym pojemniku zamek. Czarne stawały się zbyt liczne, więc pozostałe połączyły siły, by je unicestwić.

Kress był ciągle sceptyczny.

- Zabawne, bez wątpienia... Ale owady również toczą wojny.

- Owady się nie modlą - powiedziała Wo.

- Co?

Wo uśmiechnęła się i wskazała na zamek. Kress przypatrzył mu się uważnie. W ścianie najwyższej wieży była wyrzeźbiona twarz. Rozpoznał ją. To była twarz Jali Wo.

- Jak...?

- Wyświetliłam wewnątrz pojemnika mój hologram i utrzymywałam go tam przez kilka dni. Oblicze boga, rozumie pan?

Piaseczniki mają zalążkowe zdolności psioniczne. Telepatia o niewielkim zasięgu. Karmię je, zawsze jestem w pobliżu, a one mnie wyczuwają i czczą, dekorując swe budowle moją twarzą. I jest na wszystkich zamkach, widzi pan? - Rzeczywiście była.

Twarz Jali Wo na ścianach zamków była pogodna i spokojna. I pełna życia. Kress zachwycił się artyzmem tych rzeźb.

- Jak one to robią?

- Przednie odnóża spełniają jednocześnie funkcje rąk. Mają nawet coś w rodzaju palców - trzy małe, giętkie wyrostki. Poza tym piaseczniki bardzo dobrze współpracują, zarówno w walce, jak i w pracy. Proszę pamiętać, że wszystkie osobniki tego samego koloru mają wspólną świadomość.

- Proszę mi coś więcej o nich opowiedzieć - powiedział Kress.

Wo uśmiechnęła się.

- Mamka żyje wewnątrz zamku. Mamka to moje dla niej określenie. Ta istota jest jednocześnie żołądkiem i rodzicielką. Ma wielkość pańskiej pięści i jest niezdolna do ruchu. Osobniki ruchome to robotnicy i wojownicy. Władcą jest mamka, królowa.

Właściwie ten podział na płci jest trochę mylący. Każdy zamek, rozpatrywany jako całość, jest jednym, hermafrodycznym osobnikiem.

- Co one jedzą?

- Ruchomi jedzą papkę - wstępnie przetrawione pożywienie, dostępne wewnątrz zamku. Dostają je od mamki, która uprzednio kilka dni nad nim pracuje. Ich żołądki nie zniosłyby niczego innego, tak więc jeżeli mamka umiera, one wszystkie wkrótce również giną. A mamka... mamce jest wszystko jedno, co je. Nie będzie to dla pana specjalnie kosztowne. Resztki ze stołu zupełnie wystarczą.

- A żywe pożywienie?

Wo wzruszyła ramionami.

- Tak, mamki zjadają ruchomych z innych zamków.

- Jestem zaintrygowany - przyznał Kress. - Gdyby tylko nie były takie małe.

- Pańskie mogą być większe. Te piaseczniki są małe, gdyż ten pojemnik jest niewielki. Dostosowują swój rozmiar do dostępnej przestrzeni. Gdybym je przeniosła do czegoś większego, zaczęłyby rosnąc.

- Hmmm. Akwarium, w którym trzymałem piranie jest dwukrotnie większe. Można by je oczyścić, wypełnić piaskiem...

- Firma Wo i. Shade wszystkim się zajmie. Będziemy to sobie poczytywali za przyjemność.

- Oczywiście spodziewam się - powiedział Kress, - iż otrzymam cztery nietknięte zamki...

- Oczywiście - powiedziała Wo. - Zaczęli się targować o cenę.

Trzy dni później Jala Wo, wraz z uśpionymi piasecznikami oraz robotnikami, którzy mieli się zająć ich osadzeniem w pojemniku, pojawiła się w posiadłości Simona Kressa. Jej asystenci byli obcymi, należącymi do zupełnie nieznanej Kressowi rasy - przysadzistymi, szerokimi dwunogami o czterech ramionach i wyłupiastych, wieloźrenicowych oczach. Ich skóra była gruba i szorstka, poznaczona na całym ciele dziwnymi, pofałdowanymi, najeżonymi wyrostkami plamami. Ale byli bardzo silni i dobrze pracowali. Wo wydawała im polecenia w śpiewnym języku, którego Kress nigdy dotychczas nie słyszał.

Wszystkie prace zostały ukończone w ciągu jednego dnia. Akwarium po piraniach przeniesiono na środek bardzo obszernego domu, wyskrobano do czysta i do dwóch trzecich wysokości wypełniono piaskiem i odłamkami skal. Ze wszystkich stron dla wygody oglądającego, ustawiono kanapy. Następnie zainstalowano oświetlenie - specjalny system, nie tylko zapewniający piasecznikom ich ulubione czerwone światło, ale także dający możliwość wyświetlania we wnętrzu pojemnika hologramów. Na szczycie zamontowano mocną pokrywę ze służącym do karmienia otworem.

- Tędy będzie pan mógł je karmić bez konieczności zdejmowania pokrywy - wyjaśniła Jala Wo. - To wyeliminuje ryzyko ucieczki któregoś z nich.

W pokrywę wmontowane było również urządzenie klimatyzacyjne, mające utrzymywać wewnątrz pojemnika odpowiednią wilgotność.

- Powietrze powinno być suche, ale nie za suche - powiedziała Wo.

Po ukończeniu montażu jeden z czterorocznych robotników wszedł do pojemnika i wykopał w każdym rogu głęboką dziurę.

Jego kolega wręczył mu uśpione mamki, wyjmując je jedną po drugiej z przyniesionej kasety.

Nie było w nich nic szczególnego. Kress uznał, że najbardziej przypominają pożyłkowany, na wpół zepsuty puc surowego mięsa. Z ustami. Robotnik zakopał je, po jednej w każdym rogu pojemnika. Potem pokrywa została ostatecznie umocowana i robotnicy wyszli.

- Ciepło wyrwie mamki z uśpienia - powiedziała Wo. - Za kilka dni ruchomi zaczną się wykluwać i wychodzić na powierzchnię. Proszę im nie żałować pożywienia. Będą potrzebowali dużo siły zanim się przyzwyczają do życia. Sądzę, że zamki powinny zacząć rosnąć za jakieś trzy tygodnie.

- A moja twarz? Kiedy zaczną rzeźbić moją twarz?

- Proszę włączyć hologram po upływie około miesiąca. I być cierpliwym. Jeżeli będzie pan miał jakieś wątpliwości, proszę do nas dzwonić. Firma Wo i Shade jest na pańskie usługi. - Ukłoniła się i wyszła.

Kress podszedł z powrotem do pojemnika i pstryknął przełącznikiem. Pustynia była cicha i spokojna. Niecierpliwie zabębnił palcami w plastyk, potem wzruszył ramionami.

Czwartego dnia Kressowi wydało się, iż dostrzega ruch w głębi piasku, jakieś delikatne, podziemne przesunięcia.

Piątego dnia zobaczył pierwszego piasecznika, samotnego białego.

Szóstego dnia naliczył ich już tuzin, białych, czerwonych i czarnych. Pomarańczowe się spóźniały. Wrzucił przez otwór w pokrywie na pól przegnile resztki swoich posiłków. Piaseczniki od razu je wyczuły, ruszyły w ich stronę i zaczęły odciągać do swoich rogów. Nie walczyły. Kress był nieco rozczarowany ale zdecydował, że da im trochę czasu.

Pomarańczowe piaseczniki pojawiły się ósmego dnia. Do tego czasu inne już zaczęły znosić małe kamyki i budować niezgrabne fortyfikacje. Ciągle nie walczyły. Były jeszcze maleńkie, dwukrotnie mniejsze, niż te, które Kress widział w sklepie Wo. Pomyślał jednak, ze rosną bardzo szybko. Zamki zaczęły wyrastać w połowie drugiego tygodnia. Zorganizowane bataliony przyciągały do swych rogów ciężkie bryły piaskowca i granitu, inne szczypcami i kończynami przepychały tam piasek. Kress kupił parę powiększających gogli, dzięki którym mógł obserwować ich prace na terenie całego pojemnika.

Krążył i krążył wzdłuż wysokich, plastykowych ścian i patrzył.

To było fascynujące. Zamki były nieco zbyt bezbarwne i jednolite w stosunku do tego, czego by sobie życzył, ale znalazł na to rade.

Następnego dnia wrzucił wraz z pożywieniem trochę obsydianu i okruchy barwionego szkła. W ciągu kilku godzin piaseczniki wkomponowały to w mury.

Jako pierwszy został ukończony zamek czarnych, niedługo potem stanęły fortece białych i czerwonych. Pomarańczowe były ostatnie, jak zwykle. Kress zabierał swoje posiłki do salonu i jadł, siedząc na kanapie, by móc bez przerwy prowadzić obserwacje.

Lada godzina spodziewał się wybuchu pierwszej wojny.

Był rozczarowany. Mijały dni, zamki wyrastały coraz wyżej, były coraz rozleglejsze. Kress oddalał się od pojemnika jedynie po to, by załatwić potrzeby fizjologiczne i odpowiedzieć na pilne, dotyczące interesów telefony. Jednak wojna nie wybuchała.

Rozdrażnienie Kressa rosło coraz bardziej.

W końcu przestał je karmić.

Dwa dni po tym, jak pożywienie przestało spadać z ich pustynnego nieba, cztery czarne piaseczniki otoczyły i zaciągnęły do swej mamki jednego pomarańczowego. Najpierw go okaleczyły, odcinając szczypce, czułki i kończyny, potem przez główną bramę wniosły do swego miniaturowego zamczyska. Już stamtąd nie wyszedł. Godzinę później ponad czterdzieści pomarańczowych przemaszerowało przez pustynię i zaatakowało róg czarnych.

Były bardzo nieliczne w porównaniu z wysypującymi się z głębi zamku obrońcami. Walka zakończyła się ich rzezią. Zabici i zdychający stali się pożywieniem dla mamki.

Kress, uszczęśliwiony, gratulował sobie pomysłowości.

Gdy następnego dnia wrzucił resztki swego obiadu, natychmiast miedzy trzema rogami rozgorzała o nie walka. Białe odniosły wielkie zwycięstwo.

Od tego dnia wojny wybuchały jedna po drugiej.

Niemal miesiąc po dostarczeniu piaseczników przez Jale Wo Kress włączył projektor holograficzny i jego twarz zmaterializowała się wewnątrz pojemnika. Obracała się powoli wokół osi, by wszystkie cztery zamki były równo obdzielone jego spojrzeniem. Tę swoją podobiznę Kress uważał za raczej udaną - wiernie odtwarzała jego szelmowski uśmiech, szerokie usta, pełne policzki. Błękitne oczy błyszczały, siwe włosy były starannie ułożone w modne loki, brwi cienkie i zakreślone w wyrafinowany sposób.

Wkrótce piaseczniki wzięły się do pracy. W czasie, w którym jego oblicze promieniowało z nieba, Kress karmił je niezwykle obficie. Wojny ustały, wszelka aktywność została skierowana ku tworzeniu ołtarzy.

Twarze Kressa wyłoniły się z murów zamków. Z początku wszystkie cztery rzeźby wydawały się być takie same. Jednak wraz z postępem pracy, Kress zaczął zauważać subtelne różnice w technice i wykonaniu. Czerwone piaseczniki były najbardziej twórcze - użyły maleńkich odłamków łupka dla oddania siwizny jego włosów. Idol białych wydawał mu się młody i czupurny, zaś twarz wyrzeźbiona przez czarne, jakkolwiek doskonale, linia po linii wierna, uderzyła go dobrocią i mądrością. Pomarańczowe piaseczniki jak zwykle były ostatnie i najgorsze. Wojny nie były dla nich pomyślne i ich zamek w porównaniu z innymi, wyglądał dość nędznie. Podobizna, którą rzeźbiły była toporna i pozbawiona życia i zanosiło się na to, że zamierzają ją taką zostawić. Kress poczuł się głęboko urażony, gdy zauważył, że przestały nad nią pracować, nic jednak nie mógł na to poradzić.

Gdy wszystkie piaseczniki ukończyły swe rzeźby, wyłączył holograf i zdecydował, że nadszedł czas, by urządzić przyjęcie. Jego przyjaciele będą zbulwersowani. Pomyślał, że mógłby nawet zainscenizować dla nich wojnę. Mrucząc radośnie pod nosem zabrał się do układania listy gości.

Przyjęcie było ogromnym sukcesem.

Kress zaprosił trzydzieści osób: garstkę bliskich i dzielących jego upodobania przyjaciół, kilka byłych kochanek oraz kolekcje konkurentów w interesach i rywali politycznych, którzy nie mogli sobie pozwolić na zignorowanie jego zaproszenia

Wiedział, że niektórzy z nich będą pognębieni czy nawet obrażeni jego piasecznikami. Liczył na to. Uważnie przejrzał listę gości i pod wpływem chwili dodał do listy nazwisko Jali Wo.

- Jeśli pani chce, niech pani przyprowadzi ze sobą Shade - powiedział, przekazując jej zaproszenie.

Fakt, iż Wo je przyjęła nieco go zaskoczył.

- Shade nie będzie obecny - dodała. - Nie bierze udziału w imprezach towarzyskich. Ja natomiast chętnie sprawdzę na miejscu jak się sprawują pańskie piaseczniki.

Zamówił bardzo wystawne potrawy. Gdy wreszcie zamarły ostatnie rozmowy, a większość gości była do mdłości opita winem i objedzona przysmakami, zaszokował wszystkich osobiście zbierając do wielkiej miski resztki ze stołu.

- Chodźcie wszyscy - powiedział. - Chciałbym was przedstawić moim najnowszym ulubieńcom.

Niosąc miskę przed sobą, poprowadził ich do salonu.

Piaseczniki spełniły jego najbardziej wypieszczone nadzieje.

Głodził je przez ostatnie dwa dni i teraz były w bardzo bojowym nastroju. Na oczach stłoczonych wokół pojemnika gości, przewidująco wyposażonych przez Kressa w powiększające gogle, stoczyły o wrzucone jedzenie wspaniałą walkę. Po jej zakończeniu Kress naliczył prawie sześćdziesiąt trupów. Czerwone i białe, które ostatnio zawarły rozejm, zdobyły większą część łupu.

- Kress, jesteś obrzydliwy - powiedziała Catherin Lane. Żyła z nim przez pewien czas dwa lata wcześniej, aż jej ckliwy sentymentalizm niemal doprowadził go do obłędu - To była głupota z mojej strony, że znowu tu przyszłam. Myślałam, że może się zmieniłeś, chcesz przeprosić. - Nigdy mu nie wybaczyła jego zachowania po tym, jak pełzacz zjadł jej niezwykle milutkiego pieska - N i g d y więcej mnie nie zapraszaj, Simon.

Wymaszerowała, odprowadzona przez swego aktualnego kochanka i wybuchy chóralnego śmiechu.

Pozostali goście mieli mnóstwo pytań.

- Gdzieś zdobył te stworzenia? - chcieli wiedzieć.

- W firmie Wo i Shade, import - odpowiedział, uprzejmym gestem wskazując Jale Wo, która przez większość wieczoru trzymała się na uboczu i milczała.

- Dlaczego udekorowały mury zamków twymi podobiznami?

- Ponieważ jestem dla nich źródłem wszelkiego dobra. Przecież mnie znacie od tej strony, prawda? - Wzbudziło to szereg zduszonych chichotów.

- Czy będą znowu walczyć?

- Oczywiście, ale nie dzisiaj. Nie martwcie się. Będą następne przyjęcia.

Jad Rakkis, ksenobiolog-amator, zaczął mówić o innych społecznych owadach i wojnach, jakie one toczą.

- Te piaseczniki są zabawne, ale nie ma w nich nic szczególnego. Powinniście posłuchać na przykład o ziemskich czerwonych mrówkach.

- Piaseczniki nie są owadami - odpowiedziała ostro Jala Wo, ale Rakkis był na fali i nikt nie zwrócił na jej słowa najmniejszej uwagi. Kress uśmiechnął się do niej i wzruszył ramionami.

Malada Blane zaproponowała, aby przy okazji następnej wojny robić zakłady. Wszyscy temu przyklasnęli i rozpoczęli ożywioną, niemal godzinną dyskusję na temat zasad i stawek. W końcu goście zaczęli się rozchodzić.

Jala Wo była ostatnia.

- Tak więc - powiedział Kress, gdy zostali sami - wygląda na to, że moje piaseczniki są przebojem.

- Rozwijają się całkiem dobrze. Już teraz są większe niż moje.

- Tak. Z wyjątkiem pomarańczowych.

- Zauważyłam. Wydają się stosunkowo nieliczne i ich zamek jest w opłakanym stanie.

- No cóż, ktoś musi przegrywać - powiedział Kress - Pomarańczowe najpóźniej się wykluły i urządziły. Teraz to się na nich odbija.

- Przepraszam - powiedziała Wo - mogę zapytać czy wystarczająco pan karmi swoje piaseczniki?

Kress wzruszył ramionami.

- Poszczą czasami. Dzięki temu są bardziej zawzięte.

Zmarszczyła brwi.

- Nie ma potrzeby ich głodzić. Niech im pan pozwoli walczyć w ich własnym czasie i z własnych powodów. Walka leży w ich naturze i będzie pan świadkiem niezwykle subtelnych i złożonych konfliktów. Ciągle, wywoływane głodem wojny są poniżające i pozbawione finezji.

Kress odpłacił jej równie wyrażonym niezadowoleniem.

- Jest pani w moim domu, Wo, i tutaj ja decyduje, co jest poniżające. Karmiłem piaseczniki tak, jak pani radziła i nie chciały walczyć.

- Musi się pan uzbroić w cierpliwość.

- Nie - odpowiedział Krese - Przecież jestem ich panem i bogiem. Dlaczego miałbym czekać, aż nabiorą na coś ochoty? Nie walczyli dostatecznie często, by mnie zadowolić. Skorygowałem to.

- Rozumiem. Przedyskutuję tę sprawę z Shade'em.

- To nie jest pani zmartwienie. Ani jego.

- Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć panu dobrej nocy - powiedziała Wo z rezygnacją. Potem jednak nakładając płaszcz, obdarzyła go pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

- Niech pan obserwuje swoje twarze - ostrzegła. - Niech pan uważnie obserwuje swoje twarze.

Po jej wyjściu Kress, zaintrygowany, podszedł do pojemnika i przyjrzał się zamkom. Jego podobizny tkwiły na swoich miejscach, jak zawsze. Może tylko - szybko nałożył powiększające gogle. Nawet wtedy różnica była trudna do uchwycenia. Wydało mu się, że wyraz wyrzeźbionych twarzy zmienił się nieco, że uśmiech został lekko wykrzywiony, tak, iż pojawił się w nim cień podłości. Była to bardzo subtelna zmiana, jeżeli w ogóle cokolwiek się zmieniło. W końcu Kress doszedł do wniosku, iż wrażenie powstało pod wpływem słów Jali Wo i postanowił więcej nie zapraszać jej na swe przyjęcia.

W ciągu następnych kilku miesięcy Kress wraz z garstka najbliższych znajomych spotykali się co tydzień, na, jak lubili to nazywać, "grach wojennych". Teraz gdy minęła już początkowa fascynacja piasecznikami, Kress więcej czasu poświęcał na interesy i obowiązki towarzyskie kosztem obserwacji pojemnika. Jednak w dalszym ciągu lubił urządzać dla przyjaciół jedną czy dwie wojny i utrzymywał swych kombatantów w ciągłej gotowości, na krawędzi głodu. Wyraźnie się to odbiło na pomarańczowych, których liczba tak znacznie się zmniejszyła, ze Kress zaczął się zastanawiać czy ich mamka jeszcze żyje. Ale inne miały się całkiem nieźle. Czasami w nocy, gdy nie mógł zasnąć, zabierał butelkę wina do ciemnego, oświetlonego jedynie czerwoną poświatą znad pustyni salonu. Pił i godzinami w samotności wpatrywał się w pojemnik. Zwykle gdzieś toczyła się walka, a jeżeli nawet nie, to z łatwością je wywoływał, wrzucając do środka trochę jedzenia.

Podczas cotygodniowych spotkań zaczęli, jak to sugerowała Malada Blane, robić zakłady. Kress wygrał sporo, stawiając na białe, które stały się najsilniejszą i najbardziej liczną kolonią w pojemniku. Posiadały także największy zamek. Pewnego razu Kress odsunął pokrywę i wrzucił jedzenie nie, jak zwykle, na środek pola bitewnego, ale w pobliże ich zamku. W ten sposób pozostałe pieseczniki, chcąc mieć w ogóle cokolwiek do jedzenia musiały ten zamek zaatakować. Próbowały. Białe broniły się wspaniale. Kress wygrał od Jada Rakkisa sto standartów.

Rskkis tracił na tych zakładach spore sumy niemal co tydzień. Rościł sobie pretensje do rozległej wiedzy o piasecznikach, że od czasu pierwszego przyjęcia dużo na ich temat przeczytał.

Kress podejrzewał, że były to tylko puste przechwałki, bo kiedy przychodziło do zakładów, zwykle nie dopisywało mu szczęście. Kress również usiłował dowiedzieć się czegoś o piasecznikach. W chwili nagłej ciekawość połączył się z miejscową biblioteką i starał się ustalić z jakiego świata piaseczniki pochodzą. Jednak takiego hasła w katalogu w ogóle nie było. Planował zadzwonić do Wo i spytać ją o to, ale pojawiły się inne sprawy i kwestia pochodzenia piaseczników umknęła mu z pamięci.

W końcu Rakkis, po miesiącu, w czasie którego straty sięgnęły tysiąca standardów, zjawił się na spotkaniu, niosąc pod pachą małe plastykowe pudełko. W środku znajdowało się przypominające pająka stworzenie, pokryte delikatnym, złotym włosem.

- Pająk piaskowy- oznajmił. - Z Cathaday. Dziś po południu dostałem go od t'Etherane. Zwykle usuwają im worki jadowe, ale ten jest nietknięty. Przyjmujesz zakład, Simon? Chcę odzyskać moje pieniądze. Stawiam tysiąc standartów, że mój pająk piaskowy poradzi sobie z twoimi piasecznikami.

Kress przyjrzał się zamkniętemu w plastykowym więzieniu zwierzęciu. Piaseczniki urosły i były, jak to słusznie Wo powiedziała, dwukrotnie większe niż jej własne - jednak przy tym stworzeniu wyglądały jak karły. Poza tym ono posiadało jad, a piaseczniki nie. Było ich jednak strasznie dużo. Ponadto ich wojny wewnętrzne ostatnio zaczęły już być nieco nużące. Odmiana, jaką niosło ze sobą to wyzwanie zaintrygowała Kressa.

- W porządku - powiedział. - Jesteś głupcem, Jad. Oddziały piaseczników będą napływały tak długo, aż ten twój ohydny stwór będzie martwy.

- To ty jesteś głupcem, Simon - odpowiedział Rakkis z uśmiechem. - Cathadayski pająk piaskowy żywi się głównie stworzeniami, które żyją zagrzebane w jakichś norach czy szczelinach i - tylko patrz uważnie - pójdzie prosto do tych zamków i pożre mamki.

Pośród ogólnego śmiechu Kress stracił nagle humor. Tego nie wziął pod uwagę.

- Zaczynajmy już wreszcie - powiedział z irytacją. Uzupełnił sobie szklankę do pełna.

Pająk był zbyt duży, by mógł się zmieścić w otworze żywieniowym. Dwóch z gości pomogło Rakkisowi odsunąć pokrywę i Malada Blane wręczyła mu jego pudełko. Wytrząsnął pająka do Pojemnika. Potworek wylądował na miniaturowej wydmie tuz przed zamkiem czerwonych. Stracił orientację i stał przez chwilę nieruchomo, jego żuchwy pracowały bez przerwy, a odnóża podrygiwały wyzywająco.

- No, dalej - ponaglił go Rakkis. Wszyscy zebrali się ciasnym kręgiem wokół pojemnika. Kress odszukał i nałożył swoje gogle. Jeżeli miał stracić tysiąc standartów, chciał przynajmniej dobrze widzieć co się dzieje. Piaseczniki zauważyły intruza. W całym zamku w jednej chwili zamarł wszelki ruch. Małe czerwone stworzenia stały zmrożone, patrząc.

Pająk ruszył w stronę obiecującej, zacienionej bramy. Z górującej nad wszystkim wieży obojętnie patrzyło na niego oblicze Simona Kressa.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin