Clive Cussler - Dirk Pitt - 10 - Smok.pdf

(1926 KB) Pobierz
Smok
457956019.001.png
CLIVE CUSSLER
SMOK
(Przełożył: Andrzej Leszczyński)
AMBER
1998
„DEMONY DENNINGSA”
6 sierpnia 1945
Wyspa Shemya, Alaska
Diabeł trzymał w lewym ręku bombę, w prawym widły i uśmiechał się po czarciemu.
Byłby nawet wyglądał groźnie, gdyby nie wielkie, krzaczaste brwi i półprzymknięte oczy,
które nadawały mu charakter rozmarzonego chochlika, pozbawiając całkowicie owego
demonicznego wyrazu, jakiego należało się spodziewać po władcy piekieł. Miał jednak
tradycyjną czerwoną pelerynę, nad podziw olbrzymie rogi i długi, widlasty ogon. W dodatku
szponami stóp obejmował sztabkę złota z wytłoczonym symbolem 24 K.
Czarne litery, otaczające półkoliście ten rysunek na kadłubie bombowca B-29,
układały się w napis: “Demony Denningsa”.
Samolot, ochrzczony przez załogę od nazwiska dowódcy, przypominał zagubionego
ducha, moknącego w strugach deszczu, który silny wiatr od Morza Beringa gnał na południe
przez Wyspy Aleuckie. Szereg przenośnych reflektorów oświetlał teren wokół otwartych pod
brzuchem maszyny klap przedziału bombowego, rzucając długie cienie krzątających się ludzi
na błyszczące blachy aluminiowego poszycia. Tę upiorną scenerię urozmaicały błyskawice,
które z niezwykłą częstotliwością rozcinały mrok nad lotniskiem.
Major Charles Dennings, oparty o jedno z wielkich kół prawego podwozia samolotu, z
rękami wbitymi głęboko w kieszenie skórzanej kurtki lotniczej, obserwował tę krzątaninę
personelu naziemnego. Teren lotniska został otoczony przez oddział uzbrojonych żandarmów
oraz agentów z wydziału K.-9, a niewielka grupa dokumentacyjna utrwalała przebieg
wydarzeń na taśmie filmowej. Major z wyraźnym niepokojem przyglądał się mocowaniu
pękatej bomby w przerobionych uchwytach bombowca - była ona za duża na to, by zmieścić
ją w standardowym leżu, i musiała być transportowana w zawieszeniu.
Dennings, który po dwóch latach walk w Europie, z ponad czterdziestoma rajdami
bombowymi na koncie, cieszył się opinią jednego z najlepszych dowódców, nigdy przedtem
nie widział czegoś tak ogromnego. Bomba przypominała monstrualną piłkę do rugby z
bezsensownie stłoczonymi na jednym końcu statecznikami. Zaokrąglony balistycznie czub
miała pomalowany na jasnoszaro, a ciąg klamer, spinających mniej więcej w połowie
długości masywną obudowę, wyglądał jak ząbki wielkiego zamka błyskawicznego.
Niemal fizycznie czuł zagrożenie bijące od tego ładunku, który miał
przetransportować na odległość prawie pięciu tysięcy kilometrów. Naukowcy z Los Alamos,
przed uzbrojeniem bomby na lotnisku, poprzedniego wieczoru udzielili instruktażu całej
załodze Denningsa, a pokazany im film z próbnej eksplozji na wyspie Trinity wprawił
młodych ludzi w oszołomienie - nikt nie potrafił uwierzyć, że jedna bomba może wybuchnąć
z mocą zdolną zburzyć duże miasto.
Major stał jeszcze przez pół godziny, aż wreszcie zamknięto drzwi przedziału
bombowego. Zawieszony wewnątrz ładunek był już uzbrojony i zabezpieczony, a samolot
zatankowany do pełna i gotów do startu.
Dennings kochał tę maszynę, dziwnie utożsamiał się z nią, w powietrzu stawał się
jakby cząstką skomplikowanego mechanizmu, mózgiem tego latającego kolosa. Ale na ziemi
dostrzegał w niej tylko martwe urządzenie, które teraz - w blasku reflektorów i w strugach
lodowato zimnego deszczu - jawiło mu się latającym grobowcem.
Otrząsnął się z posępnych rozważań i ruszył szybko w kierunku półcylindrycznego
hangaru z falistej blachy na odprawę załogi. Wszedł do środka i usiadł obok kapitana Irva
Stantona, bombardiera, uśmiechniętego grubasa o wydatnych, sumiastych wąsach.
Po drugiej stronie Stantona, z wyciągniętymi daleko przed siebie nogami, siedział
kapitan Mort Stromp, drugi pilot, nadęty południowiec, który poruszał się ze zwinnością
trójpalczastego leniwca. Za plecami major miał porucznika Josepha Arnolda, nawigatora, oraz
komandora marynarki Hanka Byrnesa, inżyniera zbrojmistrza, który miał sprawować nadzór
nad bombą w czasie lotu.
Odprawę prowadził jakiś oficer wywiadu - pokazywał na zwijanym ekranie zdjęcia
lotnicze. Ich pierwszym celem miało być przemysłowe centrum Osaki; drugim zaś, na
wypadek grubej powłoki chmur, zabytkowe Kioto. Stanton podkreślił w swych notatkach, że
radzono im na próbę zrzucić kilka klasycznych bomb.
Potem zabrał głos specjalista od meteorologii, który przewidywał lekki wiatr od
dziobu i częściowe zachmurzenie. Ten ostrzegł Denningsa przed możliwością silnej
turbulencji mas powietrza nad północną Japonią. W celu zapewnienia im spokojnego lotu
godzinę wcześniej wystartowały dwa inne bombowce B-29, które miały składać meldunki o
warunkach pogodowych na trasie i widoczności nad celami ataku.
Kiedy wreszcie rozdano wszystkim polaryzujące okulary ochronne spawaczy, major
podniósł się z krzesła.
- Nie mam zamiaru dodawać wam animuszu, jak trener drużynie przed wyjściem na
boisko - rzekł, z ulgą przyjmując niewyraźne uśmieszki na twarzach członków swojej załogi.
- W ciągu miesiąca przeszliśmy szkolenie, które powinno trwać rok, wierzę jednak, że
potraficie wypełnić tę misję. Moim skromnym zdaniem stanowicie najlepszą drużynę spośród
wszystkich załóg w naszym lotnictwie. Jeśli dobrze wypełnimy swoje zadania, może nawet
doprowadzimy do zakończenia tej wojny.
Następnie skinął głową kapelanowi, który zaintonował wspólną modlitwę za sukces i
bezpieczny lot.
Kiedy ludzie zaczęli wychodzić, zmierzając w stronę przygotowanego samolotu, do
Denningsa podszedł generał Harold Morrison, wysłannik generała Leslie’ego Grovesa,
kierującego projektem “Manhattan”. Przez chwilę spoglądał majorowi prosto w oczy, lecz
mimo zmęczenia widocznego w cieniach pod powiekami dostrzegł w nich tylko skupienie.
Wreszcie wyciągnął rękę i rzekł:
- Powodzenia, majorze.
- Dziękuję, generale. Odwalimy ten kawałek roboty.
- Nie wątpię w to ani przez chwilę - odparł Morrison, uśmiechając się przyjaźnie.
Widocznie czekał na odpowiedź Denningsa, lecz pilot milczał przez długą chwilę, w końcu
zapytał:
- Dlaczego wybrano nas, generale?
Uśmiech Morrisona jakby nieco przygasł.
- Chce się pan wycofać?
- Nie, ja i załoga jesteśmy gotowi na wszystko. Chcę tylko wiedzieć dlaczego -
powtórzył. - Niech mi pan wybaczy, generale, ale nie wierzę, że jesteśmy jedyną załogą w
całym lotnictwie, której można powierzyć transport bomby atomowej przez Pacyfik,
zrzucenie jej w centrum Japonii i dociągnięcie na resztkach paliwa do bazy na Okinawie.
- Chyba lepiej, żeby wiedział pan tylko tyle, ile wam powiedziano.
Dennings wyłowił jakieś złowróżbne tony w głosie generała.
- “Oddech Matki” - rzekł cicho, powoli, jakby wymawiał nazwę przerażającego
koszmaru. - Jakiż to chybiony poeta nadał bombie ten bzdurny, ckliwy kryptonim?
Morrison z rezygnacją wzruszył ramionami.
- Sądzę, że sam prezydent.
Dwadzieścia siedem minut później major wbijał spojrzenie w przednią szybę kabiny,
którą czyściły wycieraczki. Poprzez nasilający się deszcz widać było najwyżej dwieście
metrów pasa przed dziobem.
Wciskając obiema nogami hamulce, rozpędzał silniki do 2200 obrotów na minutę.
Inżynier pokładowy, sierżant Robert Mosely, doniósł o spowolnieniu czwartego silnika o
ponad pięćdziesiąt obrotów na minutę, ale Dennings postanowił to zignorować; nie miał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin