Jackson Lisa - Złoty interes.doc

(678 KB) Pobierz

Lisa Jackson ZŁOTY INTERES

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zemsta!

Kyle Sterling wolno badał smak tego słowa. Sy­czało mu w ustach, a zarazem szemrało słodko. Zemsta! Kiedyś uznałby ją pewnie za stratę czasu. Ale teraz, po wypadku, właśnie w tym chciał znaleźć pociechę.

Wydawało się, że wskazówki starego zegara na kominku niemal zamarły w bezruchu. Duszne, popołudniowe powietrze wypełniało cały pokój. Kyle zaciskał bezsilnie pięści i liczył sekundy. Każ­da przybliżała go do spełnienia groźby. Pragnął rozprawić się z byłą żoną za to, co zrobiła ich dziecku.

Przez chwilę patrzył niecierpliwie na telefon. Na próżno. Aparat milczał. Podszedł do barku i jed­nym szybkim ruchem nalał pół szklaneczki bourbonu. Po chwili zaczął nerwowo spacerować. W końcu zatrzymał się przy oknie. Ocean Spokoj­ny rzadko wyglądał tak pięknie. Kyle zmarszczył brwi i podniósł do ust szklaneczkę z alkoholem. Skrzywił się. Przed oczami stanęły mu wydarzenia ostatnich lat. Wnioski, które mógł teraz wyciąg­nąć, wcale nie należały do budujących. Zbyt długo oszukiwał sam siebie goniąc za sukcesem. Te­raz wszystko mściło się na nim bezlitośnie.

Wiele się ostatnio nauczył - na własnych błę­dach. Poznał nędzę bogactwa oraz kruchość kilkudniowych przyjaźni. Zrozumiał też, że musi pole­gać przede wszystkim na sobie, aby móc stawić czoło wrogiemu światu. Uśmiechnął się ponuro. Niektórzy pomyśleliby pewnie, że zwariował. Ale on wiedział, że ma rację. I pomyśleć, że nauczyła go tego jego słodka żona - Rose. To przez nią pałał teraz żądzą zemsty. Tak, chyba już nigdy nie bę­dzie w stanie uwierzyć kobiecie. Było mu to jed­nak obojętne. Chciał się odsunąć od świata. Do­piero teraz uświadomił sobie, jak bardzo kocha córkę. W tej chwili tylko ona była ważna i tylko nią się przejmował.

Opróżnił szklaneczkę i postawił ją na parapecie. Rozluźnił krawat. Mimo że oczekiwał gościa, nie miał zamiaru ukrywać, jak fatalnie się czuje. Ryan Woods chciał pogadać o interesach. Kyle już od dawna czekał na to spotkanie. Powinien się z nie­go cieszyć, ale... wciąż myślał o córce. Nie mógł się pogodzić z tym, co się stało.

Spojrzał tęsknie w stronę barku, zdecydował jed­nak, że nie powinien już więcej pić. Odwrócił się do okna i zaczął niecierpliwie bębnić palcami po gład­kiej framudze. Z jego domu położonego na urwis­tych skałach rozciągał się wspaniały widok. Zmrużył oczy. W oddali, w miejscu, gdzie błękit wód łączył się z chabrowym niebem, dostrzegł kolorowe żagle. Ludzie pływali, bawili się, odpoczywali...

- Zadzwoń, do diabła - wycedził przez zęby, od­wracając się w stronę aparatu.

Telefon milczał jak zaklęty. Na karku Kyle’a po­jawiły się krople potu. Nerwy miał napięte jak postronki. Wciąż rozpamiętywał wczorajszą wizytę w szpitalu i scenę, jaką urządziło mu jego własne dziecko.

Pamiętał wykrzywioną grymasem twarz Holly, zaciśnięte zęby, łzy w oczach... Córka miotała się w bezsilnej złości. Jej głos odbijał się echem w pustych szpitalnych korytarzach:

- Idź sobie! Idź! Nienawidzę cię! Nigdy cię przy mnie nie było! Nie potrzebuję twojej pomocy! Nie­nawidzę cię! Idź już! Idź!

Wlokła za sobą białe prześcieradło nie bardzo wiedząc, co się z nią dzieje. Po chwili były już przy niej pielęgniarki. Widział, jak prowadzą ją z po­wrotem do sali. Holly ukryła twarz w dłoniach. Płakała. Ramiona jej drżały. Zachowywała się jak małe dziecko. Aseptyczne prześcieradło pozostało na posadzce.

Kyle opuścił szpital dopiero na wyraźne życzenie lekarza. Słowa córki wciąż dźwięczały mu w uszach.

Przeciągnął ręką po zwichrzonych włosach i raz jeszcze spojrzał na zegarek. Jak długo może trwać operacja? Dwie godziny? Może cztery? Minęło już pięć, a on nadal nie miał żadnych wiadomości o córce. Co gorsza, nie mógł kupić jej zdrowia ani sprawić, żeby zapomniała o wypadku, któremu uległa pół roku temu. Na szczęście dziewczynka powoli dochodziła do siebie. Ta ostatnia operacja nie zagrażała już jej życiu. Chirurdzy mieli prze­prowadzić jakiś zabieg na jej uszkodzonej w wy­padku macicy. Tym samym ważyły się losy Holly jako kobiety.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zadzwonić jeszcze raz do szpitala. Postanowił jednak, że po­czeka na wiadomość. Kiedy dzwonił przed niecałą godziną, dyżurna pielęgniarka powiedziała mu uprzejmie, lecz stanowczo, że Holly wciąż jest w bloku operacyjnym i że poinformuje go, kiedy będzie po wszystkim. Czuł się dyskryminowany. Czy ojcowie nie mają Już żadnych praw? A może zrzekł się ich dobrowolnie, kiedy dziesięć lat temu zdecydował się na rozwód?

Zacisnął pięści. Jak mógł oddać Holly w szpo­ny matki?! Odwrócił się od okna i podszedł szybko do barku. Mimo wcześniejszych postanowień na­lał sobie kolejnego drinka. Po chwili szklaneczka była już pusta. Popatrzył smętnie na kilka kropel alkoholu na dnie.

Raz jeszcze pomyślał, że to Rose wpoiła córce nienawiść do niego. Czyż jednak naprawdę nie za­służył na niechęć ze strony dziecka? Wciąż czuł się winny z powodu tego, co się stało. Przecież ojciec powinien chronić swoje potomstwo!

Rozejrzał się niepewnie dokoła. Minuty wlokły się w nieskończoność. Do wizyty Woodsa zostało mu kilka godzin. Telefon wciąż milczał. Czuł się jak dra­pieżnik uwięziony w klatce. Mięsień lewego policzka zaczął mu nerwowo drgać. Nie wiedział, co z sobą począć. Nagle coś przyszło mu do głowy. Wyszedł z pokoju i pośpieszył korytarzem w głąb hacjendy.

- Lydia! - krzyknął zbliżając się do kuchni. - Jesteś tam, Lydia?

Cisza. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że stara Meksykanka nie dosłyszy. Wszedł do rozle­głej kuchni obwieszonej miedzianymi naczyniami i ozdobionej pnącymi roślinami. Kobieta stała przy olbrzymiej dzieży i nuciła meksykańską bal­ladę. Kyle pamiętał ją jeszcze z dzieciństwa. Wie­dział też, że Lydia zagniata teraz ciasto na chleb własnego wypieku. Ten piątkowy rytuał nie zmie­nił się od trzydziestu siedmiu lat.

- Lydia! - powtórzył.

Kobieta odwróciła się powoli niczym olbrzymia piłka. Szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz. Zaczęła wycierać umączone dłonie w fartuch.

- Myślałam, że jest pan w salonie...

Kyle chciał odwzajemnić jej uśmiech, ale skrzy­wił się tylko żałośnie.

- Nie mogę już tam wytrzymać - wyjaśnił. - Wyjdę na chwilę.

Lydia pokiwała ze zrozumieniem głową.

- Dzwonili ze szpitala? - spytała.

Kyle skrzywił się jeszcze bardziej.

- Nie.

- Jedzie pan tam?

Przez chwilę walczył z sobą. Kucharka jakby czytała w jego myślach.

- Nie mogę - potrząsnął smutno głową. - Zaraz będzie tu Ryan Woods...

Lydia nie dawała jednak za wygraną:

- Pan Woods na pewno zrozumie. Przecież sam ma rodzinę. Co znaczą interesy, jeśli w grę wcho­dzi zdrowie dziecka...

Spuścił wzrok:

- Tam jest Rose - powiedział.

Miał nadzieję, że ta odpowiedź zadowoli starą służącą. Oczy Lydii pociemniały z gniewu. Prze­żegnała się pobożnie, a następnie wzięła się pod boki.

- Ta kobieta to żadna matka! - huknęła. - To pan powinien zająć się panienką!

- Niestety, to Jej sąd powierzył opiekę nad Holly - westchnął Kyle. - Zresztą doktor Seivers prosił, żebym na razie nie pokazywał się w szpi­talu.

Lydia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nadęła pulchne policzki, odwróciła się w stronę dzieży i znów zaczęła z furią zagniatać ciasto.

- Co taki doktor wie o rodzinie - mruknęła do siebie, po czym przeszła na hiszpański.

Kyle wyłowił z potoku słów imię żony. Domyślił się, że Lydia ciska najgorsze meksykańskie prze­kleństwa. Stara kobieta słynęła z ostrego języka.

- Holly też nie chce mnie widzieć - dodał.

- To ta kobieta zatruła umysł panienki! To jej wina! Panienka jest zbyt młoda. Nie mogła tego sa­ma wymyśleć.

Drobiny mąki zawirowały w powietrzu. Potok hiszpańszczyzny był tak szybki, że Kyle przestał rozróżniać nawet pojedyncze słowa.

Nagle zadzwonił telefon i Lydia zastygła w bez­ruchu. Stała przy dzieży z otwartymi ustami. Kyle sięgnął po słuchawkę. Służąca obserwowała uważnie każdy jego ruch. Kiedyś była nianią Holly i wciąż bardzo ją kochała. Rose nigdy jej nie za­akceptowała, mimo że Meksykanka wychowała Kyle’a. Zawsze dochodziło między nimi do scysji, dlatego po rozwodzie Lydia nie zajmowała się już Holly. Wciąż o nią jednak wypytywała i korzystała z każdej okazji, żeby się z nią spotkać.

Kyle w napięciu podniósł słuchawkę.

- Pan Sterling? Tu doktor Seivers - powiedział lekarz zmęczonym głosem.

- Co z moją córką? - Kyle nie bawił się w uprzejmości.

- Wszystko w porządku. Śpi teraz po operacji...

Kyle wyczuł wahanie w głosie Seiversa.

- Więc udało się i Holly... - zawiesił głos.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

- To się dopiero okaże - rzekł w końcu lekarz. - Proszę mnie dobrze zrozumieć, panie Sterling. W tej chwili Holly ma pięćdziesiąt procent szans na całkowite wyzdrowienie. Jej macica była w strasznym stanie. Na szczęście jajowody pozo­stały nienaruszone... Ludzki organizm to nie ma­szyna. Trzeba czasu, żeby się wyjaśniło, czy ope­racja się udała.

- A jeśli nie?...

- Za wcześnie, żeby o tym mówić.

- Może jednak spróbuje mi pan odpowiedzieć - nalegał Kyle.

Doktor Seivers westchnął głęboko. Przez cały czas zastanawiał się, ile może powiedzieć ojcu nie­letniej pacjentki.

- Jest kilka możliwości - oświadczył wreszcie. - Jeśli jednak nie będzie oznak poprawy, zwłaszcza je­śli chodzi o krwotoki, to będę zalecał dodatkową operację.

Kyle poczuł, że włosy mu się jeżą na głowie.

- Jaką operację?

Doktor Seivers zachował spokój. Jedynie ton je­go głosu zdradzał zdenerwowanie.

- Wycięcie macicy.

Kyle skurczył się pod ciężarem tych słów. Boles­ny grymas wykrzywił mu twarz.

- Przecież Holly ma dopiero piętnaście lat!

- Niech pan się cieszy, że żyje. Jeszcze parę miesięcy temu walczyła ze śmiercią.

- Ale to jeszcze dziecko.

Doktor Seivers najwyraźniej nie był zadowolony z przebiegu rozmowy.

- Panie Sterling, przecież rozmawiamy czysto teoretycznie. Za miesiąc lub dwa może się okazać, że żadna operacja nie jest konieczna. Holly jest bardzo silna. Musiała walczyć, żeby przeżyć... Pro­szę w nią wierzyć i mocno trzymać kciuki.

Kyle nie wyglądał na pocieszonego, choć ze wszystkich sił starał się nie załamywać.

- Chciałbym zobaczyć córkę - powiedział.

W słuchawce zapanowała cisza.

- Może jednak poczeka pan kilka dni... Holly powinna mieć teraz spokój. Jakiekolwiek gwałtow­ne uczucia mogą się źle odbić na jej zdrowiu...

- Do licha! Przecież to moje dziecko!

- A moja pacjentka - mruknął Seivers. - Widzia­łem, jak wczoraj zareagowała na pana widok. Nie mogę tak ryzykować, kiedy w grę wchodzi zdrowie pacjentki.

- Więc co pan radzi?

- Proszę zaczekać, aż Holly poczuje się lepiej. Zresztą... - lekarz zawahał się - jest przy niej matka.

Kyle musiał ugryźć się w język, żeby nie powie­dzieć, co sądzi o takiej matce. Nie miał wyboru, musiał słuchać Seiversa. Wszyscy twierdzili, że jest on najlepszym ginekologiem w Kalifornii. a może nawet na całym Zachodnim Wybrzeżu.

- W porządku - westchnął. - Będę czekał na wiadomości. Proszę dać znać, gdyby coś się zmie­niło.

- Oczywiście.

- Dziękuję... Do widzenia, doktorze.

Odłożył wolno słuchawkę. Starał się nie patrzeć w pełne niepokoju, brązowe oczy Lydii.

- I co z panienką?

- Wszystko będzie dobrze. Doktor zapewnił mnie, że operacja poszła znakomicie. - Na szczę­ście ego głos brzmiał znacznie bardziej przekonu­jąco, niż się spodziewał.

Ale Lydia nie dała się tak łatwo oszukać. Znała go przecież od dziecka. Teraz więc bez trudu od­gadła, że coś go gnębi.

- Lepiej od razu wszystko powiedzieć. Po co się męczyć?

Kyle spojrzał na nią z wdzięcznością.

- Tak - westchnął. - Może to i racja.

Kobieta pokiwała energicznie głową.

- Chodzi o to, że lekarze nie dają gwarancji, że Holly zupełnie wyzdrowieje...

- Dios - szepnęła Lydia.

- Chcę teraz wyjść. Trochę się przewietrzyć i pozbierać myśli. Gdyby przyszedł Ryan, zapro­wadź go do salonu i poczęstuj drinkiem.

- Dobrze.

Lydia uśmiechnęła się blado. W dłoni trzyma­ła krzyżyk. Kiedy tylko Kyle wyszedł, zmówiła krótką modlitwę za zdrowie panienki, a następnie z furią zaczęła wyrabiać ciasto. To niesprawiedli­we! Niewinne dziecko cierpi tylko dlatego, że „ta kobieta” upiła się i straciła panowanie nad kie­rownicą.

 

Ocean zawsze działał na niego kojąco. Nawał kło­potów wypędzał go z Los Angeles do nadmorskiej posiadłości. Tutaj znajdował sposoby na rozwiąza­nie najbardziej pogmatwanych spraw. Zwłaszcza w czasie długich spacerów po pustych plażach nad Pacyfikiem.

Dzisiaj jednak było inaczej. Kiedy tylko przypo­mniał sobie o wypadku, wzbierał w nim gniew. Chwytał garście piasku i ciskał w wodę. Gwałtowna bryza niosła ziarenka z powrotem w stronę lą­du.

Zaczął się wspinać po drewnianych schodach wiodących na skałę. Chciał na chwilę zapomnieć o córce i skupić się na interesach. Przez ostatnie miesiące było odwrotnie: przestał zajmować się fir­mą nagraniową i myślał tylko o Holly. Zaczynała szwankować dystrybucja, zawodziły prognozy... Obserwował to jak wojnę na jakiejś dalekiej pla­necie, chociaż powoli zaczęło do niego docierać, że wali się to, co budował cierpliwie przez całe doros­łe życie.

Studio nagrań Sterling Recordings przez wiele lat borykało się z różnymi problemami. W pew­nym momencie wydawało się nawet, że Kyle bę­dzie musiał zwijać interes. Na szczęście dzięki teledyskom pokazywanym w sieci telewizji kablowej sprzedaż znacznie wzrosła. Teraz chodziło tylko o to, żeby podnieść jakość. Do tej pory studio Kyle’a korzystało z usług wynajmowanych artystów i innych firm, ale powoli przestawało się to opła­cać. Ideałem byłoby, gdyby wszystko robić w jed­nym studiu, co pozwalało obniżyć koszty, zapew­nić odpowiednią jakość nagrania i obronić się przed piractwem. Zwłaszcza to ostatnie zaczynało dawać się we znaki wszystkim firmom działającym zgodnie z prawem.

Kyle przystanął na chwilę i zacisnął dłoń na po­ręczy. Nie może pozwolić zginąć własnej firmie. Dzię­ki niej przecież zapewni przyszłość sobie i... Holly.

Kiedy dotarł na szczyt, obejrzał się za siebie. Niestety, ocean tym razem go zawiódł. Głowę miał równie pustą jak przed wyjściem z domu. Przygar­biony powoli poszedł w stronę posesji.

Po chwili, niedaleko garażu, zauważył samo­chód Ryana Woodsa. Przyśpieszył kroku. Od razu skierował się do salonu. Wiedział, że Lydia wypeł­nia sumiennie każde jego polecenie. Przed wej­ściem zatrzymał się i spróbował uśmiechnąć.

- Przepraszam, spóźniłem się - powiedział od progu.

Ryan kończył właśnie drinka.

- Nic nie szkodzi - odrzekł wstając z wielkiego fotela.

Uścisnęli sobie dłonie. Ryan przyjrzał się uważnie Kyle’owi. Stwierdził, że widział już gdzieś ten nie­pewny uśmiech i spojrzenie pełne bólu. Ale gdzie? Czy nie na okładce pierwszej platynowej płyty Kyle’a? Tak, mógł się wtedy podobać. Ciekawe, czy pły­ta sprzedałaby się tak dobrze, gdyby nie miliony wielbicielek urzeczonych jego urodą? Głos Kyle’a określano jako przeciętny. Teksty ballad były zbyt poetyckie jak na gusta szerokiej publiczności. I tyl­ko to „coś” w twarzy i oczach... Płyta sprzedała się znakomicie, a Kyle zainwestował pieniądze w pod­upadłą firmę, którą po paru latach wyprowadził na szerokie wody. Sterling Recordings należała w tej chwili do najlepszych w kraju.

Kyle napełnił pustą szklaneczkę Ryana, po czym na chwilę zastygł w bezruchu. Powoli przygotował drugiego drinka. Coś najwyraźniej go gryzło. Tym razem nie mógł to być młodzieńczy bunt, a Ryan był przekonany, że nie chodzi również o kłopoty zwią­zane z prowadzeniem firmy. Trzymał jednak język za zębami. Jeśli Kyle zechce podzielić się z kimś swoimi problemami, na pewno to zrobi. Ryan Woods zawdzięczał swoją sławę pierwszorzędnego fachow­ca między innymi temu, że nigdy nie pchał się z butami tam, gdzie go nie proszono. Chyba że... ktoś mu za to zapłacił.

Kyle wypił mały tyk, a następnie usiadł naprze­ciwko gościa.

- Przypuszczam, że masz dla mnie jakąś propo­zycję - zaczął bez owijania w bawełnę.

Gość pochylił łysiejącą głowę.

- Tak. Nareszcie.

- Jestem ci za to bardzo wdzięczny, Ryan. Sam nie miałem czasu na zebranie informacji, a decy­zja wydaje się szalenie ważna.

- Przecież za to mi płacisz.

Kyle pokiwał głową.

- Dobrze. Pozwolisz, że spróbuję zgadnąć, co wymyśliłeś. - Kyle potarł zmarszczone czoło. - Uważasz pewnie, że powinienem robić wszystkie teledyski u siebie w studiu.

Ryan poruszył się niespokojnie. Siedział na fo­telu niedaleko wielkiego okna, przez które mógł obserwować floletowoczerwone smugi na ciemnie­jącym niebie. Słońce już niemal schowało się za horyzont. Na jego tle widniały jedynie sylwetki da­lekich jachtów. Ryan nie wiedział, co bardziej po­dziwiać: uroki natury czy też wspaniałość rezy­dencji Kyle’a. Wszystko wskazywało jednak na to, że samego właściciela nie cieszą ani puszyste, per­skie dywany, ani robione na zamówienie meble, ani nawet oryginalna kolekcja malarstwa francu­skich surrealistów.

Ryan dopił drinka i odstawił szklankę. Otworzył aktówkę, z której wyjął plik równo ułożonych pa­pierów. Kyle wyciągnął dłoń.

- Uprzedzam, że wyniki badań mogą ci się nie spodobać - ostrzegł Ryan.

- Pozwól, że sam to ocenię. Kwestia produkcji teledysków męczy mnie już od dawna. Czas z tym wreszcie skończyć.

Zaczął uważnie przeglądać papiery. Woods do­skonale wykonał swoją robotę. Wykazał czarno na białym, dlaczego powinni kręcić filmy wideo.

- Dobra, przekonałeś mnie. Wynajmiemy najle­pszych ludzi i udostępnimy pomieszczenia na trzecim piętrze - powiedział Kyle....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin