Sanderson_Gill_Znakomity_Specjalista.pdf

(554 KB) Pobierz
33913957 UNPDF
Gill Sanderson
Znakomity specjalista
Tłumaczyła
Krystyna Rablńska
PROLOG
To mógł być jeden z najszczęśliwszych dni w życiu
doktora Aleksa Storma, gdyby nie... Ale nie uprzedzajmy
faktów.
Alex wysprzątał rnałe służbowe mieszkanie przy szpi­
talu, a bagaże — pudla oraz kufry — zgromadził pośrodku
pokoju. Były gotowe do przewiezienia na północ kraju.
Trzy dni temu wydał pożegnalne przyjęcie dla wszystkich
przyjaciół i przeciął wszelkie więzy łączące go z tym
miejscem.
Ostatni raz podszedł do okna. Spojrzał na bezładną
miejską zabudowę, wciągnął w płuca przesycone spalina­
mi powietrze. Szesnaście lat spędził w Londynie, a poło­
wę z nich właśnie w tym szpitalu. Nie narzekał, uznał
jednak, że czas odejść, zwolnić tempo. Przecież życie ma
tyle do zaoferowania...
Doktor Storm nigdy nie odstępował od raz powziętego
postanowienia. Postarał się więc o nową posadę — został
ordynatorem oddziału nagłych wypadków szpitala Dell
Owen w Liverpoolu. To tam miał się rozpocząć nowy
rozdział w jego karierze.
Przy pierwszej wizycie miasto mu się spodobało. Snuł
plany, że kiedyś kupi domek w podmiejskiej dzielnicy
albo apartament w położonym nad rzeką zaadaptowanym
na mieszkania starym magazynie. Zamiast pracować
4
GILL SANDERSON
w weekendy, będzie robił piesze wycieczki po Walii
i Krainie Jezior. Odwiedzi siostrę i jej rodzinę, pozna
nowych ludzi, zdobędzie krąg przyjaciół, może nawet
zwiąże się z jakąś dziewczyną? Do tej pory liczyła się d!a
niego tylko praca, a sprawy sercowe były na dalszym
planie. Pukanie do drzwi wyrwało go z zadumy.
- Poczta!
Alex otworzył drzwi, wziął od portiera plik przesyłek
i podziękował mu. Położył listy na stole, przysunął bliżej
kosz do śmieci. Materiały reklamowe wyrzucił od razu.
kilka broszur odłożył do przejrzenia na później. Wśród
listów zwróciła jego uwagę adresowana odręcznie koper­
ta z Australii, opatrzona po obu stronach dużym napisem:
POUFNE.
Zmarszczył brwi i spojrzał na stempel - list nadano
w Perth. Miał w Perth kolegę ze studiów. Dicka Fletchera.
ale to nie było jego pismo. Poza tym z Dickiem utrzy­
mywał stały kontakt za pomocą poczty elektronicznej.
Wzruszył ramionami i rozciął kopertę. Wewnątrz znaj­
dowała się pojedyncza, ręcznie zapisana kartka. Żadnego
adresu, żadnego numeru skrytki pocztowej. Litery były
wyraźne, jak gdyby autor pisał powoli, namyślając się nad
każdym słowem.
Alex usiadł wygodnie w fotelu, ale przeczytawszy
pierwszą linijkę, podskoczył i zacisnął dłonie na brzegu
kartki. Kiedy skończył czytać, wrócił do początku listu
i tak uczynił kilkakrotnie. Potem sięgnął po kopertę,
zajrzał do środka, jak gdyby szukał w niej jakiś dodat­
kowych informacji. W końcu zmiął papier i cisnął w kąt.
Ze zdenerwowania aż zrobiło mu się słabo. Powoli
wstał z fotela, podszedł do umywalki w rogu pokoju, nalał
ZNAKOMITY SPECJALISTA
5
szklankę wody i wypił ją duszkiem. Porem wypił jeszcze
jedną. Spostrzegł- że dłonie mu drżą. Jego dłonie nigdy
nie drżały, nawet w najcięższych chwilach.
Z trudem dotarł z powrotem do fotela. Ze wzrokiem
utkwionym w pustą ścianę przesiedział nieruchomo na­
stępną godzinę.
Nagle otrząsnął się z otępienia. A może to jakiś kawał?
Przez jedno mgnienie chwycił się tej myśli, ale natych­
miast zreflektował się. Nie, nie, to nie może być głupi
żart, to wszystko jest zbyt przekonujące, zbyt praw­
dopodobne... Uśmiechnął się do siebie gorzko. Zawsze
potrafiłem stawić czoło faktom, obojętnie jak bardzo
nieprzyjemnym. powiedział do siebie w duchu. I teraz też
się nie ugnę.
Wstał, przeszedł przez pokój, podniósł zmiętą kartkę
z podłogi, wygładził. Potem jeszcze raz przeczytał list,
chociaż jego treść znał prawie na pamięć. Niestety nie
znalazł żadnego nowego tropu, żadnej nadziei. Brak
adresu nie dziwił go, nie stanowił jednak przeszkody.
Gdyby mu zależało, mógłby poprosić Dicka, by prze­
prowadził dyskretne śledztwo. Przy odrobinie starań
dotarłby do adresata.
Może to nie jest taki zły pomysł...?
Ale wpierw musi jeszcze coś sprawdzić. I to koniecz­
nie. A dopóki nie zdobędzie pewności, całkowicie po­
święci się pracy. Z doświadczenia wiedział, że to najlep­
szy sposób na kłopoty.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Do widzenia. Sam. Będzie mi ciebie brakowało. Ale
jeśli kiedykolwiek w przyszłości zechcesz zmienić pracę,
zwróć się do mnie. W Afryce potrzeba pielęgniarek
właśnie takich jak ty.
Brodaty mężczyzna objął i uściskał siostrę oddziało­
wą, Samanthę Burns, zwaną przez wszystkich Sam.
Dziewczyna ucałowała go serdecznie, i zrobiło jej się
smutno. Z doktorem Richardem Stokesem tworzyli zgra­
ny tandem.
- Nam też będzie ciebie brakowało. Richard. Ale
jeszcze się przecież nie żegnamy. Jutro wieczorem spot­
kamy się wszyscy na bankiecie, jaki szpital wydaje na
twoją cześć.
— To prawda, ale już teraz żegnam się z oddziałem
i ostatni raz widzę cię w pielęgniarskim mundurku. Nie
jest to może zbyt twarzowy strój, lecz na ciebie zawsze
miło spojrzeć. - Objął wzrokiem szczupłą postać uśmie­
chniętej i ciemnowłosej Sam, schludnie uczesanej we
francuski warkocz.
— To mój wrodzony wdzięk—rzuciła beztrosko. - Prze­
praszam - dodała — skorzystam z chwili spokoju i sko­
czę do dyżurki, bo mam tam kilka rzeczy do zrobienia.
No to do jutra. Pa!
W pokoju pielęgniarek zastała już starszą koleżankę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin