Hill Livingston Grace - Bilżej serca 07 - Świetliste strzaly.pdf

(768 KB) Pobierz
6606476 UNPDF
Hill L.G.
Świetliste
strzały
Eden siedziała przy wielkim biurku w bibliotece starego
domu, w którym mieszkała od urodzenia. Przeglądała papiery,
które zostawił dla niej ojciec. Miała na to czas dopiero teraz, po
formalnościach związanych z jego pogrzebem.
W milczeniu zjadła wykwintną kolację, którą przygotowała
dla niej pogrążona w smutku służba. Próbując nie okazywać
przygnębienia nie opuszczającego jej od śmierci ukochanego
ojca, odprawiła wiernych służących.
- Dziękuję wam, poradzę już sobie sama. Idźcie spać, wszy­
scy mieliśmy ciężki dzień.
Podziękowali jej i rozeszli się do swoich pokoi. Nie wszyscy
jednak poszli spać. Jedna ze służących usiadła w służbówce
i cierpliwie czekała na młodą panienkę. Była to stara niania,
Janet, pracująca w tym domu od zawsze. Jej młodzieńcze,
żywe oczy błyszczały teraz od łez, które starała się powstrzy­
mywać, gdy znalazła się w towarzystwie innych osób. Jej łago­
dne usta drżały od smutku i współczucia dla dziewczyny, która
pozostała całkiem sama na świecie. Do tej pory większość
swego czasu spędzała z ojcem i nie wyobrażała sobie życia bez
niego.
Nadszedł moment, na który Eden czekała, odkąd serce ojca
przestało bić na zawsze. Ciężko westchnęła i zdjęła z szyi
malutki kluczyk zawieszony na srebrnym łańcuszku. Poczuła,
jakby za chwilę miała się spotkać z ukochanym tatą. Tak to
właśnie zaplanował, gdy zdał sobie sprawę, że zostało mu już
niewiele życia. Chciał zostawić córce pożegnalną wiadomość
i pewne zadanie. Tylko myśl o tym pomagała Eden przetrwać
trudne dni po jego odejściu. Wiedziała, że powinna być silna,
ponieważ ma jeszcze coś do zrobienia. Ojciec powiedział, że
dzięki temu będzie jej łatwiej znosić samotność.
Eden była tak młoda, a przyszło jej przeżywać taką tragedię.
Wypadek i śmierć jedynej drogiej i bliskiej osoby były dla niej
straszliwym ciosem. Od dzieciństwa nie rozstawała się z ojcem
prawie nigdy, a ponieważ słabo pamiętała matkę, ojciec
zastępował jej oboje rodziców. Otoczona jego opieką i prawie
matczyną miłością poczciwej Janet, Eden żyła szczęśliwie
i beztrosko.
Dziewczyna włożyła kluczyk do zamka, przekręciła go i ot­
worzyła szufladę. Wstrzymując na chwilę oddech, jak ktoś, kto
jest świadomy wagi tego, co robi, zajrzała do środka. Na sa­
mym wierzchu dostrzegła złożony list z jej imieniem, wypisa­
nym ręką ukochanego ojca. Przez moment zdawało się jej, że
widzi drogie oblicze zmarłego. Zagryzła wargi, jakby się miała
za chwilę rozpłakać, lecz opanowała się szybko, pamiętając, co
mówił ojciec o tej chwili. Przecież zostawił coś, co miało jej
pomóc!
Zamknęła oczy i sięgnęła po list. Wyjęła go z szuflady
i przycisnęła mocno do serca, jak gdyby trzymała bezcenny
skarb. Powoli, delikatnie rozłożyła papier i zaczęła czytać.
List nie był długi, a napisany został bardzo starannym pis­
mem, tak dobrze jej znanym z kartek, które ojciec przysyłał
z krótkich podróży w interesach. Serce zaczęło jej bić szybciej,
gdy zobaczyła znajomy początek. „Moje drogie małe dziew-
czątko!" - były to słowa, którymi ojciec zwracał się do niej
w chwilach największej czułości, mimo że już dawno przestała
być małą dziewczynką.
Oparła się wygodniej i podniosła list bliżej oczu. Na jej
twarzy malowało się skupienie, gdy czytała ostatnie słowa ojca.
W tym momencie bezszelestnie otworzyły się drzwi i ktoś
wszedł do pokoju. Stąpał tak cicho, że dziewczyna nic nie
zauważyła. Jednak po chwili zorientowała się, że nie jest sama
i odwróciła się. Zobaczyła przystojnego, młodego mężczyznę.
Miał ujmujący uśmiech, ale gdy się nie uśmiechał, jego twarz
przybierała lekko szyderczy wyraz.
Nie widziała go blisko trzy lata, ale nie cieszyła się z tego
spotkania. Nigdy nie czuła sympatii do tego mężczyzny. Jako
dziecko bała się jego okrutnych żartów i brutalnych zabaw.
Kiedy ojciec dowiedział się o tym, starał się nie dopuszczać do
spotkań między nimi. Na szczęście nieznośny chłopak i jego
jeszcze bardziej niemiła matka wyprowadzili się do innego
miasta. Od tej pory się już nie widzieli.
Nie był właściwie krewnym, chociaż jego matka wyszła
ponownie za mąż za wujka Eden, kilka lat przed jego śmiercią.
Uważał się jednak za kuzyna, mimo że nie był to związek krwi.
I teraz ten człowiek stał w drzwiach pokoju, przeszywał ją
swym świdrującym wzrokiem i uśmiechał się. Jak się tutaj
dostał? Przecież służba zamyka drzwi na noc! Nigdy nie zo­
stawia drzwi frontowych otwartych, a on nie ma klucza i nigdy
go nie miał. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa, po czym młody
mężczyzna odezwał się pierwszy:
- Eden! Jakaś ty piękna! Wyglądasz wspanialej niż kiedy­
kolwiek! Naprawdę cieszę się, że przyjechałem.
Eden dumnie podniosła brodę i nie odwzajemniła uśmiechu.
Próbując zachować spokój, odpowiedziała oficjalnym tonem:
- To ty, Eryk Fane.
- Ten sam! - mężczyzna przyłożył rękę do serca i ukłonił
się nisko. - Pochlebia mi, że mnie pamiętasz. Skoro już zo­
stałem rozpoznany, czy mogę usiąść? Mam ci coś do powie­
dzenia. Nie chcę ci zajmować dużo czasu; widzę, że
przeglądasz jakieś ważne dokumenty. Jeśli chcesz, chętnie ci
pomogę, musiałaś mieć pewnie ciężki dzień.
Eden nagle przypomniała sobie, że trzyma w rękach list
i szybkim ruchem położyła go na kolanach, aby Eryk nie do­
strzegł, co on zawiera. Zręcznymi palcami delikatnie złożyła
kartki, włożyła je z powrotem do szuflady i zamknęła ją na
klucz. Wiedziała z doświadczenia, że nie należy zostawiać
niczego cennego na wierzchu, jeśli jest w pobliżu ten nieobli­
czalny niby-kuzyn. Zdała sobie z tego sprawę już dawno temu,
kiedy była jeszcze dzieckiem, więc gdy mówił do niej miłym,
cichym głosem, wyjęła kluczyk z szuflady i ścisnęła go w dłoni.
- Dziękuję, nie potrzebuję pomocy - odrzekła zimnym to-
nem. - Nie uważasz, że takie najście, niespodziewane i o tak
późnej porze, nazywa się wtargnięciem? Ale skoro już jesteś,
powiedz, o co ci chodzi? Nie potrzebuję na razie pomocy,
a zwłaszcza od ciebie. Nie pamiętasz, w jakich okolicznościach
opuściłeś ostatnim razem ten dom?
- Ależ Eden, nie chowasz chyba do mnie urazy za tamto?
Byłem wtedy jeszcze dzieckiem i raz czy dwa popełniłem błąd
w banku, ale teraz dorosłem i zmądrzałem. Powinienem być
wdzięczny twemu ojcu za to, że był taki srogi dla mnie. Dał mi
lekcję, na którą w pełni zasłużyłem. Już dawno się na niego nie
gniewam i myślę, że zaczynam być wreszcie prawdziwym
mężczyzną, takim, jakim chciał mnie widzieć. Studiowałem
ekonomię i teraz jestem specjalistą w tych sprawach. Po­
myślałem, że będzie to nie tylko mój obowiązek, ale i prawdziwa
przyjemność przyjść do ciebie i zaproponować swą pomoc przy
uporządkowaniu spraw związanych z majątkiem. Nie masz
w tym doświadczenia, moja droga, a przecież na pewno wyniknie
wiele spraw, które mogą okazać się trudne. Naprawdę chętnie
oddam moją ekonomiczną wiedzę do twojej dyspozycji. Jeśli mi
nie wierzysz, mogę ci pokazać dokumenty świadczące o tym, że
mówię prawdę. Wiele możesz skorzystać na mojej pomocy.
Eden, mimo że wzbierał w niej coraz większy gniew, od­
powiedziała chłodno, patrząc mu prosto w oczy:
- Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie sama ze wszystkimi
sprawami i nie potrzebuję żadnych porad. Ojciec wszystkiego
dopilnował, zanim mnie opuścił.
- Tak, oczywiście, na pewno tak było - odezwał się słodkim
głosem, chcąc załagodzić sytuację. - Zawsze myślał o wszyst­
kim i o wszystkich. Ale, moja droga, już po kilku tygodniach
pracy w banku, a wtedy byłem przecież jeszcze młodzikiem,
zorientowałem się, jak bardzo był niedzisiejszy i jak bardzo
niekompetentny w prowadzeniu interesów i powiększaniu swe­
go majątku. Teraz, po studiach, widzę to jeszcze wyraźniej
i rozumiem, ile tracił przez swoje dziwaczne zasady, przez
dzielenie spraw na dobre i złe. W interesach liczy się co in­
nego. Pomyślałem więc, że to mój obowiązek: podzielić się
z tobą tym, czego się dowiedziałem na studiach, pomóc ci
uporządkować wszystkie sprawy i uczynić cię bajecznie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin