DUCH MIEJSCA.doc

(33 KB) Pobierz
DUCH MIEJSCA

DUCH MIEJSCA

          Weszli na dziedziniec klasztoru z wycieczką, ale odłączyli się zaraz zniechęceni beznamiętnym słowotokiem przewodnika. Oboje mieli po kilkanaście lat, ubrani letnio i trzymali się za ręce. Szukali odosobnienia, więc przeszli przez niewielkie drzwi i znaleźli się w wirydarzu, gdzie wśród pięknie utrzymanych krzewów i kwiatów była malownicza altanka. Zniknęli w niej, ale zaraz pojawiło się pod nią dwóch starszych mnichów, którzy usiedli na ławce pod altaną, nie zauważając tej dwójki w środku. Jeden mnich, spoglądając na snujących się po krużgankach turystów, rzekł do drugiego: „Patrz, Eustachy, oni naprawdę nie wiedzą, czego tu szukają.” A drugi na to: ”Tak, Makary, nie wiedzą. I dlatego nie znajdują tego, co tu jest, a co może jednak przyciąga ich tu bezwiednie. I pewnie pójdą dalej szukać, bo szukanie chyba jest dla nich ważniejsze od znalezienia.”

         Tych dwoje słuchali i pomyśleli, że oni też nie wiedzą, czego tu szukają, choć rano rozmawiali o dziwnej modzie na nawiedzanie „świętych miejsc”. W ich środowisku istnym kultem cieszył się kamienny krąg Stonehenge, ale i kilka osób pojechało w to lato do świętego miasto Benares i Mekki. Niektórzy jechali do Fatimy, Lourdes, Medjugorie… Oni trafili tutaj trochę po drodze.

         Mnich Makary znów zaczął: „Widziałem, jak teraz przez stare kościoły, bazyliki, opactwa, katedry przewalają się coraz większe tłumy zwiedzających, choć typowi pielgrzymi stanowią wśród nich mniejszość. Tak, są to ludzie, którzy naprawdę nie wiedzą, czemu się tam znaleźli i co tam mogliby odnaleźć, prócz tego, co mają w przewodniku. No, ale można rzec, że w czasach profanowania świętości, deptania tabu, i jałowości duchowej, tli się w ludziach pragnienie doświadczenia czegoś wzniosłego, przerastającego ich, nieprzekraczalnego…A może jest ciche oczekiwanie, że tam odnajdą jakieś uspokojenie, zharmonizowanie rozbitych dusz, przeżycie cudu czy uzdrowienie. Słowem: pragnienie czegoś ŚWIĘTEGO. A jednocześnie w wielu tych ludziach, po trochu profanach, jest odwrotna tendencja: chęć pozbawienia tych miejsc ich ciszy, tajemniczości, sakralności, nietykalności. Wchodzą tam ze swoją nudą, hałaśliwością, nonszalancją profanów, jakby zupełnie nie ciekawiło ich to, co jest istotą i misterium tych miejsc, jakby Ten, który tam jest gospodarzem, musiał się usłużnie usunąć i nie mógł domagać się niczego na prawach gospodarza.” Eustachy dodał: „Wczoraj jakiś student dopytywał mnie, czy jest tu genius loci… Pytał o to parę metrów od tabernakulum, udając lub nie wiedząc, kto tam mieszka.” Rozległ się głos klasztornej sygnaturki i Makary odszedł, a mnich Eustachy chcąc schronić się przed słońcem, wszedł do altanki napotykając spłoszoną trochę parę. Uśmiechną się, dał znak, że mogą zostać i usiadł koło nich. – „A co to jest genius loci?” – zagadnęła go dziewczyna. Mnich znów się uśmiechnął i rzekł: „Odpowiem może taką opowieścią, jeśli macie czas i cierpliwość.” Skinęli głowami. Mnich zaczął:

              „Otóż, przed zjazdem z autostrady wielka tablica zachęcała podróżujących do zwiedzenia niedalekiego pałacu, pełnego rokokowych cudów, obrazów, rzeźb, woluminów, z ostatnim żyjącym tam potomkiem księżego rodu. Piękna sylweta pałacu przyciągała więc wielu. Co i raz więc widać było skręcające tam autokary i prywatne samochody. Pałac był naprawdę imponujący i malowniczo położony wśród parków i ogrodów. A w środku oszałamiał wręcz nagromadzeniem unikalnych dzieł sztuki w dziesiątkach komnat urządzonych w różnych stylach. Całą posiadłością, zawiadywała rodzina dalekich kuzynów Księcia. Służyli oni więc za przewodników i ekspertów. Ze znawstwem oprowadzali oni zwiedzających po salach, komnatach, alejach, opowiadając barwnie, że tu Książę jadał, tu sypiał, tu pracował, tu odbywały się bale, tam festyny, a tam pełne splendoru nabożeństwa i korowody… Kiedy jednak ktoś zapytał o to, gdzie teraz mieszka książę i czy już nic takiego się nie odbywa, oprowadzający zbywali go niejasną odpowiedzią, że Książę jest zagranicą, że bardzo rzadko tu bywa, no i że nie życzy sobie, aby mu przeszkadzano. W sumie żadna wycieczka, żaden zwiedzający nigdy Księcia nie zobaczył, choć pałac ów nazwany był jego rezydencją. Ale kiedyś jakiś ciekawski chłopak odłączył się od grupy, jak wy tutaj i trochę zagubił w plątaninie korytarzy i komnat. Przechodząc obok jakichś niepozornych drzwi usłyszał przez nie czyjeś kasłanie, więc wszedł bez pukania, by poprosić tego kogoś o wyprowadzenie go z tego labiryntu. Był to mały pokój zatłoczony mnóstwem książek i jakimiś bibelotami, z małym oknem i z lekkim zaduchem. W starym, głębokim fotelu siedział staruszek w szlafroku, który właśnie przerwał czytanie i zapytał: „A co ty tu robisz, młodzieńcze? Kto cię tu wpuścił?” Na to chłopak: „Zabłądziłem w tym muzeum. A czy pan jest tu stróżem?” Staruszek uśmiechnął się smutno i rzekł: „Nie jestem stróżem, tylko właścicielem pałacu, czyli muzeum, jak go nazwałeś” Chłopak popatrzył na niego z niedowierzaniem i jeszcze raz rozejrzał się po niezbyt luksusowym pokoju. – „I tylko takie ma pan mieszkanie w tej wielgaśnej rezydencji? Dlaczego?” Na to Książę: „No cóż, usunąłem się, żeby nie przeszkadzać turystom. Teraz wszędzie rządzą tłumy gapiów, ich obyczaje i ich pieniądze.” Chłopak opowiadał potem, że długo jeszcze rozmawiał tam z tym Księciem i było to ponoć ciekawsze od wszystkiego, co zwiedził przedtem i usłyszał w tym pałacu. Chciał jeszcze tam wrócić nie raz, ale niedługo potem staruszek Książę zmarł, ale w mediach było o tym cicho i wytropił to tylko ten chłopak, który wymienił z Księciem kilka listów. Dopiero po pogrzebie Księcia  media nagłośniły sprawę… I nagle ilość zwiedzających pałac bardzo zmalała, jakby tam umarł nie tylko stary Książę, właściciel pałacu, ale jeszcze coś, co tak przyciągało tłumy, niektórych po wielokroć.” – „Czyli genius loci, duch miejsca.” dopowiedział chłopak patrząc to w oczy dziewczynie, to na mnicha. Zamyślona dziewczyna spytała: „A proszę nam powiedzieć, czego my zwiedzając takie miejsca, nie znajdujemy czy nie odkrywamy? Na przykład tutaj…Czy to coś magicznego?” Mnich pogładził srebrną brodę i rzekł: „Widzisz, dziewczę, człowieka bardzo określa jego stosunek do tego, czego nie pojmuje, co jest tajemnicą i jest nieprzekraczalne. Tu, w naszej świątyni bywają czasem tacy, co robią wszystko, aby ocalić jej ciszę i świętość. Co chcą  własną powagą odpowiedzieć na jej powagę. Swoje przebywanie – a nie zwiedzanie - zmieniają często na adorację Tego, który jest Najważniejszy. Mogą więc doznać swoistego rozprzestrzenienia duszy, do której może wstąpić to, co święte i najświętsze, a co ich może uzdrowić, przemienić, uświęcić. Aż do zaistnienia w nich samych takiego maleńkiego sanktuarium, w którym odnajdować będą schronienie, swojskość, tożsamość, Boga… gdy opuszczą to miejsce… To COŚ jest jak perła, której Jezus nie kazał rzucać pod nogi świniom, by ich nie podeptały i nie pogryzły tych, co im je niefrasobliwie rzucili.”

              Mnich jakby zakłopotany powagą i wzniosłością tego, co powiedział, uśmiechnął się, stał i rzekł: „Ale zapraszam was na obiad do naszego refektarza. Chyba nieprzypadkowo tu trafiliście, więc może coś stąd wyniesiecie… Choćby dobre wrażenie i miłe wspomnienie.”

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin