Andrzej Zbych - Stawka Większa Niż Życie - 01.pdf

(2108 KB) Pobierz
946345712.003.png
2
946345712.004.png 946345712.005.png 946345712.006.png 946345712.001.png 946345712.002.png
DRUGIE URODZINY
1
Umówił się z Pierre'em, że zapadną w kartoflisku podczas drogi powrotnej.
To była spora szansa. Wachmani o tej porze są już zmęczeni, tłum
przymusowych robotników, który powinien maszerować w karnych trójkach, po
dwunastu godzinach morderczej harówki ciągnie osowiały; każdy myśli tylko o
tym, aby jak najszybciej znaleźć się w domu, jeśli domem można nazwać
otoczony drutem kolczastym czworobok baraków, w których zgromadzono
kilkuset cudzoziemskich robotników, zatrudnionych w stoczni remontowej
Kriegsmarine w Królewcu. Jest więc szansa, że żaden ze współwięźniów nie
zauważy ucieczki, a jeśli nawet, to zapewne pomyśli, że tych dwóch zwariowało
zupełnie, bo przecież ucieczki kończą się zwykle jednakowo: po paru dniach, a
po tygodniu najpóźniej, przyprowadzają z powrotem takiego, któremu — jak
mawia w takich okazjach lagerFuehrer Artzt - znudziło się spokojne życie w
tym cichym, przyjemnym obozie i który pragnie zakosztować prawdziwego
niemieckiego obozu koncentracyjnego...
Bo istotnie ten mały obóz, postawiony na ugorze pod Królewcem - ze
strychu najwyższego baraku widać krańcowy przystanek linii tramwajowej - nie
jest prawdziwym niemieckim obozem. Staszek spodziewał się, że może być
znacznie gorzej, kiedy aresztowano go w rodzinnej Kościerzynie. Już wtedy
działał Stutthof Konzentrationlager, budzący postrach wśród pomorskich
Polaków. Ale miał szczęście. Zaplombowany bydlęcy wagon minął Gdańsk, z
którym tyle Staszka łączyło dobrych i złych wspomnień, i skierował się na
wschód.
Znalazł się w tym niewielkim obozie, gdzie oczywiście nie cackają się z
nimi, kawki z mleczkiem do łóżeczka nie podają, ale brukwiowej zupy z
3
pływającymi gdzieniegdzie okrawkami tłustego mięsa prawie do woli, chleba
także sporo, pół kilograma dziennie. Rzecz w tym -Staszek szybko się połapał
— zew obozie umieszczono wyłącznie młodych, zdrowych ludzi, dobierając ich
nawet pod kątem przygotowania technicznego. Być może wyznanie Staszka w
kościerzyńskim gestapo, że przez cztery semestry studiował budownictwo
okrętowe na Politechnice Gdańskiej, wyznanie, dodajmy, złożone płynną
niemczyzną, zdecydowało o jego losie.
Wśród współtowarzyszy niedoli przeważali ludzie obyci z pracą w
fabrykach, Staszek zaprzyjaźnił się z Felkiem, który był majstrem u
warszawskiego Gerlacha, a człowiek, obok którego dostał pryczę, właśnie ten
Pierre, z którym teraz omawiał ucieczkę, pracował przed wojną u Panharda jako
skrawacz-narzędziowiec. Wielka machina wojny totalnej, proklamowanej przez
wodza tysiącletniej Rzeszy, potrzebowała fachowców, bo wiele stanowisk przy
obrabiarkach, frezarkach i szlifierkach stało pustych - ludzi, którzy przy nich
pracowali, posłano na fronty. A ktoś musiał produkować części zamienne do
podziobanych przez angielskie pociski okrętów, więc stworzono ten obóz, o
którym sami jego szefowie mawiali, że należy do najbardziej luksusowych
miejsc Trzeciej Rzeszy. Bicie nie wchodziło tu do rytuału, oczywiście nierzadko
człowiek obrywał kolbą, kiedy „post" miał akurat muchy w nosie, ale były to
raczej szturchnięcia niż ciosy, widocznie personel strzegący obozu otrzymał
instrukcje, aby pensjonariuszy tych czterech odrutowanych baraków w miarę
możliwości oszczędzać. Byli potrzebni przynajmniej do końca wojny. Rzesza
postanowiła wycisnąć z nich wszystko, co się da, zanim zdecyduje się na ich
unicestwienie. Właściwie można by w tym obozie doczekać końca wojny, bo
oszczędzały ich nawet angielskie bomby, spadające w nieregularnych odstępach
czasu na Królewiec. LagerFuehrer Artzt, grubas bez prawej ręki, którą zdążył
już stracić gdzieś w kampanii francuskiej, usiłował być jowialny, co mu zresztą
przychodziło bez trudu.
4
- Widzicie - powiadał - jak was oszczędzamy. Anglicy bombardują
niemieckie miasto, a was umieściliśmy za miastem, żeby wam się, broń Boże,
krzywda nie stała...
Oczywiście nic darmo. Względnie ludzkie warunki życia okupione są
dwunastogodzinną harówką. Do tego dochodzi blisko godzinę trwająca droga
powrotna, bo rano zawożą ich ciężarówkami.
Wielu się z tym pogodziło. Niektórzy nawet uznali, że wygrali los na loterii.
Na przykład ci z Warthegau lub Pomorza. Ci, którzy stamtąd pochodzą, mają
prawo przekazać część zarobionych marek pozostawionym rodzinom. Ich
obecność tutaj chroni w jakimś stopniu, przynajmniej tak sobie wyobrażają,
najbliższych przed wysiedleniem. Ci chwalą sobie nawet obóz, uważając go za
najmniejsze zło, jakie mogło im się przytrafić.
Ale Staszek od ośmiu miesięcy, to znaczy od momentu, gdy się tu znalazł,
myśli o ucieczce. Co prawda on także pochodzi z Pomorza, ale nic nie może
pomóc swoim bliskim, których pochłonęła pierwsza fala hitlerowskiego terroru
w jesieni trzydziestego dziewiątego. Uciekł wtedy do Krakowa, potem do
Warszawy.
Długo szukał kontaktu z jakąś organizacją, chciał iść do lasu, chciał się bić,
ale konspiracja dopiero się rodziła, obejmowała swym zasięgiem niewielkie
grupy, a wieści o regularnych leśnych oddziałach były bardziej pobożnym
życzeniem niż rzeczywistością... Kiedy wreszcie udało mu się nawiązać kontakt
z organizacją, kiedy go zaprzysiężone i myślał, że nareszcie będzie mógł robić
to, co robić powinien, po tym, co stało się z jego matką i ojczymem, z jego
dalszymi krewnymi i bliskimi przyjaciółmi, kazano mu wrócić do Kościerzyny.
Miał tam się zamelinować, w razie potrzeby przyjąć Volkslistę i czekać na
dalsze rozkazy. Tłumaczył, że chce walczyć z bronią w ręku, że chce zabijać
ludzi, którzy zburzyli mu dom rodzinny... Na nic się to nie zdało. To był rozkaz.
Powinien zrozumieć, że organizacji potrzebni są ludzie świetnie znający język
swego wroga, obeznani z terenem, inteligentni i odważni, którzy w razie potrze-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin