Mead Richelle - Melancholia sukuba 03 - Marzenia sukuba.doc

(1059 KB) Pobierz
Richelle Mead

Richelle Mead

Marzenia sukuba

Tłumaczenie: A. Kabala

Rozdział 1

Chciałam, żeby ten facet leżący na mnie się pospieszył, bo zaczynam się nudzić.

Niestety nie wyglądało na to, że skończy w najbliższym czasie. Brad, Brian, czy jak mu tam było, miał zaciśnięte powieki i był tak skoncentrowany, jakby seks wymagał wysiłku porów­nywalnego z operacją mózgu czy dźwiganiem stalowych belek.

- Brett - wydyszałam. Najwyższy czas wytoczyć większe działa. Otworzył jedno oko.

- Bryce.

- Bryce. - Zrobiłam swoją najbardziej namiętną i ekstatyczną minę. - Proszę... proszę... nie przestawaj. Otworzył drugie oko. Rozszerzyły mu się obie źrenice. Po minucie było po wszystkim.

- Przepraszam - wysapał, staczając się ze mnie. Był czerwony ze wstydu. - Nie wiem... nie chciałem...

- W porządku, kotku. - Tylko odrobinę gryzło mnie sumienie, że wykorzystałam sztuczkę z nie przestawaj. Nie zawsze działała, ale niektórych facetów ta prośba kompletnie pozba­wiała kontroli. - Było niesamowicie.

I właściwie to nie do końca było kłamstwo. Sam seks był kiepski, ale strumień energii potem... Uczucie, jak jego życie i dusza wlewają się we mnie... tak. To było niesamowite. Właśnie dla takich chwil żyje sukub, czyli ja. Dosłownie.

Uśmiechnął się znużony. Jego energia płynęła teraz w moim ciele. Jej utrata go wyczerpała, wypaliła. Niedługo zaśnie i pewnie będzie dużo spał przez kilka najbliższych dni. Miał dobrą duszę i zabrałam spory jej kawałek - i sporo jego życia. Przeze mnie pożyje kilka lat krócej. Próbując o tym nie myśleć, ubrałam się szybko. Wolałam skupić się na fakcie, że zrobiłam to, żeby przetrwać. A do tego moi piekielni władcy wymagali ode mnie, żebym regularnie uwodziła i deprawowała dobre dusze. Źli ludzie wzbudzali we mnie mniejsze poczucie winy, ale nie liczyli się w piekielnych statystykach.

Bryce wyglądał na zaskoczonego moją nagłą ewakuacją, ale był zbyt wykończony, żeby protestować. Obiecałam, że do niego zadzwonię - choć oczywiście nie miałam najmniejszego zamiaru - i wymknęłam się z pokoju, kiedy on odpłynął w nieświadomość. Ledwie przekroczyłam próg frontowych drzwi, przeobraziłam się. Przyszłam do niego jako wysoka, czarnowłosa kobieta, a teraz znów przybrałam swoją ulubioną postać: drobną, o orzechowozielonych oczach i jasnokasztanowych włosach ze złotymi refleksami. Jak przez większość życia, moje rysy były mieszanką różnych typów urody; jakoś nigdy nie zdecydowałam się na jeden z nich.

Wyrzuciłam Bryce'a z pamięci jak niemal wszystkich facetów, z którymi spałam, i pojechałam przez miasto do miejsca, które powoli stawało się moim drugim domem. Był to otynkowany na beżowo apartamentowiec, stojący na osiedlu podobnych bloków, które rozpaczliwie starały się udawać tak eleganckie, jak tylko się dało w przypadku nowego budownictwa w Seattle. Zaparkowałam passata przed domem, wygrzebałam klucz z torebki i weszłam do środka.

Mieszkanie było ciche, tonęło w ciemności. Zegar na ścianie wskazywał trzecią nad ranem. Idąc w stronę sypialni, znów się przeobraziłam, zmieniając ubranie w czerwoną koszulę nocną.

Znieruchomiałam w drzwiach sypialni tak zaskoczona, że oddech uwiązł mi w gardle. Można by pomyśleć, że po tak długim czasie powinnam już do niego przywyknąć i nie powinien działać na mnie w ten sposób. Ale działał. Za każdym razem.

Seth leżał na łóżku, z rękami odrzuconymi za głowę. Jego oddech był głęboki i nierówny, pościel splatała się wokół długiego, smukłego ciała. Światło księżyca tonowało kolor jasnobrązowych włosów, które w słońcu błyszczały rudawo. Patrząc na niego, przyglądając mu się, czułam, jak moje serce przepełniają uczucia. Nie spodziewałam się, że do kogokolwiek będę jeszcze czuła coś takiego - nie po stuleciach takiej... pustki. Bryce nie znaczył dla mnie nic, ale ten mężczyzna leżący przede mną znaczył wszystko. Wsunęłam się do łóżka obok niego, a jego ramiona oplotły mnie natychmiast. Myślę, że to było instynktowne. Łącząca nas więź była tak głęboka, że nawet nieświadomi nie mogliśmy długo bez siebie wytrzymać.

Przycisnęłam policzek do piersi Setha i jego skóra rozgrzewała moją, kiedy zasypiałam. Poczucie winy po spotkaniu z Bryce'em zaczęło znikać i już po chwili był tylko Seth i moja miłość do niego.

Niemal natychmiast ześlizgnęłam się w sen. Tyle że właściwie nie uczestniczyłam w nim, a przynajmniej nie aktywnie. Patrzyłam na samą siebie, widziałam, jak wydarzenia się rozwi­jają, jakbym oglądała film. Ale w odróżnieniu od filmu czułam każdy szczegół. Widoki, dźwięki... To było niemal żywsze niż prawdziwe życie.

Ta druga Georgina była w kuchni, której nie rozpoznawałam, jasnej i nowoczesnej, o wiele za dużej dla kogoś tak niechętnego gotowaniu jak ja. Stała przy zlewie, po łokcie w wodzie z mydlinami, pachnącej pomarańczami. Ręcznie zmywała naczynia, co zaskoczyło prawdziwą mnie - ale marnie jej to szło - i to już mnie nie zaskoczyło. Na podłodze leżała zmywarka rozebrana na części, co wyjaśniało konieczność ręcznej roboty.

Z drugiego pokoju dobiegały dźwięki Sweet Home Alabama. Tamta Georgina nuciła sobie pod nosem i w surrealistyczny, typowy dla snów, sposób czułam jej szczęście. Była zadowolona i tak przepełniona radością, że ledwie mogłam to ogarnąć. Nawet z Sethem rzadko czułam się taka szczęśliwa - a byłam z nim cholernie szczęśliwa. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogło sprawić, że ta wyśniona Georgina tak się czuła, zwłaszcza podczas tak przyziemnego zajęcia jak zmywanie naczyń. Obudziłam się.

Stwierdziłam zaskoczona, że jest już ranek, jasny i słoneczny. Nie poczułam upływu czasu. Wydawało mi się, że sen trwał ledwie minutę, a jednak budzik koło łóżka dowodził, że minęło sześć godzin. Utrata tego szczęścia, którego doświadczyłam we śnie, była wręcz bolesna.

A co jeszcze dziwniejsze, czułam się... jakoś nie tak, jak powinnam. Potrzebowałam chwili, żeby określić to doznanie. Byłam wyczerpana. Niezbędna mi do przetrwania życiowa energia, którą ukradłam Bryce'owi, zniknęła niemal całkowicie. Prawdę mówiąc, miałam jej teraz jeszcze mniej, niż zanim poszłam z nim do łóżka. To nie miało sensu. laki zastrzyk życia powinien mi wystarczyć przynajmniej na dwa tygodnie, a byłam niemal tak samo wyssana jak on. Zostało mi tyle energii, że nadal mogłam się przeobrażać, ale wiedziałam, że muszę zdobyć nową dawkę w ciągu dwóch dni.

- Co się dzieje?

Obok mnie zabrzmiał zaspany głos Setha. Przeturlałam się na bok i zobaczyłam, że patrzy na mnie z lekkim, słodkim uśmiechem na ustach.

Nie chciałam mu tłumaczyć, co się stało. Gdybym to zrobiła, musiałabym wdawać się w szczegóły spotkania z Bryce'em, a choć Seth wiedział, co robię, żeby przetrwać, w tym przypadku ignorancja naprawdę była błogosławieństwem.

- Nic - skłamałam. Jestem świetną kłamczucha. Dotknął mojego policzka.

- Tęskniłem za tobą wczoraj w nocy.

- Nie, nie tęskniłeś. Byłeś zajęty Cady i O’Neillem.

Jego uśmiech zrobił się cierpki, ale i tak zauważyłam to półprzytomne, zwrócone do wewnątrz spojrzenie, które pojawia się zawsze, kiedy myśli o postaciach ze swoich powieści. W swoim długim życiu zmuszałam królów i generałów, żeby błagali o moją miłość, a teraz bywały dni, że nawet mój urok przegrywał z ludźmi, którzy żyli w głowie Setha. Na szczęście to nie był jeden z tych dni i jego uwaga znów skupiła się na mnie.

- E tam. Oni nie wyglądają tak dobrze w koszuli nocnej. A tak przy okazji, bardzo mi się kojarzy z Anne Sexton. Coś jak Cynamonowe serduszka z cukierni. Tylko Seth mógł zacytować depresyjną poetkę, mówiąc komplement. Spojrzałam na swoje ciało i od niechcenia przeciągnęłam dłonią po czerwonym jedwabiu.

- Rzeczywiście, jest niezła - przyznałam. - Może nawet wyglądam w niej lepiej niż nago.

- Nie, Thetis. Nie wyglądasz - rzucił drwiąco.

Uśmiechnęłam się, jak zawsze kiedy nazywał mnie pieszczotliwym imieniem, które dla mnie wymyślił. Thetis, czyli Tetyda z greckiej mitologii, była matką Achillesa, zmiennokształtną boginią, którą zdobył uparty śmiertelnik. I nagle, zdumiewająco agresywnie jak na niego, Seth przewrócił mnie na plecy i zaczął całować w szyję.

- Hej - powiedziałam, szamocząc się bez wielkiego przekonania. - Nie mamy na to czasu. Mam swoje zajęcia. I chcę śniadanie.

- Przyjąłem do wiadomości - wymruczał, przesuwając się w stronę moich ust. Przestałam narzekać. Seth cudownie całował. Jego pocałunki były z rodzaju tych, które rozpływają się w ustach i przepełniają cię słodyczą. Były jak wata cukrowa.

Ale my nie mogliśmy sobie pozwolić na naprawdę słodkie całusy. Z doskonale wyćwiczonym wyczuciem czasu, według którego można by pewnie regulować zegarek, w ostatniej chwili wycofał się i usiadł, zabierając ręce. Wciąż uśmiechnięty spojrzał na mnie i na moją niezbyt elegancką pozę na łóżku. Odpowiedziałam uśmiechem, tłumiąc uczucie żalu, które pojawiało się zawsze w chwili ucieczki.

Ale tak właśnie sprawy się miały między nami i, szczerze mówiąc, opracowaliśmy całkiem skuteczny system radzenia sobie z trudnościami w naszym związku. Mój przyjaciel Hugh zażartował kiedyś, że wszystkie kobiety kradną mężczyznom dusze, jeśli są z nimi odpowiednio długo. W moim przypadku nie potrzeba całych lat zrzędzenia, starczyłby zbyt długi pocałunek. Takie właśnie jest życie sukuba. Nie ja ustalałam zasady i nie mogłam nic na to poradzić, że kradłam energię podczas intymnego kontaktu. Na szczęście mogłam kontrolować to, czy ów kontakt w ogóle nastąpi i robiłam wszystko, żeby do niego nie doszło. Boleśnie pragnęłam Setna, ale nigdy nie ukradłabym jego życia, tak jak ukradłam życie Bryce'a.

Ja też usiadłam i chciałam wstać, ale Seth wyjątkowo się rozzuchwalił tego ranka. Objął mnie w talii i wciągnął na kolana, przywierając do moich pleców; lekko kłującą od zarostu twarz wtulił w moją szyję i włosy. Czułam, jak drży, kiedy wziął głęboki oddech. Wypuścił powietrze równie powoli, jakby starał się odzyskać kontrolę nad sobą, po czym ścisnął mnie jeszcze mocniej.

- Georgina. - Dmuchnął w moją skórę.

Zamknęłam oczy; żartobliwy nastrój zniknął. Ogarnęła nas mroczna pasja, pełna palącego pożądania, ale i strachu, co może się stać.

- Georgina - powtórzył. Jego głos był niski, chropowaty. Znowu poczułam, że się rozpływam.

- Wiesz, dlaczego mówi się, że sukuby nawiedzają mężczyzn w snach?

- Dlaczego? - Mój głos był bardzo cichy.

- Bo śnię o tobie każdej nocy. - Kiedy indziej pewnie zabrzmiałoby to banalnie, ale w jego ustach wydawało się władcze, pożądliwe.

Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, czując, jak przechodzi przeze mnie tornado emocji. Chciałam płakać. Chciałam się z nim kochać. Chciałam krzyczeć. Czasem było tego za dużo. Zbyt wiele emocji. Zbyt wiele niebezpieczeństw. Zbyt wiele, zbyt wiele. Otworzyłam oczy i odwróciłam się do niego, żeby widzieć jego twarz. Patrzyliśmy sobie w oczy i każde z nas chciało więcej, a jednocześnie nie mogło niczego dać ani niczego wziąć. Pierwsza przerwałam kontakt wzrokowy i z żalem wysunęłam się z jego objęć.

- Chodź. Zjedzmy coś.

Seth mieszkał w uniwersyteckiej dzielnicy Seattle - przez tubylców nazywanej U-district - w odległości krótkiego spaceru do sklepów i restauracji położonych przy ulicach graniczących z kampusem Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Poszliśmy na śniadanie do jednej z małych kafejek; omlety i rozmowa szybko przegnały nasze zażenowanie. Potem ruszyliśmy spacerem wzdłuż University Way, trzymając się za ręce. Ja miałam sprawy do załatwienia, a on powinien pisać, ale jakoś nie mieliśmy ochoty się rozstać. Seth nagle się zatrzymał.

- Georgina.

- Hm? Uniósł brwi, wpatrując się w coś po drugiej stronie ulicy.

- Tam stoi John Cusack.

Podążyłam za jego pełnym niedowierzania spojrzeniem w miejsce, gdzie rzeczywiście stał mężczyzna bardzo podobny do Cusacka. Palił papierosa oparty o budynek. Westchnęłam.

- To nie jest John Cusack. To Jerome.

- Serio?

- Tak. Mówiłam ci, że wygląda jak John Cusack.

- Kluczowe wyrażenie: wygląda jak. Ten facet nie wygląda jak John Cusack. To jest John Cusack.

- Uwierz mi, nie jest. - Widząc zniecierpliwioną minę Jerome'a, puściłam dłoń Setha. - Zaraz wrócę.

Przeszłam przez ulicę i gdy zbliżyłam się do swojego szefa, jego aura przeniknęła moje ciało. Każdy nieśmiertelny ma szczególną aurę, a u demona takiego jak Jerome jest ona wyjątkowo silna. Czuło się ją jak nieustające fale przepływającego ciepła - jakby otworzyć piekarnik i stać o wiele za blisko.

- Streszczaj się - powiedziałam do niego. - Rujnujesz mi romantyczne chwile. Jak zwykle. Jerome rzucił papierosa i przydeptał go czarnym półbutem marki Kenneth Cole. Rozejrzał się lekceważąco.

- Co, tutaj? Georgie, daj spokój. Tu nie jest romantycznie. To nawet nie jest przystanek na drodze do romansu.

Ze złością oparłam rękę na biodrze. Ilekroć Jerome wkraczał w moje prywatne życie, zwykle zwiastowało to serię niefortunnych wypadków, w które nie miałam ochoty być zamieszana. Coś mi mówiło, że tym razem nie będzie inaczej.

- Czego chcesz?

- Ciebie. Zamrugałam.

- Co?

- Mamy dziś zebranie. Spotyka się cały personel.

- Gdy mówisz cały personel, masz na myśli cały personel?

Kiedy ostatnim razem arcydemon nadzorujący diecezję Seattle zebrał wszystkich z terenu, zamierzał nas poinformować, że lokalny diablik nie spełnia oczekiwań. Jerome kazał nam wszystkim pożegnać się z nim i wygnał nieszczęśnika w ogniste głębiny piekła. Było to dość smutne, ale że zastąpił go mój przyjaciel Hugh, jakoś przebolałam stratę. Miałam nadzieję, że to spotkanie nie ma podobnego celu.

Jerome obrzucił mnie rozdrażnionym spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że marnuję jego czas.

- Taka chyba jest definicja całego personelu, prawda?

- Kiedy to ma być?

- O siódmej. U Petera i Cody'ego. Nie spóźnij się. Twoja obecność jest istotna. Cholera. Miałam nadzieję, że to nie będzie moje pożegnalne przyjęcie. Ostatnio nieźle się sprawowałam.

- O co chodzi?

- Dowiesz się, jak przyjdziesz. Nie spóźnij się - powtórzył. Zszedł z chodnika w cień budynku i zniknął.

Ogarnęło mnie przerażenie. Demonom nie można było ufać, szczególnie kiedy wyglądały jak ekscentryczni gwiazdorzy filmowi i przynosiły enigmatyczne zaproszenia.

- Wszystko okej? - spytał Seth, kiedy do niego wróciłam. Zastanowiłam się.

- Mniej więcej tak samo jak zwykle.

Rozsądnie postanowił nie drążyć tematu i w końcu rozstaliśmy się, żeby zająć się własnymi sprawami. Strasznie chciałam wiedzieć, o co może chodzić z tym zebraniem, ale jeszcze bar­dziej chciałam wiedzieć, co sprawiło, że w nocy straciłam energię. Załatwiając swoje sprawy - zakupy spożywcze, wymianę oleju, wizytę w domu towarowym Macy's - przyłapywałam się też na tym, że ten dziwny sen wciąż powraca w moich myślach. Jak to możliwe, że krótki sen był tak wyrazisty? I dlaczego nie mogłam przestać o nim myśleć?

Ta zagadka zajmowała mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy zbliżyła się siódma. Jęknęłam i wyruszyłam do mieszkania mojego przyjaciela Petera. Pędziłam z niedozwoloną prędkością przez całą drogę. Cudownie. Spóźnię się. Nawet jeśli to zebranie nie dotyczyło mnie i mojego zwolnienia, i tak mogło skończyć się na tym, że doświadczę gniewu Jerome'a. Jakieś dwa metry przed drzwiami mieszkania poczułam kłębiące się aury nieśmiertelnych. Całe mnóstwo. Aury moich przyjaciół, znajome i lubiane, natychmiast we mnie zaśpiewały. Kilka innych kazało mi się zastanowić, bo nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należą. W zatoce Pudget działa wielu piekielnych pracowników, z którymi prawie nigdy się nie sty­kałam. Jednej aury nie rozpoznawałam wcale. A jedna... jedna wydawała się niemal znajoma. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć, do kogo należy.

Podniosłam rękę, żeby zapukać, ale w ostatniej chwili uznałam, że dżinsy i koszulka to nie dość elegancki strój na zebranie całego personelu. Przeobraziłam je więc w brązową sukienkę z głębokim dekoltem w szpic. Moje włosy ułożyły się w schludny kok. Zapukałam. Wpuściła mnie zirytowana wampirzyca, którą ledwie pamiętałam. Kiwnęła mi na powitanie podbródkiem, nie przerywając rozmowy z drugą wampirzycą, którą spotkałam tylko raz. Zdaje się, że miały bazę w Tacoma, które, jak dla mnie, niewiele się różniło od samego piekła.

Mój przyjaciel Hugh, ciemnowłosy i potężnie zbudowany, chodził po pokoju, z ożywieniem rozmawiając przez komórkę. Jerome siedział rozwalony w fotelu, z martini w dłoni. Jego rzadko widywane w towarzystwie demonice adiutantki stały w kącie, trzymając się z boku jak zawsze. Wampiry Peter i Cody - moi przyjaciele i gospodarze tego domu - śmiali się w kuchni z grupą innych piekielnych pracowników, których znałam tylko przelotnie. Mogła to być zwyczajna zakrapiana impreza, może nawet na cześć kogoś lub czegoś. To dowodziło chyba, że dzisiaj nikt nie zostanie ukarany, bo inaczej atmosfera z pewnością byłaby bardziej ponura. Moje przyjście zauważył tylko Jerome.

- Dziesięć minut spóźnienia - warknął.

- No co, to modne... Urwałam, kiedy o mało nie wpadła na mnie jakaś duża blondyna o kształtach Amazonki.

- Och! Ty na pewno jesteś Georgina! Strasznie chciałam cię poznać.

Uniosłam wzrok powyżej odzianych w spandeks piersi w rozmiarze podwójnego D, aż do wielkich niebieskich oczu z niemożliwie długimi rzęsami. Wyszczerzyły się do mnie impo­nujące zęby jak z konkursu piękności.

Niewiele było momentów, kiedy odbierało mi mowę, ale się zdarzało. Ta chodząca lalka Barbie była sukubem. Całkiem nowym, tak błyszczącym i nowiutkim, że aż dziw, że nie skrzypiała. Rozpoznałam jej wiek zarówno po aurze, jak i po wyglądzie. Żaden sukub z odrobiną wyczucia nie przeobraziłby się w coś takiego. Za bardzo się starała i byle jak połączyła części ciała z męskich fantazji. W efekcie wyglądała jak dzieło Frankensteina, oszałamiające, a zarazem anatomicznie niemożliwe.

Nieświadoma mojego zdziwienia i pogardy wzięła moją dłoń i prawie zgniotła w mamucim uścisku.

- Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę z tobą pracować -ciągnęła. - Tak strasznie chcę, żeby mężczyźni cierpieli. Wreszcie odzyskałam mowę.

- Kim... kim jesteś?

- To twoja nowa przyjaciółka - usłyszałam blisko jakiś głos. - Proszę, proszę, co ja widzę. Tawny trudno będzie ci dorównać.

Jakiś mężczyzna przepychał się w naszą stronę i moja ciekawość nowego sukuba zniknęła jak popiół zdmuchnięty wiatrem. Całkiem zapomniałam o jej obecności. Żołądek zawiązał mi się w supeł, kiedy rozpoznałam tajemniczą aurę. Po moich plecach popłynął zimny pot i zaczął wsiąkać w delikatny materiał sukienki.

Facet, który się do nas zbliżał, był mniej więcej tak wysoki jak ja - czyli niezbyt - i miał ciemną, oliwkową cerę. Na jego głowie było więcej brylantyny niż czarnych włosów. Garnitur miał łaciny, z całą pewnością nie z seryjnej produkcji. Widząc moje osłupienie, rozciągnął wąskie wargi w uśmiechu.

- Mała Letha już nie jest taka mała i bawi się z dorosłymi, co? - powiedział cicho głosem przeznaczonym tylko dla moich uszu.

W dzisiejszych czasach nieśmiertelna dziewczyna, taka jak ja, właściwie nie miała wielu powodów do strachu. Na świecie istniały jednak trzy osoby, których bałam się do nieprzytomności. Jedną z nich była Lilith, królowa sukubów, istota obdarzona tak niezmierzoną potęgą i urodą, że sprzedałabym duszę -jeszcze raz - za jeden jej pocałunek. Bałam się też pewnego nefilima o imieniu Roman. Półludzki syn Jerome'a miał słuszne powody, by chcieć mnie ścigać i unicestwić. Trzecią osobą, która napawała mnie strachem, był mężczyzna stojący przede mną.

Miał na imię Niphon i był diablikiem tak jak mój przyjaciel Hugh. I jak wszystkie diabliki Niphon tak naprawdę miał tylko dwa obowiązki. Pierwszym było załatwianie spraw administracyjnych dla demonów. Drugim, i ważniejszym, było zawieranie kontraktów ze śmiertelnikami - pozyskiwanie dusz dla piekła. I właśnie on był diablikiem, który kupił moją.

Rozdział 2

Na kilka sekund jakbym zniknęła z przyjęcia. Cofnęłam się w czasie. W myślach zobaczyłam urwisko pod miastem, w którym się wychowałam. Stałam na jego szczycie, tak młoda, że dzisiaj nie nazwano by mnie dorosłą. I był tam Niphon - uśmiechał się i zapewniał, że zna wszystkie odpowiedzi, że może sprawić, by moje kłopoty zniknęły...

Potrząsnęłam głową, odpędzając wspomnienia i wracając na przyjęcie.

Uśmiechał się jeszcze szerzej; był to zły uśmiech, który zapowiadał jeszcze gorsze rzeczy.

Równie dobrze mogłam stać twarzą w twarz z wężem z Edenu.

- Wiedziałem, że masz w sobie to coś - ciągnął, idąc w moją stronę. Jego głos wciąż był miękki. - Wiedziałem to w tej samej chwili, w której cię zobaczyłem. Nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak... doświadczona się stałaś. Mój instynkt obronny zadziałał; cofnęłam się o krok.

- Dotknij mnie, a skręcę ci twój pieprzony kark.

- Cóż za niewdzięczność. Przecież to ja stworzyłem cię taką, jaką jesteś.

- Nie zbliżaj się do mnie.

Znów ruszył w moją stronę, a moje serce zaczęło bić w takim tempie, że większość ludzi by tego nie przeżyła. Nagle rozległ się głos Jerome'a, a ja zdałam sobie sprawę, że w pokoju zapanowała cisza.

- Zostaw ją w spokoju, Niphonie. Powiedziała nie. Diablik przerwał i zrobił błagalną minę.

- Oj, daj spokój, Jerome. Który demon nie dzieli się swoimi dobrami?

- Nie jesteś tu po to, żeby pieprzyć mojego sukuba. Jeśli nie będziesz umiał wykonać swojej roboty, mogę cię wymienić.

W głosie Jerome'a brzmiała groźba, której nawet taki dupek jak Niphon nie mógł ignorować. Może ktoś jednak zostanie dzisiaj zesłany do piekła. Rozczarowany diablik schylił głowę na znak posłuszeństwa i się wycofał. Spojrzenie, które mi posłał, obiecywało, że jeszcze sobie porozmawiamy. Podeszłam do Jerome'a.

- Może jednak powinieneś był mnie ostrzec.

- I zepsuć wam poranek, gołąbeczki? Taki zdeklarowany romantyk jak ja nie mógłby zrobić czegoś takiego. Poza tym mówiłem ci, żebyś przyszła wcześniej. Hugh wyłączył komórkę i podszedł do nas. Ucałował mnie w oba policzki.

- Hej, mała. Wielkie rzeczy się tu dzieją. Moje przerażenie, i tak już niemałe, rosło z każdą chwilą.

- Na przykład?

- Reorganizacja. Seattle dostało nowy harmonogram. Przydzielają nam jeszcze jednego sukuba. A właściwie już przydzielili. Opadła mi szczęka, kiedy przypomniałam sobie pierwsze słowa Niphona.

- Żartujesz sobie.

- Niestety nie. To jest Tawny.

Roboblondyna podbiegła do nas na szpilach i znów chciała uścisnąć mi dłoń, ale trzymałam się poza jej zasięgiem, w obawie o swoje kości. Zmusiłam się do uśmiechu.

- Cześć, Tawny. - Spojrzałam na Jerome'a i wskazałam głową Niphona. - W takim razie po co on tu jest?

- Ja ją pozyskałem - wyjaśnił diablik. Pozyskałem był to eufemizm oznaczający, że kupił jej duszę dla piekła, tak samo jak moją. - Mam obowiązek zostać tutaj i obserwować ją do czasu, aż się zaaklimatyzuje i upoluje swoją pierwszą ofiarę.

- Dla mnie nikt tego nie zrobił - przypomniałam. - Właściwie rzuciłeś mnie w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin