Juliusz Verne - Martin Paz [pl].pdf

(625 KB) Pobierz
371857543 UNPDF
J ULIUSZ V ERNE
M ARTIN P AZ
Wstęp
(pochodzi z wydania broszurowego)
Prezentowane w niniejszym tomie Biblioteki Andrzeja opowiadanie ukazało się po raz
pierwszy drukiem w Musée des Familles (Muzeum Rodzinnym) w lipcu i sierpniu 1852 r. W
Polsce nie było jeszcze nigdy publikowane. Brak zainteresowania nim ze strony naszych
wydawcw wynikał z faktu, iż utwr ten, pochodzący z początkowego etapu kariery
pisarskiej Verne’a, jest jedynie literacką prbą, ktrej daleko tak pod względem formy, jak i
tematyki, do pźniejszych osiągnięć autora Tajemniczej wyspy . Niemniej jednak, a może
właśnie dlatego, powinno ono wzbudzić zainteresowanie miłośnikw Czarodzieja z Nantes.
Na aspekt ten zwrcił już uwagę wydawca Verne’a, Jules Hetzel, ktry tak pisał w pierwszym
książkowym wydaniu Martina Paza : “Jest to jeden z początkowych utworw autora,
poprzedzający Pięć tygodni w balonie . Autor nie znalazł jeszcze gatunku literatury, ktry miał
stworzyć, i ktry uczynił go sławnym. Jednak jest rzeczą ciekawą śledzić jego twrczość już
od tych początkowych prb. Zawierają one już kilka zarodkw, ktre czynią z utworw
Juliusza Verne’a niespotykane dzieła w naszej literaturze, w związku z czym nie powinny być
one zapomniane.”
O ile poziom opowiadania, będący pochodną okresu, w ktrym powstało, nie budzi
kontrowersji, o tyle nie można pominąć milczeniem pewnego elementu wymowy utworu. Nie
da się ukryć, iż jest w nim wątek wyraźnie antyżydowski. Postać Żyda Samuela została tak
nakreślona, iż zasługuje w oczach czytelnikw wyłącznie na odrazę. Jego crka Sara jest
wprawdzie bohaterką pozytywną, ale sympatia autora do niej znajduje wytłumaczenie w tym
samym duchu – narzeczona André Certy potajemnie sympatyzuje i ostatecznie nawraca się na
chrześcijaństwo.
W dodatku, padając martwa w objęcia tracącego już świadomość Indianina, chrzci go,
otwierając mu tym samym drogę do zbawienia. Scena ta jest nie tylko natrętnie
moralizatorska, ale i groteskowa.
W Martinie Pazie mamy więc do czynienia jednocześnie z antysemityzmem i
antyjudaizmem. Stosunek do tych postaw był w XIX w. oczywiście diametralnie inny niż
obecnie. W nas, ludziach żyjących po Holokauście, kreowanie takich wzorcw musi budzić
niesmak, sprzeciw, zdajemy bowiem sobie sprawę z tego, iż na takim właśnie podglebiu
wyrosła ideologia, ktrej ukoronowaniem był Oświęcim. Utworu literackiego nie można
jednak rozpatrywać ahistorycznie. Przypisywanie wspłczesnych znaczeń do pojęć minionych
jest posunięciem nieuprawnionym, wręcz nieuczciwym. Niechęć rasowa czy religijna nigdy
1
nie była zjawiskiem pozytywnym, jednakże często wynikała ze stereotypw, nie zaś
autentycznej zawiści, czy wręcz nienawiści. Zapewne wielu wczesnych antysemitw
zrewidowałoby swe poglądy, gdyby wiedziało, do czego doprowadzi przekazywana z
pokolenia na pokolenie niechęć do potomkw Abrahama.
Krzysztof Czubaszek
2
I
Słońce kryło się za ośnieżonymi szczytami Kordylierw. Pod pięknym peruwiańskim
niebem przezroczysty woal nocy przepełniała atmosfera nasycona świetlistą świeżością. Była
to pora, w jakiej można było korzystać z życia na modłę europejską, szukając na otwartych
werandach dobroczynnych powieww wiatru.
Podczas gdy pierwsze gwiazdy zaczęły wznosić się nad horyzontem, ulicami Limy
przechadzali się, odziani w lekkie płaszcze, liczni spacerowicze, rozmawiając poważnie o
najbardziej błahych sprawach. Na Plaza Mayor , 1 tym forum dawnego Miasta krlw,
panowało wielkie poruszenie wśrd zgromadzonej tam ludności. Rzemieślnicy korzystali z
dającej wytchnienie pory, aby przerwać swoje codzienne czynności, i krążyli wśrd tłumu,
zachwalając donośnie doskonałość swoich wyrobw. Kobiety, dokładnie okapturzone
zasłaniającymi im twarze mantylami , 2 spacerowały kołyszącym się krokiem pomiędzy
grupami palaczy. Kilka señores , 3 w balowych toaletach, ktrych jedynym nakryciem głowy
były bujne włosy, upiększone świeżymi kwiatami, paradowało w obszernych dorożkach.
Indianie przechadzali się ze spuszczonym wzrokiem, zdając sobie sprawę z tego, iż są zbyt
mali, aby mogli być dostrzeżeni, nie zdradzając ani gestami ani słowami tej tłumionej,
pożerającej ich zawiści. Tym zachowaniem rżnili się od Metysw, ktrzy podobnie jak i oni
byli lekceważeni, jednak swoje niezadowolenie objawiali w sposb bardziej hałaśliwy.
Tymczasem Hiszpanie, ci dumni potomkowie Pizarra , 4 kroczyli z wysoko podniesionymi
głowami, jak za czasw, kiedy ich przodkowie zakładali Miasto Krlw. Tradycyjnie
pogardzali wszystkimi bez wyjątku – i zwyciężonymi Indianami, i Metysami, urodzonymi z
ich związkw z tubylczą ludnością Nowego Świata. Indianie, jak wszystkie klasy społeczne
zmuszone do poddaństwa, śniący jedynie o zerwaniu krępujących ich kajdan, w swej
nienawiści przykładali jedną miarę zarwno do zwycięzcw dawnego imperium Inkw, jak i
Metysw, będących swego rodzaju, pełną niezwykłej buty burżuazją.
Ale zarwno Metysi i Hiszpanie okazujący lekceważenie wobec Indian, jak i Indianie
pałający nienawiścią do Hiszpanw, miotali się pomiędzy tymi dwoma, rwnie zaciekłymi,
uczuciami.
Niedaleko ślicznej fontanny, ktra wznosiła się pośrodku Plaza Mayor, rozłożyła się
grupa młodych ludzi. Okryci ponczami, czyli prostokątnymi, podłużnymi płachtami bawełny
z wyciętymi otworami, przez ktre przekłada się głowę, ubrani w szerokie spodnie w
rżnokolorowe pasy, w kapeluszach o szerokich rondach wykonanych ze słomki Guayaquil –
rozmawiali, krzyczeli i gestykulowali.
3
– Masz rację, André – przytaknął mały mężczyzna o służalczym wyglądzie, ktrego
nazywano Millaflores.
Ten Millaflores był pasożytem André Certy, młodego Metysa, syna bogatego kupca,
ktry został zabity podczas jednego z ostatnich buntw spiskowca Lafuente. André Certa
odziedziczył wielką fortunę i łatwo cedował ją na swych przyjacił, od ktrych wymagał
jedynie pokornej uniżoności w zamian za rozdawane garście złota.
– Czemuż służą te zmiany władzy, te wieczne przemowy, ktre tak wstrząsają Peru? –
podjął głośnym głosem André. – Czy będzie rządził Gambarra czy Santa Cruz , 5 to nie ma
żadnego znaczenia, jeśli nie panuje tu rwność!
– Dobrze powiedziane, dobrze powiedziane! – wykrzyknął mały Millaflores, ktry nawet
pod rządami egalitarnymi nigdy nie byłby w stanie dorwnać rozumnemu człowiekowi.
– Jak to jest – kontynuował André Certa – że ja, syn kupca, mogę poruszać się jedynie
kolaską zaprzężoną w muły? Czy moje statki nie spowodowały, że w tym kraju panuje
dobrobyt i bogactwo? Czy użyteczna arystokracja piastrw 6 nie jest warta wszystkich
prżnych tytułw Hiszpanii?
– To hańba! – odpowiedział jakiś młody Metys. – Spjrzcie! Oto tam przejeżdża don
Fernand swoim pojazdem zaprzężonym w dwa konie! Don Fernand d’Aguillo! Może
zaledwie z trudnością utrzymać swego woźnicę, a przybywa puszyć się dumnie na placu! W
porządku! Ale oto i drugi! Markiz don Végal!
W tym momencie wspaniała karoca wjeżdżała na Plaza Mayor. Był to pojazd markiza
don Végala, Kawalera Zakonu Alcantara , 7 Zakonu Maltańskiego i Orderu Karola III. Ale ten
wielki pan nie przyjeżdżał tutaj z nudw ani w celu zwrcenia na siebie uwagi. Smutne myśli
kłębiły się pod tym straszliwie pomarszczonym czołem, i nawet nie słyszał zawistnych uwag
Metysw, kiedy jego cztery konie torowały sobie przejście wśrd tłumu.
– Nienawidzę tego człowieka! – powiedział André Certa.
– Długo go będziesz musiał nienawidzić! – odpowiedział mu jeden z młodych
kawalerw.
– Nie, bo wszyscy ci szlachcice wystawiają na sprzedaż ostatnie cudowności swego
luksusu, a ja mogę powiedzieć, dokąd wędrują ich srebra i klejnoty rodzinne!
– Prawda! Ty coś wiesz na ten temat, ty, ktry bywasz w domu Żyda Samuela!
– Tam, w księgach rachunkowych starego Żyda, zapisuje się wierzytelności arystokratw,
a w jego sejfie składa się resztki tych wielkich fortun!… Dzień, w ktrym wszyscy Hiszpanie
staną się takimi nędzarzami jak ich Cezar de Bazan , 8 będzie dla nas dniem radości!
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin