Durbridge Francis - Harry Brent.doc

(704 KB) Pobierz
Francis Durbridge

Francis Durbridge

Harry Brent

Przełożył Kazimierz Piotrowski

 

Wszystkie postaci występujące w tej książce są fikcyjne.

 

Rozdział pierwszy

Harry Brent tak wykształcił swą pamięć, że automatycznie rejestrowała każdy szczegół z jego życia, umieszczała w kartotece mózgu i zamrażała tam na wypadek, gdyby ów fakt był mu kiedyś potrzebny. Charakterystyczna więc scenka, jaka się rozegrała na stacji Waterloo, pozostała w jego podświadomości i mógł ją potem obejrzeć po raz drugi niczym kolorowy film, przechowany wraz z zapisem dźwięku.

Taksówkarz podwiózł go przed halę, w której znajdują się kasy biletowe, na dziesięć minut przed odjazdem pociągu. Brent przystanął przed kioskiem z książkami, kupił powieść i włożył pod pachę. W tej samej ręce trzymał niedużą walizkę. Pociąg do Market Weldon, jak wiedział z doświadczenia, odchodził z peronu trzeciego. Brent dołączył do gromadki pasażerów stojących w kolejce przy wejściu na perony. Kontroler, imigrant z Indii Zachodnich, sprawdzał bilety.

- Pociąg do Market Weldon na prawo. Tylko ostatnie cztery wagony.

- Dziękuję.

Szedł wzdłuż pociągu szukając miejsca przy oknie, frontem do lokomotywy. W pociągu, odchodzącym o dziesiątej rano, było więcej niż zwykle pasażerów. Dopiero w czwartym wagonie Brentowi udało się znaleźć miejsce w rogu, od korytarza. Położył walizkę na górze i usiadł wygodnie z książką na kolanach. Miał jeszcze dużo czasu na lekturę. Na razie chciał się dobrze przyjrzeć tym, którzy przez półtorej godziny mieli być jego towarzyszami podróży. Jedną z ulubionych zabaw Brenta było określanie pochodzenia i zawodu osób widzianych po raz pierwszy.

Zakwalifikował jako zacną starą pannę siedzącą naprzeciw niego damę i zastanawiał się, w jakiej szufladce umieścić głodnego, nerwowego i onieśmielonego starego kawalera w przeciwnym rogu, gdy jego uwagę zwróciła twarz dziewczyny, która zaglądała z peronu do przedziału. Ocenił ją na jakieś dwadzieścia lat. Była chyba ładna, rysy miała regularne. Ale nie przypadła mu do gustu. Jej twarz była dziwnie martwa, bez wyrazu. Nie miała bagażu, tylko w jednej ręce ściskała bukiet, a pod pachą drugiej trzymała ilustrowany magazyn. Nawet spieszne zamykanie drzwi i ostry sygnał konduktorskiego gwizdka, ostrzegające, że pociąg zaraz ruszy, nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia. Zniknęła mu z oczu. Znów zaczął przyglądać się sześciu pasażerom w przedziale. Zarejestrował wszystkich w pamięci i właśnie zabierał się do lektury powieści, gdy zauważył, że ktoś szarpie się z klamką drzwi. Podniósł wzrok. W korytarzu stała dziewczyna z kwiatami i żonglowała magazynem, torebką i bukietem. Naprzeciw niego było jedno wolne miejsce, ale pasażerowie, w poczuciu owej konspiracyjnej i dziwnie wrogiej solidarności, jaka tak szybko łączy osoby w przedziale wagonu, uporczywie ignorowali kandydatkę ubiegającą się o przyjęcie do towarzystwa.

Po krótkim wahaniu Brent pochylił się i otwarł drzwi.

- Przepraszam, czy to miejsce jest zajęte?

Jej głos mógł być miły, ale teraz zabrzmiał głucho, bezdźwięcznie.

- Nie - odparł Brent. - - Chyba wolne.

Prześliznęła się koło niego pozostawiając mu zamknięcie drzwi. Miał czas na szybkie, ale dokładne zlustrowanie jej kształtów. Przedstawiały się nader korzystnie. Miała pantofle z krokodylej skóry i taką samą torebkę. Ciemnobrązowy kostium był dobrze uszyty. Ale sposób noszenia się dziewczyny sprawił na nim wrażenie, że nie dba o to, czy się podoba mężczyznom.

Zacna cioteczka posunęła się trochę. Dziewczyna ostrożnie usiadła, wciąż troskliwie trzymając w ręce kwiaty, jakby nie bardzo wiedziała, co z nimi zrobić. Zauważyła, że Brent jej się przygląda, spojrzała nerwowo w jego stronę.

- Czy... czy ten pociąg idzie do Market Weldon?

- Mam nadzieję - odparł Brent. Z uśmiechem skinął głową w stronę okna. Pociąg ruszył w sposób ledwie dostrzegalny. - Ja też tam jadę.

Szuka schronienia po jakiejś miłosnej katastrofie - pomyślał Brent - a może chce się otrząsnąć po stracie bliskiej osoby. To by tłumaczyło apatię, puste spojrzenie i ręce nerwowo ściskające bukiet. Poczuła się nieswojo. Otwarł książkę i pogrążył się w lekturze pierwszego rozdziału.

Historia była pasjonująca i półtorej godziny podróży do Market Weldon szybko minęło. Dziewczyna - zauważył to kątem oka - nawet nie zajrzała do magazynu, tylko patrzyła na krajobraz przesuwający się za oknem. Gdy ukazała się dobrze mu znana farma ze zbiornikiem gazu i pociąg zaczął zwalniać, Brent zamknął książkę, wstał, wziął z półki walizkę i wyszedł na korytarz. Zanim pociąg stanął, wyskoczył i jako jeden z pierwszych znalazł się przy wyjściu z peronu.

Wiedział, że Eryk Vyner będzie czekał na parkingu po drugiej stronie placu przed stacją. Od razu zauważył dużego humbera combi, okrytego grubą warstwą kurzu, z kołami oblepionymi błotem. Wygląd samochodu świadczył, że służy na farmie, a kierowca był niezawodnie człowiekiem mającym stale do czynienia z traktorami, żywym inwentarzem i płodami ziemi. Eryk Vyner był mężczyzną po czterdziestce i zdążył przekonać się, że gospodarstwo rolne, jeśli prowadzić je z wydajnością nowoczesnego przedsiębiorstwa, może się pięknie opłacać.

Vyner ujrzał wysokiego młodego mężczyznę przechodzącego przez plac przed stacją i w charakterystyczny sposób kołyszącego się w biodrach. Z wąską walizeczką, w butach z kozłowej skóry i moherowym ubraniu, Brent sprawiał wrażenie, jakby właśnie wysiadł z transatlantyckiego odrzutowca. Na ręce niósł kamelowy płaszcz.

Vyner wysiadł z samochodu i podszedł przywitać Brenta.

- Dzień dobry, Harry.

- Cześć. A to co znowu? - Brent wskazał głową na temblak podtrzymujący prawą rękę Vynera. - Carol nie mówiła mi, żeś miał wypadek.

- To głupstwo. Jeździłem po wariacku na traktorze - chciałem się popisać.

Brent z powątpiewaniem popatrzył na ciężki samochód.

- Nie powiesz mi, że będziesz jedną ręką prowadził ten grzmot?

- Nic nie szkodzi - stanowczo zapewnił Vyner. - Ten humber ma układ kierowniczy ze wspomaganiem. Wsiadaj, stary.

Brent wśliznął się na miejsce koło kierowcy i położył walizkę na stosie narzędzi, którymi zawalony był tył wozu. Vyner ruszył i prowadząc jedną ręką wyjechał z parkingu. Nagle mocno nacisnął nogą hamulec, humber zadrżał i stanął.

- Głupia dziwka! - mruknął Vyner. - Lezie jak ślepa na jezdnię.

Najwyraźniej obojętna na to, że brakowało parę cali, a doznałaby poważnych obrażeń, dziewczyna szła dalej przez jezdnię w stronę postoju taksówek w głębi placu. Znów ściskała pod pachą magazyn, a bukiet trzymała w ręce z takim nabożeństwem, jakby to była olimpijska pochodnia.

Cicho klnąc Vyner znów ruszył i już nieco ostrożniej pojechał w stronę centrum miasteczka. Market Weldon leżało w środku jednego z najbogatszych regionów rolniczych w Anglii i miało jakieś siedem tysięcy mieszkańców. Chlubiło się normańskim opactwem, rzymskim mostem, ratuszem wzniesionym przez Wrena i rynkiem, który niewiele się zmienił od początku osiemnastego wieku.

- Naprawdę uważasz, że wypada? Abym został u was na weekend?

- Boże drogi, jasne! Już ci mówiłem, Harry, że jak się ożenisz z moją siostrą, będę czekał na was co tydzień.

- Jeżeli nie będziesz miał się na baczności, to w ogóle zwalimy ci się na kark - z uśmiechem powiedział Brent.

- A niby dlaczego nie? Do Londynu jest stąd tylko półtorej godziny koleją. Mógłbyś co dzień, bez najmniejszego trudu, jeździć tam i z powrotem. I skończyłoby się gadanie, że nie można znaleźć mieszkania w Londynie.

- Już znalazłem. Przynajmniej tak mi się zdaje. Chciałbym, żeby Carol obejrzała je w przyszłym tygodniu, jeśli będzie mogła się stąd wyrwać.

- Na pewno będzie mogła. Stary Fielding jest niezwykle dobry dla Carol i nigdy jej nie odmawia zwolnienia. A poza tym Carol w przyszłym tygodniu przestaje u niego pracować.

Brent instynktownie nacisnął nogą wyimaginowany hamulec, gdy Vyner szarpnął samochodem, by wyprzedzić autobus, który nagle zdecydował się stanąć.

- Czy wiesz, że stary zaprosił nas dzisiaj do restauracji na obiad?

- Tak - odparł Vyner. - Carol mi mówiła. Mój Boże, Samowi Fieldingowi będzie brakowało panny Carol. Była świetną sekretarką.

- Jak długo pracowała u niego?

- Och, prawie siedem lat. A przez pięć lat była sekretarką Fieldinga.

- Jak go poznałem w zeszłym tygodniu, spojrzał mi prosto w oczy i powiedział: „Kradniesz mi najlepszą sekretarkę, jaką miałem w całym życiu, młody człowieku, ale Bogu dziękować, że nie wyjdzie za tego obłudnego policjanta”. Nie miałem zielonego pojęcia, do czego stary, pije.

Roześmiał się. Vyner odwrócił się i przyjrzał Brentowi.

- Carol nie mówiła ci o swym eks-narzeczonym?

- Mówiła. Ale nie powiedziała, że pracuje w policji kryminalnej.

Ubawiło to Vynera.

- Pewnie pomyślałeś, że stary Fielding plecie głupstwa.

Wjechali na rynek. Po drugiej stronie nad bramą w stylu georgiańskim, z filarami, prowadzącą do starego zajazdu i najlepszego pubu w miasteczku - stała ogromna rzeźba przedstawiającą czarnego niedźwiedzia.

- Zdążysz wpaść na jednego? - spytał Vyner. Już skręcił w stronę hotelu.

Brent popatrzył na zegarek. Przynajmniej raz pociąg przyszedł punktualnie, a u Fieldinga miał być dopiero przed obiadem.

- Chyba tak - powiedział. - Mogę się przespacerować do biura Fieldinga. To parę kroków z pubu „Pod Niedźwiedziem”.

- Nie masz, stary, zaufania do mnie jako kierowcy? Brent uśmiechnął się i wskazał głową na temblak.

- Nie przepadam za twoim prowadzeniem nawet jak jesteś w najlepszej formie. Dziś zanosi się na to, że zrobisz jatki na drodze.

 

Biuro Sama Fieldinga nie uczyniło żadnych ustępstw na rzecz współczesnej mody. Kiedyś był to salon dużego domu we wczesnym wiktoriańskim stylu. Siedząc tutaj Fielding rozwinął przedsiębiorstwo, które było jego własnym dziełem. Zaczął od niedużej spółki inżynierów elektryków i stopniowo poszerzał jej zakres, aż firma „Samuel Fielding Ltd.” stała się jednym z najbardziej renomowanych dostawców elektronicznych części do samolotów, a także do zdalnie kierowanych pocisków i rakiet. Ale stare, morrisowskie tapety pozostały na ścianach, perskie dywany nadal leżały na podłodze, a biurka i krzesła były z ciemnego mahoniu, ręcznie wypolerowanego i powleczonego lakierem. Tylko środki łączności na drugim, olbrzymim biurku były nowoczesne. Stalowe szafki z kartotekami, elektryczne maszyny do pisania i teleksy umieszczone zostały wyłącznie w sekretariacie, oddzielonym od gabinetu drzwiami z mahoniu. Pokój sprawiał, sympatyczne wrażenie. Było w nim wiele rzeczy, jakie nieczęsto można znaleźć w dyrektorskim gabinecie: torba z kompletem kijów do golfa, wilkinsonowski sekator, stara sportowa marynarka z paskiem, wisząca na drzwiach, kilka stojaków z fajkami, drewniana, o przedziwnym kształcie część rozbitego statku, znaleziona dawno gdzieś na brzegu morza, i staroświecki gramofon z korbką i ogromną tubą.

Stary zegar, z niezwykłą precyzją odmierzający czas, wybił właśnie wpół do pierwszej, gdy Carol Vyner weszła z sekretariatu. Przyniosła plik listów i położyła na stole.

- To dzisiejsza druga poczta. Nie ma nic takiego, co by nie mogło poczekać.

Sam Fielding był dobrodusznym, ale energicznym mężczyzną, lat około pięćdziesięciu pięciu, sprawnym fizycznie, muskularnym - tylko posiwiałe włosy zdradzały jego wiek. Nos, złamany czterdzieści lat temu i źle złożony, nieco skrzywił mu twarz, na której wczesne owdowienie też wycisnęło swoje piętno. Fielding podniósł wzrok i spojrzał na sekretarkę starając się nie myśleć, czym będzie jego życie bez niej. Teraz, kiedy zbliżała się chwila jej odejścia, boleśnie odczuwał, jak bardzo był do niej przywiązany. Może jedną z przyczyn ich świetnej współpracy było to, że nigdy nie tknął Carol ani nie zdradził się z serdecznych uczuć, jakie żywił do niej. Cieszył się, że nadal będzie go uważała za zacnego protektora, niemal ojca, a tajemne tęsknoty serca pokrywał ostentacyjną żartobliwością i pogodą ducha.

- Żebym nie zapomniała - powiedziała Carol. Przechyliła głowę, światło padło na” jej włosy. - Dziewczyna zrezygnowała z posady u pana. Ta, z którą rozmawiał pan wczoraj.

- Ta z... hm... dużym biustem?

Pytając Sam Fielding odwrócił wzrok od wyraźnie zarysowanych kształtów Carol.

- Jakże się cieszę. Nie zna pisowni i ma okropne maniery.

Carol położyła teczkę na biurku szefa.

- O wpół do pierwszej ma pan przyjąć Barbarę Smith, a za kwadrans czwarta - następną kandydatkę.

Fielding nie otwarł teczki. Patrzył na nią z niesmakiem - nagle odepchnął krzesło od biurka.

- Nie znoszę ludzi niepunktualnych. Minęło wpół do pierwszej. Zaraz powinien przyjść Harry. Na którą godzinę go zaprosiłaś?

Carol podeszła do okna, spojrzała na parking i bramę.

- Powiedziałam, żeby przyszedł po wpół do pierwszej. Pewnie pociąg się spóźnił.

- Jak zwykle. Nawiasem mówiąc, nie zgadniesz, z kim jechałem do Londynu we wtorek wieczorem.

- Z. kim?

- Twoim eks-narzeczonym.

- Alanem!

- Tak. Jest teraz inspektorem. Alan Milton, inspektor policji.

Nastąpiła krótka pauza. Carol nie odwróciła się i dalej wyglądała przez okno. Może przykuł jej uwagę widok ciężarówki z napisem na boku: „Samuel Fielding Ltd.”

- Ostatnio bardzo często, zdaje się, jeździ do Londynu. Tydzień temu Harry i ja spotkaliśmy go na ulicy w Londynie - powiedziała.

- Musi jeździć do stolicy, żeby się trochę rozerwać. W Market Weldon kawaler nie bardzo ma co robić, zwłaszcza jak jest funkcjonariuszem policji.

Fielding podszedł do okna i stanął tuż za Carol. - Wiesz, to bardzo dziwne. Jak byłaś zaręczona z Miltonem, nie znosiłem go i uważałem za nadętego obłudnika. A teraz... no cóż, mimo wszystko odnoszę się do niego z pewnym szacunkiem.

- Alan jest taki, że łatwo go nie docenić.

- Mnie się też tak zdaje.

Ktoś mocno zastukał dwa razy do drzwi. Dał się słyszeć głos Brenta:

- Można?

Carol gwałtownie się obejrzała. Na widok wyrazu jej twarzy serce się Fieldingowi ścisnęło. Może trzeba było jego życiowego doświadczenia, by dostrzec, jak słabą istotą jest Carol.

Kiedy przeszła koło niego, Fielding pomyślał, że mógłby ofiarować jej poczucie pewności, zrozumienie, służyć mądrą radą, być wytrwale oddanym, ale szukała i potrzebowała czego innego. Tego, co mogli jej dać tylko tacy mężczyźni, jak Milton i Brent. Fieldingowi pozosta...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin