McCaffrey Anne - Statek 01 - Statek, ktory śpiewał.rtf

(680 KB) Pobierz
ANNE McCAFFREY

ANNE McCAFFREY

 

 

STATEK, KTÓRY ŚPIEWAŁ

 

(Tłumacz: ADAM SKALSKI)


Pamięci

Mojego Ojca,

pułkownika George’a Herberta McCaffreya,

obywatela, żołnierza, patrioty,

dla którego statek zaśpiewał po raz pierwszy


STATEK, KTÓRY ŚPIEWAŁ

 

Urodziła się ułomna; byłaby na pewno odrzucona przez społeczeństwo, gdyby nie udało jej się przejść pomyślnie testu elektroencefalograficznego, któremu rutynowo poddawano wszystkie noworodki. Zawsze istniała jednak szansa, że zniekształconym, dziwnie uformowanym kończynom towarzyszyły w pełni prawidłowy mózg, a za oczami i uszami z trudem odbierającymi bodźce z otoczenia kryje się umysł sprawny, czujny i gotów do pracy...

Chociaż wcale na to nie liczono, elektroencefalogram wypadł nad wyraz korzystnie i dobre wieści przekazano zaraz oczekującym w przygnębieniu na wynik rodzicom. Czekała ich teraz bardzo trudna i ostateczna decyzja. Mieli do wyboru: poddać dziecko eutanazji lub zgodzić się, by żyło dalej pod postacią samego mózgu, funkcjonującego jako zamknięty w metalowej kapsule główny mechanizm sterowniczy, służący jednej z wielu niezwykłych profesji. W takim przypadku ich dziecko byłoby na zawsze wolne od cierpień, wiodąc przez kilka stuleci komfortową egzystencję w swojej kapsule i wykonując niecodzienne zadania w służbie Organizacji Światów Centralnych.

Pozostała przy życiu; nadano jej imię Helva. Przez pierwsze trzy miesiące życia, które było raczej wegetacją, swobodnie machała sobie rączkami, przypominającymi trochę kleszcze kraba, niemrawo kopała zniekształconymi nóżkami i cieszyła się, kiedy niańczono ją jak każde niemowlę. Nie była w tym osamotniona; razem z nią w specjalnym żłobku wychowywała się w tym samym mieście jeszcze trójka podobnych jej dzieci. Wkrótce wszystkie przeniesiono do Centralnej Szkoły-Laboratorium, gdzie rozpoczął się delikatny proces transformacji.

Jedno z dzieci zmarło w trakcie pierwszej operacji przeniesienia, ale pozostałych siedemnaścioro z “klasy” Helvy przeżyło i zamieszkało w metalowych kapsułach. Zamiast wierzgać nóżkami, Helva zaczęła teraz własnymi impulsami nerwowymi napędzać kółka swojej kapsuły; zamiast chwytać rączkami grzechotkę, uczyła się posługiwać mechanicznymi manipulatorami. W miarę jej dorastania coraz więcej synaps nerwowych przystosowywano do obsługi coraz bardziej skomplikowanych mechanizmów, umożliwiających w sumie sterowanie całym statkiem kosmicznym. Helva miała bowiem stać się mózgiem zwiadowczego statku kosmicznego, współpracującym z człowiekiem z krwi i kości - mężczyzną lub kobietą, zależnie od jej wyboru - występującym w roli drugiej, “ruchomej” połowy dowództwa. Znalazłaby się w ten sposób w kręgu elity spośród sobie podobnych. Wstępne testy na inteligencję zdała wysoko powyżej normy, ponadto odznaczała się wysokim współczynnikiem adaptacji do nowych warunków. Jeżeli tylko jej rozwój wewnątrz kapsuły będzie przebiegał nadal pomyślnie i nie dadzą znać o sobie żadne uboczne skutki operacji przysadki mózgowej, przed Helvą roztoczy się perspektywa życia niezwykłego, pięknego i pełnego wrażeń, o jakim nie mogłaby nawet marzyć, będąc zwykłym, “normalnym” człowiekiem.

Jednak żadna mapa fal mózgowych ani testy IQ nie mogły dostarczyć pewnych bardzo istotnych informacji o Helvie, które jej opiekunowie z Centrali zaczęli teraz dopiero stopniowo poznawać. Musieli mianowicie - niezależnie od tego, jak im się spieszyło - odpowiednio długo odczekać, by przekonać się, czy kapsularna psychologia, którą serwowano jej w ogromnych dawkach, rzeczywiście stworzyła jej wystarczającą ochronę przed stresami wynikającymi z niezwykłej profesji oraz losu, na jaki była skazana. Nie można było pozwolić, żeby statek kosmiczny kierowany bezpośrednio ludzkim mózgiem uległ chorobie psychicznej lub przestał panować nad nerwami, dysponując ogromną mocą i arsenałem środków, w jakie Centrala musiała wyposażyć swoje statki zwiadowcze. Oczywiście, statki obdarzone mózgiem dawno już wyszły poza stadium eksperymentów. Większość dzieci przeżywała szczęśliwie doprowadzone do perfekcji zabiegi operacyjne na przysadce mózgowej, mające na celu niemal całkowite zahamowanie wzrostu; dzięki temu wyeliminowano konieczność stopniowego przenoszenia ciała do coraz większej kapsuły. A już zupełnie sporadycznie zdarzały się śmiertelne wypadki podczas ostatecznego podłączania do głównego układu sterowniczego statku bądź kombinatu przemysłowego. Ludzie w kapsułach przypominali z wyglądu dorosłych karłów, nie licząc różnych wrodzonych deformacji ciała, ale żaden z ich ukształtowanych już mózgów za nic nie zamieniłby się miejscami z najdoskonalszym ludzkim ciałem we wszechświecie.

Tak więc w szczęśliwych latach dzieciństwa Helva ganiała wesoło na kółkach wraz z podobnymi jej dzieciakami, bawiła się w różne gry, na przykład w berka wyłączanego czy ciuciubabkę energetyczną, i odrabiała pilnie lekcje z trajektorii, technik odrzutowych, informatyki, logistyki, higieny psychicznej, podstaw psychologii obcych cywilizacji, językoznawstwa, historii kosmosu, prawa kosmicznego, zasad ruchu w przestrzeni kosmicznej itd., itd.; stopniowo poznawała wszystkie dziedziny wiedzy, które składały się na gruntowną edukację wszechstronnie wykształconego, logicznie rozumującego obywatela. Ponadto - na co w przeciwieństwie do swoich nauczycieli nie zwracała wcale uwagi - podczas treningów Helva przyswajała sobie nowe odruchy warunkowe równie łatwo i naturalnie, jak codzienną dawkę płynnej odżywki. Pewnego dnia miało się dopiero okazać, jak wiele zawdzięczała tej codziennej rutynie treningu podświadomości.

W otaczającej Helvę cywilizacji nie brakowało, rzecz jasna, pełnych dobrych chęci organizacji społecznych, których przedstawiciele śledzili z zapałem wszelkie przejawy potencjalnie niehumanitarnego postępowania wobec obywateli Ziemi i istot pozaziemskich. Jedna z takich grup - Stowarzyszenie do Walki o Ochronę Praw Mniejszości Obdarzonych Inteligencją - zaatakowała z furią sprawę “dzieci z kapsuł” w czasie, gdy Helva kończyła akurat czternaście lat. Władze Organizacji Światów Centralnych, przyparte do muru, urządziły, wzruszywszy ramionami, specjalną wycieczkę po Szkole-Laboratorium; oprowadzanie wizytatorów rozpoczęto strategicznie od zaprezentowania im pełnej dokumentacji podopiecznych, łącznie z fotografiami. Rzadko który z członków komisji przebrnął poza pierwsze kilka zdjęć. Ich początkowe obiekcje dotyczące zamknięcia   dzieci   w   kapsułach   ustąpiły   szybko miejsca uczuciu ulgi, że odrażające (w ich odczuciu) kształty dzieciaków życzliwie ukryto przed ich wzrokiem.

Klasa Helvy miała właśnie zajęcia plastyczne - rzadki przedmiot dowolny w napiętym programie szkolnym. Helva włączyła przed chwilą jedno ze swoich mikroskopijnych narzędzi, które miały później posłużyć do precyzyjnych napraw różnych elektronicznych elementów panelu sterowania. Wybrany obiekt był duży - chciała skopiować Ostatnią Wieczerzę - natomiast powierzchnia, jaką dysponowała - bardzo ograniczona: główka małej śrubki. Dostroiła ogniskową widzenia do odpowiedniej skali. Pracując w skupieniu, nieświadomie nuciła, wydając dziwny dźwięk. Ludzie z kapsuł używali własnych strun głosowych i przepony, jednak dźwięki wydawane były za pośrednictwem mikrofonu, a nie normalnie przez usta. Stąd mruczenie Helvy nawet w swym przypadkowym błądzeniu po pięciolinii niosło w sobie ciekawą, wibrującą nutę i miało ciepłą, miłą dla ucha barwę.

- Jaki ty masz piękny głos! - zachwyciła się jedna z odwiedzających.

Helva podniosła na nią wzrok i ujrzała zdumiewającą panoramę okrągłych, ciemnych kraterów na łuszczącej się różowej powierzchni. Jej mruczando urwało się zdziwionym chrząknięciem. Odruchowo wyregulowała ostrość wzroku, aż oglądana skóra utraciła księżycowy wygląd i jej pory wróciły do normalnych rozmiarów.

- Tak, proszę pani, szkolimy nasze głosy już od kilku lat - odpowiedziała grzecznie. - Pewne indywidualne cechy głosu mogą się stać nadmiernie irytujące podczas długich podróży międzygwiezdnych, dlatego trzeba je wyeliminować. Bardzo mi się te lekcje podobają.

Chociaż Helva po raz pierwszy widziała zwykłych ludzi, przyjęła to nowe doświadczenie bardzo spokojnie. Każda inna reakcja byłaby zresztą natychmiast zasygnalizowana jej opiekunom.

- Chodziło mi o to, że masz bardzo melodyjny głos, dobry do śpiewu... moja droga - wyjaśniła wizytatorka.

- Bardzo dziękuję. Chciałaby pani zobaczyć, co narysowałam? - grzecznie spytała Helva.

Instynktownie wolała nie wdawać się w rozmowę na tematy osobiste, zachowując usłyszaną uwagę do późniejszego przemyślenia.

- A co narysowałaś? - zaciekawiła się wizytatorka.

- Aktualnie pracuję nad reprodukcją Ostatniej Wieczerzy na główce śrubki,

- Ach, tak? - powiedziała niespokojnie wizytatorka.

Helva przywróciła wzrokowi poprzednie powiększenie i przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu.

- Oczywiście, niektóre kolory nie odpowiadają dokładnie barwom starego Mistrza, a perspektywa jest nieco skrzywiona, ale wydaje mi się, że mimo wszystko to niezła kopia.

Wizytatorka wytrzeszczyła pozbawione zdolności powiększania, zdziwione oczy.

- Och, zapomniałam. - Głos Helvy był pełen skruchy. Gdyby umiała się rumienić ze wstydu, byłaby czerwona jak burak. - Przecież wy, ludzie, nie możecie regulować ostrości wzroku.

Śledzący z ukrycia tę rozmowę opiekun nie zdołał powstrzymać pełnego dumy i rozbawienia uśmiechu, słysząc w głosie Helvy szczery żal z powodu popełnionej niezręczności.

- Proszę, to ułatwi pani oglądanie - powiedziała Helva, wysuwając manipulator z silnym szkłem powiększającym i przytrzymując je nad obrazkiem.

Zaszokowani członkowie komisji nachylili się, studiując szczegóły Ostatniej Wieczerzy skopiowane z niewiarygodną precyzją na główce śrubki.

- No cóż - odezwał się wreszcie jeden z dżentelmenów, zmuszony przez małżonkę do towarzyszenia jej w wizytacji. - Dobry Pan Bóg udaje się na ucztę tam, gdzie aniołowie boją się nawet stąpać.

- Czy chciał pan przez to nawiązać do dysputy z czasów mrocznego średniowiecza, poświęconej temu, ile aniołów zmieści się na główce szpilki? - uprzejmie spytała go Helva.

- No... również i to miałem na myśli.

- Jeśli zastąpimy słowo “anioł” słowem “atom” i zapytamy o liczbę atomów metalu w główce szpilki, problem przestanie być nierozwiązywalny.

- A ty zostałaś zaprogramowana tak, że jesteś w stanie to obliczyć?

- Naturalnie.

- Czy pamiętano także o tym, by zaprogramować ci poczucie humoru, młoda damo?

- Rozwinięto w nas wyczucie umiaru i właściwych proporcji, proszę pana, a to w zasadzie prowadzi do tego samego.

Szacowny jegomość zachichotał z uznaniem i doszedł do wniosku, że warto było dać się wyciągnąć na tę wycieczkę.

Jeżeli członkowie wysokiej komisji mieli spędzić kilka najbliższych miesięcy na przetrawianiu tego, czego doświadczyli podczas wizyty w Szkole-Laboratorium, to i Helva miała nad czym teraz rozmyślać.

Pojęcie “śpiewania” w odniesieniu do siebie samej wymagało dokładniejszego zbadania. Oczywiście, przeszła już - z niemałym upodobaniem - kurs edukacji muzycznej, na którym zapoznała się z bardziej znanymi utworami klasycznymi, takimi jak na przykład Tristan i Izolda, Kandyd, Oklahoma czy Wesele Figara, na równi z piosenkami wykonawców ery atomowej - Birgit Nilsson, Boba Dylana i Geraldine Todd, a także z dziwnymi, rytmicznymi utworami Wenusjan, chromatyką wizualną Capellan, ultradźwiękowymi koncertami Altairiańczyków i dziwnym zawodzeniem Retikulan. Jednak czynne “śpiewanie” stwarzało wszystkim ludziom z kapsuł duże trudności natury technicznej. Nauczono ich dokładnie badać i rozważać każdą stronę nowego problemu czy sytuacji przed dokonaniem oceny szans. Mając charakter doskonale wyważony między optymizmem a realizmem i nie dopuszczając możliwości przegranej, ludzie z kapsuł z natury zawsze dążyli do znalezienia wyjścia - dla siebie, swoich statków i załóg - z różnych nietypowych i trudnych sytuacji. Dlatego dla Helvy to, że nie mogła otworzyć ust, by zaśpiewać, nie stanowiło żadnej przeszkody. Wiedziała, że musi znaleźć jakiś sposób na ominięcie ograniczeń stwarzanych przez własne ciało.

Rozwiązywanie problemu zaczęła od analizy metod odtwarzania dźwięku, wokalnych i instrumentalnych, stosowanych na przestrzeni ostatnich stuleci. Aparat głosowy, którym sama dysponowała, był już w założeniu przede wszystkim instrumentalny. Najwięcej prób i ćwiczeń zdawały się wymagać kontrola oddechu oraz prawidłowa artykulacja samogłosek w obrębie jamy ustnej. Ludzie z kapsuł nie oddychali bowiem w ścisłym tego słowa znaczeniu. Potrzebne im do życia tlen i inne gazy nie były pobierane przez płuca z atmosfery, ale dostarczane sztucznie w stałym stężeniu do roztworu wypełniającego kapsułę. Eksperymentując, Helva odkryła, że potrafi tak poruszać przeponą, by wydawać jednostajny dźwięk. Rozluźniając mięśnie gardła i rozszerzając jamę nosowo-gardłową aż do zatok czołowych, udało jej się ukształtować dźwięki o brzmieniu samogłosek w sposób najdogodniejszy do właściwego odtworzenia przez umieszczony na jej krtani mikrofon. Porównała następnie uzyskane rezultaty z nagraniami współczesnych śpiewaków i piosenkarzy; wynik porównania wypadł całkiem korzystnie, chociaż jej własne nagrania odznaczały się specyficznym brzmieniem, bynajmniej nie pozbawionym harmonii, lecz po prostu unikatowym. Pozyskanie repertuaru z biblioteki Laboratorium było już zadaniem banalnym dla kogoś o tak perfekcyjnie wyszkolonej pamięci. Wkrótce Helva stwierdziła, że jest w stanie zaśpiewać dowolną arię i każdą piosenkę, co bardzo przypadło jej do gustu. Nie wydawało się jej przy tym dziwne, że jako kobieta mogła dowolnie śpiewać basem, barytonem, tenorem, mezzosopranem, sopranem i głosem koloraturowym w zależności od swojego widzimisię. Dla Helvy był to jedynie problem właściwego odtworzenia dźwięku i opanowania ruchów przepony wymaganych przy danym utworze.

Jeżeli opiekunowie mieli jakieś uwagi co do jej dziwnego nowego zajęcia, to wymieniali je tylko we własnym gronie. Zresztą ludzi z kapsuł wręcz zachęcano do rozwijania własnych hobby, o ile tylko nie przeszkadzało im to w osiąganiu profesjonalnej biegłości w sprawach zawodowych.

W dniu swoich szesnastych urodzin Helva ostatecznie ukończyła edukację i została zainstalowana w swoim statku -XH-834. Jej dotychczasową tytanową kapsułę ukryto pod dodatkową, jeszcze bardziej trwałą osłoną we wnętrzu centralnej kolumny statku zwiadowczego. Następnie zespolono i zaplombowano wszystkie zewnętrzne połączenia nerwowe - motoryczne, słuchowe, wzrokowe i czuciowe. Dotychczasowe manipulatory zostały albo usunięte, albo wzmocnione i podłączone do układu ogólnego. W końcu delikatnymi jak pajęczyna przewodami połączono ze statkiem jej mózg. Przez cały ten czas Helva pozostawała w narkozie, nieświadoma tego, co się z nią dzieje. Kiedy się obudziła, była statkiem kosmicznym. Własnym mózgiem i inteligencją kierowała bezpośrednio wszystkimi jego funkcjami, od nawigacji do zawiadywania załadunkiem wszelkiego zaopatrzenia dla statku tej klasy. Była w stanie całkowicie zadbać nie tylko o siebie, ale i o chodzącą połowę załogi, w każdej sytuacji odnotowanej do tej pory w kronikach Organizacji Światów Centralnych - i w każdej innej sytuacji, jaką zdołały sobie wyobrazić najtęższe umysły naukowców.

Od ósmego roku życia ona i jej podobne dzieci bawiły się w symulowane komputerowo loty kosmiczne; teraz pierwszy prawdziwy lot ćwiczebny pozwolił jej uświadomić sobie, iż rzeczywiście była absolutną panią wszystkich tajników swego zawodu. Była więc gotowa do rozpoczęcia wielkiej przygody i na przybycie jej ludzkiego partnera.


W dniu, w którym Helva zgłosiła się do czynnej służby, aż dziewięciu wykwalifikowanych pilotów-zwiadowców oczekiwało bezczynnie w bazie na otrzymanie przydziału, biorąc ryczałtową pensję. Kilka misji wymagało wprawdzie pilnego działania, ale Helva już od pewnego czasu była ośrodkiem zainteresowania dyrektorów paru wydziałów w Centrali, a każdy z nich koniecznie chciał wywalczyć przydzielenie jej do własnych potrzeb. W tej sytuacji jakoś nikomu nie przyszło do głowy przedstawić Helvie jej przyszłych potencjalnych partnerów. Reguła była natomiast taka, że to statek wybierał sobie partnera. Gdyby w bazie znajdował się w tym czasie jeszcze drugi podobny statek, Helvę z pewnością poproszono by jako pierwszą o dokonanie wyboru. Była jednak sama, a w Centrali wszyscy byli zbyt zajęci rozgrywkami personalnymi. Tymczasem Robert Tanner właśnie wymknął się cicho z baraku pilotów i podszedł do lądowiska, prosto do miejsca, gdzie wznosił się smukły, metalowy kadłub Helvy.

- Hej, jest tam kto? - zawołał Tanner.

- Oczywiście - odpowiedziała Helva, włączając swoje zewnętrzne kamery. - Czy to ty jesteś moim nowym partnerem? - spytała z nadzieją w głosie, widząc mundur Służby Zwiadowczej.

- Jeśli tylko sobie tego zażyczysz... - odparł z rozmarzeniem.

- Do tej pory nikt tu jeszcze do mnie nie przyszedł. Myślałam, że może w bazie nie ma nikogo odpowiedniego, a ja jeszcze nie dostałam żadnych instrukcji z Centrali.

Nawet samej Helvie wydało się, że trochę za bardzo użala się nad sobą; prawda była jednak taka, że stojąc tam na zaciemnionym lądowisku, czuła się bardzo samotna. Zawsze dotąd przebywała w towarzystwie innych ludzi z kapsuł lub - jak ostatnio - w towarzystwie licznych pracowników obsługi technicznej. Narzucona jej tak nagle samotność szybko straciła swój chwilowy urok nowości i zaczynała ją dręczyć.

- Brak instrukcji z Centrali rzadko bywa powodem do zmartwienia; natomiast tak się składa, że jest tu jeszcze ośmiu chłopaków, którzy w tej chwili z niecierpliwości gryzą paznokcie do krwi, nie mogąc się doczekać pozwolenia na wejście na twój pokład, moja śliczna.

Mówiąc to, Tanner sam znalazł się już w kabinie głównej i głaskał z uznaniem to tablicę rozdzielczą, to fotel grawitacyjny pilota-zwiadowcy; zaglądał po kolei do wszystkich kabin, kuchni, pomieszczenia dziobowego i przedziałów dekompresyjnych.

- No co, nie miałabyś ochoty zrobić w konia tych z Centrali, a nam wyświadczyć przysługę i zaprosić tu moich kolegów z baraków na mały kapitański wieczorek zapoznawczy, połączony od razu z wyborem partnera? Mmm?

Helva roześmiała się cicho. On był zupełnie inny od okazjonalnych gości i różnego rodzaju techników z obsługi Laboratorium, których do tej pory spotykała. Był taki wesoły, taki pewny siebie. Pomysł wieczorku zapoznawczego strasznie się jej spodobał. Poza tym nie było w tym nic, co w jej pojęciu kłóciłoby się z regulaminem.

- Cencom, tu XH-834. Połącz mnie z barakami pilotów.

- Na wizji?

- Bardzo proszę.

Na jej ekranie ukazał się widok ośmiu znudzonych mężczyzn, odpoczywających w różnych niedbałych pozach.

- Mówi XH-834. Czy piloci-zwiadowcy, którzy nie mają jeszcze przydziału, zechcieliby odwiedzić mnie na pokładzie?

Osiem postaci na ekranie gwałtownie ożyło, pośpiesznie naciągając na siebie brakujące elementy ubrania, rozpinając się z pasów lub wyplątując z pościeli i ręczników, w które były owinięte.

Helva rozłączyła się, podczas gdy rozbawiony Tanner, parskając ze śmiechu, usiadł i czekał na przybycie kolegów.

Helvę ogarnęła gorączka oczekiwania, zgoła nietypowa dla ludzi z kapsuł. Żadna aktorka przed swoim debiutem nie była nigdy bardziej od niej stremowana i wystraszona. Jednak w przeciwieństwie do aktorki Helva nie mogła ulżyć napiętym nerwom, wpadając w atak histerii i rzucając cennymi figurkami z chińskiej porcelany lub słoiczkami z farbą do charakteryzacji. Mogła natomiast zająć się wyszukaniem w pokładowej spiżarni czegoś odpowiedniego do jedzenia i picia, co właśnie uczyniła, serwując Tannerowi swój pierwszy, dziewiczy wybór dań.

Pilotów-zwiadowców nazywano potocznie “mięśniowcami” w odróżnieniu od ich statków - “mózgowców”. Musieli oni przejść równie rygorystyczny program treningów i szkolenia, jak mózgi ich statków; do Programu Szkolenia Pilotów-Zwiadowców Organizacji Światów Centralnych przyjmowano jedynie po jednym procencie najlepszych studentów z każdego ze zjednoczonych światów. W konsekwencji ośmiu chłopaków, którzy wbiegli teraz po trapie do gościnnie otwartego włazu Helvy, stanowiło grupę nieprzeciętnie przystojnych, inteligentnych, zrównoważonych i eleganckich młodych mężczyzn, cieszących się na myśl o spędzeniu dzięki uprzejmości Helvy miłego, lekko zakrapianego wieczoru, przy czym każdy z nich gotów był przy okazji podłożyć pozostałym jakąś małą świnię, byle tylko objąć Helvę w swoje posiadanie.

Pod wpływem takiej inwazji Helva poczuła się nagle tak, jakby zaparło jej dech w piersiach: rozkoszowała się tym uczuciem przez dłuższą chwilę, jednak tylko tyle, na ile uznała, że może sobie pozwolić.

Szybko dokonała wstępnej selekcji. Oportunistyczny styl bycia Tannera był wprawdzie zabawny, ale poza tym nie wydawał się jej szczególnie atrakcyjny; jasnowłosy Nordsen był trochę zbyt prostacki; brunet Al-atpay wyglądał na uparciucha, co wcale jej nie odpowiadało; zgorzkniałe rysy twarzy Mir-Ahnina sugerowały równie ponure myśli, których jakoś wcale nie miała ochoty rozjaśniać, chociaż właśnie on najbardziej starał się zaskarbić jej względy. Obecne swatanie miało w jej przypadku dość specyficzny charakter - było to zaledwie pierwsze z kilkunastu “małżeństw”, które czekały ją w przyszłości, gdyż “mięśniowcy” po siedemdziesięciu pięciu latach służby odchodzili na emeryturę, o ile wcześniej nic im się nie przydarzyło. Mózgi, których ciała zabezpieczono przed procesem starzenia, były praktycznie niezniszczalne. Teoretycznie, po odsłużeniu swojego kolosalnego długu - obejmującego koszty opieki laboratoryjnej, adaptacji chirurgicznej i całego wyposażenia - ludzie z kapsuł mogli już dalej dowolnie wybierać sobie pracodawcę. W praktyce jednak pozostawali w dotychczasowej służbie, dopóki nie zginęli w trakcie wykonywania któregoś zadania bądź nie zdecydowali się na autodestrukcję. Helva rozmawiała kiedyś z człowiekiem z kapsuły, który miał już trzysta dwadzieścia dwa lata. Była jednak wtedy tak przejęta tym spotkaniem, że nie odważyła się zadać pewnych osobistych pytań, które ją nurtowały.

“Mięśniowiec”, którego wybrała, nie wyróżniał się niczym szczególnym aż do chwili, gdy Tanner zaczął nucić sentymentalną piosenkę zwiadowców, opowiadającą o niefortunnych przygodach odważnego, ale beznadziejnie głupiego i nieporadnego Billa Bicepsa. Próba włączenia się pozostałych pilotów do śpiewu wypadła fatalnie; słysząc tę kakofonię, Tanner zamachał gwałtownie rękami, prosząc o ciszę.

- Przede wszystkim brakuje nam porządnego wiodącego tenora. Jennan, wiemy, że na karcianych sztuczkach to ty się znasz, ale jakim właściwie głosem śpiewasz?

- Cienko i głośno - odparł Jennan, nie tracąc dobrego humoru.

- Jeżeli absolutnie nie możecie się obejść bez tenora, to może ja spróbuję - zgłosiła się na ochotnika Helva.

- Ależ, dziewczyno... - zaprotestował Tanner.

- Zaśpiewaj “a” - roześmiał się Jennan.

Po chwili pełnej oszołomienia ciszy, która zapadła po tym, jak w kabinie rozbrzmiało wysokie, czyste, dźwięczne “a”, Jennan odezwał się cicho:

- Za takie “a” Caruso chętnie wyrzekłby się całej reszty swojej gamy.

Nie kazała im długo czekać na poznanie reszty swojej skali wokalnej.

- Tannerowi był potrzebny tylko jeden porządny wiodący tenor - powiedział ze śmiechem Jennan - a nasza primadonna uraczyła nas popisem całego chóru. Ten z nas, który poleci tym statkiem, zawędruje... ooo daleeeko.


- Aż do Mgławicy Końskiej Głowy? - zapytał Nordsen, używając starego powiedzenia pilotów Centrali.

- Do Końskiej Głowy i z powrotem, i przez cały czas będziemy sobie podśpiewywać - odparła rozbawiona Helva.

- Będziemy - powiedział Jennan. - Tylko że lepiej ty śpiewaj, a ja z moim głosem ograniczę się raczej do słuchania.

- Liczyłam na to, że to ja posłucham ciebie - zaoponowała Helva.

Jennan skłonił się głęboko, wykonując przy tym przesadnie wyszukany, szeroki gest swym wygniecionym kapeluszem. Ukłon skierował do centralnej kolumny sterowniczej, tam, gdzie w rzeczywistości znajdowała się Helva. To właśnie stało się powodem, dla którego Helva natychmiast dokonała ostatecznego wyboru. Jennan, jako jedyny z poznanych tu ludzi, mówiąc do niej, zwracał się dokładnie w kierunku miejsca, w którym była fizycznie obecna, mimo iż wiedział, że potrafiła go zobaczyć w dowolnym punkcie statku, a sam nie mógł widzieć jej ciała, ukrytego za grubym pancerzem metalowych ścian. Także później, przez cały czas ich współpracy, Jennan niezmiennie zwracał głowę w jej stronę, niezależnie od tego, gdzie się znajdował. W odpowiedzi na taką uwagę okazywaną jej osobie Helva, przemawiając do niego, zawsze już używała tylko głównego mikrofonu, chociaż nie był to jej najbardziej skuteczny sposób porozumiewania się.

Helva nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że tego właśnie wieczoru zakochała się w Jennanie... Nigdy dotąd nie poznała miłości ani zauroczenia, co najwyżej ich szorstkich kuzynów - podziw i szacunek, dlatego też nie umiała rozpoznać i nazwać tego, co budziło się w niej pod wpływem jego ciepłej, serdecznej i rozważnej osobowości. Skoro była kobietą z kapsuły, wydawało się jej, że uczucia zwykle związane ze sferą fizycznego pożądania będą jej obce.

- No cóż, Helva, miło było cię poznać - powiedział niespodziewanie Tanner, gdy ona i Jennan pochłonięci byli dyskusją nad barokowymi wartościami pieśni Come All Ye Sons of Art. - Do zobaczenia kiedyś w kosmosie, Jennan, ty cholerny szczęściarzu. Dziękuję za miły wieczór, Helva.

- Czemu musicie już iść? Jeszcze wcześnie - stwierdziła Helva, zdając sobie poniewczasie sprawę, że razem z Jennanem praktycznie wyłączyli resztę gości z rozmowy.

- Wygrał najlepszy - uśmiechnął się krzywo Tanner. - Chyba będę się musiał jutro postarać o kasetę z piosenkami o miłości. Mogą mi się przydać na następnym statku, jeżeli inne są do ciebie podobne.

Helva i Jennan, zmieszani patrzyli na odchodzących pilotów.

- Czy Tanner nie wyciąga zbyt pochopnych wniosków? - zapytał Jennan.

Helva przyglądała się, jak siedział zgarbiony przed tablicą rozdzielczą, na wprost jej kapsuły. Zaplótł ręce na piersi, a kieliszek, który trzymał, był od dawna pusty. Jennan był przystojny, ale oni wszyscy byli przystojni; natomiast w jego myślących oczach nie widziało się ani śladu przebiegłości, na ustach błąkał się naturalny, niewymuszony uśmiech, a jego głos (który szczególnie się Helvie spodobał) brzmiał dźwięcznie i głęboko, wolny od jakiejkolwiek nieprzyjemnej maniery czy akcentu.

- W każdym razie zastanówmy się jeszcze do jutra, Helva. Daj mi rano znać, jeśli będziesz pewna swojej decyzji.

Skontaktowała się z nim zaraz po śniadaniu, zatwierdziwszy wcześniej swój wybór w Centrali. Jennan przeprowadził się ze swoimi rzeczami na pokład, odebrał ich wspólny przydział służbowy i dopilnował, by przeniesiono do jej pamięci wszystkie informacje z jego akt personalnych; potem podał jej współrzędne pierwszego wspólnego zadania. XH-834 oficjalnie przemianowano na JH-834.

 

* * *

Pierwsze zadanie polegało na może mało atrakcyjnej, ale ważnej misji ratowniczej (Helvę pozyskał bowiem Wydział Medyczny). Należało pilnie dostarczyć szczepionkę do układu planetarnego Kłosa Panny, zaatakowanego przez zjadliwe zarodniki grzybni. Musieli po prostu dotrzeć do gwiazdozbioru Panny tak szybko, jak to tylko było możliwe.

Po wstępnym, ekscytującym etapie rozpędzania się do maksymalnej prędkości Helva stwierdziła, że w tej nużącej misji jej stalowe ciało będzie miało znacznie mniej okazji do rozruszania się niż jej “mięśniowy” partner. Mieli za to mnóstwo czasu na poznawanie swoich osobowości. Jennan wiedział oczywiście, do czego Helva była zdolna jako jego statek i partner, tak samo jak ona wiedziała doskonale, czego może oczekiwać od niego. Były to jednak tylko suche fakty, a Helva czekała niecierpliwie, by dowiedzieć się czegoś o osobistych, ludzkich cechach swego partnera, których nie można było ująć w schematy i formuły. Także umiejętności współżycia dwóch różnych osobowości trudno było nauczyć się z podręczników; trzeba było dopiero zdobyć swoje własne doświadczenie.

- Mój ojciec też był pilotem-zwiadowcą... ale przecież ty masz to zaprogramowane w swojej pamięci! - zaczął Jennan trzeciego dnia po starcie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin