06 Filozofia czlowieka.doc

(87 KB) Pobierz
Wykład VI – Homo politicus

Homo politicus.

 

              Bohaterem następnego etapu naszych rozważań jest homo politicus. Dla ilustracji tego zagadnienia wybrałem jednak nie polityków, ani działaczy politycznych, lecz myślicieli, którzy próbowali zmagać się z problemem polityki, biorąc pod uwagę przede wszystkim jej aspekt etyczny. Cóż polityka może mieć wspólnego z etyką? Aby odpowiedzieć na to pytanie zaproponowałem myślicieli z różnych okresów. Po pierwsze Platona (427 – 347 prz. Chr.).  Następnie Alexisa Charlesa de Tocqueville (1805 – 1859), autora „Demokracji w Ameryce”, który będąc Francuzem spędził rok 1831 w Ameryce i opisał jej ustrój polityczny tak, że jego książka jest dotąd klasyczną pozycją na ten temat. Na końcu przedstawię postać wybitnego socjologa niemieckiego, Maxa Webera (1864 – 1920), który dokonał ciekawego rozróżnienia w dziedzinie relacji pomiędzy etosem a polityką; na etykę przekonań i etykę odpowiedzialności. O nim pomówimy nieco obszerniej, ponieważ wydaje mi się to niezwykle interesujące i ważne dla naszego tematu.

              Zdaję sobie sprawę z tego, że taki temat jak polityka nie dla wszystkich jest interesujący. Jednak od czasu do czasu warto przyjrzeć się temu zagadnieniu, bowiem wszyscy, chcemy czy nie chcemy, jesteśmy zwierzętami politycznymi. Już Arystoteles zdefiniował po grecku, że człowiek to zwierzę polityczne, istota społeczna. Wiemy dokładnie, że nie jesteśmy autarktyczni, to znaczy zdolni do samoistnego, niezależnego od innych bycia. Świadczy o tym choćby fakt, że znajdujemy się w sali wykładowej, uczestniczymy w zajęciach zorganizowanych przez uniwersytet, który tę salę ogrzewa i oświetla. A więc po pierwsze stwierdzamy fakt, że jesteśmy zwierzętami politycznymi. Po drugie: od samego początku, odkąd tylko ludzie istnieją, wszyscy narzekają. To również jest pewnik i jako dowód na to przytoczę fragment słynnego listu Platona, który początkowo, jak każdy młody idealista, pragnął poświęcić się służbie dla ogółu. „Ongiś w młodości przeżyłem to, co przeżywa wielu młodych ludzi, zamierzając jak tylko stanę się panem samego siebie (swoją drogą ciekawa definicja dojrzałości!), poświęcić się niezwłocznie służbie politycznej”. Jednak porzucił tę chęć, doświadczywszy życia politycznego w Atenach, gdy najpierw tylko dwaj krewni zostali członkami oligarchicznego rządu. Oligarchia to władza ludzi majętnych. Posługiwali się oni metodami, które go zupełnie do tego zniechęciły. Największym szokiem dla Platona były jednak śmierć Sokratesa, skazanego prawomocnym wyrokiem demokratycznego zgromadzenia. Dlatego potem pisał tak: „Gdy patrzyłem na to wszystko i na ludzi odgrywających rolę w polityce, na prawa i na obyczaje, im więcej rozpatrywałem posuwanie się w latach, tym trudniejszą wydawało mi się rzeczą, abym mógł we właściwy sposób zająć się polityką. Nie podobna przecież działać bez ludzi życzliwych i wiernie oddanych, znaleźć dawnych przyjaciół nie było znów tak łatwo. Nie uznawano naszych miejsc i zwyczajów, urządzeń ustanowionych przez ojców. Nowe zaś( ...)stosunki z dnia na dzień niemożliwe były wobec większego wysiłku. Psuło się ustawodawstwo i obyczajność publiczna i to z siłą wzmagającą się w sposób zdumiewający; tak, iż ja pełen (...) z początku zapału do działalności publicznej, patrząc na to i widząc, jak wszystko wszędzie gna i pędzi na zatracenie, zacząłem wreszcie odczuwać, że mnie już ogarnia zawrót głowy”. Proszę zwrócić uwagę, że pisał to jeszcze długo przez narodzeniem Chrystusa. A wielu mogłoby te słowa powtórzyć również dziś. „Nie przestaję wprawdzie patrzeć i zastanawiać się, czy nie mogłaby przyjść skądś poprawa w tych stosunkach i w ogóle w całokształcie życia państwowego, ale żebym czynnie wystąpił, czekając znów na odpowiedni czas. Wreszcie zrozumiałem, że wszystkie państwa obecne, wszystkie razem wzięte ile ich jest, źle się rządzą. (...) mianowicie, jeśli nie stosować tu jakichś wprost nadzwyczajnych zabiegów, jeżeli los im nie przyjdzie z pomocą, są już niemal w beznadziejnym stanie. Jestem zmuszony hołd oddać prawdziwej filozofii i uznać, że z jej wyżyn dopiero można zobaczyć, jak wygląda wszelka sprawiedliwość w polityce i w życiu jednostek. Od nieszczęść przeto nie wyzwoli się wcześniej ród ludzki, zanim absolutnie, należycie i prawdziwie miłujący mądrość, czyli filozofowie nie przyjdą do władzy, albo ci, którzy rządzą państwami jakimi, bożym ulegając wyrokom, nie umiłują istotnie mądrości”.

Nasz Platon postanowił więc przemyśleć całe zagadnienie polityki, życia społecznego i doszedł do wniosku, że nie wystarczy tylko zwykłe narzekanie; trzeba pomyśleć, na czym ma zasadzać się życie społeczne. Jego zdaniem najważniejsza jest tu filozofia. Stąd jego słynna teza, że to właśnie filozofowie powinni sprawować władzę w państwie. Zupełnie innego zdania pięć wieków po Platonie był Kant, który z właściwą sobie mieszczańską trzeźwością zauważył, że najgorszy byłby ustrój, gdyby rządzili filozofowie, albowiem pogłupieliby od władzy. Platon nie zgłupiał dlatego, że nie dopchał się do władzy, a jeżeli nawet próbował, a robił to trzykrotnie, kończyło się to dla niego niezbyt szczęśliwie. Uderzał do swojego znajomego Tyrana z Syrakuz na Sycylii i próbował mu doradzać, co należy zmienić. Dyktator sprzedał go raz jako niewolnika, innym razem wyrzucił, tak więc jakikolwiek kontakt z władzą był skazany na klęskę. Ale nie osłabiło to jego pewności siebie. „Uważam, że jestem jednym z niewielu Ateńczyków, jeśli nie jedynym, który uprawia prawdziwą sztukę polityczną i jedynym dzisiaj, który zajmuje się sprawami politycznymi”. To już nie są słowa Sokratesa, wypowiedział je sam Platon.

Oczywiście takie rozumienie polityki było nieco inne, niż nasze, współczesne. Dla Platona polityka to – paradoksalnie ujmując – troska o duszę. Człowiek jest bowiem duszą, która za karę, wyrokiem bogów i losu, została zmuszona do wejścia w ciało i tak naprawdę chodzi o to, aby to ciało opuściła i czysta wróciła do zaświatów, skąd przyszła.

 

A więc polityka, czyli organizacja życia społecznego ma być w najlepszym tego słowa znaczeniu paideią. To słowo oznacza „wychowanie”, „wykształcenie”, „rozwój”. W pewnym sensie dojrzała filozofia grecka zawsze miała odcień, bądź zacięcie pedagogiczne. Chodziło tu o człowieka, aby on mógł w pełni się rozwinąć i stać się dojrzałym uczestnikiem nie tylko życia społecznego, ale też sam musi doznać jakiegoś rozwoju. Polityka jest tu czymś najważniejszym. Platon uważa, że przyczyną, dla której dotychczas tak źle się wiodło w Atenach i innych greckich państwach, była zła filozofia, która głosiła relatywizm wszystkich wartości i w związku z tym jedynym argumentem, jakim należało się posługiwać, był argument siły. Mając na myśli sofistów, wędrownych nauczycieli, Platon powiada, że dotychczas filozofowie uczyli ludzi retoryki, czyli sztuki przekonywania. Rzeczywiście w ustrojach demokratycznych sztuka przekonywania zarówno przeciwników, jak i tych, którzy  głosują, jest więc niesłychanie ważna. Jednak jeśli w retoryce nie zawiera  się żadna głębsza wizja człowieka, nie ma mowy o żadnej sprawiedliwości i jedynym argumentem jest argument siły. „Tymczasem natura sama pokazuje, że sprawiedliwe jest, aby jednostka lepsza, mocniejsza, miała więcej niż gorsza i słabsza”. Tak Platon cytował poglądy sofistów uważając je za źródło wszelkiego zła. Tym co ma rządzić życiem politycznym, czyli społecznym, musi być jakaś idea znacznie szlachetniejsza, zasada sprawiedliwości.

Jaki byłby zasadniczy pomysł Platona, pierwsza koncepcja idealnego państwa, rządzonego przez filozofów? Na czym ta idealność miałaby polegać? Po pierwsze ludzie mają być podzieleni na różne stany; różne są bowiem zadania, które państwo musi wypełniać, aby zaspokoić wszystkie potrzeby obywateli. Realnie rzecz ujmując, taki podział spotyka się u większości ludów indoeuropejskich w Europie średniowiecznej, jak twierdzą znawcy antropologii kulturowej; ci, którzy się modlą, ci, którzy bronią i ci, którzy żyją. Wedle podziału platońskiego: filozofowie, strażnicy i pracownicy. Pracownicy to rolnicy, rzemieślnicy, kupcy – ci, którzy coś wytwarzają. Platon jest bardzo łaskawy (nie bez pewnego protekcjonizmu), gdyż zezwala im na posiadanie bogactwa i własności prywatnej; co jest dowodem na to, że traktuje ich niepoważne i nieco z góry - biedacy, skoro myśleć nie potrafią, a bić się boją, to niech ma jeden z drugim przynajmniej po te trzy kury.  Wyżej od nich stoją strażnicy, czyli wojownicy. Oni nie posiadają żadnej własności prywatnej, żadnych dóbr, ani bogactw. Żyją wspólnie, są skoszarowani. Środki do życia otrzymują od obywateli, jako zapłatę za swoją służbę. Zwraca się uwaga na to, że Platon jako jedyny przedstawiciel kultury starożytnej przeznaczył bardzo poczesne miejsce w swoim idealnym państwie kobietom. Całkowicie je równo uprawnił w stosunku do mężczyzn i mogły również zostać strażnikami, choć – jak zaznaczył – „z uwzględnieniem niewieściej słabości”. „Zatem nie ma, przyjacielu, w administracji państwa żadnego zajęcia dla kobiety jako kobiety, ani dla mężczyzny jako mężczyzny. Podobnie są rozsiane natury u obu płci i do wszystkich zajęć nadaje się z natury kobieta i do wszystkich mężczyzna; tylko we wszystkim kobieta jest słabsza od mężczyzny”. Słabsza, bo np. nie uniesie długiego miecza i dlatego dostanie krótszy, lżejszy. Za to potrafi być równie sprawna.

Zarówno kobiety jak i mężczyźni od początku są wychowywani na bardzo sprawnych ludzi, poprzez ćwiczenia gimnastyczne. Natomiast u strażników – mężczyzn i kobiet – zniesiona została instytucja rodziny. Mogą się pobierać, ale gdy urodzi się dziecko, tego samego dnia zostaje im zabrane. Dzieci są wspólne. Należy jednak dbać o odpowiedni dobór partnerów do reprodukcji, aby potomstwo miało pożądane cechy, które są potrzebne strażnikom. Do posiadania dzieci upoważnieni są mężczyźni pomiędzy trzydziestym a pięćdziesiątym rokiem życia i kobiety między dwudziestym a czterdziestym rokiem życia; potem reprodukcja jest zakazana. Takie są zadania strażników i strażniczek, którzy mają bronić wspólnej własności.

Tymi jednak, którzy naprawdę sprawują władzę są filozofowie. Wojownicy słuchają, ale to filozofowie wydają rozkazy. Są do tego specjalnie przygotowywani. I znów filozofami mogą być zarówno mężczyźni jak i kobiety, które miałyby swój udział w sprawowaniu władzy. Platon bardzo szczegółowo opisuje, w jaki sposób należy wychowywać przyszłych filozofów, którzy mają sprawować władzę. Najpierw mają ćwiczyć się w matematyce i geometrii, bo to uczy abstrakcyjnego myślenia. Następnie powinni opanować dialektykę, jako rodzaj logiki oraz filozofię; czyli umieć rozróżnić co jest pozornym poznaniem, a co prawdziwym; co jest prawdziwym bytem, a co jedynie złudą. Kiedy już to opanują, mają wrócić do praktyki, czyli podejmować zadania przywódcze, a dopiero po pięćdziesiątce mogą sprawować władzę, jak już będą wystarczająco w tym wykształceni.

Wielki metodolog i myśliciel współczesny Popper(?) stwierdził, że pomysł Platona stanowi pierwszą koncepcję totalitarnego państwa, z którego czerpały wszystkie inne późniejsze koncepcje – komunistyczne, czy nazistowskie. Człowiek jako jednostka staje się tu własnością państwa, które decyduje o wszystkim, mimo wydawałoby się tak szlachetnego celu czy sposobu, jakim jest oddanie rządów filozofom, co prowadzi w gruncie rzeczy do bardzo tragicznych konsekwencji. W moich bardzo młodzieńczych latach, kiedy trwały akurat czasy stalinowskie, wyszedł felieton dość żałosnego pisarza, który wychwalał wspaniałe czasy, w jakich nam przyszło żyć, bo teraz rządzą filozofowie. A rządził konkretnie jeden filozof, który nazywał się Josef Wisarionowicz Dżugaszwili i nosił przydomek Stalin, a dla złagodzenia obyczajów nazywany bywał Soso.

Oto jeden z pomysłów na homo politicus. Niewątpliwie Platon, chociaż miał wiele zastrzeżeń co do polityki i bardzo mu się nie podobała, właśnie dlatego postanowił ją zrewidować. Platoński homo politicus to ten, który zdobywa wiedzę potrzebą do uszczęśliwiania ludzi.

Drugim z myślicieli, z którym chciałbym Państwa zapoznać to Alexis Charles de Tocqueville. W 1831 roku odbył podróż po Ameryce i potem w ciągu czterech lat napisał książkę pt. „Demokracja w Ameryce” – najlepsze dzieło na temat systemu politycznego w USA, jakie kiedykolwiek powstało. Przenosimy się więc do zupełnie innej epoki. Zresztą to nie polityka jest zasadniczym tematem naszych wykładów, lecz różne postacie człowieka. w jaki sposób Tocqueville opisuje typ człowieka demokratycznego? U Platona był to człowiek poddany zasadniczemu wychowaniu, tak aby jego życie było dziełem filozofii. Tocqueville pisze: „W samej istocie demokratycznych rządów leży to, że władza większości jest bezwzględna, ponieważ nie ma w demokracji nikogo, kto mógłby się jej oprzeć”. Pierwszy paradoks, który jawi nam się tu od razu, tkwi w samym słowie DEMO – KRACJA, czyli „władza ludu”. Każda władza jest stosowaniem przemocy. Tyle władzy, ile siły i ile możliwości stosowania przemocy.

W czym przejawia się paradoks demokracji? Otóż demokracja to sprawowanie władzy przez wyrażenie opinii większości. Ale większość nie zawsze jest sprawiedliwa. Spośród wszystkich władz społecznych najchętniej poddają się Amerykanom ciała prawodawcze. Amerykanie życzą sobie, aby członkowie Kongresu, Senatu byli wybierani bezpośrednio przez ludzi i na krótki czas; dzięki temu będą trzymani „na krótkiej smyczy”. Stąd władza większości jest tutaj bardzo mocno ustanowiona.

 

Czy to wynika z jakichś głębszych przemyśleń? Zdaniem Tocqueville rządy większości polegają na tym, że wielu ludzi zgromadzonych razem ma więcej wykształcenia i rozumu, niż jeden człowiek; gdzie liczba prawodawców jest ważniejsza niż ich dobór. Tak wygląda idea równości zastosowana do rozumu ludzkiego. Dla Tocqueville’a zasadniczym paradoksem, ale też i sprzecznością demokracji jest niezgodność pomiędzy prawem większości, które jest dla ludzi, a nierównością pomiędzy ludźmi. Człowiek polityczny, żyjący w społeczności demokratycznej, karmi się przekonaniem, że wszyscy są równi i w związku z tym razem zestawieni i połączeni są mądrzejsi niż każdy z nich z osobna. Teoria ta odbiera człowiekowi ostatni azyl, jakim jest zgodność umysłu. Racja leży bowiem zawsze po stronie większości, a nie mniejszości, a już najmniej jednostki. Idea głosząca, że większość, ponieważ jest bardziej oświecona, ma prawo rządzić krajem, została przywieziona do Ameryki przez jej pierwszych mieszkańców, czyli osadników.

Większość posiada więc ogromną władzę faktyczną. Ale czy zawsze skuteczną? Niebezpieczeństwo polega na tym, że istnieje pojęcie tyranii większości. Tocqueville analizuje ten przypadek. Odzywa się tu w nim liberalny konserwatysta, który maksymę, iż większość ma prawo czynić w sferze rządzenia krajem wszystko co zechce, uważa za bezbożną i godną pogardy. A jednak przyznaje, że wszelka władza powinna wywodzić się z woli większości. Czy pozostaje w takim razie w sprzeczności ze sobą? Czy istnieje jakieś prawo, które mogłoby wprowadzić pewną równowagę pomiędzy zasadą chroniącą głos mego rozumu, moje prawo do własnego zdania? A jednocześnie zdobyć się na to, aby rządy sprawowała większość? Tocqueville sądzi, iż zasadniczą ideą mogącą wprowadzić równowagę jest idea sprawiedliwości, albowiem ona stanowi granicę praw każdego społeczeństwa. Nawiązując troszkę do amerykańskiego systemu sądowniczego ( a wiemy z filmów, że trzy czwarte życia Amerykanie spędzają w sądach), można określić cały naród jako sąd przysięgłych. Czy jest do kogo odwołać się, jeśli ktoś odmawia uznania jakiegoś prawa, które uważa za niesprawiedliwe? Lud jest przecież suwerenem, czyli może takie prawo narzucić. Zdaniem Tocqueville’a musi być prawo odwołania się od suwerenności ludu do suwerenności rodzaju ludzkiego. Innymi słowy twierdzi, że ta idea sprawiedliwości staje się jakimś regulatorem jakby hamującym ową tyranię większości o tyle, o ile odwołuje się do – nazwijmy to umownie – praw człowieka, które wynikałyby z suwerenności rodzaju ludzkiego. Prawo człowieka jako człowieka, nie zostało ustanowione przez suwerena politycznego, tylko w pewnym sensie właściwe każdemu człowiekowi i sytuuje się ponad prawem w sensie politycznym.

Cały czas pozostaje problem sprawowania władzy, które zawsze narażone jest na niesprawiedliwość. Dokąd się wówczas odwołać, gdzie znaleźć ocalenie? Dla Tocqueville’a odwołanie się do pewnych wartości etycznych, które on wyprowadza z suwerenności rodzaju ludzkiego, jest tutaj czymś fundamentalnym i zasadniczym. Nie można więc nie wymyślić jakiegoś systemu bez odwołania się do jakiejś tablicy wartości. To zupełnie inny rodzaj odwołania niż Platona. Platon bowiem miał gotową wizję tego, kim jest człowiek i jakim ma się stać, podawał na to gotową receptę. Tu mamy do czynienia z czymś zupełnie innym; ludzie są wolni, mają prawo decydować o swoim życiu, posiadają mechanizmy pozwalające im zarówno wybierać władze, jak i je kontrolować. Tym nie mniej większość może stać się również sprawcą tyranii i przemocy. Dlatego trzeba odszukać i uruchomić mechanizmy, które mogą do tego nie dopuścić.

 

 

Trzeci z naszych bohaterów to Max Weber, wielki socjolog, autor eseju „Polityka jako zawód i powołanie”. Tytuł jest świadomie dwuznaczny, albowiem słowo Beruf po niemiecku oznacza zarówno zawód jak i powołanie. Sam Weber wskazuje na związek pomiędzy powstaniem kapitalizmu a etyką protestancką. Kim jest polityk traktujący swoje życie jako powołanie? Niewątpliwie dla Platona polityka stanowiła powołanie, była spełnianiem jakiejś wielkiej misji, która miała na celu uszczęśliwienie ludzi, zapewnienie im duchowego rozwoju. Zawód natomiast to wykonywanie pewnych konkretnych czynności, za które pobiera się konkretne wynagrodzenie. Pan minister ma pensję i w tym sensie spełnia jakąś rolę, która jest dla niego opłacalna. Weber zadaje pytanie, czy w ogóle można mówić o związku między etyką a polityką. Według niego jest bardzo wielu ludzi przekonanych o tym , że sfera etyki i sfera polityki absolutnie nie mają ze sobą nic wspólnego. Czy jednak to jest prawda? Polityk wypełniając swój zawód, bądź powołanie, zawsze posługuje się takim, czy innym rodzajem przemocy. Jego działanie może prowadzić często do bardzo opłakanych skutków. Wcale nie jest powiedziane, że najszlachetniejsze zamiary, np. zamysły Platona dotyczące zbudowania idealnego, czyli zgodnego z ideą świata, nie mogą prowadzić do najgorszych rezultatów.

Ale jaki rodzaj etyki może mieć zastosowanie do polityki? Weber jako myśliciel zajmujący się socjologią religii, rozważa kilka wskazówek ewangelicznych. Czy etyka Ewangelii, np. kazanie na Górze, może być konkretną wskazówką dla życia społecznego, czy politycznego? Podaje tu przykład bogatego młodzieńca, któremu Jezus powiedział, aby sprzedał wszystko co ma i poszedł za Nim. Młodzieniec odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Czy to jest zasada, jaką można byłoby wskazywać wszystkim jako wzór postępowania? Polityk powiedziałby, że skoro własność prywatna przeszkadza w rozwoju duchowym, trzeba byłoby tę maksymę przełożyć na konkretne ustawy; to znaczy opodatkować majątek, wprowadzić groźbę konfiskaty, przymus i porządek dotyczący wszystkich. Czy ów radykalny etos Ewangelii da się przełożyć na praktyczne zachowanie i działania ludzi? Zdaniem Webera - nie. Coś co jest wskazówką dla jednostki, nie może być prawem obowiązującym wszystkich. I druga wskazówka – nadstawianie drugiego policzka. Polityk musi przecież bronić słabszych, swojego kraju.

 

Nadstawianie policzka musiałoby oznaczać wyrzeczenie się jakiejkolwiek możliwości obrony swojego interesu. Polityk musi dostosować się do konkretnej sytuacji i nie głosić jakiegoś nierealnego pacyfizmu, lecz np. w wypadku klęski prowadzić do najmniej skandalicznego pokoju. Poglądy, które tu Państwu referuję, wygłosił Max Weber w roku 1919, kilka miesięcy po straszliwej klęsce, jaką poniosły Niemcy w czasie I wojnie światowej.

Jeszcze inne jego radykalne stwierdzenie dotyczyło obowiązku głoszenia prawdy. Etyk, który jest zwolennikiem takiej absolutnej tezy uważa, że trzeba wszystko publikować, treść wszystkich dokumentów i teczek podawać do wiadomości publicznej (dziś kazałby je powyciągać z IPN). Należy publikować je bezwarunkowo, bez względu na skutki. Natomiast czasami taka zasada pełnej jawności może doprowadzić do jeszcze gorszych skutków, do rozpętania nadużyć, namiętności i zaciemnić prawdziwy obraz sytuacji. Weber twierdzi, iż w myśleniu o polityce należy odróżnić etykę przekonań od etyki odpowiedzialności. I to jest zasadnicza myśl Webera, bardzo słynne rozróżnienie. Cóż miałoby oznaczać? Otóż etyka przekonań jest etyką absolutną, która stawia bezwarunkowe żądania bez dostosowywania się do żadnych konkretnych sytuacji. Natomiast człowiek kierujący się etyką odpowiedzialności zdaje sobie sprawę, że każdy wybór musi być uczyniony w konkretnej sytuacji, i że każdy wybór pociąga za sobą określone skutki, które trzeba wziąć pod uwagę. Ktoś, kto reprezentuje etykę przekonań na płaszczyźnie etyki religijnej, może głosić zasadę, iż chrześcijanin czyni dobrze, a rezultat pozostawia Bogu. Natomiast człowiek kierujący się przede wszystkim etyką odpowiedzialności, bierze pod uwagę skutek.

Wiąże się to z dwoma różnymi obrazami świata. Wyznawca etyki przekonań nie może zgodzić się na taki świat, jaki jest – to znaczy ułomny, kiepski – i ludzi, którzy wcale nie są święci, tylko często bardzo malutcy. Ta etyka absolutna, etyka przekonań, musi stawiać wielkie wymagania tej ludzkiej małości. Weber daje na to przykład nawet już nie religijny, ale wzięty z ideologii socjalistycznej. Przypominam, że dzieje się to w 1919 roku, kiedy szerzy się rewolucja bolszewicka i wojna domowa w Rosji. Niemcy dopiero co obaliły komunistyczną rewolucję, ale są wśród nich socjaliści, którzy jeszcze w czasie wojny uważali, że powinna ona trwać jak najdłużej, doprowadzić ludzi do skrajnego wyczerpania, aby można było dopiero wtedy przeprowadzić rewolucję. Autorzy owego pomysłu nie liczyli się ze skutkami, z ludzkim cierpieniem, że wojna stanie się bardziej okrutna i pociągnie za sobą straszliwe ofiary. Zasadniczy i fundamentalny był dla nich cel – narodziny nowej ludzkości. Dlatego trzeba poderwać się do lotu, do wykonania owego ostatniego dzieła, które będzie straszliwą katastrofą i sprawi, że ziemia spłynie krwią – ale to będzie ten „ostatni raz” (Bój to jest nasz ostatni....). Potem zapanuje pokój i szczęście.

W tym sensie etyka przekonań nie tylko religijnych, ale tez i politycznych, jest dla Webera bardzo niebezpieczna. Taki rodzaj etyki reprezentowali oficerowie, którzy podrywając żołnierzy z okopów do ataku, tłumaczyli im zawsze, że to już ostatni raz, że potem już będzie zwycięstwo. Wyznawca etyki przekonań nie może znieść etycznej irracjonalności świata – jak Weber nazywa ciemną stronę świata. Zło trzeba wyplenić do końca. Etyka odpowiedzialności jest skromniejsza. Nie chce przynosić zbawienia światu. Polityka, który się nią kieruje, cechuje więcej pokory.

W jaki sposób etyka religijna dawała sobie z tym wszystkim radę? W średniowieczu chrześcijaństwo katolickie nie zakładało, że rady ewangeliczne dotyczą wszystkich; że wszyscy mają wyrzec się własności prywatnej, rodziny i żyć w posłuszeństwie. Byli mnisi, którzy realizowali te zalecenie, natomiast zupełnie nie wymagano tego od innych ludzi. Weber bynajmniej nie traktuje tego jako obłudy; po prostu świat został tak urządzony, że nie można od wszystkich wymagać tego samego. Luter twierdził, że państwo oczywiście jest tworem Bożym i należy być mu posłusznym, ale np. na wypadek wojny odpowiedzialność powinna być zdjęta z jednostki, a spoczywać na zwierzchności. A więc tutaj stosuje się do etyki odpowiedzialności. Sam Luter w momencie, gdy stanął wobec sejmu Rzeszy, stanowczo, zdecydowanie odmówił podpisania ugody, która wyrażałaby jego zgodę na połączenie z Kościołem katolickim.

Zdaniem Webera etyka przekonań i etyka odpowiedzialności niekoniecznie są ze swojej natury i fundamentu sprzeczne. „Potrzebni są nam wirtuozi miłości człowieka i dobroci, pochodzący czy to z Nazaretu, czy z Asyżu”. Podaje również przykłady indyjskie. Ale przecież nie wszyscy mogą i muszą kierować państwami; bardzo potrzebni są świadkowie. Ciekawie wyglądałaby analiza współistnienia etyki przekonań i etyki odpowiedzialności na przykładzie działalności Ghandiego, który lansował „walkę bez przemocy” – non violence. Chodziło tu oczywiście o przemoc fizyczną, ale przecież istnieje jeszcze przemoc moralna. I on ją niewątpliwie stosował. Dążąc praktycznie do osiągnięcia określonych celów, musiał kierować się etyką odpowiedzialności, choć jego idealizm – odrzucenie przemocy w sensie fizycznym – był świadectwem etyki przekonań.

Weber uważa, że one obie się uzupełniają i właściwie tworzą prawdziwego człowieka. Byłoby rzeczą straszną, gdyby polityk był doktrynerem, który tylko i wyłącznie kieruje się swoimi ideałami, swoim programem, a nie potrafił w sposób odpowiedzialny podjąć odpowiedzialności. Przyznam, że zupełnie nieoczekiwanie przypomniał mi o tych dwóch rodzajach etyki pan Ludwik Dorn, czyli wicepremier, podczas udzielania wywiadu radiowego. Zapytano go, dlaczego teraz tak bardzo zaprzyjaźnił się z panem Lepperem, którego wcześniej dość mocno krytykował Samoobronę? Czy to nie stanowi jakiejś zadry? Ludwik Dorn odpowiedział, że w sensie etyki przekonań – tak, ale w sensie etyki odpowiedzialności jest to bardzo wygodne rozwiązanie.  

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin