Guy N. Smith - Szatan.rtf

(564 KB) Pobierz

Guy N. Smith

 

Szatan

 

Przełożył Stefan Żebrowski

 


Dla Craiga i Jilli,

bez których zachęty i pomocy

pewnie nie powstałaby ta książka


KSIĘGA I ZMARTWYCHWSTANIE


I

Śmierć

 

Kieszow był martwy.

Tak przynajmniej uważał Siergiej Prokop. Było to coś więcej niż tylko przypuszczenie – trzeźwa ocena ludzi i sytuacji. Liczyło się nie to, o czym mówili na górze, lecz to, o czym milczeli.

Andriej Kieszow nie występował publicznie od końca lutego. Dopiero jednak po trzytygodniowej jego nieobecności podano w komunikacie, że przywódca jest niedysponowany z powodu ciężkiego przeziębienia.

Dwa tygodnie później „Prawda” poinformowała, że generalny sekretarz cierpi na zapalenie oskrzeli. Choroba ta często, lecz nie zawsze prowadzi do zapalenia płuc. Potem kolejne długie milczenie. Należało wierzyć w to, że stan chorego poprawia się, brak wiadomości to dobre wiadomości.

Pojawił się artykuł przedstawiający błyskotliwą karierę Andrieja Kieszowa, jego drogę po kolejnych szczeblach władzy – od stanowiska pierwszego sekretarza Komsomołu do przewodniczącego Komisji do spraw Kontroli Partyjnej. Kolejny znaczący krok naprzód – stanowisko szefa KGB, sekretarz CK i powołanie w szeregi politbiura – wszystko to w ciągu roku. Po walce wewnątrzpartyjnej, szczegóły której stosownie pominięto, pokonał kandydaturę Jurija Denanki i ku radości narodu zajął stanowisko generalnego sekretarza partii. Teraz, gdy był chory, ludzie znowu zaczęli myśleć o możliwości objęcia władzy przez despotycznego Denankę.

Prokop wyczuwał napięcie i niepewność na Kremlu, jednak nie był w stanie niczego się dowiedzieć. Podejrzenia zachowywano w tajemnicy.

Siergiej Prokop miał trzydzieści osiem lat. Był wysokim, szczupłym mężczyzną o ciemnych, rzednących już włosach. Mówił niewiele, bo tak było bezpieczniej. Uprzywilejowane stanowisko osiągnął dzięki nienagannej pracy w KGB. Karierę Prokopa przyśpieszono, ponieważ ojciec jego żony znał ministra obrony Wasilija Piętrowa. Siergiej miał teraz względnie łatwą, jeżeli nie nudną pracę, ponieważ takiej właśnie życzył sobie dla swojego zięcia Ignat Grinbat. Dzięki swojej pracy Prokop mógł korzystać z przywilejów przysługujących członkom nowej arystokracji, co było wiele warte.

Dotkliwe uczucie skrępowania towarzyszyło mu tego popołudnia, kiedy opuszczał Kreml, by przejechać dwie przecznice dalej na ulicę Granowskiego. Znalazł miejsce do parkowania pośród niedbale ustawionych samochodów. W większości były to czarne wołgi, w niektórych siedzieli kierowcy, inne ustawiono dwoma kołami na chodniku i zamknięto. Było to jawnym przekroczeniem zasad parkowania, lecz żaden milicjant nie miał zamiaru zajmować się tymi samochodami. Były nietykalne.

Siergiej wysiadł, trzasnąwszy drzwiami, po czym spróbował przybrać arogancką postawę. Jacyś przechodnie celowo odwrócili wzrok, przyspieszając kroku. Widzieli, lecz woleli udawać, że nie widzą.

Przeszedł na drugą stronę ulicy, zapukał do drzwi budynku, przeczytawszy tablicę, na której napisano: „W tym budynku 19 kwietnia 1919 roku Włodzimierz Lenin przemawiał do dowódców Armii Czerwonej, wyruszających na front”. Na drugiej widniał krótki napis: Biuro Przepustek.

Otwarto drzwi, i jakaś otyła twarz przyjrzała się Siergiejowi z podejrzliwością w małych, zapadniętych oczach. Prokop wyjął przepustkę, lecz tamten prawie na nią nie spojrzał.

Przeszedł do dużego pomieszczenia, które zajmowało większość parteru. Patrzył na wszystko z niedowierzaniem, mimo że był tu już trzeci raz. Przypominało mu to Londyn. Kryta hala targowa, nieskładnie poustawiane stoiska, sprzedawcy poubierani w ogrodnicze spodnie, za nimi wyładowane towarami stoły i półki. W pierwszym sektorze znajdowała się żywność i napoje, luksusowe towary, o których zwykły obywatel radziecki mógł sobie jedynie gdzieś poczytać. Wina, alkohole, zagraniczne artykuły oferowane elicie po obniżonej cenie. Świeże mięso, wędzony łosoś, kawior, amerykańskie papierosy, whisky Johnnie Walker Black Label.

Siergiej westchnął głęboko. Czuł się jak dziecko oglądające wystawę sklepu przystrojonego na Boże Narodzenie. Do głównego pomieszczenia przylegało wiele innych, nie miał jednak czasu na długie zakupy. Odzież, kosmetyki, artykuły dla domu, jeden z wielu sklepów przeznaczonych dla komunistycznej śmietanki.

Zakupy zrobił szybko; befsztyk, wino, dwa bochenki chleba, pół kilograma sera, pięć paczek cameli. Nie rozglądał się. Skrępowanie pomogła mu przezwyciężyć świadomość, że znajduje się w tłumie sobie podobnych ludzi. Pośród kupujących rozpoznał Anatolija Gmirię. Robienie zakupów z takim dygnitarzem wywoływało uczucie zakłopotania. Człowiek czuł się bardzo mały.

Siergiej przeszedł do drugiego stoiska i kupił butelkę blue nun oraz litr wódki dla Olgi. Jego żona piła coraz więcej. Mogło to niebawem ściągnąć na ich głowy kłopoty. Wprowadzony przez Gorbaczowa zakaz picia alkoholu wciąż obowiązywał. Oficjelom zabroniono publicznego picia. Inspektorzy dokonywali co rano obchodu melin, gdzie zaopatrywali się w wódkę milicjanci. Jeżeli chciałeś wypić, robiłeś to w domu, w tajemnicy. Jeśli w ogóle stać cię było na ten nałóg. Sklepy dla elity były prawdopodobnie jedynym miejscem, gdzie można się było swobodnie zaopatrzyć w cukier, bo ich klienci nie stawali wobec konieczności domowego pędzenia bimbru. Tak czy inaczej, pili wszyscy. Obostrzenia powodowały jedynie zepchnięcie nałogu do podziemia.

Wrócił na ulicę, podszedł szybkim krokiem do samochodu, niosąc pod pachą owinięty brązowym papierem pakunek. Szarzejące niebo miało ołowiany kolor, drobne płatki śniegu wirowały na lekkim wietrze. Zima jeszcze się nie skończyła.

Prokop jechał wolno do domu. Na pewno za kilka miesięcy przeniosą się do większego mieszkania, o czym mówiła Olga, powołując się z kolei na swego ojca. Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy, nie zadawaj zbędnych pytań, a nowe życie stanie przed tobą otworem. To twoja nagroda.

Andriej Kieszow utrzymywał się na szczycie pięć lat. Będąc pięćdziesięciolatkiem miał nadzieję „pobić” breżniewowskie osiemnaście lat władzy. Doskonale się trzymał. Mierząc metr dziewięćdziesiąt i ważąc sto kilogramów, utrzymywał swą muskularną sylwetkę w doskonałej kondycji, dzięki częstym polowaniom na dziki w Zawidowie. Trzy butelki wódki tygodniowo i czterdzieści papierosów wypalanych dziennie nie wydawały się mu szkodzić. Szeptano o wielu kochankach, lecz nie można było mówić o tym głośno, ponieważ był przywódcą. Można było tylko szeptać. Silny fizycznie, słaby moralnie – każdy o tym wiedział, począwszy od Jurija Denanki, kończąc na robotnikach fabrycznych. Wiedział o tym zwłaszcza Denanko, bo to on sprawował rządy od momentu objęcia stanowiska przez Kieszowa.

Świat był szachownicą. Denanko powiedział kiedyś Wasilijowi Pietrowowi o patowej sytuacji, trwającej już od kilku lat. Oto dlaczego potrzebowali u steru Kieszowa.

Osobowość generalnego sekretarza była kartą atutową Biura Politycznego. Bez problemu pozwalał sobą manewrować. Wystarczyło mówić do niego dostatecznie długo, by jego błyszcząca łysina zaczęła kiwać potakująco. W istocie nie powinien był wyjść poza stanowisko pierwszego sekretarza organizacji partyjnej Moskwy, lecz Denanko dołożył wszelkich starań, by stało się inaczej. Prawdą było, że to on pokierował tak wyborami, że Kieszow znalazł się tam, gdzie go najbardziej potrzebowano – marionetka, której sznurki pociągali członkowie politbiura.

Było to skuteczne. Nawet jeżeli Zachód nie dał się oszukać, zimna wojna została zakończona i odsunięto groźbę embarga handlowego.

Zeszłoroczna defilada pierwszomajowa była demonstracją rozbrojenia, co nie przeszło bez echa na Zachodzie. Wycofano kilka pocisków rakietowych, za którym to gestem podążyła Ameryka. Program gwiezdnych wojen został zamrożony. Kieszow złożył wizytę w Białym Domu, którą dobrze odebrano. W drodze powrotnej odwiedził Londyn – radziecki niedźwiedź, uśmiechający się do świata i chowający swoje kły.

Pierwszy Maja zbliżał się ponownie, a w sześć tygodni później miały się odbyć rozmowy pokojowe w Genewie. Kieszow mógł uspokoić wszystkich pozornym stanem bezpieczeństwa. „Później – Denanko uśmiechnął się do siebie – Związek Radziecki przykręci śrubę.” Bliski Wschód, z jego olbrzymimi zasobami ropy, wszystko to było gotowe do zajęcia jednym śmiertelnym uderzeniem, które można będzie przeprowadzić z terenu Afganistanu.

Lecz tego lutowego dnia wszystko runęło. Kieszow pojechał na polowanie w świerkowe lasy Zawidowa. Nie było to nic zorganizowanego, spontaniczna eskapada poprowadzona przez przywódcę otoczonego swoją strażą naganiaczy i myśliwych. Andriej wstał wcześnie rano, ubrał się odpowiednio: włożył ciepłe futro, ciężkie buty, a na głowę wcisną} swą ulubioną kozacką papachę. Przez noc spadło kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Ranek był jasny, rześki i mroźny – idealne warunki na polowanie.

Myśliwi pojechali napędzanymi na cztery koła ładami. Igor, główny leśniczy, zaplanował dwa polowania – jedno przed, a drugie po obiedzie. Kieszow dostał najlepsze stanowisko – w miejscu, gdzie często przechodziły dziki.

Zarumienionego i drżącego z niecierpliwości zostawili naganiacze wspartego na pniu. Uśmiechnięty, strzelbę trzymał na kolanach. Miał do dyspozycji swoją ulubioną broń: dryling, firmy Tchieme and Schlegelmilsch, z lufą na pociski kalibru 7,3 milimetra. Przywódca radziecki załadował swą broń, dodatkowa lufa przeznaczona była do strzałów z większej odległości. W zeszłym roku udało mu się dokonać czynu, który przejdzie do historii strzelectwa. Ustrzelił trzy odyńce: lewego i prawego trafił ołowianymi brenekami, trzeci został zwalony kulą 7,3 milimetra. Było to jego największe dokonanie, którego opowiadaniem wciąż zanudzał Denankę.

Wyśmienity strzelec, trzeba go było widzieć w akcji: zręczne ruchy, szybki krok, oko pewniejsze od wielu młodszych od niego.

Tego dnia ustrzelił odyńca, zabijając go na miejscu. Naganiacze znaleźli martwe zwierzę w zagajniku, po tym jak pojedynczy strzał zakłócił ciszę zimowego poranka.

Kiedy zjawili się naganiacze, Kieszow wciąż siedział na pniu. Łagodny olbrzym, trzymający strzelbę na swoich kolanach. W jego sylwetce było jednak coś nienaturalnego. Nie podbiegł, by ich powitać, nie krzyczał, by puścili psy śladem zwierza. Siedział nieruchomo i patrzył na nich szklistymi oczyma, czekając aż podejdą.

Przerazili się widząc jego twarz. Głowa przekrzywiona była w jedną stronę, grube wargi drżały, spływała po nich ślina, gdy usiłował wydobyć z siebie głos. Usłyszeli jedynie niezrozumiałe słowa, dziecięce gaworzenie i gardłowy śmiech. Pozwolił Igorowi odebrać sobie strzelbę. Łuska wciąż znajdowała się w prawej komorze, nawet jej nie wyjął.

Kieszowa natychmiast zawieziono do szpitala w Kuncewie. Aleksander Zinderling, wezwany niezwłocznie z Moskwy, orzekł bez wahania, że przywódca doznał wylewu krwi do mózgu.

– Jak długo? – niewzruszone zazwyczaj rysy Denanki wykrzywione były troską, niemal paniką.

– Może przeżyć tydzień. – Zinderling przeszedł od łóżka do okna. – Może jednak doznać kolejnego wylewu dzisiejszej nocy albo jutro, a to na pewno go zabije.

– Nie może umrzeć – Denanko powiedział to z naciskiem, przybliżając swą twarz do twarzy chirurga. – Słyszysz mnie, Aleksander? Musi być zdrów, musi czuć się na tyle dobrze, by pokazać się publicznie w sierpniu. Później będzie to bez znaczenia.

– Zrobię, co w mojej mocy – odparł Zinderling, wiedząc doskonale, że w jego mocy będzie nie więcej niż rutynowa opieka szpitalna. Działanie ludzkiego mózgu było niezwykle złożone. Śmierć Kieszowa była tylko kwestią czasu.

Minął tydzień. Zmiana była niewielka. Zinderling, żeby sądzono, że robi wszystko, co w jego mocy, kazał przewieźć Kieszowa do szpitala pod Mińskiem, z którego kiedyś korzystał Stalin – nie było lepszego.

Dwa tygodnie później Kieszow zapadł w śpiączkę. Denanko zjawił się osobiście po telefonie Zinderlinga. Kieszow leżał bez ruchu, blady. Można by go było uznać za martwego, gdyby na zbliżonym do jego ust lusterku nie pojawiła się lekka mgiełka.

– Musisz go uratować – syknął Denanko.

– Nie ma żadnej nadziei – odrzekł Zinderling. – Szybko słabnie. Nic nie możemy zrobić.

Deputowany zamknął na chwilę oczy, przesunął dłonią po czole, po czym spojrzał na chirurga.

– Musimy go przenieść. Z powrotem do jego apartamentu na prospekcie Kutuzowa.

– Nie zniesie podróży. W najlepszym wypadku zostało mu kilka godzin.

– Przenieście go!

Aleksander Zinderling skinął głową. Nie śmiał się sprzeciwiać rozkazowi.

– Wezwę karetkę.

– Nie, nie karetkę. Musi zostać przetransportowany prywatnym samochodem przy zachowaniu ścisłej tajemnicy. Zrozumiano?

– Tak.

Zinderling nie rozumiał, ale nie miało to znaczenia. Wiedział, że podróż zabije Kieszowa, ale i tak by umarł – wcześniej czy później.

Andriej Kieszow zmarł, kiedy wioząca go wołga dojeżdżała do przedmieść Moskwy. Główna droga została oczyszczona przez milicję. Zatrzymali się przed numerem dwudziestym piątym, sześciopiętrowym domem, który przylegał do budynku zajmowanego niegdyś przez Leonida Breżniewa.

Dwóch umundurowanych strażników wyniosło zwłoki. Adiutanci starali się sprawiać wrażenie niosących chorego człowieka, nie zaś trupa. Wnieśli Kieszowa do środka, położyli na łóżku i włączyli ogrzewanie.

Po przybyciu uzbrojonego funkcjonariusza KGB natychmiast wyszli. Zgodnie z rozkazem wymazali z pamięci wydarzenia związane z ostatnią podróżą Kieszowa, z chwilą, gdy wyszli na zewnątrz w szalejącą nawałnicę. Od tego momentu wiedzieli, że przywódca radziecki leży tam, u góry złożony chorobą i pozostanie w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin