Stanisław Ignacy Witkiewicz
Matka
Niesmaczna sztuka w dwóch aktach z epilogiem
Poświęcona Mieczysławowi Szpakiewiczowi
TEKST NA PODSTAWIE:
STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ: DRAMATY. OPRACOWAŁ I WSTĘPEM POPRZEDZIŁ K. PUZYNA,
T. 2, WARSZAWA 1972, S. 389-449
PRZYGOTOWANIE TEKSTU: ZYGMUNT MOCZULSKI
+OSOBY:
JANINA WĘGORZEWSKA - matrona lat 54. Chuda, wysoka. Siwe włosy. Ma dwa sposoby
mówienia: pospolitawy i istotny - i więcej dystyngowany i powierzchowny.
Pierwszy (1), drugi (2).
LEON WĘGORZEWSKI - jej syn. Przystojny brunet, lat 30. Ogolony zupełnie.
ZOFIA PLEJTUS - panna, lat 24. Bardzo ładna brunetka.
JÓZEFA BARONÓWNA OBROCK - siostra Janiny. Chuda stara panna, lat 65.
JOACHIM CIELĘCIEWICZ- dyrektor teatru. Siwy. Tłusty i czerwony. Broda i wąsy.
Lat 60.
APOLINARY PLEJTUS- ojciec Zofii. Siwy. Sumiaste wąsy. Lat 75.
ANTONI MURDEL - BĘSKI- podejrzane indywiduum. Wąsiki. Bez brody. Brunet lat 35.
LUCYNA BEER - bardzo duża i bardzo piękna dama, lat około 40. Typ semicki.
NIEZNAJOMA MŁODA OSOBA - lat 23. Bardzo piękna i uderzająco podobna do Janiny.
NIEZNAJOMY MŁODY MĘŻCZYZNA - brunet bardzo przystojny z czarnymi wąsami. Głos -
bardzo piękny baryton.
GŁOS ZZA SCENY - podobny do głosu Nieznajomego.
ALFRED HR. DE LA TRÉFOUILLE - arystokratyczny bubek, lat 30.
WOJCIECH DE POKORYA - PĘCHERZEWICZ - typ bogatego ziemianina i żuisera. Lat 32.
SZEŚCIU ROBOTNIKÓW - zawzięte gęby, brodate i ogolone.
DOROTA - służąca, lat 40.
+AKT PIERWSZY
W I akcie wszyscy są absolutnie trupio bladzi, bez cienia koloru. Usta czarne,
rumieńce czarniawe. Ubrania i dekoracje tylko i jedynie w tonach czarno-białych.
Jedną rzeczą kolorowa jest robótka włóczkowa, którą robi Matka - mogą być
kolory: niebieski, różowy, żółty i jasnopomarańczowy. W razie pojawienia się
kolorów dodawane będą osobne objaśnienia.
Scena przedstawia salonik skombinowany z pokojem jadalnym. Urządzenie dość
nędzne. Kanapa ceratowa pod ścianą wprost. Przy kanapie stół, pokryty ceratą w
desenie. Za stołem siedzi Matka, sama, i robi robótkę w kolorach: niebieskim,
różowym, żółtym i jasnopomarańczowym. Okno na lewo, drzwi na prawo.
MATKA odkładając na chwilę robótkę i wpatrując się przed siebie. Wolno, z jadem
(1) Podły wampir. Wdał się w ojca. A może jestem niesprawiedliwa w stosunku do
nich obu - może to moja wina, że on jest taki? Czymże ja zasłużyłam na inną
egzystencję niż tę, którą mam? Czy dokonałam czegoś nadzwyczajnego? Nic, nic...
Jestem pospolita kwoka i nic więcej. Ale za co znowu mam tak strasznie cierpieć?
O, Boże! Życie moje przemyka jak sen okropny obok mego drugiego, prawdziwego
istnienia, które umarło. Muszę sobie uświadomić wszystko. Może to da mi siłę do
przetrzymania jeszcze gorszych rzeczy, które mnie czekają, (nagle zaczyna wyć
dzikim głosem następującą piosenkę)
Ja byłam kiedyś piękna, młoda,
Ja miałam duszę, a nawet ciało,
Wszystkiego dla mnie było mało.
A teraz nic nie zostało!
Co za szkoda!
(liczy) Dług u księgarza - 150, za książki z biblioteki - 50, pokój - 200. I to
wszystko dla tego tak zwanego kształcenia się. Kiedy ja to wszystko wyrobię tymi
robótkami? Idiota! Dureń! Niedołęga życiowy! Żeby przynajmniej zabrał się do
jakiejś pożyteczniejszej pracy! On nic porządnego nigdy nie napisze. A ja?
Malowałam, miałam duży talent do muzyki, pisałam wcale niezłe nowele... To, co
mówię, to nie żaden psychiczny ekshibicjonizm - tu nikogo nie ma - na pewno. Ach
- ta wieczna samotność. I znikąd słowa pociechy.
GŁOS
Cha, cha, cha, cha!
Matka nie zwraca uwagi na Głos.
MATKA
Nie wiem, czemu przypomniał mi się jego śmiech. Leon ma śmiech podobny, tylko
gorszy. Co u tamtego było otwartą zbrodnią, u tego jest małą podłostką, czymś
obrzydliwym, przydeptanym błyszczącym butem - tylko ogonek tego widać, ale dla
mnie to dosyć... Och - jaki on marny jest, ten mój syn! Czemu go nie karmiłam
wódką od dziecka? Byłby przynajmniej taki mały jak te pieski japońskie, co od
szczeniaka wódkę żłopią - nie byłby tym wstrętnym dorosłym niczym. Jako
karzełka, kretyna mogłabym go po prostu kochać. Schamiałam zupełnie - ja,
baronówna von Obrock. Ale Józia schamiała także. Może to blaga z tym Obrockami
przez ck - może my jesteśmy po prostu zwykłe obroki, przez małe o i k? A mówią,
że dobre rasy nie chamieją nawet w najgorszych warunkach, (wyje znowu)
Nade mną zwisa przepiękna maska,
Diabeł bez ciała ciągnie mnie w grzech,
Wszystko od żądzy utajonej trzaska.
Miałam kochanków, miałam aż trzech.
Czy mu się przyznać? czy nie? (Wchodzi Dorota.) (2) Moja Doroto, proszę nastawić
makaron na zimnej wodzie, po włosku, tak jak panicz lubi. Tak dobrze jest być
matką i móc dogodzić synkowi. Prawda?
DOROTA
Słucham jaśnie panią. Ja byłam też matką. Ale ja jestem szczęśliwsza - mój syn
zginął na wojnie.
MATKA (2)
Precz! Precz! Do makaronu! Ja mego syna uratowałam od wojny, bo on musi zbawić
ludzkość całą. On jest wielki myśliciel, a przy tym taki słabowity. Tacy nie
mogą ginąć - powinna być specjalna komisja...
DOROTA przerywa jej
Znowu jaśnie pani piła za dużo, a pewnie na czczo do tego! Nie mogła to jaśnie
pani dotrzymać choć do kolacji?
MATKA (1)
Ach...
Macha ręką ze zniechęceniem.
DOROTA Ja nie mówię przeciw paniczowi. Ale czasem lepiej mieć dobrą pamięć o
synu jak mieć go żywym i zdrowym, a nie takim, jakim go się widzieć chciało. Czy
ja wiem, jaki by był mój Ferdek teraz - w tej całej maltretacji dzisiejszej?
Łobuz był okrutny, a tak wiem przynajmniej, że jest bohater, i tyle.
MATKA (2) błagalnie
Moja Doroto, czyż Dorota nie widzi, nie czuje, że ja się męczę, okropnie męczę.
Ja nie mogę już pracować, a on - on ciągle zajęty i taki daleki ode mnie, na
tyle wyższy ponad wszystko, że ja nie mogę mu przypomnieć, że ja już nie mogę...
tymi robótkami - o Boże! Cały dom... Och, moje oczy... ja już ślepnę, mnie
doktor zabronił do końca życia robótki... Ach, Doroto, Doroto...
Trzeba było bić, póki był młody. Teraz, w naszych ciężkich czasach, taki się tak
zakłamie, tak wykłamie wszystko od samego środka, tak okłamie siebie i rodzoną
matkę, tak się wkłamie w siebie i w innych, że go nikt, żadna siła, nie
odkłamie. Dokłamać się musi do końca. A pojeden to się jeszcze przekłamie na
wylot - i to bywa.
To tak jak ja. Ale ja byłem konsekwentny - ja się stryczka nie bałem. (śpiewa)
I pamięć Węgorzewskiego jest święta pośród zbrodniarzy,
I każdy małoletni przestępca o Węgorzewskim tylko marzy.
Znowu mi się przypomniał mój mąż. Straszny to był wprost mezalians. I Bóg mnie
za to pokarał. Bóg mezaliansów nie lubi. Czy Dorota wie, że mój mąż zginął na
szubienicy w Castel del Assucar, w Brazylii, jako bandyta rzeczny. Robił
niesłychanie ryzykowne wyprawy... ale mniejsza z tym. Jedno trzeba mu przyznać:
miał cudowny baryton, był piękny i odważny, miał fantazję. A nade wszystko nigdy
nie miał wyrzutów sumienia. Był prawdziwym rycerzem fortuny - un vrai chevalier
de fortune.
No, to pójdę już do kuchni, bo potem będzie się jaśnie pani wstydzić, że się
jaśnie pani za wiele zwierzała. Tylko jedno: czy jaśnie pani nie przestałaby tak
pić?
Nie - pić będę - to jedyna rzecz, która mi jeszcze została. Ale on o tym nie
wie. Morfinuję się też, ale stosunkowo rzadko. To procent od zarobku, który
wzięłam na siebie. To ostatnie mówię Dorocie w najściślejszej dyskrecji. I
właściwie, gdzieś na dnie, w zachwyt mnie wprowadza to życie bez żadnego sensu -
to poświęcenie bez granic w tej pospolitości bez dna, którą tak kocham jednak
bez miary. Kocham każdy kącik, każdą drobinkę kurzu, każdą niteczkę. Ja siebie w
tym kocham, moja Doroto. Ja siebie gonię jak własną małą siostrzyczkę wśród
klombików rezedy i heliotropu - to nie jest normalna miłość do świata - to ten
okropny odwrócony egoizm. On to ma, ale tego nie odwraca. On w głębi duszy
nienawidzi wszystkiego, i mnie też. Ja go odkarmiłam, bo z głodu chciał umrzeć,
biedaczek. Do siódmego roku życia - cieniutki był jak tyczka. O - taką miał
szyjkę, (pokazuje ręką robiąc kółko z tzw. kciuka i palca wskazującego) Ja
siebie kocham w nim i może więcej go kocham, że jest taka mała świnka - ja go za
to żałuję tak, że mi serce pęka. To są sprzeczności uczuć ponad miarę, ponad
siły człowieka. On czuje to samo - ja go znam. A od sprzeczności uczuć gorszym
jest tylko ich ciężar - jak ktoś na kimś swoim uczuciem zacięży i zegnie go, i
zmiażdży w końcu. To jest jego męka - mego syna. Ja to wszystko rozumiem, ale
nic ulżyć mu nie jestem w stanie - przeciwnie, mimo woli robię wszystko, aby mu
było jeszcze ciężej. I wiem, że mojej śmierci on nie przetrzyma. A może mi się
zdaje? Może nic nie czuje to wyrodne dziecko i ja się męczę na próżno? Ale co to
kogo obchodzi? Bo ta cała jego uczoność to blaga, czysty "bajc", jak Dorota
mówi. Tego nie rozumie nikt ani, zdaje się, on sam. On jest takie zero z troszką
jakiegoś spryciku... A może go nie rozumiem? Może to wielki mędrzec? Boże
jedyny! Jakże pięknie urządzone jest najpodlejsze nawet życie, jak wszędzie
widać tę dbałość Twą o Twoją własną chwałę!
Płacze.
Ee - urżnęła się dziś jaśnie pani jak nieboskie stworzenie.
Dzwonek, Dorota idzie otworzyć. Wchodzi Leon.
LEON
Co to? Mateczka płacze? Znowu ataczek nerwowy? (siada przy niej i obejmuje ją)
Moja najdroższa, a tak właśnie dziś chciałem, aby mateczka była zupełnie
spokojna i normalna, bez żadnego przeczulenia.
MATKA chlipie, ale się opanowuje
Dobrze, dobrze, Leoneczku. Zaraz się uspokoję. Ty wiesz przecie, że ja dla
ciebie wszystko, wszystko... Żebyś nie ty, tobym ani chwilki jednej nie żyła...
Jestem już u końca moich sił...
Tak, tak. Ale po co przygniatać mnie zaraz całym ogromem poświęcenia? Zastanów
się lepiej, co byś robiła, gdybyś nie była moją matką, gdybyś nie musiała robić
tych ciągłych robótek, gdybyś cały dzień mogła robić, co byś chciała. Czy nie
robiłabyś tego samego właśnie i z taką [samą] zawziętością? Zamiast tej robótki
do sprzedania byłby jakiś ornat, jakieś pończochy dla biednych - czy ja wiem co?
No, czyż nieprawda?
Prawda, prawda, mój najdroższy. Powiedz mi teraz, czemu chciałeś, abym dziś była
spokojna? Czy mam się przygotować na jakąś złą wiadomość?
Przypuszczam, że nie. Wiesz, jak okropnie rozpraszająco działają na mój umysł te
wszystkie tak zwane "moje kobiety". Postanowiłem zerwać te ostatnie pięć
romansów, które mi się tak dziwnie splątały, i ożenić się z kimś zupełnie z
innej sfery psychicznej. Węgorzewski, syn nieudanego stolarza i śpiewaka, może
sobie pozwolić na pewien mezalians - choćby psychiczny. Inny mezalians trudno by
mi było zresztą popełnić. A nawet - jeśli weźmiemy pod uwagę tak zwaną kądziel,
a nie tylko miecz - to od biedy i z punktu widzenia Almanachu de Gotha jest
to...
Leoneczku!
Ależ ja żartowałem. Nie wiem, czy Obrockowie, przez ck, są tam notowani, i nic
mnie to nie obchodzi...
Ależ na pewno. Szkoda, że sprzedałam tę piękną książkę, kiedyś był jeszcze mały.
Cześć dla przodków...
LEON z ironią
Tak - szczególnie ojciec mój czczony jest w tym domu. Ale wszystko jedno: myślę,
że nie będziesz robić niepotrzebnych trudności. Niech się tombak łączy z aliażem
tombaku i złota. Ona czeka tu, w tej cukierence na lewo. No, mateczko?
MATKA po krótkiej pauzie
Jesteś niesmaczny. Czy... czy jest bogata?
LEON z wahaniem
Przede wszystkim jesteśmy niesmaczni wszyscy, i ty też, mamo. Nie, nie jest
bogata - właściwie nie ma nic. Jest bardzo źle wychowana, ma fatalne formy
towarzyskie i nic nie chce się jej robić. Nawet nie jest w moim typie.
Pamiętasz, co mówił nieboszczyk wuj: "Nie żeń się nigdy ze swoim typem - każda
ładniejsza dziewczynka na ulicy w tym rodzaju zdystansuje ci żonę." Ale Zosia
jest piękna i, mimo że nie powinno tak być, podoba mi się szalenie. Podobno
takie kombinacje są najistotniejsze.
I najniebezpieczniejsze...
Ee - nie mówmy o niebezpieczeństwach tego rodzaju - są gorsze na horyzoncie.
Poza tym ona cierpi na zupełne zniechęcenie do życia - dziwne u osoby tak
pierwotnej. Wspaniale skombinowałem te właściwości - prawda? Opłacą się w innej
sferze. Jest do doskonały antydot na moje intelektualne przemęczenie. Ty
myślisz, że ja nic nie robię? Jestem przepracowany - dochodzę do wniosków
ostatecznych w mojej pracy. A moja narzeczona ma jedną zaletę: rozumie wszystko,
cokolwiek jej mówię lub czytam. Znamy się od kilku dni zaledwie - jeszcze nie
eksponowałem przed nią moich idei zasadniczych.
Otóż to właśnie: to jest zasadnicze - ja cię nie rozumiem - wiem. Więc jeszcze
jeden ciężar zwala się na mnie. Czyż ty nie widzisz, że ja już naprawdę nie mogę
ostatkami sił...
Tylko na rok, a najwyżej na dwa. Wiesz, mamo, że mam jakąś nienormalną ambicję
na punkcie pieniędzy. Jednej rzeczy nie mógłbym zrobić, to jest ożenić się
bogato. Byłbym w stanie o byle głupstwo zerwać z moją żoną na zawsze w takich
warunkach.
Tak - tej ambicji nie masz tylko w stosunku do mnie. Ze mną o byle co nie
zerwiesz.
Czyż nie jesteś moją matką?
Chwilami nie wiem już naprawdę, kim jestem: jestem matką od kuchni, robótek,
wycierania kurzu i poprawiania bielizny, ale...
Ach! Tak chciałem choć raz uniknąć tych przykrych rozmów - jeden wieczór... Tu
trzeba być aniołem, żeby się nie wściec!
Dla ciebie to tylko przykra rozmowa, a dla mnie całe moje życie, którego
ciężary...
Ach, dosyć, na Boga! Jeden jedyny wieczór w spokoju!! (zagaduje)
Myślę, że za rok, może za dziewięć miesięcy będę już profesorem we własnej
szkole, którą mam zamiar założyć...
I tak bez doktoratu, bez docentury, a nade wszystko bez stosunków? Czy ty czasem
nie przesadzasz, mój drogi?
Znowu mi mama chce odebrać odwagę, jak wtedy z tym odkryciem zasady logizacji
każdej wiedzy, nie tylko podstaw matematyki. A teraz już x ludzi pisze o tym
samym i zastosowuje moją metodę. A ileż faktów podobnych było w dzieciństwie.
Ja wiem - ja psuję wszystko. A w zamian za to zniechęcanie do wszystkiego daję
ci tylko marne utrzymanie. Ale cóż to może mieć dla ciebie za wartość?
Czy może mama woli, żebym został od razu alfonsem lub szpiegiem? To są zawody,
które nie wymagają przygotowania i nie wyczerpują intelektualnie.
A ty nie mówisz niepotrzebnie przykrych rzeczy? Czyż ty nie rozumiesz, że ja ci
chcę otworzyć oczy na to, co jest? Czy ty pomyślałeś kiedy nad tym, czym
będziesz, kiedy mnie nagle zabraknie?
Myślałem. I tylko jedna Zosia może mnie wstrzymać od samobójstwa w tym wypadku.
Bo ty jednego tylko nie rozumiesz, że ja ciebie naprawdę kocham i że dotąd nie
widziałem życia przed sobą bez ciebie. Nawet moje koncepcje...
Zostaw na chwilę te twoje koncepcje. Tobie się zdaje, że ty masz uczucia - ty
jesteś tylko sentymentalny. Ty na przypomnienie mojej możliwej śmierci widzisz
jedną rzecz tylko: twoje samobójstwo, które nigdy zresztą nie nastąpi, bo
właściwie jesteś tchórzem.
Jeśli tak jest, to twoja wina, że mnie na takiego wychowałaś.
Byłeś tak słabowity... Ach, co ja mówię. Jak my w ogóle mówimy - przecież to
jest wstrętne.
Otóż to, kręcimy się w kółko. Czy nie lepiej porzucić te rozmowy i brać życie
takim, jakim jest?
No tak - to znaczy wysysać tę nieszczęsną matkę, aż póki nie zdechnie jak
spracowane bydlę. Ja wiem, ja wiem - to nazywasz tragizacją. Logizacja -
tragizacja. Ty logizujesz wiedzę o przyszłości ludzkiej, ja tragizuję wiedzę o
mnie samej i o tobie.
I cóż zostaje po takiej rozmowie? Jedyny wniosek jest ten: żebym porzucił moją
istotną pracę i zaczął zarabiać w zupełnie bezmyślny sposób.
Ach, Leoneczku, czyż ty myślisz, że ja jestem taka naprawdę jak teraz, gdy z
tobą mówię?
LEON obejmując ją
Ja wiem, ja wiem wszystko - ja nie jestem taką świnią, za jaką mnie masz. I
wszystko będzie jeszcze tak dobrze!
Ja tylko jednej rzeczy chcę: żebyś ty nie łudził się co do siebie. Może nie
pojmuję tej twojej pracy, ale nie wierzę w nią. Ty nie rozumiesz życia zupełnie.
Ja cię przed nim osłaniam jak pancerz. I boję się, żebyś nie dożył tej chwili, w
której poznasz, że całe twoje życie to ja i nikt, i nic więcej.
Czy ty myślisz, że ja tego nie wiem? Dlatego mówiłem o samobójstwie.
Gdybyś to wiedział, to byś nie tylko nie mówił mi o tym samobójstwie - ty byś
tego nie pomyślał.
Tak - i wtedy nie posłyszałbym od ciebie tej okropnej prawdy, że jestem tchórzem
- o ile to w ogóle jest prawdą.
Nie - ty wleziesz na jakiś szczyt, ty nawet możesz mieć pojedynek - żeby mnie
tylko niepokoju nabawić - ale to jest nie to, nie to...
Ja wiem: ja nie mam odwagi zostać robotnikiem czy urzędnikiem na poczcie - o to
chodzi. Oto są te nasze rozmowy - nawet nie są tragiczne w swej otwartości. Czy
nie lepiej zawołać Zosię?
Tak się boję, tak się strasznie boję, że ja ją będę musiała nienawidzić.
Boję się czegoś innego - oto, że ty przestaniesz mnie do reszty uznawać, a nawet
kochać, jak poznasz ją. Poza tym swoim lenistwem i bezwzględnością to jest
cudowna istota. Zaraz ją sprowadzę.
Wychodzi.
MATKA do siebie
Boże jedyny! Znowu to samo. Przysięgłam sobie, że nigdy mu już tego wszystkiego
mówić nie będę - i nic: musiałam, musiałam... O męko straszliwa wymuszonych od
wewnątrz czynów, przed którymi skręca się ze zgrozy cała ta nasza głupia, niby-
ludzka powłoczka, nędzna maseczka na tym bydlęcym balu maskowym, którym jest
życie społeczne, zaczynając od rewolucji francuskiej. On ma jednak rację, ten
bydlak. (Wchodzi Dorota i nakrywa do stołu.) Gdzież całe moje wychowanie, gdzie
cała moja niby-arystokratyczna finezja? A jednak trzeba się skupić do ostatniej
walki i być sobą na nowo. (innym tonem) Moja Doroto, proszę mi dać mój czarny
czepek.
Dorota podaje. Matka mizdrzy się do siebie przed lustrem na prawo. Dzwonek.
Matka siada bezwładnie. Dorota idzie otworzyć.
Wchodzi Zofia i Leon.
Mateczko, oto moja narzeczona, panna Zofia Plejtus - jedyna kobieta, którą bez
dysonansu wewnętrznego możemy przyjąć do naszego domu.
Dorota nakrywa dalej.
Do mojego domu. (wstaje) Dobry wieczór pani. (Zofia chce ją pocałować w rękę.)
...
karolina1670