Patterson James & Roughan Howard - Miesiąc miodowy.pdf

(655 KB) Pobierz
188223931 UNPDF
JAMES PATTERSON
HOWARD ROUGHAN
MIESIĄC MIODOWY
Z angielskiego przełożył
ANDRZEJ SZULC
Tytuł oryginału: HONEYMOON
PROLOG
KTO MNIE ZAŁATWIŁ?
Nie wszystko jest takie, jak się wydaje.
Jeszcze przed chwilą czułem się świetnie.
A teraz zaciskam dłonie na brzuchu i zginam się z bólu. Co się ze mną, do diabła, dzieje?
Nie mam pojęcia. Wiem tylko, co czuję, i nie potrafię uwierzyć w to, co czuję. Mam
wrażenie, jakby nabłonek mojego żołądka łuszczył się od środka, płonąc przy tym żywym ogniem.
Krzyczę i jęczę, a przede wszystkim się modlę: modlę się, żeby to się skończyło.
Ale to się nie kończy.
Pieczenie trwa nadal, wypala dziurę i skwiercząca żółć sączy się z żołądka do wnętrzności...
kap... kap... kap... W powietrzu unosi się odór mojego własnego gotującego się ciała.
Umieram, mówię sobie.
Ale nie, jest gorzej. O wiele gorzej. Jestem obdzierany żywcem ze skóry - obdzierany od
środka.
A to dopiero początek.
Ból unosi się w górę niczym fajerwerk i eksploduje w moim gardle. Odcina mi dopływ
powietrza i walczę o oddech.
Nagle przewracam się. Ręce okazują się bezużyteczne, nie potrafią zamortyzować upadku.
Walę czaszką o twarde deski podłogi i rozbijam sobie głowę. Gęsta czerwona krew sączy się znad
mojej brwi. Mrugam kilka razy, ale nawet nie czuję skaleczenia. To, że będą mi musieli założyć
kilkanaście szwów, nie stanowi w tej chwili większego problemu.
Ból jest coraz gorszy, coraz bardziej się rozprzestrzenia. Obejmuje nos i uszy. Dociera do
gałek ocznych. Czuję, jak naczynia krwionośne pękają w nich niczym pęcherzyki w folii do
pakowania.
Próbuję wstać. Nie mogę. Kiedy mi się to w końcu udaje, usiłuję biec, ale jestem co
najwyżej w stanie pokuśtykać. Nogi mam jak z ołowiu. Do łazienki zostały mi cztery metry.
Równie dobrze mogłyby to być cztery kilometry.
Jakoś tam docieram. Wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Uginają się pode mną
kolana i ponownie padam na podłogę. Chłodna terakota wita się z potwornym trzaskiem z moim
policzkiem i kruszę sobie tylny ząb trzonowy.
Widzę przed sobą ustęp, który, niestety, porusza się, jak cała łazienka. Wszystko wiruje, a ja
wyciągam ręce do muszli, żeby się jej przytrzymać. Bez skutku. Moje ciało zaczyna dygotać; mam
wrażenie, jakby moimi żyłami płynęły tysiące woltów.
Usiłuję pełznąć.
Ból obejmuje mnie całego, łącznie z paznokciami, które wbijam w fagi między płytkami i
podciągam się do przodu. Desperacko łapię się podstawy sedesu i opieram głowę o jego krawędź.
Moje gardło otwiera się na sekundę i kurczowo łapię powietrze. Zaczynam wymiotować.
Mięśnie w klatce piersiowej napinają się, skręcają, a potem jeden po drugim rozrywają, jakby ktoś
ciął je brzytwą.
Rozlega się pukanie do drzwi. Odwracam szybko głowę.
Pukanie staje się coraz głośniejsze. Bardziej przypomina walenie.
Gdybyż to była tylko kostucha przybywająca, by wybawić mnie z tej potwornej męki!
Ale to nie ona, przynajmniej na razie, i w tym momencie zdaję sobie sprawę, że chociaż nie
mam pojęcia, co mnie zabija tej nocy, cholernie dobrze wiem, kto mnie załatwił.
CZĘŚĆ 1
IDEALNE PARY
Rozdział 1
Nora czuła, że Connor ją obserwuje.
Zawsze to robił, kiedy pakowała się przed podróżą. Wysoki, ponad sto osiemdziesiąt
centymetrów wzrostu, opierał się o framugę drzwi, wbijał dłonie w kieszenie spodni i marszczył
czoło. Nie znosił, kiedy się rozstawali.
Na ogół nic wtedy nie mówił. Stał po prostu w milczeniu, podczas gdy Nora pakowała
walizkę, popijając co jakiś czas ulubioną wodę Evian. Tego popołudnia jednak nie zamierzał
milczeć.
- Nie jedź - odezwał się tym swoim głębokim barytonem. Nora odwróciła się do niego z
czułym uśmiechem.
- Wiesz, że muszę. I wiesz, że tego nie znoszę.
- Ale ja już za tobą tęsknię. Po prostu im odmów, Noro. Nie jedź. Do diabła z nimi.
Od pierwszego dnia urzekło ją, że przy niej Connor wydawał się bezbronny. Zupełnie nie
pasowało to do jego publicznego wizerunku - bogatego i bezlitosnego bankiera inwestycyjnego,
prowadzącego własną, dobrze prosperującą firmę w Greenwich oraz niezależne biuro w Londynie.
Łagodne jak u szczeniaka oczy nie mogły zanegować tego, że był potężny jak lew. Potężny i
dumny.
W dość jeszcze młodym wieku czterdziestu lat Connor zamieniał w złoto wszystko, czego
się dotknął. W trzydziesto - trzyletniej Norze odnalazł idealną towarzyszkę życia.
- Wiesz, że mógłbym cię związać i nie pozwolić wyjechać - powiedział żartem.
- To mogłoby być zabawne - odparła Nora, podejmując grę, po czym podniosła wieko
walizki, która leżała otwarta na łóżku. Czegoś w niej szukała. - Może najpierw pomógłbyś mi
odnaleźć mój zielony zapinany sweter?
Connor wreszcie zachichotał. Dawała mu tyle radości. Nie miało znaczenia, czy żarty były
w dobrym, czy złym guście.
- Ten z perłowymi guzikami? Jest w garderobie.
Nora roześmiała się.
- Znowu przebierałeś się w moje ciuchy? - zapytała, kierując się w stronę przepastnej
garderoby.
Kiedy wróciła z zielonym swetrem w ręku, Connor stanął u wezgłowia łóżka i wpatrywał się
w nią z uśmiechem. W oczach miał iskierki.
- Oho - mruknęła. - Znam to spojrzenie.
- Jakie spojrzenie? - zdziwił się.
- To, które zdradza, że masz ochotę na pożegnalny prezent.
Nora przez chwilę się zastanawiała, a potem na jej ustach również pokazał się uśmiech.
Wrzuciła sweter do walizki i podeszła powoli do Connora, umyślnie zatrzymując się tuż przed nim.
Miała na sobie tylko figi i biustonosz.
- Od ciebie dla mnie - szepnęła, nachylając się do jego ucha.
Nie trzeba było długo jej rozbierać, lecz Connor i tak się nie spieszył. Łagodnie całował jej
kark i ramiona. Jego usta podążały wzdłuż wyimaginowanej linii, która prowadziła ku wystającym
krągłościom małych jędrnych piersi. Tam się zatrzymały. Gładząc ją jedną dłonią po ręce, drugą
zaczął odpinać biustonosz.
Nora zadrżała i poczuła, jak przechodzi ją dreszcz. Connor był słodki, zabawny i bardzo
dobry w łóżku. Czegóż więcej mogłaby pragnąć dziewczyna?
Connor ukląkł i pocałował ją w brzuch, zataczając językiem delikatne kręgi wokół
niewielkiego pępka. A potem opierając kciuki na biodrach Nory, zaczął ściągać jej figi, znacząc
postępy kolejnymi pocałunkami.
- To... jest... bardzo... miłe - szepnęła.
Teraz nadeszła jej kolej. Kiedy wysoki i muskularny Connor wyprostował się, zaczęła go
rozbierać. Szybko, sprawnie i zmysłowo.
Przez kilka sekund stali nieruchomo. Kompletnie nadzy. Wpatrując się w siebie, sycąc
wzrok wszystkimi szczegółami. Boże, czyż może być w życiu coś lepszego?
Nora nagle roześmiała się i pchnęła żartobliwie Connora na łóżko. Maksymalnie
podniecony, przypominał leżący na kołdrze ogromny ludzki zegar słoneczny.
Sięgnęła do otwartej walizki, wyjęła stamtąd czarny pasek Ferragamo i naciągnęła go w
dłoniach.
Prask!
- Czy ktoś tu coś mówił o wiązaniu? - zapytała.
Rozdział 2
Trzydzieści minut później, mając na sobie różowy aksamitny szlafrok, Nora zeszła po
szerokich schodach utrzymanej w neokolonialnym stylu, trzypiętrowej, tysiącmetrowej rezydencji
Connora. Jego gniazdko robiło wrażenie, nawet jak na standardy Briarcliff Manor i innych
miasteczek okalających modne Westchester.
Było przepięknie urządzone - każdy pokój idealnie spełniał wymogi estetyki i
funkcjonalności, stylu i wygody. Dzieła sztuki z najlepszych nowojorskich antykwariatów
spotykały się tu z tym, co miał najlepszego do zaoferowania stan Connecticut - Eleish Van Breems,
New Canaan Antiques, Silk Purse oraz Cellar. Dzieła podpisane przez Moneta, Magritte'a i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin