Tytuł oryginału: The care of infants
Autor oryginału: Perfica
Tytuł tłumaczenia: Opieka nad dzieckiem
Autor tłumaczenia: carietta
Zgoda: jest
Fandom: Harry Potter
Paring: Harry/Severus
Rating: NC-15
Za betę, pomoc językową i dobre rady podziękowania dla Liberi. :*
~*~
Snape schował się w cieniu, mając nadzieję, że Potterowi uda się tym razem pokonać Czarnego Pana. Mało tego, miał również nadzieję, że chłopakowi uda się uciec, zanim go poważnie poturbują.
Boże, miał nadzieję, że nie będzie musiał go ratować.
Potter stał pośrodku kręgu śmierciożerców, trzęsąc się lekko, podczas gdy Voldemort kontynuował wyliczanie wszystkich wymyślnych tortur, którymi ma zamiar go potraktować, zanim zrobi to, co planował od lat — zabije chłopaka i przejmie jego moc.
Severus nienawidził swojej pracy.
Przełykając ciężko pod swoją maską, przesunął się bliżej.
Jego plany spędzenia przyjemnego, niedzielnego popołudnia na odpoczynku i czytaniu zaległych ksiąg zostały przekreślone w momencie, gdy Mroczny Znak zapłonął żywym ogniem. Skontaktował się z dyrektorem i przebrawszy się, zajął miejsce przy boku Czarnego Pana.
Tylko po to, by znaleźć Pottera. Chłopak właśnie sięgał po różdżkę i kilkoro śmierciożerców wyciągnęło swoje, ale Voldemort powstrzymał ich ruchem ręki.
— Niech pokaże, na co go stać — wymruczał.
A Snape ostrzegał Dumbledore’a, że zakładanie, iż chłopak będzie bezpieczny poza Hogwartem, nawet w głupim Hogsmeade, nie ma sensu. Dyrektor wysłuchał go spokojnie, ale i tak zdecydował, że Harry potrzebuje spędzić kilka przyjemnych chwil ze swoimi przyjaciółmi.
Niech będzie przeklęte Hogsmeade i Dumbledore — optymistyczny głupiec.
Mistrz eliksirów niewzruszenie przysłuchiwał się krzykom Pottera. Chłopak upadł na ziemię, trzęsąc się, co wywołało wybuchy śmiechu wśród zebranych czarodziei. Snape miał nadzieję, że w jego własnych oczach nie widać wściekłości.
Kiedy Voldemort zdjął klątwę, Harry usiadł, spluwając kilkakrotnie krwią. Przyglądał się Czarnemu Panu, wcale nie okazując strachu.
— Wiesz, co jest nie tak z twoimi planami, Tom? — zapytał.
Nie, nie. Zamknij się, idioto. Nie pogarszaj sytuacji.
— Chodzi o to, że zawsze kończą się porażką — kontynuował chłopak, klękając.
Na Merlina, zaraz zginiesz, kretynie, a ja zginę razem z tobą, próbując cię ratować.
— No wiesz — podniósł się, chwiejąc lekko — tylko prawdziwy nieudacznik nie potrafi zabić małego dziecka.
— A więc zobaczmy, czy uda mi się to tym razem — warknął Voldemort, celując w niego różdżką.
Harry krzyknął zaklęcie w tym samym momencie, co jego przeciwnik. Dwa promienie światła uderzyły o siebie, wydając przy tym dźwięk podobny do grzmotu. Przez jakiś czas walczyły ze sobą, by w końcu zakrzywić się i uderzyć w Harry’ego z głośnym hukiem.
Gdy osiadł kurz, Snape zdał sobie sprawę z kilku ważnych faktów. Po pierwsze: Voldemortowi znów nie udało się zabić chłopaka. Po drugie: Potter był teraz niemowlakiem i płakał, leżąc nago na kupce swoich szat. Po trzecie (i dla Snape’a najważniejsze): jeśli szybko czegoś nie zrobi, świat czarodziejski, jaki dotąd znał, rozleci się i zamieni w stos odpadków.
Snape zaatakował.
Gdy był w formie, potrafił poruszać się tak samo zwinnie jak symbol jego domu i chwycenie różdżki Pottera oraz małego ciałka w ramiona okazało się zaledwie kwestią sekund. Deportował się z głośnym trzaskiem.
I pozwolił sobie na krzywy uśmieszek, słysząc krzyk wściekłości Toma.
* * *
— Nigdy nie zgadniesz, co właśnie widziałem! — wykrzyknął Prawie Bezgłowy Nick do przelatującego obok Krwawego Barona.
Baron, niezbyt rozmowny duch, przyglądał się paznokciom swojej prawej dłoni.
— Śmierciożercę! — kontynuował przyzwyczajony do zachowania kolegi duch Gryffindoru. — Cholernego śmierciożercę biegającego po zamku. A wiesz, co niósł w ramionach?
Drugi duch wzruszył nieznacznie ramionami.
— Dziecko! Nagie dziecko, krzyczące ile sił w płucach! To są naprawdę niesamowite czasy, nie sądzisz?
Duch Ślizgonów przyglądał się teraz lewej ręce.
— Po prostu pójdę i poszukam Szarej Damy — wymruczał Nick, odlatując z grymasem na twarzy.
— Ależ to niesamowite!
— Nieprawdaż? — warknął Snape.
Dumbledore gapił się na niemowlę leżące na jego kolanach. Na szczęście już nie płakało, chwilowo zainteresowane białą brodą starszego czarodzieja.
— A ty… ale… naprawdę niesamowite!
— Dziękuję, Albusie. Wydaje mi się, że już uznaliśmy ten pieprzony fakt za najbardziej niesamowitą rzecz, jaka wydarzyła się w ciągu tego całego pieprzonego dnia…
— Język, Severusie.
Snape spojrzał na niego krzywo.
— Jeśli Potter będzie pamiętał coś z tej rozmowy, przeproszę go osobiście za kalanie jego drogocennych uszu takim słownictwem. Jednak na razie, czy mógłbyś mi powiedzieć, co my, do kurwy nędzy, teraz zrobimy?
— Czy mógłbyś wezwać Poppy? — westchnął dyrektor. — Nie, Harry, to nie nadaje się do jedzenia, pomimo że wygląda jak słodkie pianki. Uwierz mi. A teraz musimy się nad tobą poważnie zastanowić.
— Zdrowy jak ryba — oznajmiła pielęgniarka.
— Naprawdę? Żadnych skutków ubocznych zaklęcia?
Poppy połaskotała Harry’ego, zakładając mu pieluszkę. Chłopczyk zachichotał, podczas gdy kobieta ubierała go w jednoczęściowy, dziecięcy pajacyk.
— Nie, żadnych. Jest zdrowym, sześciomiesięcznym dzieckiem. Plus minus kilka miesięcy.
— Wciąż ma bliznę — wtrącił Snape ze swojego miejsca w kącie.
Dumbledore przesunął delikatnie palcami po czole Harry’ego, przyglądając mu się ze smutkiem. Snape prychnął.
— Zdajesz sobie sprawę, że Potter prawdopodobnie jest świadomy wszystkiego, co się dzieje i o czym mówimy i w przyszłości wykorzysta twoją... słabość? Jak gdyby i tak nie cieszył się cał...
Astra_Black