Perepeczko Andrzej - Dzika Mrówka 03 - Podwodny świat Dzikiej Mrówki.pdf

(897 KB) Pobierz
ANDRZEJ PEREPECZKO
ANDRZEJ PEREPECZKO
PODWODNY ŚWIAT DZIKIEJ
MRÓWKI
WSTĘP
DZIĘKI KTÓREMU CZYTELNIK MOŻE POZNAĆ
DOTYCHCZASOWE PRZYGODY DZIKIEJ MRÓWKI, ZRESZTĄ
OPISANE DOKŁADNIE W KSIĄŻKACH PT: „DZIKA MRÓWKA I
TAM-TAMY” ORAZ „DZIKA MRÓWKA POD ŻAGLAMI”
Marek, zwany przez rodzinę i kolegów Dziką Mrówką z racji niewielkiego wzrostu i
niezwykłych pomysłów, które się bez przerwy rodziły w jego nadzwyczaj wybujałej fantazji i
wyobraźni, mieszkał w dzielnicy Gdańska zwanej Oliwą. Razem z bratem Jarkiem,
bliźniakiem zresztą, ale zupełnie do Marka niepodobnym, chodzili do jednej klasy i razem też
grali w hokeja, tyle tylko że w różnych drużynach. W jednej Dzika Mrówka był napastnikiem,
w drugiej Jego Brat (tak nazwano Jarka) - bramkarzem.
Tata obu chłopców bliźniaków był ochmistrzem na statku, Mama - wielbicielką języka
angielskiego. Starała się, z niecałkowitym jednakże powodzeniem, wpoić w swych synów
zamiłowanie do tego języka.
Pewnego dnia, gdy Tata wrócił z rejsu, obaj chłopcy tak dokuczyli Mamie swymi
niezwykłymi pomysłami i swoim zachowaniem (choć - po prawdzie - wszystkie pomysły
były autorstwa Dzikiej Mrówki, a Jego Brat był tylko wiernym, choć nieco powolnym ich
wykonawcą), że płacząc stwierdziła, iż ma wszystkiego dosyć i że nie może sobie absolutnie
z nieznośnymi chłopakami poradzić.
Na takie dictum Tata zdecydował się osobiście zająć się synami bliźniakami, a że
pływał na statku i akurat nie za bardzo mógł zejść na urlop, postanowił zabrać chłopców w
rejs, żeby ich „mieć na oku”.
Popłynęli tedy statkiem we trójkę: Tata, Dzika Mrówka i Jego Brat. Przed samym
odjazdem Mama, którą chłopcy i Tata nazywali Micią, wcale nie była taka pewna, czy tak
naprawdę „miała wszystkiego dosyć” i czy pomysł zabrania chłopców na statek był
najlepszym z życiowych pomysłów Taty.
Statek w swym rejsie odwiedził kolejno Londyn, Sewillę w Hiszpanii, Safi w Maroko
i port Kaolack w Senegalu. Londyn zwiedzili chłopcy dość dokładnie, ale najbardziej
podobało im się muzeum techniki, do którego wielokrotnie wracali. W Sewilli byli na walce
byków, która jednak nie za bardzo im do gustu przypadła. W tejże samej Sewilli zauważyli
podejrzany, ich zdaniem, statek o nazwie „Torro” i Dzika Mrówka postanowił na własną rękę
śledzić członków jego załogi, która ani chybi trudniła się jakimiś ciemnymi sprawkami.
W morzu, w czasie przelotu z Sewilli do Safi, Dzika Mrówka i Jego Brat wdrapali się
na maszt statku i dojrzeli stamtąd samotną łódź. Jak się potem okazało, była to uszkodzona
łódź rybacka z wyczerpanym prawie do cna Arabem i jego rannym synem. Dzięki temu
odkryciu, ratującemu życie ludziom, obaj bracia stali się sławni na statku i udało im się nawet
uniknąć kary za samowolne wlezienie na maszt.
Po południu tego samego dnia statek ich dogonił tajemniczy stateczek „Torro”.
W Safi bracia mieli niezbyt przyjemną przygodę w meczecie, do którego - jak się
okazało - wstęp dla „niewiernych” był surowo zabroniony.
Po kilku dalszych dniach podróży dopłynęli wreszcie do Kaolacku w Senegalu, skąd
w czasie wojny uciekły po upadku Francji dwa polskie statki: „Cieszyn” i „Śląsk”. A że
właśnie na statku znajdował się bosman, który jako młody chłopak był członkiem załogi
„Cieszyna” w 1940 roku, obaj bracia usłyszeli opowieść naocznego świadka o tej pełnej
emocji sławnej ucieczce.
W Kaolacku znajdował się już tajemniczy „Torro”, Dzika Mrówka zatem i Jego Brat
przystąpili do śledzenia załogi. Niewiele brakowało, aby się to bardzo smutnie skończyło dla
obu braci bliźniaków. Na szczęście z groźnych opałów uratowała ich senegalska policja, która
odstawiła obu domorosłych detektywów na statek i oddała w ręce na dobre już
zaniepokojonego Taty.
Powrotną drogę do kraju obaj chłopcy spędzili pracując - jeden w dziale
maszynowym, drugi na pokładzie statku - w Tacie bowiem obudził się nagle niezwykle
pedagogiczny talent i postanowił swych synów wychować przez pracę. Wtedy obaj bracia
poznali, że praca na statku wcale nie należy do łatwych i że marynarze nie tylko „pływają,
opalają się i zwiedzają cały świat”.
W Gdańsku czekała na swych chłopców stęskniona Mama, która już dawno
zapomniała, że miała „zupełnie dosyć” i obaj bracia bliźniacy doszli, tym razem zgodnie o
dziwo, do wniosku, że
WSZĘDZIE DOBRZE, ALE W DOMU NAJLEPIEJ!
Po powrocie z rejsu obaj chłopcy spóźnili się o parę dni na rozpoczęcie roku
szkolnego. Dzika Mrówka postanowił wykorzystać tę okoliczność i ułożył błyskawicznie
plan, zgodnie z którym profesorowie nie mieli mieć w tym dniu żadnych zajęć w ich klasie.
„Wszystkie lekcje biorę na siebie” - oświadczył swym koleżankom i kolegom Dzika Mrówka.
Przemyślnie ułożony program działania udał się tylko po części, bowiem Pan od
Przyrody zdemaskował Marka, gdy go zbyt poniosła bujna fantazja i gdy mocno przeholował
w opowiadaniu niestworzonych przygód, które miały rzekomo wydarzyć się w ciągu rejsu.
Cała klasa śmiała się z Dzikiej Mrówki, a w obronę wzięła go tylko jedna z koleżanek o
imieniu Ulka.
W okresie Świąt Bożego Narodzenia, które Tata spędził razem z całą rodziną na
lądzie, ojciec zabrał Dziką Mrówkę na doroczne spotkanie Klubu Kaphornowców, do którego
mogą należeć tylko ci z żeglarzy, którzy na żaglach opłynęli przylądek Horn, jeden z
najbardziej burzliwych przylądków świata. Pod wpływem tego spotkania Marek
zainteresował się żeglarstwem, zaczął czytać przeróżne książki na ten temat, poznawał tajniki
astronomii i w konsekwencji zarzucił swą dawną pasję, czyli hokej, i zapisał się do klubu
żeglarskiego.
W klubie zaczęło się szkolenie teoretyczne i pierwsze prace przy jachtach na
przystani. Początki były trudne i mało efektowne, trzeba było bowiem jachty czyścić, skrobać
i malować, a pływanie pod białymi żaglami stawało się coraz bardziej odległe. Mimo
trudności Dzika Mrówka zawsze pełen był najrozmaitszych pomysłów, kreślił wciąż na
mapach trasy swych przyszłych rejsów i snuł niezbyt realne marzenia, a tymczasem - na
codzień - skrobał jachtowe burty, szpachlował, splatał linki czy też szył żagle. Wreszcie
nadszedł dzień, kiedy Marek wypłynął w pierwszy swój rejs, w czasie którego sam sterował i
sam prowadził swą łódź. Niedaleki to co prawda był rejs, bo tylko po wodach basenu
jachtowego, ale chłopiec po raz pierwszy spostrzegł, że łódź posłuszna jest każdemu ruchowi
JEGO ręki, że to ON kieruje, po raz pierwszy naprawdę ŻEGLUJE!
Po pewnym czasie Dzika Mrówka został wyróżniony - wyznaczono go na zawodnika
regat jednoosobowych żaglowych łodzi, zwanych bardzo ładnie „Optymistami”. Regaty miały
wielce dramatyczny przebieg, bo w momencie, kiedy Marek już, już miał wyjść na czoło
wyścigu, łódź jego wywróciła się wskutek nieuwagi chłopca i oczywiście tym samym stracił
on wszelkie szanse w wyścigu.
Mimo tego pierwszego niepowodzenia Marek brał udział również i w innych
kolejnych wyścigach, a po pewnym czasie został w nagrodę wybrany do załogi
pełnomorskiego jachtu w rejsie bałtyckim. W czasie podróży Dzika Mrówka spróbował po
raz pierwszy niezwykle trudnej - jak się okazało - sztuki kucharzowania na jachcie.
W swym rejsie jacht o wdzięcznej nazwie „Stella Polaris” odwiedził Rygę i
Leningrad. W drodze powrotnej żeglarzy złapał sztorm, który zagnał jacht aż pod brzegi
szwedzkie. Tam, w nocy i w sztormie, Dzika Mrówka zauważył czerwony błysk rakiety. To
mógł być ktoś wzywający pomocy!
„Stella Polaris” ruszyła na ratunek i nad ranem odnaleziono przewrócony jacht, a przy
nim trzymających się resztkami sił młodych rozbitków. W czasie akcji ratunkowej
szczególnie wyróżnił się Marek, który nie bacząc na niebezpieczeństwo wskoczył do wody i
uratował kilkunastoletnią dziewczynę, Szwedkę o imieniu Ulla.
Polski jacht z uratowaną załogą wpłynął do portu w Sztokholmie, gdzie rodzice
rozbitków przyjęli polskich żeglarzy niezwykle gościnnie i serdecznie. W czasie zwiedzania
zabytków tego pięknego portu, „Wenecji Północy”, Dzika Mrówka został tak zafascynowany
widokiem żaglowca „Vasa” sprzed przeszło 300 lat, wydobytego w całości z dna morskiego,
że stwierdził: Pływanie pod żaglami to jest na pewno bardzo fajna sprawa,
ale
PODWODNE POSZUKIWANIA
ARCHEOLOGICZNE
TO JEST WŁAŚNIE
TO!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin