Małżeństwo z wyrachowania- Dickson Helen.doc

(1223 KB) Pobierz
Dickson Helen

 

 

Dickson Helen

 

Małżeństwo z wyrachowania

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginalny: The Property of Gentelman

Tłumaczyła: Anna Bartkowicz

Seria wydawnicza: Harlequin Romans Historyczny (tom 160)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

1800

Wychowana w luksusie, Eve Somerville była osobą rów­nie piękną jak bogatą.

Była też namiętna i nieodpowiedzialna, miotały nią zmienne nastroje i wewnętrzne sprzeczności, ponosił tem­perament. Jedyna córka rodziców, którzy ją uwielbiali, roz­pieszczali i zaspokajali wszelkie kaprysy, doskonale wiedzia­ła, jaka czeka ją przyszłość. Dobrze wyjdzie za mąż i przez resztę życia będzie szczęśliwa i bezpieczna.

Jednakże w wieku lat siedemnastu przekonała się, że na tym świecie nic nie jest pewne. Jej matka zmarła na gruźlicę, a ojca powaliła straszliwa choroba. Nie ona go jednak zabi­ła, lecz zginął w wypadku, któremu uległ powóz. Stało się to wkrótce po dwudziestych urodzinach Eve.

Na pogrzeb sir Johna Somerville'a przybyli niezbyt liczni dalecy krewni, przyjaciele i znajomi. Ściągnęli do kwitnące­go górniczego miasteczka Atwood, położonego w West Ri­ding w Yorkshire i do dworu znajdującego się w starej parani Leeds. Dwór był pięknie usytuowany wśród malowniczych wzgórz i dolin ciągnących się między Atwood a ładnym i równie dobrze prosperującym miasteczkiem Netherley.

Wzdłuż wąskiej, wysadzanej drzewami alei, prowadzącej z dworu Burntwood Hall do kościoła z wysmukłą kremo­wą wieżą, stał w milczeniu szpaler dworskich ludzi, a także górników, którzy, podobnie jak ich przodkowie, pracowali u Somervillebow, przyczyniając się do wzrostu ich bogactwa.

Majątek dziedziczyli męscy potomkowie rodu, a następnym w linii był kuzyn jej ojca, Gerald Somerville. Snuto więc teraz domysły, co się stanie z majątkiem, gdy we dworze zamieszka nowy właściciel; a także co się sta­nie z Eve, choć co do tego, że będzie miała dobrą opiekę, nie było wątpliwości.

Kondukt pogrzebowy przedstawiał się wspaniale. Burnt­wood Hall opuścił szereg eleganckich powozów posuwają­cych się za pełnym przepychu czarnym karawanem, który ciągnęło sześć przybranych piórami karych koni o błyszczą­cej sierści. Wiózł on trumnę sir Johna Somervillea i swo­ją wspaniałością zaświadczał o wszystkim, co nieboszczyk osiągnął w życiu.

Eve, spowita w czarne jedwabie, z twarzą ukrytą za czarną koronkową woalką, siedziała obok swej babki ze strony mat­ki, wspaniałej lady Abigail Pemberton. Babka trzymała się prosto i ściskała mocno złotą gałkę laski. Z jej spokoju Eve czerpała siłę zarówno podczas drogi w powozie, jak i póź­niej, podczas nabożeństwa w kościele.

Ukryta za welonem twarz babki była poważna, a jej cien­kie usta zaciśnięte. Stara dama patrzyła przed siebie, nie oka­zując w najlżejszy sposób, o czym myśli i co czuje. Została bowiem wychowana w czasach, gdy uczuć publicznie się nie okazywało.

Eve, przyjmując kondolencje, zastanawiała się ze smut­kiem, jak będzie wyglądała jej przyszłość bez ojca.

Po pogrzebie żałobnicy wrócili do Burntwood Hall. Ten duży dwór, zbudowany w stylu Tudorów, położo­ny był w zalesionej okolicy na południe od Atwood, gdzie Somerville’owie zamieszkiwali od szesnastego wieku, a pod­stawą ich fortuny był węgiel, wydobywany tu od niepamięt­nych czasów.

Podczas odczytywania testamentu - co uczynił Alex Soames, prawnik ojca Eve - w pokoju znajdowało się niewiele osób: kilkoro wiernych sług, Gerald Somerville, babka oraz Eve, a także pan Marcus Fitzalan z Netherley.

Miał trzydzieści lat, był wysoki i szczupły, miał szerokie, mocne ramiona. Uchodził za zręcznego i obdarzonego twar­dym charakterem biznesmena, więc nikt rozsądny go nie ig­norował. Energiczny i dominujący nad otoczeniem, poru­szał się swobodnie z niezachwianą pewnością siebie, głowę nosił dumnie i wysoko. Jego włosy, gęste i ciemne, sczesane były z czoła, a kości policzkowe, wysokie i wydatne, nada­wały twarzy wygląd nieco surowy.

Był mężczyzną o uderzającej urodzie - mężczyzną, któ­rego Eve poznała trzy lata temu, lecz od tamtego czasu go nie widziała. Ich ówczesne spotkanie okazało się w najwyż­szym stopniu nieprzyjemne; Eve nie chciała go pamiętać, gdyż gniew i upokorzenie, których wtedy doznała, wciąż się w niej jątrzyły niby głęboka rana. Było to spotkanie, któ­re pozostawiło plamę na jej reputacji i sprawiło, że straciła człowieka, którego miała poślubić.

Gdy teraz, w dniu pogrzebu, zobaczyła w kościele Marcusa Fitzalana, przeżyła prawdziwy wstrząs. Sądziła, że dobrze zapamiętała jego wygląd, teraz jednak uświadomiła sobie, jak bardzo się myliła. Jego męska uroda po prostu ją porazi­ła. Eve nie była w stanie oderwać od niego oczu.

Marcus Fitzalan zdawał się promienieć swoistym magne­tyzmem, emanował wprost zmysłowością. Miał prosty orli nos świadczący o arogancji, a jego usta, Eve wiedziała o tym doskonale, potrafiły być cyniczne lub zmysłowe. Brwi by­ły czarne o zdecydowanym rysunku, a przykuwające uwagę oczy - jasnoniebieskie i czyste. W tych oczach, gdzieś głębo­ko, czaił się humor; była w nich także czujność, przed którą należało się strzec. Eve z trudem przychodziło uwierzyć, że jest to ten sam człowiek, który trzy lata temu całował ją tak uwodzicielsko i namiętnie.

Kiedy zajął już miejsce po drugiej stronie kościelnej na­wy, musiał wyczuć, ze Eve go obserwuje, bo odwrócił się po­woli. Gdy ich oczy się spotkały, jego czarne brwi uniosły się pytająco. Eve szybko odwróciła wzrok, zawstydzona tym, że na jego widok zdradzieckie serce gwałtownie przyśpieszyło, tak samo jak wtedy, gdy Marcus całował ją, a jej się zdało, że szybuje pod niebiosa. Niestety, jakże szybko z tej wysokości runęła na ziemię...

Obecność Marcusa Fitzalana sprawiła, że Eve poczuła się bardzo nieswojo. Robiła więc wszystko, żeby go unikać, nie chciała bowiem stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, do którego miała głęboki żal i pretensję.

Jednak jej zawsze ciekawa nowych ludzi babka, na której prestiż i dystyngowane maniery Marcusa Fitzalana uczyni­ły wielkie wrażenie, z miejsca, gdy tylko tłum żałobników przybył do domu, nawiązała z nim znajomość. Dopilnowała też, żeby Eve uczyniła to samo - całkiem nieświadoma faktu, że ten właśnie mężczyzna odpowiada za hańbę jej wnuczki. Dziwne to było, ponieważ po całej tej niefortunnej historii gościła Eve u siebie, w Cumbrii. John Somerville zdecydował bowiem, że jego córka powinna zniknąć z hrabstwa, gdzie wiedziano o jej skandalicznym postępku.

Na szczęście reputacja Eve nie została zrujnowana do końca, o incydencie po pewnym czasie zapomniano, i oj­ciec na powrót wezwał córkę do domu. Jednak postępowa­nie Marcusa Fitzalana - tak dla niej upokarzające - sprawiło, że żywiła do niego głęboką urazę.

Bowiem on, na drugi dzień po całym zdarzeniu, w bło­giej nieświadomości skandalu, jaki spowodował, wyjechał na dłuższy czas do Londynu. Nic dziwnego jednak, skoro uważał Eve za małą kokietkę, której dał ostrą, ale cenną lek­cję życia. Ona natomiast była zbyt dumna, by pozwolić mu myśleć inaczej. Duma nie pozwalała jej także pokazać po so­bie, jak głęboko ją jego bezwzględne zachowanie zraniło.

- Chodź, Eve, poznaj pana Fitzalana. Trudno mi uwierzyć, że dotąd nie zostaliście sobie przedstawieni, bo przecież on i twój ojciec byli dobrymi przyjaciółmi, a także wspólnika­mi w wielu interesach - powiedziała babka i poprowadziła ją w jego stronę.

Eve ogarnęła panika.

- Wolałabym nie, babciu. A poza tym... pan Fitzalan właśnie rozmawia z państwem Listerami. Nie chciałabym przeszkadzać.

Niestety, babka nie dała się odwieść od raz powziętego postanowienia.

- Nonsens, Eve. Chodź. Przecież cię nie zje.

Gdy się zbliżyły, Marcus się odwrócił, a państwo Listerowie oddalili się, by porozmawiać z kimś innym. Twarz Eve, której nie zasłaniała już woalka, była biała jak śnieg i oto­czona chmurą ciemnych włosów. Marcus spojrzał w tę twarz, ich oczy się spotkały. Pomyślał, że Eve wygląda bardzo mło­do i że jest jeszcze piękniejsza niż kiedyś. Zauważył też, jak bardzo drżą jej delikatne wargi.

Zrobiło mu się ciepło na sercu. Przypomniał sobie, co czuł, gdy ją obejmował, jak miękkie i podatne były jej usta, gdy pełna czułości namiętnie go całowała. Pamiętał też jej niewinne tulące się do niego ciało. Ogarnęło go przemożne pragnienie powtórzenia wszystkiego, co zdarzyło się trzy la­ta temu, podczas jarmarku w Atwood, i co sprawiło na nim tak niezatarte wrażenie.

Powróciło wspomnienie czarującej i pięknej dziewczyny, która z szaleńczą i rozbrajająco naiwną odwagą próbowała go uwieść. Później okazało się, że miał to być po prostu głu­pi żart, który dla rozrywki Eve zaplanowała wraz z przyja­ciółkami. Jednak nieszczęśliwym trafem mężczyzna, którego miała poślubić, dowiedział się o tej historii i ją porzucił.

Wtedy, trzy lata temu, Marcus potraktował ten incydent z rozbawieniem. Pamiętał, jak bardzo Eve była zaskoczona, gdy odpłacił jej tą samą monetą i z mistrzowską maestrią podjął grę. Ponieważ była całkiem niedoświadczona i nie miała pojęcia o prawach rządzących naturą, wpadła w sidła własnej głupoty. Nie potrafiła obronić się przed Marcusem, stała się jego ofiarą, a on zachował w pamięci uległość, z jaką tuliła się w jego ramionach.

Cała ta historia miała poważniejsze konsekwencje, niż się spodziewał, bo wciąż myślał o pannie Somerville, wzbudzi­ła w nim bowiem uczucia, jakich nigdy przedtem nie do­świadczył.

- Chciałabym panu przedstawić moją wnuczkę, Eve So­merville. - Lady Abigail Pemberton uśmiechnęła się przy­jaźnie. - Mówiłam jej właśnie, że, zważywszy na pańską przyjaźń z sir Johnem, to bardzo dziwne, iż nie przedstawiono sobie państwa dotychczas.

Skłoniwszy się lekko, Marcus spojrzał na Eve tak, jakby pragnął zajrzeć jej prosto w serce. Jej śliczne oczy były jed­nak opuszczone, nie dało się z nich odgadnąć uczuć. Zacho­wując więc niewzruszony wyraz twarzy, Marcus przemówił z chłodną uprzejmością:

- Przeciwnie, milady, poznaliśmy się kilka lat temu, choć wtedy nie przedstawiono nas sobie w sposób formalny.

Świadomy powagi tej chwili, powiedział to tak, by nicze­go nie sugerować, nie chciał bowiem wprawić Eve w zakło­potanie, jednak ona odebrała to inaczej. Ich spotkanie przed kilku laty było czymś, o czym pragnęła zapomnieć, zatem fakt, że Marcus Fitzalan miał czelność uczynić do niego alu­zję, wywołał jej skrywany gniew.

- Bardzo mi miło znów panią spotkać, panno Somerville- mówił dalej Marcus. - Sądzę, że gdyby nie przedwczesna śmierć pani ojca, wkrótce wraz z nim odwiedziłaby pani mnie w Brooklands. - Ujął jej dłoń. - Pozwoli pani, że złożę jej kondolencje. To, co przytrafiło się pani ojcu, było tragedią. Będzie go nam bardzo brakowało.

Eve z chłodną pogardą uniosła podbródek i uśmiechnę­ła się grzecznie.

- Dziękuję.

Ponieważ lady Abigail Pemberton oddaliła się w tym mo­mencie, by porozmawiać z kimś innym, Marcus spytał to­nem towarzyskiej konwersacji:

- Pani babka, jak sądzę, niedawno powróciła z Londynu?

- Tak - odrzekła sztywno Eve, pragnąc jak najszybciej po­zbyć się okropnego towarzystwa Marcusa. - Odwiedziła tam moją ciotkę Shonę, siostrę mojej matki, która wraz z rodzi­ną mieszka w Bloomsbury. Wraca teraz do domu w Cumbrii, chciała jednak spędzić trochę czasu z ojcem i ze mną w Burntwood Hall. Niestety, wszystko potoczyło się inaczej, niż się spodziewała. Wdzięczna jej jednak jestem za to, że odwiedziła mego ojca przed wypadkiem.

- Dziwię się, że nie pojechała z nią pani do Londynu, do ciotki.

- Gdyby ojciec czuł się lepiej, zrobiłabym to, ale w takich okolicznościach nie chciałam opuszczać domu, na wypa­dek. .. gdyby.

- Rozumiem. Pani ojciec często o pani wspominał, a praw­dę mówiąc, opowiedział tak dużo, że zdaje mi się, jakbym znał panią przez całe życie.

- Czyżby! - odpaliła. - Zaskakuje mnie pan, panie Fitza­lan. Ojciec, pomimo choroby, spędzał tak wiele czasu poza domem, że dziwnym się zdaje, by miał okazję, aby o mnie pomyśleć, a co dopiero rozmawiać na mój temat z człowie­kiem całkiem obcym.

- Pani ojciec i ja nie byliśmy sobie obcy, panno Somer­ville. A my także - uniósł brwi i przytrzymał wzrokiem jej spojrzenie - gdy się nad tym zastanowić, nie jesteśmy so­bie obcy.

- Pomimo tego, co między nami zaszło przed laty, jest pan dla mnie kimś całkiem obcym. - W jej głosie chłód z ledwie skrywaną niechęcią szły o lepsze. - Chociaż prawda jest taka, że ojciec, kiedy tylko był w domu, także o panu dużo mówił. Wychwalał pana mądrość, uczciwość

i dobre obyczaje.

Ignorując jej ironię i sarkazm, uśmiechnął się ciepło.

- To dla mnie zaszczyt, że pani ojciec tak chwalebnie wyrażał się o mnie. Sądzę przy tym, że tak jak i ja, znaj­dował nie tylko interes, ale i przyjemność w naszych spot­kaniach.

Eve miała już szczerze dość tej rozmowy, dlatego porzu­cając sztukę towarzyskiej konwersacji, zaatakowała wprost:

- Przykro mi to wyznać, ale jeśli chodzi o mnie, to z tru­dem mogę uznać nasze spotkanie za przyjemność.

W tym momencie zrozumiał, że łatwowierna i głupiutka panna Somerville, którą poznał przed laty, zniknęła całkiem z tego świata.

- To, co się między nami zdarzyło, miało miejsce dawno temu. Jednak teraz, zwłaszcza po odejściu pani ojca, może­my przynajmniej zostać przyjaciółmi.

- Wątpię w to bardzo, panie Fitzalan. Jest wysoce niepraw­dopodobne, by po dzisiejszym dniu nasze drogi jeszcze się skrzyżowały.

- A ja nie mam co do tego pewności, panno Somerville. Atwood i Netherley są położone blisko siebie, a pani ojciec i ja byliśmy nie tylko przyjaciółmi, ale także wspólnikami w interesach. Moim zdaniem jest wprost nieuniknione, że się jeszcze spotkamy przy jakiejś towarzyskiej okazji.

- Nie obracamy się w tych samych kręgach, panie Fitza­lan. Jeżeli jednak przypadkiem się spotkamy, to z góry pro­szę o wybaczenie, że będę pana unikała.

- Dziwne, przecież podczas ostatniego spotkania nie była pani do mnie aż tak źle nastawiona. - Spojrzał na nią z roz­bawieniem. - Przeciwnie, była pani, jak pamiętam, nasta­wiona raczej życzliwie.

- Pamięta pan zbyt wiele. - Jej oczy zabłysły gniewem. -Był to incydent, z powodu którego wielokrotnie robiłam so­bie wyrzuty.

- Tak, pamiętam również, że gdy oddalała się pani, była już w innym, raczej przykrym nastroju - odrzekł z tłumio­nym śmiechem.

- Nadal bywam przykra i w pańskim towarzystwie pozo­stanę taka zawsze. A teraz proszę mi wybaczyć. Muszę po­rozmawiać z kilkoma osobami.

Eve, nie zważając na to, że jej słowa mogły go obrazić, od­wróciła się ku przechodzącej obok przyjaciółce, Emmie Par­kinson, i odeszła z nią, zdecydowana nie poświęcać Marcusowi Fitzalanowi choćby jednej już więcej myśli.

Jednak nie było to zadanie łat...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin