Krew jak czekolada - Annette Curtis Klause.doc

(634 KB) Pobierz
Krew jak czekolada

 

 

 

 

 

 

 

Możesz zabijać dla obrony, dla twoich kompanów i dla twoich młodych, jeśli tego potrzebują, ale nigdy nie zabijaj dla przyjemności, i po siedmiokroć, nigdy nie zabijaj człowieka.

Rudyard Kipling Prawo dżungli

 

 

 

 

 

 

 

Pełen strachu biegałem w tę i we w tę. W ustach miałem smak krwi i czekolady jeden równie nienawistny, jak drugi.

Herman Hesse Wilk stepowy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

MAJ

Płomienie strzelały wysoko rozświetlając mrok nocy. Iskry zajęły miejsce gwiazd. Zajazd wyglądał jak przedsionek piekła, tak jak wszystko trawione przez płomienie.

Dwie postacie wybiegły przez wyważone drzwi w kierunku lasu gdzie czekała Vivian. Ich ubrania upaćkane były sadzą a ich twarze białe z przerażenia. Mężczyzna, który wypchnął je na zewnątrz powrócił do środka budynku. Kolejne okno eksplodowało. Trzy budynki i stajnia były już w płomieniach. Przerażone konie rżały poganiane przez garstkę nastolatków.

Na wzgórzach zachodniej Wirginii, wiele kilometrów od najbliższego miasta próżno było czekać przyjazdu straży pożarnej. Kobieta stojąca za Vivian zawodziła łkając: - Zrobili to specjalnie. Chcieli nas wykurzyć....

- Zabierz ją do ciężarówki – odezwał się męski głos – ja przyprowadzę drugi samochód.

- Uważaj na snajperów – odpowiedział kobiecy głos – mogą na nas czekać, gdy będziemy wyjeżdżać.

- Kieruj się do Maryland. Spotkamy się u Rudy’ego.

Vivian poczuła, że ktoś ściska jej ramię. Jej matka, Esme, z trudem łapała powietrze.

- Zaprowadziłam ciocię Persie do samochodu. Gdzie jest twój ojciec? – powiedziała.

- Wrócił do środka z Gabrielem i Buckym – odpowiedziała łkając i krztusząc się.

- Ivan! – Esme chciała biec w kierunku domu, ale Vivian powstrzymała ją.

- Nie! Nie możesz tam iść! Nie zostawiaj mnie.

Esme próbowała się wyrwać, ale w wieku piętnastu lat Vivian była już podobnego wzrostu.

- Nie możesz go wyprowadzić! Przysięgał bronić stada!

- Muszę być przy nim! To także moi ludzie! – błagała Esme.

„Co ja narobiłam?”- pomyślała Vivian- „Gdybym tylko ich powstrzymała, nie doszłoby do tego. Gdybym tylko powiedziała ojcu, że nie potrafią nad sobą panować.

Dwie postacie nadeszły zza rogu budynku. Bucky położył na ziemi młodą dziewczynę, niewiele starszą od Vivian. Gabriel przytrzymywał wrzeszczącą kobietę.

Ogień w końcu osiągnął swój cel – dach domu zapadł się z głuchym łoskotem i wybuchem iskier.

- Tato! – krzyknęła Vivian.

Ale było już za późno...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

MAJ/CZERWIEC (rok później)

- Mamo, znowu walczyłaś! – powiedziała Vivian rzucając matce oskarżające spojrzenie.

Esme siedziała na fotelu z jedna nogą przerzuconą przez oparcie i uśmiechała się szeroko. Rana na jej policzku nadal krwawiła.

- Wyglądasz strasznie.

- Pewnie tak, ale powinnaś zobaczyć jak urządziłam tę zdzirę – odpowiedziała Esme – wyrwałam jej z głowy garść blond kudłów.

Vivian westchnęła sięgając po opatrunek. „Zniszczy taką piękną twarz”- pomyślała.

- Nie możecie po prostu odpuścić? – Astrid rywalizuje z Esme odkąd ta przeprowadziła się z córką ponad rok wcześniej. – Nie możecie?

- Rafe dzwonił i pytał się o ciebie – Esme zignorowała jej pytanie.

Vivian przewróciła oczami. Tego jej jeszcze było trzeba. Czy on nie łapie subtelnych aluzji?

Esme spojrzała wyczekująco na córkę.

- Myślałam, że to z nimi dziś wyszłaś- Rafem i jego kumplami.

- Myliłaś się. – Vivian mimowolnie wzdrygnęła się na tę myśl. Jeśli tych pięciu młodych samców nadal będzie się tak zachowywać narażą resztę stada.

- Więc gdzie byłaś? – Vivian odwróciła się, aby opuścić salon. Od kiedy to jej matkę obchodzi to gdzie ona przebywa?

- W dole rzeki, przy skałach – rzuciła przez ramię.

- I co tam robiłaś?

- Nic. – wychodząc usłyszała warknięcie frustracji.

Dlaczego Esme zawsze musiała nagabywać ją o Piątkę? Nie mogła zrozumieć, że Vivian nie chce mieć z nimi nic wspólnego? Poczuła znajomy ucisk w gardle. Zeszłoroczny pożar był ich winą. Ich i Axela.

Wewnętrzna strona drzwi od jej pokoju poryta była rowkami. Wysunęła pazur i zaznaczyła kolejny.

Zeszłej wiosny Axelowi coraz bardziej odbijało i wygadywał jakieś głupstwa. Razem z Piątką przechwalał się opowiadając o nocnych wizytach w mieście, o tym jak skradali się w ciemnościach i straszyli ludzi. Z początku wydawało się jej się to zabawne, dlatego namówiła ich, aby zabrali ją ze sobą. Jednak po szkole rozeszły się plotki niosące ze sobą dozę paniki. Gdy Vivian stwierdziła, że powinni przestać reszta ekipy ją wyśmiała.

Potem Axel zaczął wychodzić na nocne eskapady sam, i nie opowiadał już co robił. Vivian odchodziła od zmysłów z niepokoju. „Byłam w nim zakochana” – pomyślała zdejmując legginsy – „Rafe myślał, że jestem jego dziewczyna, ale rzuciłabym go w ułamku sekundy dla Axela. Jaka byłam głupia...”

Widziała, że jego zachowanie wymyka się spod kontroli i nic nie zrobiła. Powinna była powiedzieć ojcu co robili- nawet jeśli oznaczałoby to karę również dla niej. Ale przecież nie kabluje się na najlepszych kumpli prawda?

Bomba wybuchła w Walentynki, gdy Axel udał się samemu do miasta i zabił dziewczynę za budynkiem szkoły.

Vivian nadal czuła gniew na myśl o tym co zrobił. „Jak mógł ją zabić za to, że dała mu kosza – myślała – przecież mógł być ze mną...

Musiał być z trakcie przemiany, gdy zobaczył go jeden z uczniów. Axel go nie zauważył a chłopak uciekł i doniósł na niego glinom. Piątka zdecydowała się mu pomóc – zabili kolejną dziewczynę, gdy ten siedział w areszcie. Nie powiadomili Vivian o swoich planach. Musieli wiedzieć, że nie pozwoliłaby im tego zrobić. „Bo tak bym właśnie postąpiła” – pomyślała, ale nie była tego pewna.

W jaki sposób chłopiec miałby być porośnięty futrem? W jaki sposób człowiek mógłby zadać takie rany? - pytał policjantów obrońca Axela. Kolejne zabójstwo, gdy Axel był za kratami przekonało ich, że po mieście grasuje dzikie zwierzę. Axel musiał właśnie odkryć ciało, spanikował i uciekł z miejsca zbrodni. Zarzuty zostały oddalone.

Ale niektórzy mieszkańcy uwierzyli w zeznanie świadka o wilku przemieniającym się w chłopca i pewnej nocy podpalili zajazd oraz przylegające do niego budynki.

W XVI wieku jej przodkowie uciekli z Francji do Nowego Świata przed polowaniami na wilkołaki i pod koniec wieku osiedlili się w Luizjanie. W XIX wieku w Nowym Orleanie trojaczki z Verdun złamały zakaz pożywiania się ludźmi i stado musiało w pośpiechu przeprowadzić się do zachodniej Wirginii, gdzie przyłączyli się do nich niemieccy wysiedleńcy z Pensylwanii. W zeszłym roku zakazany instynkt znowu zwyciężył. Stado musiało opuścić wzgórza zamieszkiwane przez nich przez ponad sto lat i przenieść się na obrzeża Maryland. Pięć rodzin i wymieszani członkowie wprowadziło się do wiktoriańskiego domu wujka Rudy’ego w Riverwiev. Jeśli dopisałoby im szczęście nikt by za nimi nie podążał i mogliby zacząć wszystko od nowa.

Dom przy Sion Road zaczął pustoszeć, gdy inni znajdowali pracę i miejsce do zamieszkania. W końcu pozostali jedynie Vivian, Esme i wujek Rudy. Vivian pomyślała, że razem z Esme mogłyby zastanowić się, co będzie dalej, ale ostatnio całemu stadu jakby odbiło – wliczając w to jej matkę. Po śmierci ponad połowy stada nikt już nie znał swojego miejsca. Ich przetrwanie zależało od wmieszania się w społeczeństwo, dopóki nie zdecydują gdzie osiedla się na stałe, ale z różnych błahych powodów w czasie spotkań stado zamieniało się w górę fruwającego futra. Potrzebowali przywódcy, ale nie mogli się porozumieć, kto miałby nim zostać.

„Wmieszać się. Ta, jasne. Gdybym jeszcze to potrafiła” pomyślała.

Zeszłego lata zamknęła się w pokoju i głównie spała, ale w godzinach porannych, gdy reszta stada zbierała się w salonie, aby dzielić się problemami, słyszała zza ściany rozpaczliwy szloch matki za kimś, kto już nigdy nie wróci do domu.

Gdy we wrześniu rozpoczął się rok szkolny Vivian zaczęła nawet regularnie jadać, a Esme znalazła pracę jako kelnerka w lokalnym barze ‘U Tooleya’.

Jak na ironię szkoła pozwalała jej jakoś przetrwać dzień - najpierw zajęcia, później odrabianie zadań domowych. Zaczęła też przypatrywać się grupkom dzieciaków na boisku. Na początku myślała „po co mam nawiązywać znajomości z ludźmi, którzy zabiliby mnie, gdyby wiedzieli kim jestem? Co jeśli stracę przy nich kontrolę?” Ale myśl o nawiązaniu znajomości z człowiekiem nie opuszczała jej. Wtedy też dotarło do niej, że nawet nie wiedziała, jak się nawiązuje przyjaźnie. Odkąd tylko pamięta była otoczona członkami stada. Dorastała z dzieciakami ze stada. Nigdy nie musiała szukać towarzystwa, o zawsze ktoś był przy niej. Ale teraz stado musiało się rozdzielić. Oczywiście zawsze pozostawała Piątka, ale na chwilę obecną nie mogła się już z nimi przyjaźnić. Oni patrzyli na nią, jak na kobietę- rywalizowali o jej względy sposobem rozumianym w stadzie, czyli poprzez walkę. Tylko taki sposób zwrócenia na siebie uwagi znali.

„Chcę innych przyjaciół”, pomyślała, ale najwyraźniej „inni” nie chcieli jej. „Co ze mną jest nie tak?” zastanawiała się stojąc w t-shircie przed dużym lustrem.

Chyba nic takiego, co mogłaby zobaczyć. Figurę odziedziczyła po matce była wysoka, miała długie nogi, pełne piersi, wąska talie i lekko zaokrąglone biodra. Jej skóra zawsze była lekko złocista, zarówno w zimie jak i latem, a długie brązowe włosy spływały falami na plecy.

Dlaczego więc dziewczyny przestawały mówić, gdy tylko do nich podchodziła, i odpowiadały półsłówkami na jej pytania kończąc tym samym rozmowę, którą chciała rozpocząć? Czy była zbyt ładna? Czy to możliwe, że postrzegały ją jako zagrożenie? Była piękną loup-garou, wiedziała o tym, bo Piątka zabiegała o jej względy, ale jak postrzegały ja ludzkie oczy?

Chłopcy oglądali się za nią, dostrzegała ich spojrzenia na korytarzach, ale żaden z nich nie podszedł do niej, aby porozmawiać. Rozumiała, że niektórzy chłopcy są nieśmiali, ale gdzie się podziali ci pewni siebie?

Niezależnie od płci – unikali jej. Czy dostrzegali nieokiełznaną część jej natury? Widzieli jakąś dzikość w jej spojrzeniu? A może to jej zęby były zbyt ostre? Ciężko jest nie być wilkiem, pomyślała.

Tęskniła za górami, gdzie ludzie byli daleko, a stado trzymało się razem i rzadko musiała udawać kogoś innego.

„Nie obchodzi mnie to – pomyślała odwracając się – nadal mam stado i niedługo znowu będziemy się przeprowadzać”. Oszukiwała samą siebie. Stado było w rozsypce, a pośród tych ludzi była wilczą loup-garou – równoznaczne z ‘niechcianą outsaiderką’. „Ale polubiliby mnie, gdyby spędzili ze mną trochę czasu. Oni po prostu mnie nie znają” – myślała.

Położyła się na łóżku unosząc nogi w górę i podpierając biodra dłońmi. Naprężyła mięśnie wyciągając palce u stóp w kierunku sufitu. Poczuła się prawie jak w trakcie przemiany. „Jestem silna” wyszeptała. „Mogę biegać od zmierzchu aż po świt. Mogę wykopać dziurę w niebie”. Jednakże po chwili zwinęła się w kłębek w nagłym przypływie bólu. Tęskniła za ojcem. Za jego radą i wsparciem.

Z miejsca, w którym leżała, widziała ścianę z niedokończonym freskiem. Zaczęła go malować, aby poczuć się bardziej ‘u siebie’. Ciemne barwy, nakładane warstwa po warstwie, tworzyły obraz leśnej głuszy rozświetlonej światłem księżyca. Było też nieco czerwieni – krew.

Jej przodkowie przemierzali leśne szlaki w blasku księżyca. Według legendy poprzez rytualna ofiarę i sakrament otworzyli swoje dusze dla boga lasu, który przyjął kształt wilka. Za ich oddanie, jego towarzyszka, Księżyc, wręczyła im podarunek – możliwość bycia więcej niż człowiekiem – mogli zrzucić z siebie skóry upolowanych zwierząt i przemienić swoją. Nie potrzebowali już noży i strzelb, bo mogli użyć kłów. Ich potomkowie nadal noszą w sobie bestię poddaną Księżycowi.

W centralnej części fresku miała namalować siebie wśród przodków, ale nie potrafiła. Chwytała pędzel i odkładała go. Ciągle powracał do niej sen dotyczący tego obrazu. Była w ciemnym lesie i niegdzie nie widziała stada. Biegła coraz szybciej i szybciej, próbując się wydostać, ale nagle pojawiały się jakieś kształty. Otaczały ją, a ona nie mogła się przemienić. Czuła ich szorstkie futro ocierające się o jej nagą skórę i zawsze budziła się z płaczem.

Przez jakiś czas ogarnęła ją na tym punkcie obsesja i stworzyła dziesiątki mniejszych obrazów i szkiców. Większość z nich ukryła na dnie szafy, ale jeden z nich dojrzał jej nauczyciel sztuki. Myślał, że jest jedną z tych zakręconych artystek z niezwykle rozwiniętą wyobraźnią.

Wielki Księżycu, pomyślała, narobiłby z gacie ze strachu, gdyby wiedział, że moje „wyobrażenia” są prawdziwe.

Namówił ją, aby przekazała swoją pracę redakcji szkolnej gazetki. Na początku rozbawił ją ten pomysł, ale… dlaczego nie? Ku jej zdziwieniu praca została zamieszczona. Vivian uśmiechnęła się. Może teraz ludzie mnie zaakceptują? – pomyślała chwytając plecak. – Zostawię to wydanie na stole. Czy Esme rozpozna moja pracę? Będzie ze mnie dumna?

Magazyn był błyszczący i nadal pachniał atramentem. Przewracając strony w poszukiwaniu swojego szkicu zastanawiała się, kogo jeszcze raca została zamieszczona. Znalazła. Na stronie obok zauważyła wiersz. Spojrzała podejrzliwie. Jakiś gówniany wierszyk mógł umniejszyć wartość jej dzieła, sprawić, że wyjdzie na tandetne.

To co przeczytała sprawiło, że zamarła. „Przemiana w wilka”. Czytała dalej.

 

Korsarze lasu,

Porzućcie waszą skórę

Waszą bladą, lubiącą ciepło

Słabość

Korsarze lasu

Wymieńcie waszą skórę

Na ciemnobrązowe futro

I kojący komfort

 

Pentagram płonie

W waszych oczach

I delikatne uczucie

Wilczego przekleństwa

Ściska wasze serca

I przejmujący ból

Przeszywa wasze uda

A chrzęst kości

Zwiastuje nadchodzącą przemianę

 

Piraci ciał

Odrzućcie w tył waszą głowę

By zaśpiewać księżycową pieśń

Leśne ścieżki są mroczne

A noc długa

 

Zadrżała w szoku. On wie! On wie, co jest na obrazie! Gniew odsunął podekscytowanie. Kim w ogóle jest ten Aiden Teague? Skąd zna ścieżki lasu? Może powinna odszukać chłopaka, który pisze o chrzęście kości i sprawdzić, czy można go zaaprobować?

A jeśli nie? Powinna nasłać na niego Piątkę?

Zaśmiała się cicho, ukazując ostre, białe zęby.

 

www.chomikuj.pl/dori1703

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin