Dream team - Egyptian Mau POL.rtf

(116 KB) Pobierz
Autorka: Egyptian Mau

Autorka: Egyptian Mau

Tłumaczenie: toroj

Źródło: http://www.genpub.alfaspace.net/fics/egyptianmau001.htm

Zgoda: brak kontaktu

Dream Team

(Z dziennika madame Hooch, nauczycielki latania)



Część 1

 

5 września

Pierwsza lekcja z pierwszorocznymi. Bright, Derek junior i Russell dobrze rokują. Pogoda wspaniała, powietrze przejrzyste, dzieci zadowolone i aktywne. Ani jednego urazu. Po prostu wzorcowa lekcja. Gdyby nie ten incydent z Derekiem.

- Bardzo obiecujące początki, panie Derek – odezwałam się do chłopca, zwolniwszy klasę po zajęciach. Wszyscy już zeszli z błoni, tylko Derek się zatrzymał, prostując witki w miotle. – Jeśli będzie się pan tak dalej rozwijał, ma pan zapewnione miejsce w szkolnej drużynie.

Ach, tak? – odezwał się, zaabsorbowany miotłą, a mnie poraziła obojętność w jego głosie. Musiał wyczuć moją reakcję, bo podniósł oczy i uśmiechnął się z przymusem:

- No tak, to fajnie, madame Hooch, cieszę się...

Fuj, jak ty kłamiesz, Derek! – nie wytrzymałam. – Тobie wcale nie jest potrzebny quidditch! W ogóle...powiedziałam ze zdumieniem.

Gdyby Derek był choć o rok starszy, potrafiłby już ukrywać swoje uczucia. Ale on ma zaledwie jedenaście lat i nawet tydzień nie minął od ceremonii przydziału, wpływ Domu na niego jest ledwo zauważalny. Zresztą, istnieje prawdopodobieństwo, że zachowa swoją szczerość, tak jak zachował ją jego Opiekun, lecz szczerość profesora Snape’a objawia się w dość swoistej formie: wszelkie nieprzyjemne rzeczy prosto w oczy, zaś przyjemnych nikt nigdy od niego nie słyszał.

Derek nie zaprzeczył.

- Przepraszam, madame Hooch. Rzeczywiście nie interesuję się quidditchem. Uczę się latać, bo to jest część programu szkolnego. Nie mogę mieć luk w wykształceniu, ale mam nadzieję, że przyszłości będę grał w inne gry.

Przepiękny okaz Ślizgona. Twój Opiekun będzie z ciebie dumny, Derek. No cóż, drużyna Slytherinu nie będzie miała dobrego ścigającego, tym gorzej dla nich...

Szczerze mówiąc, byłam rozstrojona. Nie chodziło o mojego ukochanego quidditcha. Ostatecznie tych, którzy uwielbiają ten sport, jest o wiele więcej, i na zdanie mniejszości nie ma co zwracać uwagę. Mnie się jednak wydaje, że gdyby ta mniejszość w dzieciństwie lubiła quidditcha, to „inne gry”, w które zamierzają grać, byłyby mniej brudne. A może jestem niepoprawną idealistką? Markus Flint to żywe zaprzeczenie tej teorii. Czyż ślizgońska drużyna nie wykorzystuje quidditcha, by praktykować nieczyste zagrywki? O tak, ten Dom świetnie uczy takich rzeczy.

 

6 września

Wznowiono treningi drużyn. Uważnie obserwowałam Ślizgonów: mam nadzieję któregoś razu przyłapać ich na ćwiczeniu zakazanych manewrów. Logiczne, że kiedyś powinni je trenować, prawda? Dziś się nie udało. Spryciarze pomanewrowali przede mną, wylądowali i opuścili boisko. Mogłabym przysiąc, że dostrzegłam drwinę w tych białawych ślepkach Malfoya. No-no... Ktoś kiedyś boleśnie klapnie, jeśli nie pozbędzie się złych nawyków przy lądowaniu. Chociaż mam pewne podejrzenia, że to defekt nieusuwalny.  

 

7 września

W żaden sposób nie mogę wyrzucić z głowy incydentu z Derekiem. Stałam się podejrzliwa. Wydaje mi się, że mój przedmiot w rzeczywistości jest lekceważony. Prócz tych, którzy dostali się do szkolnej drużyny, ilu przychodzi po miotłę, żeby sobie polatać po prostu dla przyjemności? Praktycznie nikt! Zaliczą „obowiązkowy program szkolny” – ech, Derek, Derek... – i loty popadają w zapomnienie, zaczynają się „inne gry”. Młodzież zapoznaje się z aportacją, dorośli podróżują wszelkimi możliwymi sposobami, poza tym najstarszym, pięknym i romantycznym. No tak, panowanie nad miotłą wymaga odpowiednich nawyków, wysiłku, nie mówiąc już o talencie – o wiele prościej jest wleźć do jakiegoś „Nocnego Rycerza” i nie trudzić się fizycznie. A niektórym, nawiasem mówiąc, przydałoby się potrudzić. Na przykład Snape’owi. Zdążył już pozielenieć w tych swoich lochach. Mógłby wyjść na słoneczko i odbyć odświeżający przelocik nad jeziorem... Zresztą co tam Snape! Nie wiem, kto w ogóle z wykładowców w Hogwarcie jest zdolny do uniesienia się w powietrze i utrzymania się na miotle choćby minutę!

 

8 września

Nie mam pojęcia, który z profesorów w ogóle posiada miotłę, a tymczasem potrzebuję sześciu mistrzów! Merlinie najsłodszy, sześciu z umiejętnością latania i gry w quidditcha. Ja jako siódma. Czy raczej pierwsza. A dokładnie: jedyna.

To katastrofa. Durmstrang zaprasza nas na towarzyski mecz quidditcha. Ich wykładowcy kontra nasi. Nie pojmuję, jakimi ścieżkami błądzi umysł naszego szanownego dyrektora. Zamiast uprzejmie odmówić i wskazać na Beauxbatons, Dumbledore przyjął zaproszenie! No to koniec! Nie ma odwrotu, mecz za miesiąc, na szkolnym stadionie Durmstrangu. Tak, dokładnie na tym samym legendarnym stadionie, gdzie w 1816 roku szkolna drużyna Durmstrangu wzbudziła sensację, zwyciężając „Bombardierów z Bigonville”. Pięć tysięcy miejsc dla pięciu tysięcy świadków naszej hańby. Nie wiem, czym się kieruje dyrektor, ale ja umywam ręce.

 

9 września

Pilne posiedzenie rady pedagogicznej. Dyrektor jest bardzo zainteresowany tym, by nasi pedagodzy dobrze się zaprezentowali i obiecuje wsparcie w sprawie mioteł. Dla każdego zawodnika – odpowiednia miotła.

- Dla jakiego każdego? – zawyłam. – Kto to jest, ten „każdy”?!

- Litości, madame Hooch! Rada ledwo się zaczęła, a pani już desperuje. A co to dopiero będzie, jak zaczniemy nabór do drużyny...

Prychnęłam.

- No to zaczynajmy. Nabór do drużyny, tak. Nie opędzimy się od chętnych.

- Proszę zostawić sarkazm profesorowi Snape’owi – zaproponował Dumbledore łagodnie. – W tradycjach Hogwartu nie leży uchylanie się od obowiązków. Tak, Rolando, jestem świadom naszych trudności. Rozumiem je – powiedział – i zamierzam zrobić wszystko, żeby Hogwart prezentował się godnie. Zgadzam się na pewne skróty w planie lekcji na korzyść treningów i, jak już mówiłem, ze szkolnego funduszu zostaną zakupione miotły.

- Ja osobiście mam doskonałą miotłę – odrzekłam machinalnie i wstrząśnięta zrozumiałam, że... zgodziłam się z głupim pomysłem dyrektora.

- Nigdy w panią nie wątpiłem, Rolando. – Dumbledore uroczyście zapisał moje nazwisko. – Rolanda Hooch. Ścigająca?

- Chyba tak. – Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się. – Ktoś jeszcze?

Więcej ścigających się nie znalazło.

- No cóż, pan Binns odpada z wiadomych powodów – powiedziałam. – Profesor McGonagall? Raczej też. Profesor Trelawney?

- Moja droga, przecież wiesz, że mam lęk wysokości.

- Oczywiście, wiem potwierdziłam, obracając się do Dumbledore’a. – Wiem też, że w ciągu ostatnich czterech lat widziałam w powietrzu zaledwie dwóch nauczycieli z Hogwartu: profesora Snape’a, kiedy postanowił sędziować na meczu, i Hagrida na motorze. Jak pan myśli, dyrektorze, może jeszcze nie jest za późno porzucić te mrzonki?

- Profesor Snape, świetny pomysł – ożywił się Dumbledore. – Doprawdy, Severusie, nie wykręcaj się.

- Nie mam zamiaru.

- Nie? – Nie kryłam zdumienia, tak samo jak reszta obecnych. – Zgadza się pan grać?

- Byłem nienajgorszym pałkarzem. I mam przyzwoitą miotłę.

W zapadłej ciszy rozbrzmiało zadowolone skrzypienie dyrektorskiego pióra.

- Jest pan dziwnym człowiekiem, profesorze – powiedziałam.

- Dziękuję, madame Hooch.

- Mam na myśli, nieprzewidywalnym.

- Bardzo dziękuję.

- I często nieznośnym...

- No dobrze, Albusie – wtrąciła się McGonagall. Jeden ścigający i jeden pałkarz. Według mnie, cierpimy tu na ostry niedobór mężczyzn.

- Co znaczy „niedobór mężczyzn”? – rozległ się głos Flitwicka i profesor zaklęć wychynął zza podłokietnika krzesła Trelawney. – Ja na przykład zgłaszam się z przyjemnością i uważam za zaszczyt reprezentowanie naszej szkoły!

- Brawo, profesorze! – rzekł Snape z aprobatą.

- A na jakiej pozycji... pan by się widział? – spytałam z oszołomieniem.

Flitwick wyraźnie się zmieszał.

- Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale latać umiem.

- A grać w quidditcha... nie umie pan przypadkiem? Nie?

- Mam pewne pojęcie.

Czyli wszystko jasne. Nie umie.

Raptem zrobiło mi się wesoło. Było to chyba najgłupsze ze wszystkich możliwych głupich zebrań. Wszystko wyglądało tak fatalnie, że aż zaczęłam odczuwać zainteresowanie, jak też z tego wszystkiego się wyplączemy. Bo że się wyplączemy – nie wątpię, co jest samo w sobie godne uwagi.

- Będzie pan ścigającym, profesorze – ogłosiłam.

- Wspaniale! – sapnął Flitwick i znów schował się za krzesłem.

Zaskrzypiało pióro.

- Ot, szkoda, że nie ma Lupina – westchnęła profesor Sprout. – Byłby jeszcze jeden pałkarz do pary z tobą, Severusie.

- Niestety, ktoś się dobrze postarał, żeby zostać bez pary – nie wytrzymałam.

Severus błysnął oczami i wówczas uderzyło mnie, jak bardzo są podobne do pary... tłuczków. Dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej? W sumie nieczęsto zdarzało mi się z nim spierać... Coś się zmieniło. Ciekawe, co? Ach, no tak! Został graczem w mojej drużynie.

- Mam nadzieję, że odnośnie kandydatury na kapitana nie będzie dyskusji? – powiedziałam w przestrzeń, starając się nie zauważać świdrującego spojrzenia. Tłuczki zamiast oczu! Biedni uczniowie.

- No co też pani mówi – zasyczał Snape. – Na to zaszczytne stanowisko nikt nie będzie się porywał.

- Jestem bardzo surowym kapitanem – uprzedziłam. – Będę was musztrować bez litości.

- Doskonale! – ucieszył się Dumbledore. – Oto czego trzeba w takich okolicznościach, Rolando! Oddaję ci ich we władanie aż do zakończenia meczu.

- To dość pochopna decyzja, panie dyrektorze – warknął Snape.

- Nie będziemy teraz dyskutować nad moimi decyzjami. – Uprzejmy ton Dumbledore’a nikogo nie oszukał. – Kontynuujmy. Z przyjemnością mogę zawiadomić, że do tej pory nieobecny wykładowca OPCM pojawi się niebawem i myślę, że możemy na niego liczyć.

- Co? Młody, krzepki mężczyzna? – zainteresowałam się. Snape ożywił się, w jego czarnych oczach zatańczyły diabliki, więc dodałam pospiesznie: - Drugi pałkarz, sądzi pan? On się zgodzi?

- Proponuję w ogóle nie pytać – powiedział Snape szybko.

- Zgadzam się! – poparłam go. – Postawimy go przed faktem dokonanym. Ostatecznie wszyscy jedziemy na tym samym wozie.

- Raczej na jednej miotle – zauważyła Sprout.

- Miotle nieco rozbalansowanej – dodał Snape.

- I to nie młody, krzepki mężczyzna, a czarująca młoda dama, absolwentka Beauxbatons – dokończył dyrektor, udając obojętność.

- Mam złe przeczucie – usłyszałam głos Trelawney.

- Nie pani jedna, moja kochana. – McGonagall pokiwała głową. – Albusie, może Rolanda ma jednak rację i lepiej by było...

- Zapisuję! – Pióro znowu zaskrzypiało. – Fleur Delacour. Ścigający.

- Nie, szukający – rzucił wtem Snape. Wszyscy się na niego zagapili, musiał wyjaśnić: - Nauka latania w Beauxbatons stoi na wysokim poziomie, więc możemy nie wątpić w umiejętności mademoiselle Delacour, do tego ma wszelkie cechy szukającego – jest lekka i zwinna.

- Doprawdy? – Zmieniam się w najprawdziwszą jędzę. Władza istotnie deprawuje.

- Baaardzo pochopna decyzja, panie dyrektorze – przeciągnął Snape. – Proponuję zmianę kapitana. Profesor Flitwick będzie dobrym kapitanem: surowym i sprawiedliwym. Prawda, Flitwick?

- Nie! – pisnęło zza krzesła Trelawney.

- Dość, Severusie – odezwał się Dumbledore. – Rolanda jest kapitanem i to nie podlega dyskusji. Druga propozycja, profesorze Snape, zostaje przyjęta. Gratuluję, panie i panowie. W reprezentacji Hogwartu pojawił się szukający. A dobry szukający to podstawa sukcesu.

- Jeszcze zobaczymy jaka z niej dobra szukająca – wymamrotałam pod nosem. – Zresztą nie ma co wybrzydzać.

- Właśnie. – Dyrektor chytrze zmrużył oczy. – No i jeszcze jedna radosna nowina.

- Jeszcze jedna? – Snape nie wytrzymał. – Pan nas rozpieszcza.

- Bez obaw. Miło mi zawiadomić, że formuła zaproszenia pozostawia nam niejaką swobodę: zaprasza się pracowników Hogwartu... rozumiecie?

- Mam propozycję! – odezwał się Snape.

- Pan jest dziś wręcz skarbnicą propozycji – zajadowiciłam. Właściwie czemu się go czepiałam?

- Nie poznaję pani – odparł. – Władza nie wpływa na panią najlepiej, madame Hooch.

- Przepraszam. – Zrobiło mi się głupio. Człowiek, można powiedzieć, zgłosił się jako pierwszy... no dobrze, drugi, gotów ryzykować autorytetem... pomysły zgłasza, a ja co? – Proszę wybaczyć, profesorze. Jestem rozdrażniona, zaniepokojona i nieswoja.

- Mogę panią pocieszyć. – Snape popatrzył na mnie uważnie, a ja nie wiedziałam gdzie podziać oczy. Naprawdę, jestem dziś wytrącona z równowagi.

- Nie trzeba mnie pocieszać. Po prostu dajcie mi jednego ścigającego, jednego pałkarza i jednego obrońcę.

- Dam – powiedział Snape z powagą. – Ścigający: Irma Pince.

- Bibliotekarka!!

- Pracownica Hogwartu, madame. Dalej... Pałkarz: Argus Filch.

- Pan oszalał!

- Proszę o konkrety, inaczej nie powiem nic o obrońcy.

- Pan sfiksował, profesorze Snape! W Filchu jest tyle umiejętności latania, co w zdechłej myszy!

- Za to jest w nim dość złości, żeby jak należy walić pałką, a najważniejsze: tak strasznie chce latać, że nikt sobie tego nie może nawet wyobrazić. A pani ma dość talentu, żeby go nauczyć. Wierzę w panią.

- Ciekawe – odezwał się Dumbledore półgłosem. – Bardzo ciekawe. Podtrzymuję obie kandydatury. Co się tyczy Irmy Pince, mogę panią uspokoić, Rolando. Ona doskonale umie latać. Tak wygląda stereotypowe myślenie: mól książkowy...

- Ale ja...

- Proszę się nie spierać. Mam nadzieję, że Irma się nie dowie, że pani wątpi w jej zdolności, inaczej stracicie cennego zawodnika. Po prostu niech pani uwierzy, że profesor Snape ma rację. Chociaż to dla mnie zagadka, skąd panu, Severusie, wiadomo o tej pasji naszej skromnej strażniczki książek.

- To żadna tajemnica. Spotykaliśmy się parę razy w powietrzu... nocą.

- No i widzi pani, Rolando – podsumował Dumbledore z widocznym zadowoleniem. – Mówiła pani: nasi profesorowie nie latają. A oni latają, latają! Po prostu tego nie widać. Severusie, ty dziś jesteś wyraźnie w formie. Wyznacz obrońcę.

- Hagrid – oznajmił Snape. Zachłysnęłam się, a on szybko dodał: - Żartowałem. Nie, nie żartowałem. Naprawdę Hagrid. Sama pani go wymieniła, madame Hooch!

- Powiedziałam tylko, że go widziałam na motocyklu!

- Mógłbym go poduczyć. Jest duży, łatwo mu będzie ogarnąć całe pole bramkowe. Ponadto trzeba wziąć pod uwagę jego przerażającą aparycję. My wiemy, że jest dobroduszny, ale nasi przeciwnicy zobaczą prawdziwego potwora, ręczę.

- Chcesz zrobić z niego potwora? – upewniłam się.

- Tylko na czas meczu.

- No cóż... – Dumbledore zapisał ostatnie nazwisko. – Porozmawiam z Irmą i Hagridem, a Argusa zostawię panu, profesorze Snape. Myślę, że pan znajdzie odpowiednie słowa.

- Myślę, że znajdę.

Też myślę, że znajdzie. Jak widać, drużyna została skompletowana. Za tydzień odbędzie się nowe zebranie, kiedy będzie już widać, kto ile osiągnął. Wiem, że Flitwick traktuje wszystko bardzo poważnie. Wydaje mi się, że odrobinę żałuje, że w porywie chwili zgodził się grać. Znając go, mogę być jednak pewna, że zrobi wszystko, by jak najmniej zaszkodzić drużynie. Snape mnie dziś zadziwił. Pracujesz z człowiekiem całe lata, wyrabiasz sobie o nim jakieś zdanie – przecież nie bezpodstawnie! – i nagle dzieje się tak, że ocykasz się w całkiem innym świecie. Zatrzymałam go, kiedy wychodziliśmy z zebrania.

- Severusie...?

- Zabawne. Nigdy pani się do mnie nie zwracała po imieniu, Rolando.

- A pan mnie nigdy nie nazywał Rolandą.

- Tak, rzeczywiście. A więc...?

- Czemu pan w tym uczestniczy, profesorze? Całkiem szczerze powiem, że przy wyborze graczy pańskie nazwisko przyszłoby mi do głowy jako ostatnie. Po prostu nie chciałabym panu na siłę wpychać tego... co...

- Pani pozostaje w niewoli stereotypów. Odpowiedź jest całkiem prosta, Rolando, i leży na samym wierzchu. Proszę to powiedzieć.

- Pan...

- Tak. Ja naprawdę lubię quidditcha.

 

14 września

Flitwick uparł się na Dębowy Grom. Mówiłam mu, że ta miotła nie pozwoli mu dobrze manewrować, a on tylko klasnął w dłonie i zawołał:

- Droga Rolando! Nie będę ukrywał, że nie zamierzam manewrować! Za to Dębowy Grom ma cienką rączkę – akurat coś dla mnie, no i mogę się nie obawiać, że zdmuchnie mnie poryw wiatru. Słyszałem, że w wietrzną pogodę Grom pokazuje się z jak najlepszej strony.

Owszem, nie da się ukryć.

Dumbledore dotrzymał słowa i nasze miotły już dostarczono. Specjalne życzenia miał tylko Flitwick i Hagrid – półolbrzym zamówił sobie Świetlistą Smugę, o której marzył od dziecka. Nie mogłam go przekonać do bardziej nowoczesnego i szybszego modelu. Nie tak wytwornie jak Flitwick, ale za to uparcie, Hagrid wyjaśnił, że będzie bronił obręczy nie szybkością i talentem, a za cenę osobistego poświęcenia. „Ja, madame Hooch, jakby to... na miotle to nie bardzo... ale pani się nie martwi, do obręczy – po moim trupie!”

Ja, Snape, Pince i Filch mamy Nimbusy 2001.

Nie wiem jakich słów użył chytry Mistrz Eliksirów do obłaskawienia woźnego, ale widać prawidłowych. Filch zajadle trenuje pod moim okiem i nie uważam tego czasu za stracony. Naturalnie, nie jest tak dobry jak Irma Pince, ale jak na charłaka robi wręcz niewiarygodne postępy. I to w tak krótkim czasie!

Trenujemy codziennie. Obawiam się, że w szkole wzbudzamy niezdrowe zainteresowanie, chociaż staramy się maksymalnie wykorzystać czas zajęć w nadziei, że dzieci zajmą się nauką i nie będą się na nas gapić ze wszystkich okien. Dumbledore, który czasowo zastępuje Flitwicka, narzeka, że chyba zamienia się w Snape’a. Szlabany sypią się z niego jak z rogu obfitości, a wszystko na próżno – głowy z uporem obracają się ku oknom. Z zamku doskonale widać błonia, prymitywne manewry Argusa i miotającą się w dole ciemną kropkę oszalałą Panią Norris. Biedny zwierzak strasznie się boi i nie może uspokoić, póki Filch nie wyląduje. A Argus jest szczęśliwy.

Dwa dni temu przybyła mademoiselle Delacour. Z Błyskawicą. I owszem – jest szukającą. Ma na moich zawodników dziwnie magnetyczny wpływ. Widzę to, ale nie mogę pojąć, w czym rzecz. Irma, jak na mój gust, lata o wiele bardziej stylowo, nie mówiąc już o olśniewającej precyzji jej podań. Jakież talenty drzemały w tej skromnej bibliotekarce! Ciekawe, czemu mężczyźni tego nie zauważają i nie zachwycają się sukcesami Irmy, tak jak ja. Próbowałam zwrócić uwagę Flitwicka na ten wdzięk, z jakim Irma rzuciła trzy pod rząd piłki z centrum pola, odrabiając karnego. Flitwick przytaknął z roztargnieniem, ale nie patrzył na Irmę, tylko na jasnowłosą absolwentkę Beauxbatons, która, nawiasem mówiąc, zupełnie nie pasuje do takiego surowego przedmiotu, jak obrona. Już prędzej pasuje do niego Snape.

Trudno uwierzyć, że ten sam człowiek z entuzjazmem kompletował drużynę. Ani razu nie uczestniczył w treningach. Przychodzi tylko i gapi się na nas ponuro. Nieruchoma wysoka postać majaczy na skraju boiska, opierając się obiema rękami na rączce miotły, jak wartownik u wrót koszmaru. Nawet mnie to wytrąca z równowagi, a co dopiero mówić o Flitwicku lub Filchu!

- Niech pan posłucha, Snape! – Nie wytrzymałam dzisiaj i podleciałam do niego. – Czemu pan się tak wpatruje w biednego Flitwicka? Przecież on spadnie! Czemu pan z nami nie polata choćby dla przyzwoitości? Z czym pan jutro pójdzie do dyrektora?

Snape przeniósł na mnie wzrok i zobaczyłam, że nie jest bynajmniej ponury, a zaniepokojony i uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz, nie rozumem, a sercem, skórą i wszystkimi nerwami: na nim też ta cała Fleur robi wrażenie. Booooże, na nim też!

Popatrzyłam na nią. Jakby poczuwszy moje spojrzenie, Fleur obejrzała się i zwolniła. Podleciałam do niej.

- Ten typ w czarnym umie latać? – zapytała figlarnie.

- Ten typ w czarnym nazywa się profesor Snape. I osobiście nie radzę pani tego typa drażnić.

- Ja nie drażnię. Ja tylko pytam.

W rzeczywistości zostali sobie przedstawieni, ale prawie ze sobą nie rozmawiają. Nikogo to nie dziwi: o Mistrzu Eliksirów chodzą słuchy, że nienawidzi wszystkich wykładowców OPCM. Ciekawe, czy Fleur o tym wie?

Fleur nagle ostro zanurkowała w dół. Trzy stopy od profesora elegancko wyhamowała, zawisła w powietrzu i odrzuciła swoją cudowną jasną grzywę.

- Tak – zgodził się Snape. – To robi wrażenie.

- Nie zamierzałam robić na panu wrażenia. Może pomyliłam pana z tłuczkiem?

- Raczej ze zniczem.

- Zdaje się, pan jest naszym drugim pałkarzem?

- Drugim? Możliwe.

- Mam nadzieję, że jest pan dobry, profesorze, bo pierwszy pałkarz jest po prostu straszny.

Głupia dziewczyna, nie wie jeszcze, kto tu naprawdę jest straszny.

- Nie przyniósł pan chyba tego cudownego Nimbusa tylko po to, żeby z nim postać na skraju boiska?

- Ja również mam nadzieję, że pani nie sądzi – zauważył Snape sucho – że dla pani kaprysu wzniosę się zaraz w powietrze?

Nie, jednak nie jest pod jej wpływem. Wydawało mi się.

Snape skierował się w stronę Zakazanego Lasu. Niestety, mój kaprys również go nie uniesie w powietrze. Chciałabym wiedzieć, czy on w ogóle ma zamiar trenować?

 

CDN

 

Część 2

 

16 września

Drugie zebranie u dyrektora. Tym razem uczestniczyli w nim również Hagrid, Filch i Pince. Na razie nie mamy się czym chwalić. Wszyscy (prawie wszyscy) bardzo się starają i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin