Rzemiosła - Murarz.rtf

(44 KB) Pobierz
Murarz

Rzemiosła - Murarz

(Professor Vector)


Jak zwykle z workiem podziękowań dla wielu osób: Idzie, Katali, Minerwie, Irytkowi - kłaniam się tiarą do ziemi

Prolog
"Kąt prosty jest wymysłem mugolskich matematyków"

Nad pracownią "Szklana Góra" przetoczyła się niejedna przygoda. Mistrz Kielnia był jednak pewien, że ma już dobrze dobraną ekipę. W gazetach zamieścił wiele ogłoszeń, zebrał architektów i rzemieślników. Największy kłopot miał z rurarzem. Na anons w gazecie:

Ogłoszenia - Budownictwo - dam pracę
Cech Rzemiosł Budowlanych poszukuje młodego rurarza po przeszkoleniu do pracy na dużej budowie. Dokumenty przebiegu stażu czeladniczego niezbędne. Zgłoszenia prosimy kierować...

Przyszło czterech ludzi, ale żaden z nich nie potrafił założyć instalacji do wody różanej. Trudno. Mistrz szukał dalej, próbując szkolić dwóch wybranych. A kilka tygodni wcześniej w odpowiedzi na kolejną reklamę

Ogłoszenia - Nowoczesna Rezydencja
Mugolską modą - kąty proste budujem.
Rury kładziem pod tapety.
Krany dajem samoobsługowe, żeliwne, ghuloodporne.
Okna tylko na słoneczną stronę świata.
Dachy skrzyżowane na krzyż.
Solidnie, tanio z dojazdem.
Także projekty nietypowe.
Apoloniusz Kielnia i Synowie - "Szklana Góra".

Zgłosił się klient chętny do adaptacji mugolskiego mieszkania. Ot, pracował w dużym mieście, do pracy bliżej mu było z ulicy obok, niż z siedziby na odludziu, a musiał iść piechotą ze względów "zdrowotnych". Ustalili projekt, koszty, termin. Wszystko w wielkiej zgodzie. Do czasu. Zaczęły się prace. Ekipa malarzy wywiązała się wprawdzie bez zarzutu. I okna też zostały odpowiednio zaczarowane, ale z doprowadzeniem cieków różanych był kłopot. Panowie ekipa położyli rurki we wzory, trochę prosto, trochę w skos. Klient zobaczył i chyba mu się nie spodobało.
- Mistrzuniu, ale tu nic nie pasuje! - łapał się rękoma za głowę.
- A co ma pasować? - dziwił się szef rurarzy.
- Panie - co mi pan tu tylko dwie rurki wstawił?
- Mugolską modą - do zimnej i ciepłej wody. Zimna ze źródła spopod góry jest pociągnięta. Ciepła się w tym zbiorniku tworzy i do kraniku spływa.
- Tak bez czarów? Panie, coś pan za murarz?
- Zamawiałżeś pan wersję mugolską - wciąż ze spokojem w głosie tłumaczył rurarz. - Tak jest w umowie.
- Mugolską owszem, ale którędy będzie mi woda różana leciała? A płyn do mycia naczyń?
Wykonawca zdenerwował się wreszcie.
- Zdecyduj się pan wreszcie. Ma być dom zwykły z udogodnieniami, czy czarodziejski zakamuflowany?
- Ma być godną siedzibą - klient dumnie uniósł podbródek.
- To w takim razie proszę z mistrzem Kielnią rozmawiać, bo umowa i zlecenie dla nas były inne - majster otworzył skrzynkę z narzędziami, rozłożone po mieszkaniu instrumenty zaczęły sfruwać do schowka i układać się w idealnym porządku.
- A pan gdzie się zbiera? - klient był lekko zdezorientowany.
- Skończyłem to, co było w umowie przewidziane dla mojej firmy. Polecam swoje usługi - zamknął skrzynkę i uniósł ją lekko. - Panowie, idziemy - skinął na dwóch pomocników i wyszli.
Wielbiciel czarodziejskich rozwiązań w mugolskich mieszkaniach rozejrzał się za jakimś świstoklikiem, no ostatecznie kominkiem, ale poza drobnym kamionkowym przedmiotem, z którego sączył się świerkowy dym, nie było nic innego. Krew się w nim zagotowała i w przypływie desperacji strącił ów przedmiot na ziemię. Kominek aromatyczny jest delikatnym urządzeniem, więc próby tej nie przetrzymał, oblewając podłogę i dywan zarówno wonnym olejkiem jak i stearyną z płonącej świeczki.
- Chłoszczyść - facet machnął różdżką, ale nic się nie stało. - Co jest?
Rozejrzał się po pokoju. Idealna gładka biel ścian i jasny kolor mebli przywodziły na myśl mugolskie mieszkania oglądane w katalogach. Na wąskiej półce stał wazon z jakimiś patykami, dopełniając modernistycznego obrazu całego pomieszczenia.
Wazon z patykami.
... z patykami.
Przyjrzał się uważnie trzymanemu w ręce przedmiotowi, potem zawartości dzbanka. Przypomniał sobie, jak jeden z pomocników zbierał z podłogi rozrzucone rzeczy i wstawiał do tego dzbanka.
Dzbanek na kwiaty - idealne miejsce na ukrycie różdżki...
Już druga zadziałała. Biały kudłacz na podłodze znów był czysty. I pachniał jak dywan. Wzrok właściciela przemknął po meblach, ścianach, wystroju okien, karniszach. Zaraz, w tym mieszkaniu były tylko dwa okna, a teraz są trzy. Podszedł do środkowego, które jeszcze niedawno było ścianą. Faktycznie nie dało się przez nie wyjrzeć na świat, ale za to w rogu na parapecie stała doniczka z zielonym proszkiem. To takie buty - pomyślał. Wziął do ręki doniczkę i obejrzał dokładnie. Na spodzie znalazł naklejkę "Zjednoczone Zakłady Przewozu Czarodziejskiego Fiuu polecają najnowszy model dwukierunkowego Ogólnoczarodziejskiego Komunikatora Niezależnych Opinii, zwanego dalej OKNO. Zasada działania OKNO jest podobna do działania kominków. Jeśli chcesz wystawić głowę, należy sypnąć szczyptę proszku i wypowiedzieć imię rozmówcy, jeśli zaś chcesz złożyć zapowiedzianą wizytę, należy sypnąć garść proszku i wypowiedzieć nazwę miejsca, a okno przyjmie większą formę i będzie można je przekroczyć.
Uwaga: niezapowiedziana wizyta może się skończyć pozostaniem na zawsze w ramach okiennych."
Aha, oto i jest kominek, tylko że nowej generacji. Ciekawe, dlaczego nie mogę złożyć niezapowiedzianej wizyty. Zaraz, tu jest jeszcze drobny druk:
"Każdorazowe przejście OKNA wymaga aktywowania zaklęciem z obu stron. Okna są podłączone do sieci na stałe. Roczna opłata abonamentowa wynosi 20 galeonów."
Co za zdzierstwo! Zły na opłaty sieci Fiuu, poszedł do łazienki. Tuż nad krawędzią wanny ciągnął się wąski pasek dekorów z różnymi wzorami. Zniechęcony potwornie mugolskim wystrojem mieszkania, odkręcił kurek. Chlusnęła woda, więc odskoczył i oparł się o ścianę, złorzecząc z cicha. Z kranu zaczęła lecieć pachnąca słodko i owocowo lekko kolorowa ciecz. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem popatrzył na swoją rękę. Palce dotykały kafelka wyobrażającego kiść winogron. Dotknął kafelka z różami, a w łazience rozszedł się zapach kwiatów. A jednak mam wodę różaną - pomyślał z satysfakcją. Sprawdzał jeszcze przez pewien czas różne kafelki. Odkrył bańki pod wiatrakiem i drobną sól w morskiej fali. Zajrzał jeszcze do szafek. Jedna kryła górę puchatych ręczników, druga pralkę. Ale jakąś dziwną. Nie bardzo wiedział jak wkładać do niej ubranie.
Zgłodniał. Kuchnia przywitała go wyczuwalnym aromatem kawy i pomarańczy. Na blacie stała dziwna szafeczka z przezroczystą szybą i zestawem małych rysuneczków. Dla bezpieczeństwa dotknął różdżką obrazka kurczaka i frytek. Szafka zaszumiała, brzęknęła i lampka oświetliła talerz z aromatycznym kurczakiem otoczony wianuszkiem frytek. Drzwiczki lekko odskoczyły, tak że mógł je otworzyć i wyjąć potrawę.
- Przydała by się jeszcze jakaś jarzynka - mruknął.
- To może byś mnie łaskawie zamknął - odpowiedziała szafka - i nacisnął przycisk?
Spojrzał zdezorientowany na urządzenie. Na obrazkach były teraz wyobrażone różne jarzyny. Dotknął kalafiora i po chwili gorący, polany przyrumienioną bułeczką kalafior pojawił się na talerzu.
Ekstra - pomyślał. Zjadł z przyjemnością obiad, choć nie do końca. Otworzył szafkę pod zlewem i zgarnął resztki do kosza.
- Mniam - powiedział kosz i lekko beknął.
- No dawaj, dawaj - na widok brudnego talerza zakrzyknął skrzat, siedzący w zmywarce.
Tego już za dużo - pomyślał zmęczony. Miałem obejrzeć mieszkanie i pójść do Kielni. Jeszcze trochę i mnie te czarodziejsko-mugolskie sprzęty zjedzą.
Ale błogość po posiłku i zmęczenie nie zachęcało do wyjścia na dwór. Zresztą pogoda popsuła się wyraźnie. Skierował więc swoje kroki do okna, wziął szczyptę proszku i sypnął w OKNO.
- Kielnia i Synowie!
- Tu biuro pana Kielni - w oknie pokazała się miła panienka. - Czym mogę panu służyć?
- Z mistrzem proszę.
- Mistrz jest w tej chwili zajęty.
- To może mi pani łaskawie wytłumaczy, czemu to wszystko tak drogo kosztuje?
- Życie w mugolskim świecie to luksus - trzeba kasę mieć - powiedziała radośnie panienka.
- Ja mam, ale...
- W czym jeszcze mogę panu służyć? O ile pamiętam - na chwilę skierowała wzrok na stos papierów leżących na biurku - o, tak. Mistrz Kolanko zostawił rachunek. Zapłacony - spojrzała na następną kartkę. - Projekt architektoniczny też zapłacony. Tak jak pozostałe prace w nowej siedzibie. Zestaw comiesięcznych płatności znajdzie pan w szufladzie biurka. Firma "Kielnia i Synowie" życzy miłego dnia.
I znikła.
No tak, kasę trzeba mieć - mruknął i poszedł do biurka poszukać rachunków.
 

1.

Budowałem na piasku
I zwaliło się
Budowałem na skale
I zwaliło się
Teraz budując zacznę
Od dymu z komina
Leopold Staff, "Podwaliny"

Dwa cienie przemykały zapyloną ulicą w stronę gospody "Pod Kudłoniem". Co chwila ginęły w cieniu rzucanym przez domu i potężne drzewa. Wiatr rozwiewał pierwsze jesienne liście. W końcu znikli na ganku gospody.
Postawny mężczyzna w czarnym płaszczu ledwo zmieścił się w drzwiach, a jego głos zadudnił chwilę po wejściu do wnętrza. Drugi, w szarym płaszczu, przemknął jak lis. Skrzypnęły drzwi. Gwar rozmów wchłonął ciche kroki nowych gości. Usiedli w kącie, na ławie, blisko ognia. Jak na komendę obaj zsunęli kaptury z głów. Obok przetoczyła się karczmarka z tacą pełną pienistych kufli. Zdjęli dwa dla siebie i pociągnęli pierwszy łyk. Niebieskie refleksy z nowych szyb wyostrzały rysy twarzy starszego mężczyzny. Znać było po nim duże zmęczenie. Młodszy był wyraźnie załamany.
- Nie smuć się i nie sumuj - zadudnił starszy. - Tak bywa.
- Wiem, czytałem - umoczył usta w piwie. - Ale dlaczego mnie? Dlaczego przy pierwszej pracy?
- Ja ci nie wypominam.
- A macie prawo, mistrzu. Macie prawo - zwiesił głowę między ramionami.
- Prawo? Antoś, czy ty życia nie znasz? Przecież ich widziałeś od początku.
- Widziałem, słyszałem i czułem - Antoni poderwał głowę i wpatrzył się uważnie w mistrza. - Przecież przyszli oboje pełni wiary.
- Jesteś o tym przekonany? Wiary, mówisz. Takiej głębokiej?
Młody zamyślił się. Do ich biura przychodziło wiele osób. Chcieli coś zmienić w swoich domach, dobudować, przebudować. Ale zdarzały się pary zakładające gniazdo od nowa. To dopiero było wyzwanie. Ale tych dwoje? Wciąż miał w pamięci ten poranek, kiedy zobaczył ich po raz pierwszy.

Słońce już dawno wstało. W pracowni kilka osób pochylało się nad projektami, kończąc ostatnie plany. Panowała atmosfera radosnego końca projektów. Mistrz Kielnia dyskutował z wykonawcami ostatnie szczegóły. I wtedy zabrzmiał dzwonek u drzwi. Wszyscy przerwali pracę, kiedy weszła elegancka młoda para.
- Witam państwa - mistrz zwrócił się do gości - czym mogę służyć?
Ona z pewnym onieśmieleniem rozejrzała się po pracowni. On zlustrował szybko półki pełne ksiąg, pracujących ludzi i rząd obrazów, wyraźnie świadczących o dużym dorobku pracowni.
- Chcieliśmy zamówić dom. Polecono nam pana.
- Służę państwu za chwilę. Antoni - zwrócił się do jednego z pracowników - zaprowadź państwa do biura.
- Proszę za mną - od stołu wstał młody człowiek. - Może zechcą państwo obejrzeć katalog?
Usiedli w biurze mistrza przy stole dla klientów. Goście zaczęli w ciszy przeglądać ryciny różnych rezydencji. Wreszcie wszedł Kielnia.
- No to witam państwa serdecznie - rzekł jowialnie. - Chcecie państwo postawić dom, czy rezydencję?
- Dom - odezwał się on bardzo konkretnym głosem - dwanaście pokoi, taras, poddasze, piwnica, podzielone na część rodzinną, gościnną i służebną - recytował, patrząc mistrzowi prosto w oczy. - Ma stanąć przy głównym trakcie w Ledóchowie.
- Tam już nie ma miejsca - zaprotestował mistrz.
- Jest. Wykupiłem grunt między majątkami Skowrońskich i Kozojedów.
- Obie siedziby czerpią całą energię ze zgromadzonej pod Ledóchowem magnity. Nie da się w tamtym miejscu postawić jeszcze jednej magicznej siedziby.
Mistrz popatrzył na onego spod przymrużonych powiek. Zmienił kierunek rozmowy.
- A jaka jest pani opinia? Jakie są pani plany związane z tym domem?
- Ja... - zająknęła się kobieta, patrząc lekko nieprzytomnym wzrokiem. - Tak, musi być dwanaście pokoi. My mamy dużą rodzinę. Będą często do nas przyjeżdżać. No i musi być dość miejsca na przygotowanie posiłków i obsługę domu. I na wesele. Wie pan - spojrzała teraz przytomniej na mistrza - zaplanowaliśmy ślub na dwieście osób.
Przyszły mąż machnął lekceważąco ręką, jakby nie to było ważne.
- To jak, potrafi pan postawić tam dom?
- A porozumiał się pan z sąsiadami, żeby użyczyli panu energii? Bo podczas stawiania pana siedziby użyjemy całej dostępnej magii, a potem będzie jej mniej do podziału.
- Kielnia, to ja płacę i wymagam. Albo postawisz mi dom we wskazanym miejscu, albo udam się gdzie indziej.
Mistrz roześmiał się szczerze i głośno.
- Gdzie? - kobieta szarpnęła narzeczonego za ramię. - Nie mów tak, to już ostatnie biuro.
- Ty to dużo wiesz - zdenerwował się on. - Jeszcze są biura zagraniczne. To jak? - zwrócił się do mistrza -Postawi pan, czy nie?
- Moim zdaniem nie da się postawić tego domu ani w wymaganym przez pana kształcie, ani w tym miejscu.
- Jak to się nie da? Ja płacę, ja mam pieniądze.
- Proszę, zgódź się - mówiły do mistrza jej oczy.
Kielnia rozważał przez dłuższy czas w ciszy możliwości, w końcu popatrzył czeladnikowi Antoniemu głęboko w oczy i rzekł z ciężkim westchnieniem:
- Do kiedy?
- Ślub planujemy za miesiąc. W ciągu, powiedzmy, trzech tygodni.
- To niewykonalne - mistrz odetchnął z ulgą.
- Owszem, wykonalne - twardo zaoponował klient. - Przepłacam wszystkich. Odłoży pan inne projekty.
- Nie.
Na budowniczych znów spoczęły jej oczy i błagający wzrok. Niech tylko ten dom już stanie - mówiły jej oczy - skończy się ta gehenna. Czy na prawdę tego chcesz? - spytał wzrok Antoniego. Ja już nie wiem, czego chcę. Ja się tu mało liczę - spuściła wzrok.
- Mistrzu, da się zrobić. Ja to wezmę na siebie.
- Widzisz możliwość? - zdziwił się mistrz.
- Widzę rozwiązanie.
I tak zaczął się czas uzgodnień, umów, klauzul i akapitów. Zdziwienia, że zamawiający też muszą być cały czas obecni na budowie. Próby targów i nieugiętości. Rozmowy z sąsiadami i ich zbyt nagła zgoda.
A potem stanęli do pracy.
- Strasznie mnie dużo ten twój dom kosztuje - powiedział on tuż przed rozpoczęciem budowy.
Jej uśmiech i nieśmiała radość w oczach znikły jak zdmuchnięte.
- Zaczynamy - powiedział Antoni. - Mistrz przyjedzie w połowie pracy.
- Dobrze. Pora najwyższa - powiedział on.
- Niech się stanie, co ma być - dodała ona.
I stało się. Przepłynęła magia z ziemi w jedno miejsce, by związać kamienie fundamentu. Płynęła kształtowana pragnieniami młodych, zakładających dom ludzi. Zgodna z ich planami, wiarą i wzajemnym zaufaniem. I wyrosła ściana bez okien z czarnej cegły w miejscu, gdzie budował on. I wyrosła modrzewiem kryta i jasna w miejscu, gdzie magią sterowały jej marzenia. I chwiała się równowaga, chwiał się dom. Antoni próbował utrzymać jedność, nadać kształt. Wołał mistrza i ten przybył, lecz zbyt duże były różnice. I rozprysła się magia w fajerwerku. Wróciła do źródeł.
Zaszło słońce, a oni stali poszarzali w pyle drogi. Miejsce, gdzie miał stanąć dom znikło.
- Tyyyy - ryknął wściekły klient, zrywając się z rękami do Antoniego.
Ten popatrzył na niego umęczonym i równie złym wzrokiem.
- Ja poświęciłem tobie czas, siły i talent. Jeśli nie pamiętasz spisanej umowy, to ci ją przypomnę. Ale zanim rzucisz się na mnie przyznaj, ileś sam z własnej duszy włożył w ten dom.
- To były moje pieniądze! Wydrę je z powrotem, choćby z ciebie! I z ciebie! - zwrócił swoją wściekłość na narzeczoną.
Ona jednak stała spokojna i jakby oczyszczona.
- W spisanej intercyzie - powiedziała spokojnie i pewnie - zagwarantowałeś, że jesteś zdolny do założenia rodziny i postawienia domu. Ponieważ najwyraźniej nie jesteś, wszystkie zobowiązania uważam za niebyłe. Panowie świadkami.
Trzasnęło lekko zaklęcie teleportacyjne i znikła.

Pamiętał ich, a raczej ją. I to uczucie uwolnienia z więzów.
- Mistrzu, czy budowa nowej siedziby jest rzeczywiście taka trudna i wymagająca od młodych? - spytał.
- Jest. Większość arystokracji nie decyduje się na budowę od podstaw, bo podobnie jak ci dzisiejsi, nie potrafiłaby zapewnić jednomyślności przy budowie. Oni tylko rozbudowują stare siedziby, lub adaptują odkupione.
- A skąd wtedy źródło mocy?
- Każdy stary zamek posiada własne. Widziałeś kiedyś stojące blisko siebie dwa zamki?
- No nie. A w adaptowanych dworach mugolskich?
- Tu jest problem ze źródłem, ale i z tym duże pieniądze sobie radzą.
- Skarbiec? - domyślił się Antoni.
- Ano skarbiec. Pełen magicznym przedmiotów.
Zapadła cisza. Panowie popijali w skupieniu. Odzyskiwali siły.
- No to wracamy do pracy?
- Wracamy.
 

2.

Jesień rozgościła się już na dobre, kiedy przez okna pracowni mistrz dostrzegł parę stojącą przed drzwiami. Wyraźnie wahali się, czy wejść. O czymś dyskutowali. On pochylał się nad nią, brał za ręce, patrzył głęboko w oczy. Kielnia skinął na Antoniego i pokazał mu tych dwoje.
- Jak myślisz, wejdą? - spytał go cicho.
- Mam nadzieję, mistrzu - odpowiedział równie cicho. - Drzemie w nich wielki potencjał. Chciałbym zobaczyć...
Nie dokończył. Brzęknął dzwonek przy drzwiach. Młodzi zdecydowali się wejść. Nie mieli wytwornych czy drogich ubrań. Nie było widać worków galeonów.
- Dzień dobry - powiedzieli nieśmiało.
- Witajcie - obu panom uśmiech nie schodził z twarzy.
Młodzi nabrali pewności siebie.
- My chcieliśmy zamówić dom.
- Nie mamy zbyt dużych funduszy - to był prosty fakt. On zdawał sobie z tego sprawę.
- Ale on nie musi być okazały - ona spuściła wzrok. Lekki rumieniec zabarwił policzki.
- Chcecie państwo obejrzeć projekty, czy macie już jakieś pomysły?
Spojrzeli na siebie.
- Ja chciałbym...
- Ja chciałabym - zaczęli jednocześnie. - Mów proszę - popatrzyła na niego.
- Chcielibyśmy, żeby dom stał w jakiejś spokojnej okolicy, żeby miał dwa, może trzy pokoje i kuchnię.
Mistrzowie kiwnęli głowami. Zaczynali powoli widzieć projekt.
- Tak. Dużą kuchnię i dwa pokoje - rozmarzyła się. - W kuchni duży kominek z paleniskiem, stół taki magiczny, powiększający się. Proste krzesła. Ja zrobię na nie poduszki - wyrzucała z siebie coraz szybciej.
- Kochanie, trzy pokoje.
- Trzy? Po co tak dużo?
- Dla nas, Johna, Paula, Georga i Ringo!
- Same chłopaki? - panna zaniepokoiła się nie na żarty.
- No jakąś Maryśkę też możemy mieć - uśmiechnął się do niej ciepło.
Przez chwilę wyglądali, jakby nikogo w pobliżu nie było.
- No to faktycznie potrzebujecie państwo co najmniej trzech pokoi - uśmiechnął się Kielnia.
- I sporej kuchni - dodał Antoni. - Może przejdziemy do konkretów?
- Jakich konkretów? - zdziwili się oboje.
- Materiałów, wyposażenia, ilości okien, kominków, rynien, rurociągów, stojaków na miotły. Wiecie państwo tej całej masy drobiazgów niezauważalnych na co dzień, ale bez których nie da się żyć.
- Materiały? Ale my...
- Proszę państwa - mistrz nachylił się w ich kierunku, patrząc w oczy to jednemu, to drugiemu - czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, jak przebiega budowa czarodziejskiego domu?
- Wiemy, że miejsce nie może być dowolne, ale w tym zdajemy się na pana.
- I że my musimy być obecni przy budowie. Cały czas.
- Tak, a z tego, że na placu budowy w dzień rozpoczęcia muszą być zgromadzone wszystkie materiały?
- Muszą? No to się trzeba będzie zapożyczyć - spojrzał na nią nieco zrezygnowanym wzrokiem. - Może oni?
- Można jeszcze jakieś rezerwy uruchomić - najwyraźniej miała coś na myśli.
- No to liczmy - konkretny człowiek przeszedł do konkretów. - Co można i za ile?
Nie skończyli tego popołudnia. Ani następnego. Ale co miało zostać ustalone zostało, choć nie raz, nie dwa jedno z nich mówiło A, drugie Ą. Rozrysowali plany. Zamówili materiały. Problemem było miejsce.
- Ciche, nieco odludne - mówił on. - Kominek wystarczy do porozumiewania się ze światem.
- Ale nie za daleko od miasta - mówiła ona. - Jak ja będę dojeżdżać do pracy?
- Do pracy?
- A dzieci wychowywane samotnie bez kolegów wyrosną na jakiś odludków.
- Może takich jak ja?
- Może nie... aż takich.
- A może o dzieciach porozmawiacie państwo później, a teraz jednak obejrzymy te miejsca?
Na wschód od miasteczka, w ładnym brzozowym lasku, kilka stajań od cywilizacji leżało jedno z miejsc. Słońce złociło ostatnie jesienne liście. Wiatr cicho szumiał w koronach drzew.
- Ale zimą będą tu strasznie wiatry hulały.
- I sporo drzew trzeba by wyciąć, żeby dom zmieścić.
- Drzewa przejdą, jeśli będziecie tu pasować - enigmatycznie stwierdził Antoni.
Widział, że brak w tym miejscu harmonii.
Drugie miejsce leżało wprawdzie dalej, ale powietrze było przesiąknięte aromatem sosen i świerków. Zaświeciły się młodym oczy. Widać, że mają jakieś miłe wspomnienia związane z podobnym krajobrazem.
- Daleko.
- To nic. Ten las wszystko wynagradza.
- To prawda, ale i na takiej ziemi mało co urośnie.
- Chcesz się ogródkiem zajmować?
- A widziałeś kiedyś babę, która by nic nie hodowała?
- No...
- Nie widziałeś. Nawet twoja matka porzuciła miasto.
Popatrzył trochę ponuro, bo i gdzie tu wsadzić grządkę z sałatą, czy zagon porzeczek.
~*~
Już o zmroku dojechali do ostatniego miejsca. Nad lekkim zboczem rozkładał ramiona potężny dąb, trzymając straż nad całą doliną, jakby prowadząc do boju zastępy sosen i buków rosnących za jego plecami. W najniższej części doliny wiła się struga, a na sąsiednim zboczu zapalały się światła miasteczka.
- Zostańmy tu do jutra. Chciałbym zobaczyć to miejsce o świcie.
- Tak, do świtu. Tylko nie mamy nic ze sobą.
- Chodźcie tam wyżej. W sosnowym lesie z łatwością nocleg się znajdzie.
Poszli. W ciemności łatwo się potknąć o korzeń czy kamień, ale przed nimi była gładka droga. Prowadziła ich w las, jakby witając drogich gości. Zachlupotała woda pod nogami.
- Źródło - powiedział Antoni. - Tutaj?
- Tutaj - Kielnia spojrzał na młodych. - Pomyślcie o schronieniu dla naszej czwórki. Jeśli to wasza ziemia, jeśli was przyjmie, las da wam to, o co prosicie.
- Na dziesięć sosen?
- Na dwanaście.
Mistrzowie dotknęli rękami sosen ogarniając wzrokiem dwanaście z nich. Przymknęli oczy. Młodzi stali obok siebie, trzymając się za ręce. Pomiędzy drzwiami uniosła się ni to mgła, ni to pył. Przesłonił lekko widok. Kora zaczęła opadać z drzew, spadły na ziemię bale i poturlały się na miejsce przeznaczenia. Stanął zrąb małej chaty. Stęknęło drzewo rozpadając się na ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin