I. Wahadło na sandacza.
Presja spinnera powoduje, że każdy nie tylko chce, ale wręcz musi wykazać się wynikami. Najlepiej jak jest to szczupak, sum czy sandacz, oczywiście czym większy, dłuższy i cięższy - tym lepiej. Niestety, coraz częściej kończy się na dobrych chęciach. Powoduje to, że coraz częściej eksperymentujemy z przynętami. Faktem jest, że na rynku przynęt wszelkiej maści jest zatrzęsienie, ale czy rasowy spinningista nie szuka przynęty idealnej?
Wydawało się, że epokowym wynalazkiem, na miarę wynalezienia przez ludzkość koła, będą wszelkiego rodzaju gumki. Nie ma spinningisty, który w swoim arsenale przynęt nie posiadałby kilku lub kilkudziesięciu twisterów, ripperów, tub czy innych silikonowych dziwadełek. Rzeczywiście, na początku wszelkie te cudeńka okazywały się w naszych przebłyszczonych wodach - rewelacją, ale niestety, z roku na rok, stan ten ulega pogorszeniu. Powracamy więc do wypróbowanych sposobów, do nieśmiertelnych błystek wahadłowych i innych staroci, które były skuteczne kiedyś i skuteczne okazują się nadal.
Mimo, że rynek oferuje szeroką gamę wahadłówek o różnej gramaturze, kształcie i kolorze (w tym holograficzne) powróciłem do wyrobu błystek dla siebie i przyjaciół. Bardzo ciekawie "chodzą" w wodzie błystki w kształcie wydłużonego rombu i trapezu, oczywiście z mocnym zaakcentowaniem wygięcia poprzeczno-wzdłużnego powodującego ciekawą, agresywną pracę. Konstrukcja tych wahadełek umożliwia, mimo dużej masy własnej, prowadzić je tuż pod powierzchnią wody. Jednak do tego typu produkcji potrzebne jest specjalne oprzyrządowanie oraz maszyny typu: gilotyna do blachy, prasa mechaniczna lub hydrauliczna, szlifierka itd., których na ogół wędkarze nie posiadają.
Natomiast piłkę do metalu, imadełko i wiertarkę możemy spotkać niemal w każdym gospodarstwie domowym, a te narzędzia będą nam potrzebne do przeróbek niektórych błystek wahadłowych. Po modyfikacji mogą okazać się rewelacyjną przynętą m.in. na sandacza, który przeważnie mocniej reaguje na wahadłówki o wysmukłym kształcie i ciekawej pracy. Do modyfikacji nadają się "gnomy" i wszelkie błystki gnomopodobne, a takie na ogół znajdziemy w naszym arsenale.
Jak to zrobić? Nic prostszego, po rozbrojeniu "gnoma" przecinamy go na połowę (oczywiście wzdłuż), nierówności po cięciu i ewentualne zadry wyrównujemy na szlifierce lub za pomocą pilnika do metalu. Następnie na końcach połówek wiercimy nowe otwory (zalecana średnica wynosi 3-3,5 mm). Ostatnim procesem jest ponowne uzbrojenie wahadłówki.
Z jednego "gnoma" uzyskujemy dwie błystki o asymetrycznym kształcie, które dzięki przesunięciu środka ciężkości wykonują nieskoordynowane ruchy ciężko chorej ryby - i niech ktoś powie, że one źle "chodzą"... Pokażcie mi sandacza czy szczupaka, który po zauważeniu tej "chorej" wahadłówki pozostanie bierny.
II. Tandem trochę inaczej.
Niejednokrotnie się zdarza, nawet najbardziej wytrawnym i biegłym w sztuce spinningistom, że mimo wielokrotnego "orania" wody - nie mają pobicia. Co robić?
Stojący nad dnem szczupak - z pozoru ospały - bacznie obserwuje otoczenie i wypatruje potencjalnej ofiary. Atak jest szybki i następuje w zasadzie tylko wtedy, gdy ryba czuje, iż się powiedzie. Szczupak nie należy do ryb, które w poszukiwaniu pokarmu będą pływać po całym akwenie - jak robią to np. okonie.
Zazwyczaj czatuje.
Jak go sprowokować, żeby zainteresował się przynętą?
Szczupak, jest drapieżnikiem reagującym przede wszystkim na ruch, ale nie tylko... Jest również "słuchowcem". I tę drugą cechę możemy wykorzystać.
Każdy rasowy spinningista ma w swoim arsenale przynęt kolekcję wahadłówek. Uzbraja je w dodatkowe chwosty, dokłada twistery, łączy przynęty w tandemy. I ja to stosuję. Jednak tym razem chciałbym podzielić się z wypróbowanym sposobem na szczupaka, polegającym na łączeniu dwóch wahadłówek, ale nie w typowy tandem (jedna za drugą) lecz w "bliźniaka".
Dwie wahadłówki o tym samym kształcie i wielkości (po zdemontowaniu kotwic) łączę razem kółkami łącznikowymi o średnicy umożliwiającej lekkie ruchy boczne blach, co powoduje, że uzyskujemy wahadłówkę wydającą dźwięki - prowokujące dodatkowo szczupaka do zainteresowania się przepływającą przynętą. Po prostu zanim drapieżnik ją zobaczyć, to już ją słyszy i czuje linią boczną.
Przy konstruowaniu tego "dźwiękowca" trzeba jednak przestrzegać pewnych zasad. Po pierwsze, blacha każdej z wahadłówek nie powinna być grubsza niż 1 mm, po drugie, najlepiej współpracują akustycznie wahadłówki o długości ponad 5 cm, po trzecie, złożone wahadłówki muszą mieć identyczny kształt.
Oczywiście, dzięki połączeniu w ten sposób wahadłówek, uzyskujemy większy ciężar przynęty i dzięki temu możemy wykonywać znacznie dłuższe rzuty.
Ten typ "dźwiękowca" polecam również wszystkim początkującym spinningistom, bowiem typowe tandemy przy niewprawnych jeszcze rzutach potrafią nam dokładnie splątać cały zestaw.
A teraz - nad wodę. Powodzenia!
III. Kwiatek RomanSa.
Zmorą wszystkich wędkarzy łowiących metodą spinningową są wszelkiego rodzaju zawady i zaczepy, które nie tylko psują nam zabawę, ale również pozbawiają nas naszych ukochanych przynęt.
Od kilku lat stosuję z powodzeniem prosty antyzaczep na kotwice przy wszelkiego rodzaju wahadłówkach. Każdy może go zrobić w warunkach domowych i wykorzystać, a efekty z jego stosowania są wymierne i finansowo i ekologiczne - bowiem mniej "żelastwa" pozostawiamy w wodzie.
A co należy zrobić?
Bierzemy rurkę igielitową o średnicy 4-5 mm (bardzo dobre są koszulki termokurczliwe stosowane do izolowania przewodów elektrycznych) i przycinamy na odcinki ok 40-55 mm (długość możemy dobrać eksperymentalnie w zależności od wielkości kotwicy).
Następnie rurkę nacinamy wzdłuż w części środkowej, tnąc na paski o szerokości 1-1,5 mm (uwaga: z każdej strony czołowej rurki należy zostawić odcinki nienacięte o długości ok 2-3 mm).
Potem jedną stronę rurki wywracamy na zewnątrz i uzyskujemy chwost o kształcie kwiatka, który zakładamy na kotwicę.
Kwiatek (chwost) całkowicie zakrywa groty kotwiczki a, co ważne, nie wpływa na pracę wahadła i dodatkowo doposaża wahadłówkę w element prowokujący.
Ja stosuję kolor czerwony, bo taki podobno najbardziej prowokuje ryby do ataku.
I teraz już możemy łowić w zielsku i innych mniej sympatycznych miejscach, w których czeka na naszą przynętę nasza "ryba życia".
IV. Wahadło
Kształt ich jest na tyle prosty, że umożliwia produkcję bez specjalnego oprzyrządowania.
Wszystkie blachy zostały wykonane przy pomocy ręcznej gilotyny do blachy. Jako materiału użyłem blachy nierdzewnej (tzw. kwasówki) o przekroju 2 mm oraz blachy miedzianej również o grubości 2 mm.
Proces produkcyjny jest następujący:
Arkusz blachy trasujemy ostrym rysakiem odwzorowując kształt błyski, który chcemy osiągnąć (wielkość błystki dobieramy wg potrzeby i drapieżnika).
Następnie na gilotynie (można spróbować wyciąć nożycami do blachy) dokonujemy proces cięcia na wymiar. Wszelkie krawędzie należy oszlifować względnie opiłować, bowiem ostre zadry i nierówności mogą powodować haczenie linki oraz powodować nierówną pracę.
Nawiercenie otworów o średnicy 3 - 3,5 mm nie powinno sprawić nikomu problemu.
Natomiast bardzo ważnym procesem jest odpowiednie ukształtowanie wytłoczenia (wygięcia) poprzeczno-wzdłużnego odpowiadającego za właściwą pracę błystki wahadłowej. Nawet milimetrowe przesunięcie wygięcia spowoduje asymetrię doprowadzającą do obrotowej pracy wahadłówki, co w konsekwencji może doprowadzić do skręcenia linki i złapania tzw. brody (mimo zastosowania krętlika z agrafką).
Ja wykonuję obecnie tę operację na prasie hydraulicznej za pomocą specjalnie opracowanego giętnika, jednak pierwsze egzemplarze (te do testowania i na foto) wykonałem w imadle za pomocą młotka i odpowiednio stępionego przecinaka.
Ostatnim procesem produkcyjnym jest montaż kotwicy. I tutaj mamy dwa rozwiązania.
Jeżeli chcemy by nasza błystka pracowała tuż pod powierzchnią wody, kotwiczkę montujemy od strony węższej (wydłużonej). Natomiast, jeżeli planujemy łowić "w pół wody", kotwiczkę montujemy od strony szerszej, powodującej jednocześnie agresywniejszą pracę wahadła na boki. Tego typu błystki prowadzimy bardzo wolno.
Życzę powodzenia w konstruowaniu oraz produkcji błystek, bowiem złowienie drapieżnika na osobiście wykonaną przynętę daje nam dodatkową satysfakcję i zadowolenie.
V. Wahadło Gerlacha
Robiąc ostatnio porządki w pudełkach ze sprzętem wędkarskim znalazłem kilka ciekawych przynęt spinningowych. Wykonałem je kilka lat temu, kiedy będąc w amoku twórczym, cokolwiek wpadło mi w ręce, przerabiane było na wszelkie przynęty spinningowe.
Tak też było ze sztućcami, które wyjątkowo łatwe w obróbce, stanowiły doskonały materiał na wszelkiego rodzaju błystki wahadłowe. Nie wiem czym ta moja twórczość by się skończyła, ale na moje nieszczęście, a może i szczęście, moja żona złożyła kategoryczny protest i wszystkim moim poczynaniom powiedziała STOP. Zauważywszy brak coraz większej ilości sztućców w kuchni, po zastanowieniu i przeprowadzeniu dochodzenia stwierdziła, że jedynym potencjalnym przestępcą może być tylko moja skromna osoba. Na szczęście nie dobrałem się do pięknego kompletu sztućców platerowych, pięknie grawerowanych w cudowne wzory i do tego złoconych.
Przedmiotem działalności produkcyjnej były wszelkiego rodzaju wahadłówki, do których produkcji najlepiej nadawały się wszelkiego rodzaju łyżki stołowe. Umożliwiały bowiem one wykorzystanie jako półfabrykatu całej łyżki. Rączka (uchwyt) wspaniała kształtem i posiadająca ozdobne wytłoczenia to dla mnie stanowiło prawdziwe dzieło sztuki. Wystarczyło nawiercić dwa otwory, odpowiednio wygiąć i już gotowa była smukła, ciekawie pracująca i posiadająca odpowiednią wagę - błystka wahadłowa (szczególnie na sandacze).
Większy problem miałem z częścią użytkową łyżki. Pierwsze próby dały mizerne efekty, wahadło pracowało powierzchniowo i nie chodziło na boki tak jakbym sobie życzył. Dopiero odpowiednie spłaszczenie części przedniej (od "głowy") zmieniło jej charakter. Kolebiąc się na boki, niczym chory krąp, dało zadawalające efekty. Noży na szczęście nie rozbroiłem, chociaż uchwyt pozbawiony ostrza jest idealnym pilkerem.
Co było bardzo istotne przy produkowanych wahadłówkach to materiał, z którego były wykonane. Stal nierdzewna powodowała brak na nich jakiegokolwiek nalotu spowodowanego utlenianiem (korozja). Były prawie idealne.
Dzisiaj oczywiście nadal bawię się w eksperymenty produkcyjne, jednak wszelkie przynęty wykonuję z materiałów, które nie zagrażają stabilności małżeństwa.
VI. Mini - Max
Przeglądając ostatnio jedno z pudełek, zawierających przynęty spinningowe, przyszedł mi pomysł przedstawienia ich, ale nie w kontekście łowności tylko ich wielkości. Na ogół te najmniejsze ( w ostatnim sezonie) należały do najbardziej łownych, oczywiście w zależności od ryby, na którą były przeznaczone.
Jako ciekawostkę, chcę przedstawić cykadę (tę malutką, nazywaną przeze mnie "pchełką"), na którą w okresie letnim łowiłem niemal wszystkie gatunki ryb. "Pchełka" niestety wymaga bardzo specyficznego prowadzenia i sprzętu. Wędzisko, którym łowiłem miało 5 g. I jeszcze było za "ciężkie". Do tej przynęty powinienem zastosować max. 2 g, ale niestety takim nie dysponowałem.
Finezyjne prowadzenie "pchełki" (bardzo wolne, prawie na granicy zaprzestania wibracji), owocowało złowieniem nie tylko różnej wielkości okoni, ale łapały się leszcze, a także, co było dla mnie dużą niespodzianką - płocie.
Następną przynętą kontrastującą pod względem wielkości jest porównanie obu tub. Na tę największą nie udało mi się złowić żadnego drapieżnika, natomiast na tę najmniejszą złowiłem w ostatnim sezonie dwa karpie (takie po ok.1,5 - 2 kg).
Prowadziłem tubę wielokrotnie położywszy ją na dnie i następnie skokami po ok. 20 cm. przesuwałem nad dnem i ponownie kładłem, z przerwami trwającymi po ok. 5 s. Ponieważ jestem dużym zwolennikiem stosowania przy przynętach silikonowych atraktorów zapachowych, tuby zawsze są nimi posmarowane (od wewnątrz), co powoduje smużenie specyficznym zapachem. Co ciekawe w przypadku złowienia karpi - zawierały zapach makreli.
W przypadku woblerów, wiele sobie obiecuję po "biedronkach", które ostatnio skonstruowałem, jako woblerki przeznaczone przede wszystkim na klenia.
Testy w warunkach laboratorium domowego (wanna z wodą) wyszły pozytywnie i obecnie czekam na rozpoczęcie sezonu, by puścić "Biedronkę" z nurtem rzeki Warty, podciągnąć pod zwisające nad wodą gałęzie i ... złowić klenia.
VII. Lametowy kogut
Zima dla spinningistów to okres pełnej stagnacji. Zbiorniki pokryte grubą warstwą lodu a poza tym większość drapieżników znajduje się pod ochroną. Jest, zatem czas na przemyślenia i przygotowanie przynęt do nowego sezonu.
Ostatnio, rozbierając Bożonarodzeniową choinkę, wpadł mi do głowy ciekawy pomysł.
A co ma choinka do spinningu? Otóż ma. Jednym z elementów ozdobnych choinki jest lameta i to ona nasunęła mi pomysł jej wykorzystania.
Na początku podszedłem bardzo sceptycznie do pomysłu. Wydawało mi się, że wabik z lamety będzie się w wodzie bardzo lepił i nie spełni jakichkolwiek założeń. Zbudowałem, bardziej z ciekawości niż pragmatyzmu, koguta wykorzystując jako wabika lamety wykonanej z tworzywa sztucznego (polipropylenu metalizowanego).
Jako korpusu użyłem kawałka rurki termokurczliwej naciętej od strony haka jigowego. Po spędzeniu blisko dwóch godzin w domowym laboratorium (wanna pełna wody) byłem cały happy. Okazało się, że taki typ koguta doskonale zachowuje się w wodzie. Podczas jigowania wabik otwiera się wachlarzem tworząc wspaniały pióropusz.
A o to w końcu chodzi ( ilustracja wykonana została w warunkach testowania w wodzie – prawda, że ładnie pracuje?).
Obecnie z niecierpliwością oczekuję rozpoczęcia sezonu i praktycznego potwierdzenia na łowisku moich założeń.
I na koniec uwaga konstrukcyjna. Całkowicie nie nadaje się lameta wykonana z folii aluminiowej tzw. sreberko. Jest łamliwa i się skleja, co całkowicie zatraca ideę pracy koguta.
----------------------------------------------------------------------------------
grzegorz.szczerbetka