Farmer Nancy - Morze Trolli 01 - Morze Trolli.rtf

(1783 KB) Pobierz

Morze Trolli

(The Sea of Trolls)

 

Nancy Farmer


SPIS POSTACI

 

LUDZIE (SASI)

Jack - gdy rozpoczyna się opowieść, ma jedenaście lat

Lucy - siostra Jacka; gdy rozpoczyna się opowieść, ma pięć lat

Matka - matka Jacka i Lucy, wieszczka

Ojciec - Giles Kuternoga, ojciec Jacka i Lucy

Bard - druid z Irlandii, zwany także Smoczym Językiem

Allyson - matka Thorgil

Colin - syn kowala

Brat Aiden - mnich ze Świętej Wyspy

 

LUDZIE (WIKINGOWIE)

Olaf Jednobrewy - dowódca berserkerów królowej

Sven Mściwy - członek załogi Olafa

Eryk Pięknolicy - członek załogi Olafa

Eryk Zapalczywy - członek załogi Olafa; boi się ciemności

Eryk Szerokie Bary - członek załogi Olafa; boi się ciemności

Runa - skald, który nie może już śpiewać

Thorgil - pragnie dołączyć do berserkerów; ma dwanaście lat

Thorgrim - ojciec Thorgil, sławny berserker

Egil Długa Włócznia - kapitan okrętu; nie jest berserkerem

Gizur Łamikciuk - wódz wioski, krzywoprzysięzca

Magnus Zabijaka - wódz wioski

Einar Ucholub - wódz wioski, kolekcjoner uszu wrogów

Heide - główna żona Olafa, wieszczka z Laponii

Dotti i Latti - żony Olafa

Skakki - syn Heide i Olafa, ma szesnaście lat

Thorir - brat Thorgil

Hrothgar - król ze Złotego Pałacu

Beowulf - słynny wojownik

Ivar bez Kości - król Olafa, mąż półtrollki Frith

Drewniana Stopa - przyjaciel Eryka Pięknolicego, któremu troll odgryzł nogę

Świński Ryj, Brudne Gacie, Grubonogi, Brzydal i Brzydula - thrallowie (niewolnicy)

Olafa Hilda - córka Olafa i Dotti

 

ZWIERZĘTA

Mężne Serce - niezwykły kruk

Chmurna Grzywa - koń, którego ojciec pochodził z Krainy Elfów

Maeve - suka wilczarza irlandzkiego

Rębajło, Wilcze Łyko, Wiedźma i Siekacz - szczenięta Maeve

Złota Szczecina - trollowy knur o paskudnym usposobieniu

Koty Freyi - dziewięć ogromnych trollowych kotów o pięknej, rudozłotej sierści

Białe sowy - rodzina czterech sów z Jotunheimu Smoczyca - matka smocząt

Głuszec - ptak wielkości indyka z dziesięciorgiem nakrapianych piskląt

Ratatosk - roznosząca plotki wiewiórka, która biega po pniu Yggdrasila

 

JOTUNY (TROLLE)

Królowa Gór - Glamdis, władczyni Jotunheimu

Form - córka Królowej Gór, która rozmawia z ludźmi

Forath - córka Królowej Gór, która rozmawia z wielorybami

Bolthorn - ojciec Fonn i Forath, najważniejszy małżonek Królowej Gór

 

INNE

Półtrollka Frith - zmiennokształtna córka Królowej Gór i nieznanego człowieka, żona Ivara bez Kości

Frothi - zmiennokształtna siostra Frith, matka Grendela

Grendel - potwór, którego ojciec był ogrem

Nomy - nikt dokładnie nie wie, czym są Nomy, mają one jednak wielką moc


Rozdział pierwszy

 

SZUKANIE JAGNIĄT

 

Jack obudził się przed świtem i słuchał, jak zimny lutowy wiatr smaga ściany domu. Westchnął. Czekał go kolejny marny dzień. Popatrzył na krokwie, rozkoszując się ostatnimi chwilami ciepła. Leżał na materacu z wysuszonego wrzosu, owinięty w kokon wełnianych koców. Podłoga znajdowała się głęboko poniżej poziomu gruntu. Wiatr, który szczeliną pod drzwiami wdzierał się do środka, dmuchał mu nad głową.

To był porządny dom, z podporami z dębów, które wbito w ziemię korzeniami do góry, by nie ciągnęły wody z gleby. Jack dobrze pamiętał, jak ojciec go budował. Chłopiec miał wtedy siedem lat. Ojciec sądził wówczas, że dziecko nie zrozumie takiej skomplikowanej pracy, ale Jack wszystko rozumiał. Uważnie się wtedy przyglądał i jeszcze teraz, po czterech latach, sam byłby w stanie zbudować dom. Zapominał bardzo niewiele.

Na przeciwległym krańcu długiego pomieszczenia matka rozniecała ogień. Blask płomieni tańczył na strychu, w miejscu cieplejszym, lecz zdecydowanie bardziej zadymionym. Tam spali rodzice i siostra. Jack wolał świeże powietrze w pobliżu drzwi.

Matka wsypała owies do wrzątku i energicznie zamieszała owsiankę. Dodała miodu - Jack czuł jego zapach. Wśród żaru połyskiwał pogrzebacz, którym matka zamierzała podgrzać cydr w kubkach ustawionych na półce.

- Ale zimno - poskarżyła się ze strychu Lucy. - Mogę zjeść śniadanie w łóżku?

- Księżniczki nie przejmują się takimi drobiazgami jak chłód - oznajmił ojciec.

- Księżniczki mieszkają w zamkach - zauważyła Lucy.

- Tak, z wyjątkiem zaginionych księżniczek.

- Nie podpuszczaj jej - wtrąciła się matka.

- Czy ja naprawdę zaginęłam, tato? - spytała Lucy. Jack wiedział, że siostrzyczka uwielbia tę opowieść.

- Nie na długo. My cię znaleźliśmy - odparł ojciec z czułością w głosie.

- Leżałam pod krzakiem róży ze złotą monetą w rączce.

- Urodziłaś się w tym domu, a nie w jakimś bajkowym zamku - rzekła z naciskiem mama. Zanurzyła gorący pogrzebacz w pierwszym kubku z cydrem. Jack poczuł silną woń jabłek. Wiedział, że Lucy nie przejmuje się słowami matki. Znacznie ciekawiej być zaginioną księżniczką niż chłopskim dzieckiem. Ale złota moneta istniała naprawdę. Ojciec znalazł ją, gdy kopał w ogródku. Widniała na niej głowa mężczyzny, który, według słów ojca, był rzymskim królem.

- Pewnego dnia przyjedzie do nas zastęp rycerzy - ciągnęła rozmarzonym głosem Lucy.

- Szukają cię od czasu, kiedy wpadłaś w łapy trolli - potwierdził tata. - Trolle chciały cię zjeść, skarbie... ale, jak to trolle, pobiły się między sobą.

- „Może ją upieczemy z jabłkiem w buzi?” - Lucy opowiadała dalej dobrze znaną historię. - „A może zrobimy z niej placek?”

- „Placek! Placek!”, wrzasnęła połowa trolli - wtórował jej ojciec. - Druga połowa wolała pieczeń z dziecka. Zaczęły się bić i wkrótce wszystkie leżały na ziemi bez przytomności. A ja akurat tamtędy przechodziłem i cię znalazłem.

- Pewnego dnia rycerze zapukają do naszych drzwi - mówiła dalej Lucy. - Pokłonią mi się i powiedzą: „Chodź z nami i zostań naszą królową”.

- Dlaczego karmisz ją takimi bredniami? - spytała matka.

- A komu to szkodzi? - odparł ojciec.

Jack wiedział, że zanim się urodził, mama straciła dwoje dzieci, a później kolejnych dwoje. Myślała, że już nie będzie miała następnych, ale ku ogólnemu zaskoczeniu urodziła jeszcze to ostatnie, wspaniałe dziecko.

Złote włosy Lucy przywodziły na myśl promienie słońca. Jej oczy miały barwę fiołków rosnących w głębi lasu. Była lekka jak puszek i radosna jak skowronek. Miała pięć lat i zawsze otaczano ją miłością, dlatego sama też wszystkich kochała. Jack również nie mógł jej nie lubić.

Teraz ojciec znosił Lucy po drabinie, choć była już na to za duża. Jack widział ból, malujący się na twarzy ojca, gdy schodził niezdarnie z jednego szczebelka na drugi. Widział jednak także radość - radość, która nie gościła na obliczu Gilesa Kuternogi, kiedy patrzył na swojego syna, Jacka.

Chłopiec odrzucił przykrycie i wstał, przeciągając się, by energia nowego dnia pobudziła jego ciało. Tak jak i reszta rodziny, spał w ubraniu, nie musiał więc już nic na siebie zakładać.

Wyciągnął wełnę, która zatykała szczelinę pod drzwiami, i wyszedł na zewnątrz. Szare światło pełzło znad morza od wschodu. Przesączało się na wrzosowiska i ginęło nagle w ciemnym lesie na zachodzie. Niebo miało barwę brudnego lodu. Zapowiadał się kiepski dzień.

Jack pobiegł do wygódki. Podskakiwał, by zmrożony grunt nie przyczepiał mu się do butów. Bard powiadał, że w mroźne dni lodowe olbrzymy czyhają, przyczajone, na niczego niespodziewających się ludzi i oszałamiają ich swoim mglistym oddechem. Zimową porą nie wolno kłaść się na ziemi, choćby bardzo cię to kusiło. Aby cię złapać, lodowe olbrzymy szepczą do ucha o cieple, które odnajdziesz we śnie.

Jack pognał z powrotem do domu. Po drodze poślizgnął się na zamarzniętej kałuży, której nie zauważył. Wpadł przez drzwi do środka, po czym stał chwilę, dysząc i przytupując, by odzyskać czucie w stopach.

- Zimno, co? - spytał ojciec. Siedział przy ogniu z Lucy na kolanach.

- Zimno jak u trolla w...

- Nie pozwolę na takie słownictwo - przerwała mu ostro matka.

Jack uśmiechnął się i usiadł przy palenisku. Matka podała synowi kubek cydru. Ogrzał sobie o niego ręce.

- Owce będą rodzić - oznajmił ojciec.

- Aha - przytaknęła matka.

- Uwielbiam małe owieczki - zaświergotała Lucy, ściskając swój kubek z cydrem.

- Bo nie musisz chodzić i ich szukać - odparł Jack.

- To boży porządek - stwierdził ojciec. - Adam zgrzeszył, więc musimy teraz w pocie czoła pracować na chleb.

- Amen - powiedziała mama.

Jack zastanawiał się, dlaczego wciąż prześladuje ich coś, co wydarzyło się na początku świata. Ile czasu musi minąć, zanim kara się skończy? Chyba lepiej by było, gdyby po jakimś tysiącu lat Bóg oznajmił: „No, dobra, wystarczy. Możecie już wracać do Raju”. Ale Jack nie wypowiadał na głos swoich myśli. Ojciec bywał bardzo nerwowy, kiedy w grę wchodziły sprawy wiary.

Giles Kuternoga chciał zostać księdzem, ale jego rodziny nie było stać na wpisowe do opactwa. Wciąż tego żałował, tym bardziej, że kaleka noga bardzo utrudniała mu pracę w gospodarstwie.

Najlepsze wspomnienia ojca wiązały się ze Świętą Wyspą, gdzie popłynął za swych młodzieńczych lat w nadziei na wyleczenie. Widok wiodących spokojny żywot mnichów wprawił go w zachwyt. Nie musieli orać kamienistych pól. Nie musieli ścinać drzew w budzącym grozę lesie i słuchać wycia wilków albo - co gorsza - goblinów, które pożerają młodych chłopców.

Niestety, nawet dobrotliwi mnisi nie umieli wyleczyć Gilesa Kuternogi. Mogli jedynie karmić przybysza miękkim, białym chlebem i pieczoną jagnięciną z rozmarynem. Modlili się nad nim w kaplicy z witrażowym oknem, które mieniło się wszystkimi kolorami tęczy, gdy na zewnątrz świeciło słońce.

- Pomyślałem, że naprawię dziś dach stodoły - oznajmił ojciec.

Jack zmarszczył brwi. To oznaczało, że niewdzięczny obowiązek szukania jagniąt spadnie na niego. Wetknął upieczony poprzedniego wieczora chleb do owsianki. Jeśli się go nie rozmoczyło, był zbyt twardy. W zębach zazgrzytał mu piach, który zawsze znajdował się w ciemnym, wypiekanym przez matkę chlebie.

- Mogę popatrzeć, tato? - spytała Lucy.

- Oczywiście, skarbie. Tylko nie siadaj pod drabiną. To przynosi pecha.

„Przynosi pecha, bo tata mógłby jej upuścić młotek na głowę”, pomyślał Jack. Ale tego także nie powiedział na głos.

- W tym tygodniu przypada nasza kolej karmienia barda - przypomniała matka.

- Ja się tym zajmę - powiedział szybko Jack.

- Pewnie, że ty - odparł ojciec. - Nie myśl, że się wykręcisz z powodu jagniąt.

„Typowe”, pomyślał Jack. Oto właśnie zaoferował swoją pomoc, a ojciec musiał przedstawić to z jak najgorszej strony. Tak się jednak cieszył z wizyty u barda, że zachowanie ojca niespecjalnie go rozgniewało.

Szybko skończył chleb i owsiankę, duszkiem wypił cydr i zaczął się szykować do długiego dnia. Do cienkich butów wepchnął kawałki wełny, żeby nie odmrozić sobie palców u nóg. Owinął stopy dodatkową warstwą materiału, włożył jeszcze jedną koszulę i okrył się płaszczem. Płaszcz był nasączony łojem, żeby nie nasiąkał wodą. Sporo ważył, ale ciepło, jakie dawał, było tego warte. Na koniec Jack przerzucił przez ramię tobołek z jedzeniem.

- Pamiętaj, żeby nie siedzieć u barda zbyt długo i nie sprawiać mu kłopotu - przestrzegł ojciec, gdy Jack wychodził.

Wiatr zarzucił mu płaszcz na głowę. Obciągnął poły i owinął się nimi ciaśniej. Gdy szedł, śnieg trzaskał mu pod nogami. Wszystko było krystalicznie jasne, Jack widział góry za lasem na zachodzie i zimne morze na wschodzie. Nad urwiskiem, skąd rozciągał się widok na morze, stał stary rzymski dom, w którym mieszkał bard. Jack dostrzegł smużkę dymu, rozdmuchiwaną przez wiatr.

Zastanawiał się, dlaczego starzec postanowił osiedlić się właśnie tutaj. Dom był w tak złym stanie, że żadna ilość opału nie mogła wygnać wilgoci ze ścian. Możliwe, że bard lubił bliskość morza. To stamtąd do nich przybył, niewielką łódką, którą rzucało w górę i w dół niczym dziecięcą zabawką. Aż dziw, że przeżył, ale niewykluczone, że czarami zapewnił sobie ocalenie.

Serce zabiło Jackowi szybciej. Oczywiście wiedział o drobnych czarach, które stosowała jego matka. Nauczył się od niej, jak mówić do pszczół i jak za pomocą śpiewu uspokajać przestraszone zwierzęta. Ale bard znał się na znacznie poważniejszych rzeczach. Krążyły plotki, że potrafi wywołać u wrogów szaleństwo, dmuchając w garść słomy. Że umie przywołać północny wiatr i rozmawiać z krukami.

Starzec przybył do wioski dwa lata temu i od razu przystąpił do wydawania poleceń. Po krótkim czasie mieszkał już w rzymskim domu, mając do dyspozycji łóżko, stół, stertę koców i zapas jedzenia. Nikt nie podważał jego prawa do wszystkich tych rzeczy.

- Przyniosłem prowiant! - zawołał Jack, stając przy drzwiach starego domu. Nasłuchiwał kroków starca. Po chwili do uszu chłopca dobiegło westchnienie i stukanie laski. Bard otworzył drzwi i jego twarz pojaśniała z zadowolenia.

- Jack! Co za niespodzianka!

To była jedna z przyczyn, dla których Jack go lubił. Nie powiedział: „Co? To znowu ty?” Przeciwnie, wydawał się szczerze uradowany.

- Czy mam podgrzać cydr? - spytał chłopiec.

- Ach! Wspaniała robota twojej matki - powiedział bard. - W jej palcach kryje się mądrość, chłopcze. Zapamiętaj moje słowa.

Jack wetknął pogrzebacz do ognia i nalał kubek napoju.

- Pewnie dzisiejszego ranka będziesz szukał jagniąt - rzekł bard, siadając i wyciągając stopy w stronę paleniska. - Jeśli chcesz wiedzieć, okociło się sześć owiec. Są na zachodnim pastwisku.

Jack nie zadawał pytań. Było powszechnie wiadomo, że bard widzi więcej niż inni. Nikt nie miał pewności, czy starzec przemienia się w ptaka i krąży nad polami, czy też może wypytuje przechodzące lisy. Ale wiedział o wszystkim, co się działo wokół niego, i nie tylko.

Jack czekał, aż pogrzebacz się rozżarzy, po czym wetknął gorący metal do kubka. Zasyczało.

- Może nazbieram drewna, które wyrzuciło morze? - spytał. Chciał tu zostać jak najdłużej.

- Zanim wyszukasz owieczki, zejdzie pół dnia - stwierdził bard, delektując się zapachem gorącego cydru. - Możesz tu wrócić, kiedy skończysz.

Jack miał wrażenie, że się przesłyszał. Nikt nie pragnął jego towarzystwa, chyba że szykował dla niego jakieś zajęcie.

- Czy potrzebujesz pomocy, panie? - spytał grzecznie.

- Pomocy? Na brwi Odyna, zapraszam cię na drugie śniadanie! Mam ci dać zaproszenie na piśmie? Nie, nie - powiedział starzec z westchnieniem. - I tak nie umiałbyś odczytać liter. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby nauczyć cię tej sztuki. Ale rozumiem twoją matkę. Zrobiła, co mogła, przy takim, marzącym wciąż o habicie, mężu...

Bard ciągnął swój monolog, ogrzewając dłonie o kubek z cydrem. Wydawało się, że zapomniał o obecności Jacka.

- Chciałbym przyjść - powiedział chłopiec.

- Co? A, bardzo dobrze - odparł bard, machając mu na pożegnanie.

Jack był kompletnie zaskoczony, gdy nagle ocknął się, wchodząc po zboczu na zachodnie pastwisko. Nie pamiętał, jak się tam znalazł. Wiatr targał jego płaszczem, a odłamki lodu wbijały się w buty. Czego bard może od niego chcieć? Kilkunastu chłopaków nosiło do rzymskiego domu drewno i wiadra z wodą, ale, o ile wiedział, żaden z nich nie został zaproszony na drugie śniadanie.

Dlaczego spotkało go takie wyróżnienie? Syn wodza był wyższy i lepiej wykształcony. Syn kowala był silniejszy. Syn młynarza przynosił bardowi bochenki doskonałego, białego chleba. Za Jackiem - bądźmy szczerzy - nie przemawiało nic szczególnego.

Znalazł pierwsze jagnię, przycupnięte pod żywopłotem. Owcza matka rzuciła się na niego, ale odpędził ją kopniakami. Te owce o czarnych pyskach były równie dzikie jak kozice. Wziął drżące, nowo narodzone jagniątko na ręce i okrył je płaszczem. Wciąż bronił się przed jego matką, gdy zbiegał po zboczu. Wepchnął owieczkę w stertę siana w stodole i wyszedł, robiąc unik przed nacierającą owcą.

Chodził tam i z powrotem, aż znalazł wszystkie sześć owieczek. Był cały ubłocony i obolały, bo samice bodły go łbami. „Nie cierpię owiec”, pomyślał, trzaskając drzwiami od stodoły.

- Nie zapomnij ich nakarmić - zawołał z dachu ojciec.

- Już to zrobiłem - burknął Jack. Dlaczego ojciec nie mógł powiedzieć: „Sześć jagniąt? Dobrze się spisałeś!”. Dlaczego nigdy nie był zadowolony?

Nie zważając na ostrzeżenia taty, Lucy usiadła pod drabiną. Otulona zwierzęcym futrem, przypominała grubego królika. Pomachała mu radośnie, a Jack, pomimo zdenerwowania, też pomachał jej w odpowiedzi. Na Lucy nie sposób było się złościć.


Rozdział drugi

 

UCZEŃ

 

Wejdź! - zawołał bard, gdy Jack niepewnie przystanął w drzwiach. Chłopiec rozejrzał się w poszukiwaniu pustego wiadra albo stosu drewna, który trzeba by uzupełnić. Chciał jakoś uzasadnić swoją obecność. Wszystko jednak zdawało się być w jak najlepszym porządku.

- Nie zaprosiłem cię tu do pracy - odezwał się bard, a Jack aż się wzdrygnął. Czy starzec potrafił czytać w myślach?

Pomiędzy kęsami sera i chleba, z których składało się drugie śniadanie, oraz łykami cydru, bard wypytywał Jacka o sprawy tak zwyczajne, że właściwie nie warto było o nich nawet wspominać. Jaki dźwięk wydaje woda, gdy płynie po trawie? A jaki, gdy przesącza się przez bagnisko? Jak wiatr zmienia swą pieśń, kiedy z trzcin nad rzeką wpada pomiędzy kępy wyczyńca na łące? Czy Jack potrafi odróżnić skowronka od jaskółki wysoko na niebie?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin