Patterson James 17 - Droga przy plaży (with Peter De Jonge).rtf

(632 KB) Pobierz
JAMES PATTERSON

JAMES PATTERSON

PETER DE JONGE

 

DROGA PRZY PLAŻY

Z angielskiego przełożył ANDRZEJ SZULC

 

WARSZAWA 2007

 

Dla Dainy, Matthew, Jospeha i Portem. Kocham cię, Peter. I jak zawsze dla Jacka i Suzie. Kocham cię, Jim

 

.Latem 2003 roku popełniono trzy brutalne morderstwa w położonym na Long Island ekskluzywnym kurorcie East Hampton, a także dwa powiązane z nimi zabójstwa w Nowym Jorku. Przez cały rok były one przedmiotem żywego zainteresowania nowojorskich i ogólnokrajowych mediów.

Same zbrodnie zblakły jednak w porównaniu z napięciami i niepokojami, do jakich doszło w Hamptons przed przewodem sądowym i w jego trakcie.

Oto historia tamtych wydarzeń, przedstawiona z różnych punktów widzenia. Pamiętajcie, że ludziom zdarza się często kłamać, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, i że czynią to na skalę, która czasami nie mieści nam się w głowie.

Oto postaci w kolejności ukazywania się na scenie: Nikki Robinson, siedemnastoletnia pokojówka, pracująca w niepełnym wymiarze godzin w East Hampton na Long Island.

Tom Dunleavy, były zawodowy sportowiec, obecnie adwokat w Hamptons.

Dante Halleyville, oskarżony o cztery morderstwa, jeden z najbardziej utalentowanych młodych sportowców w kraju. Katherine Costello, kolejny prawnik, pani adwokat, która odegrała ważną rolę w procesie o morderstwo.

Loco, zaopatrujący rejon Hamptons dealer narkotykowy.

Marie Scott, babcia Dantego i pod każdym względem jego mentorka.

Detektyw Connie P. Raiborne, doświadczony policjant z Brooklynu.

A oto ich historia.

 

Prolog

W cudzym letnim domu

 

Rozdział 1

Nikki Robinson

Siedemnastoletnia, nieprzyzwoicie śliczna Nikki Robinson wzdycha przez całe parne popołudnie, starając się nie zerkać na swą bezużyteczną, szokująco różową komórkę. Od trzech dni nie miała wiadomości od Feifera i dojrzewa w niej straszliwe podejrzenie, że na pewno puścił ją w trąbę, tyle że ona jeszcze o tym nie wie.

Nic dziwnego zatem, że kiedy stoi w kolejce, by zapłacić za napój w Kwik Marcie, i komórka w końcu dzwoni, serce zamiera jej w piersi. Łapie za telefon tak szybko, że jej stojąca za ladą najlepsza przyjaciółka Rowena spogląda na nią z dezaprobatą.

- Wyluzuj, dziewczyno.

Rowena uważa, że należy zachować godność nawet w najbardziej romantycznych okolicznościach, i jak zwykle ma rację. To tylko firma sprzątająca Maidstone Interiors, która ma dla Nikki zlecenie w Montauk. Nikki pracowała w Maidstone przez całe lato i nawet jej to odpowiada, mimo że nigdy nie wie, dokąd ją wyślą następnym razem.

Dojazd z Kings Highway w Bridgehampton do Montauk zajmuje jej czterdzieści minut; kolejne pięć odnalezienie położonego na wzgórzach nieopodal drogi numer 27 osiedla, którego wszystkie ulice noszą nazwiska zmarłych prezydentów - i to nie tych niedawnych, lecz tych, którzy przenieśli się na tamten świat jakiś czas temu.

Dom przy Monroe Drive 41 nie jest ani pałacem, ani ruderą, lecz czymś pośrednim. Po wejściu do środka Nikki stwierdza, że nie doszło tu do żadnej katastrofy i dom wynajmuje prawdopodobnie para albo mała rodzina.

Tym, co najbardziej lubi w tej pracy - oczywiście poza stałym dopływem gotówki - jest to, że pracuje sama. Może sprzątać domy białych, lecz nie stoją jej przynajmniej za plecami, wślepiając się w nią i pilnując każdego kroku. Poza tym może się ubierać jak chce, w związku z czym ściąga dżinsy i T-shirt, odsłaniając skąpy kostium kąpielowy, który ma pod spodem. Nakłada słuchawki, puszcza R. Kellyego i zabiera się do roboty.

Zaczyna od sypialni na parterze. Zbiera brudne ręczniki, ściąga pościel, zwija ją w wielką wilgotną kulę i znosi po stromych schodach do piwnicy. Szybko nastawia pierwsze pranie, a potem pędzi na drugie piętro i w tym momencie jej ciemna skóra, którą czasami kocha, a czasami nienawidzi, cała lśni od potu.

Na górze czuć dziwny zapach, zupełnie jakby ktoś palił kadzidełko, a właściwie, gdyby się nad tym głębiej zastanowić, jakby ktoś popalał trawkę.

Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Lokatorzy też mogą być ćpunami.

Ale kiedy Nikki otwiera drzwi do głównej sypialni, serce podchodzi jej do gardła i z ust wyrywa się dziki wrzask. Biały diabeł, przelatuje jej przez głowę.

Rozdział 2

Na łóżku leży, uśmiechając się wrednie i trzymając w ręku zakrzywiony rybacki nóż, biały chudy facet ubrany w same bokserki i wyglądający, jakby dopiero co wypuścili go z mamra. Ma tlenione niemal białe włosy, a jego upiornie blada skóra upstrzona jest żelaznymi ćwiekami i tatuażami.

Lecz najgorsze, chyba nawet gorsze od noża, są jego oczy.

- Znam cię, Nikki Robinson - mówi. - Wiem, gdzie mieszkasz. Wiem nawet, gdzie pracujesz.

Przez kilka sekund, które wydają się trwać całą wieczność, te zmrużone oczy rodem z horroru paraliżują Nikki w progu, dosłownie przygważdżają jej reebooki do podłogi.

Płuca nie na wiele jej się teraz zdadzą. Nie ma w nich dość powietrza, by mogła ponownie krzyknąć.

Jakimś cudem udaje jej się jednak przezwyciężyć paraliż, podnieść najpierw jedną, potem drugą stopę i już po chwili, wrzeszcząc wniebogłosy, pędzi, ile sił w nogach, do łazienki w drugim końcu korytarza.

Nikki biega przez płotki w szkolnej drużynie Bridgehampton High i jest szybka, szybsza od prawie wszystkich chłopców i od tego podstępnego intruza o paciorkowatych oczach.

Dobiega przed nim do drzwi łazienki i mimo że trzęsą jej się ręce, zatrzaskuje je za sobą i zamyka na zasuwkę.

Pierś faluje jej tak silnie, że ledwie słyszy zbliżające się kroki. Opiera głowę o drzwi i widzi swoją przerażoną twarz w sięgającym podłogi lustrze.

A potem odwraca się, przyciska plecy do drzwi i rozgląda się rozpaczliwie na wszystkie strony, szukając drogi ucieczki.

Okno wychodzi na dach. Jeśli zdoła tam się wydostać, na pewno znajdzie drogę na dół. Jeśli będzie musiała, zeskoczy.

Nagle dostrzega obracającą się mosiężną klamkę. Dostrzega ją zbyt późno.

Nie tę, która wbija jej się w plecy, lecz drugą, po tamtej stronie umywalki, klamkę w innych drzwiach, o których istnieniu nie miała pojęcia, ponieważ nigdy przedtem nie była w tym domu, w drzwiach, prowadzących bezpośrednio do sypialni.

Na jej oczach klamka przestaje się obracać, drzwi powoli się otwierają i teraz biały diabeł jest razem z nią w małej łazience.

Nie mam dokąd uciec, nie mam dokąd uciec, tłucze jej się po głowie i we wszystkich lustrach widzi swoją przerażoną twarz.

Biały diabeł przywiera do niej, dyszy jej do ucha, ostry jak brzytwa nóż przesuwa się po jej karku. Kiedy Nikki spuszcza wzrok, on ciągnie ją do tyłu za włosy i ich oczy spotykają się w lustrze.

- Nie tnij mnie - błaga cichym szeptem Nikki. - Zrobię wszystko, co chcesz.

Ale jej słowa w ogóle do niego nie docierają. Bezlitosne oczy szydzą z niej. Biały diabeł przyciska brzuch i ramiona Nikki do umywalki i brutalnie ściąga jej majtki do kolan.

- Wiem, że zrobisz wszystko. Nie wolno ci przestać patrzeć - mówi.

Nikki wpatruje się, jak kazał, w jego odbicie i bierze płytki oddech. Wchodząc w nią, biały diabeł robi to tak mocno, że jej głowa uderza w lustro, które rozpryskuje się na milion kawałków. I chociaż nóż wbija się w szyję i Nikki wie, że to jest nie w porządku, nie może przestać jęczeć i błagać go, żeby nigdy nie kończył.

Kiedy jest już po wszystkim, Nikki opiera się o stłuczone lustro.

- Uwielbiam, gdy zaczynasz te swoje zboczone miłosne gierki, Feif - mówi. - Prawdziwy z ciebie diabeł.

Dwadzieścia minut później wylegują się na jednym z pozbawionych pościeli łóżek, a Feif zdradza jej, że zapach, który poczuła w sypialni, to nie trawka, ale crack.

I tak właśnie zaczyna się ta historia - od Feifa, Nikki i od cracku, który palą w to ospałe popołudnie w należącym do kogoś innego letnim domu w Hamptons.

 

Część 1

Morderstwo przy Beach Road

 

Rozdział 1

Tom Dunleavy

Jest sobotnie popołudnie, zaczyna się weekend Święta Pracy i jadę drogą, którą niektórzy uważają za najpiękniejszą aleję w całej Ameryce - Beach Road w East Hampton.

Jestem umówiony z czterema moimi najstarszymi kumplami na tej planecie. W jaguarze XKE rocznik 66, w którym dłubię od dziesięciu lat, ani razu jeszcze nie strzelił gaźnik i wszędzie, gdzie spojrzę, oślepia mnie jaskrawe hamptońskie światło.

W dodatku na fotelu pasażera siedzi moje wierne psisko Wingo, i ponieważ mam podniesiony dach, prawie w ogóle nie śmierdzi.

Więc dlaczego nie cieszę się z kolejnego dnia, który przyszło mi spędzić w tym raju?

Może ma na to wpływ okolica. Beach Road jest szeroka i elegancka, jeden przy drugim stoją przy niej domy za dziesięć milionów dolców, ale na swój sposób jest w tym samym stopniu brzydka jak piękna. Co pięć minut przejeżdża nią białym jeepem prywatny gliniarz. I zamiast nazwisk mieszkańców na frontowych ścianach budynków widnieją nazwy posługujących się najnowocześniejszą elektroniką firm ochroniarskich, których zadaniem jest trzymanie na dystans łapserdaków.

Oto zbliża się do was łapserdak pierwszej klasy, kochani, ciekawe, co na to poradzicie, jeżeli nie przypadło wam to do gustu?

W miarę jak toczę się na zachód, domy stają się coraz większe, a trawniki coraz dłuższe i jeśli to możliwe, bardziej zielone. A potem znikają całkowicie za wysokimi, gęstymi żywopłotami.

W tym momencie Wingo i ja zostawiamy za sobą żałosną krainę multimilionerów i wjeżdżamy niezapowiedziani do jeszcze mroźniejszego królestwa miliarderów. W dawnych czasach koczowali tutaj kauczukowi magnaci albo faceci, którzy wynaleźli coś wspaniałego i poprawiającego jakość życia, jak lodówka albo klimatyzacja. Teraz to miejsce zarezerwowane jest dla anonimowych matematyków, którzy siedząc przed ekranami komputerów, zawiadują funduszami podwyższonego ryzyka, ewentualnie dla hollywoodzkich baronów. Milę dalej Steven Spielberg wykupił trzy działki przy stawie Georgica Pond, a następnie nabył kolejną działkę po drugiej stronie, żeby mieć na własność również widok.

Zanim ktoś zatrzyma mnie za czepianie się bogaczy albo zrzędzenie bez powodu, dostrzegam przerwę w żywopłocie i skręcam w długą, wysypaną żwirem alejkę.

Na trawniku za ogromną rezydencją z lat dwudziestych - a właściwie wykończoną tak, żeby wyglądała na pochodzącą z lat dwudziestych - stoją w rzędzie błyszczące samochody, wszystkie zaopatrzone w chromowane dodatkowe akcesoria.

Tuż za samochodami jest powód, dla którego znaleźli się tu ich właściciele i dla którego znalazłem sieja - zupełnie nowe, wykonane zgodnie z najnowszymi trendami, indywidualnym projektem i standardami NBA boisko do koszykówki.

Lecz jeżeli istnieje w Hampton coś bardziej zaskakującego i miłego dla oka niż wychodzące na ocean pełnowymiarowe boisko do kosza, to jest nim widok czekających w pobliżu ludzi, którzy podchodzą, żeby się z nami przywitać - panowie, przyglądając się z zainteresowaniem memu pojazdowi, a panie memu wiernemu towarzyszowi, Tatkowi Wingo.

- Ta bestia ma klasę - stwierdza kanciarz Artis LaFontaine, mierząc wzrokiem mojego weterana szos.

- A ta bestia jest cudowna - oznajmia jego dziewczyna Mammy, kiedy Wingo staje na tylnych łapach i liże wilgotnym jęzorem jej śliczną buzię. - Czy mogę ją adoptować?

Życzliwość, z jaką wszyscy mnie witają, jest jak zwykle wzruszająca - nie tylko dlatego, że jestem jedynym białasem w tym towarzystwie.

Rozdział 2

Tom

Zaszczyt samotnego reprezentowania białej rasy nie spoczywa zbyt długo na moich barkach.

Niespełna pięć minut później przybywa Robby Walco, prowadząc zabłoconego pick-upa, na którym widnieje nazwa należącej do niego i jego starego firmy architektury krajobrazu, WALCO I SYN.

A potem podjeżdża szkolną furgonetką wraz z Patrickiem Rocheem mój starszy brat Jeff, trener drużyny futbolowej w szkole średniej East Hampton.

- Gdzie, do diabła, podziewa się Feif? - pyta Artis. Artis nigdy nie zdradził nam, jak zarabia na życie, lecz jego godziny pracy są bardzo elastyczne i wyciąga dosyć, by stać go było na kanarkowożółte ferrari z dwudziestodwucalowymi felgami.

- Tak, gdzie jest biały Rodman? - pyta gość z dredami o imieniu Marwan.

Artis LaFontaine i jego ekipa nie mogą przestać mówić o Feifie - o jego tlenionych na biało włosach, kolczykach i tatuażach - i kiedy podjeżdża w końcu na bosaka na swoim rowerze, z butami do koszykówki, które wiszą na kierownicy niczym zbyt duże dziecinne trzewiki, wszyscy witają go owacją na stojąco.

- Uważajcie na tę maszynę, panowie - mówi Feif, opuszczając ostrożnie podpórkę i parkując swój kosztujący osiem dolców rower między dwoma autami za dwieście tysięcy. - To schwinn.

Jeff był przez całe życie moją podporą, lecz właściwie nie mógłbym egzystować bez żadnego z tych facetów. Roche, alias Rochie, to najpoczciwszy gość, jakiego znam, a poza tym fatalny rzeźbiarz, taki sobie pokerzysta i naprawdę utalentowany barman. Walco to uosobienie uczciwości, facet, który potrafi podejść do ciebie i ni z gruszki, ni z pietruszki oznajmić, że GunsN Roses to najwspanialszy zespół rockowy wszech czasów, względnie że Derek Jeter to najlepszy baseballowy łącznik młodej generacji. Co do Feifa, jest wyjątkowy i wiedzą o tym wszyscy, poczynając od dominikańskiego kasjera w supermarkecie, a skończywszy na waszej babci.

Cała posiadłość należy do filmowego gwiazdora T. Smittyego Wilsona, który kupił ją przed pięciu laty. Wilson chciał pokazać swoim fanom, że wciąż stąpa mocno po ziemi, więc po wydaniu dwudziestu trzech milionów na wielki ekskluzywny dom na czterech akrach, utopił kolejne pół na to poronione boisko. Skorzystał z usług tego samego wykonawcy, który zbudował boisko Shaqa w Orlando i Dr. Dre w Oakland, ale zatrudnił Walco i syna do zaprojektowania terenów zielonych i dzięki temu się o nim dowiedzieliśmy.

Przez miesiąc mieliśmy boisko tylko dla siebie, ale kiedy Wilson zaprosił na wieś swoich sławnych kumpli, zrobiło się jeszcze zabawniej.

Najpierw przyjechało kilku aktorów i zawodowych sportowców, głównie z Los Angeles i Nowego Jorku. Od nich o boisku dowiedzieli się hip-hopowcy. Powiedzieli swoim kumplom i zanim ktokolwiek się zorientował, boisko stało się najbardziej zwariowanym miejscem w Hamptons, areną nigdy niekończącej się imprezy, w której brali udział sportowcy, raperzy, dyrektorzy wielkich korporacji, supermodelki oraz kilku gangsterów dodających dreszczyku.

Liczba sław coraz bardziej się zmniejszała i w końcu jedna z najdroższych posiadłości przy Beach Road upodobniła się do osiedlowego podwórka w południowym Bronksie.

W tym momencie Wilson się wycofał. Przez kilka tygodni rzadko kiedy wypuszczał się z domu; potem zaczął w ogóle unikać Hamptons.

I obecnie jedyną osobą, której na pewno nie spotkacie na terenie posiadłości T. Smittyego Wilsona, jest T. Smitty Wilson.

Rozdział 3

Tom

Kiedy ja, Jeff, Walco i Rochie ćwiczymy rozciąganie mięśni i strzały do kosza, alejką podjeżdża brązowy terenowy cadillac. Jak mnóstwo tutejszych pojazdów wygląda, jakby dopiero co wyjechał z salonu sprzedaży. Jego przybycie anonsuje z dużym wyprzedzeniem płynący z pięciusetwatowych głośników hip-hop, od którego dzwonią zęby.

Terenówka staje i wyskakuje z niej czterech czarnych nastolatków, każdy w fabrycznie nowych sportowych butach i bluzach.

Następnie po potęgujących efekt dwóch sekundach otwierają się przednie drzwi od strony pasażera i pojawia się sam Dante Halleyville, pół mężczyzna, pół dziecko. Trudno oderwać wzrok od tego chłopaka.

Halleyville to naprawdę nie byle kto, bez dwóch zdań najlepszy szkolny koszykarz w kraju. Ze swoimi sześcioma stopami i dziewięcioma calami wzrostu, umięśnionymi rękoma, szeroką klatą, wąskimi biodrami i długimi szczupłymi nogami podobny jest do koszykarskiego boga. Już teraz nazywają go drugim Michaelem Jordanem. Gdyby ogłosił, że startuje w tegorocznym naborze do NBA, trafiłby z pewnością do najlepszej drużyny, on jednak obiecał swojej babci, że zaliczy wcześniej przynajmniej jeden rok studiów.

Wiem o tym wszystkim, ponieważ Dante dorastał dziewięć mil stąd, w Bridgehampton, i co kilka dni w lokalnej gazecie ukazują się artykuły na jego temat, nie wspominając o cotygodniowym felietonie Pamiętnik Dantego, który pisze do spółki z redaktorem od sportu. Wieść gminna głosi, że Dante, który jest właściwie nader bystrym chłopakiem, skłania się ku Louisville i że to właśnie ten uniwerek pożyczył mu samochód.

- Macie ochotę pograć? - pytam.

- Czemu nie, do diabła - mówi Dante i na jego ustach pojawia się charyzmatyczny uśmiech, który z pewnością pokochają szefowie Nikea. - Załatwimy was szybko i bezboleśnie.

Klepie mnie po głowie, uderza w pierś i trzydzieści sekund później oprócz łoskotu łamiących się fal i krzyku mew na boisku słychać skrzypienie tenisówek i słodki odgłos kozłowanej piłki.

Moglibyście dojść do wniosku, że starsi biali faceci najedzą się wstydu, lecz my też nie wypadliśmy sroce spod ogona. Mój starszy brat Jeff dobiega co prawda pięćdziesiątki, ale ma sześć stóp i pięć cali wzrostu, dwieście siedemdziesiąt funtów wagi i niełatwo go odepchnąć spod kosza, a dwudziestokilkuletni Walco, Roche i Feif są świetnymi, twardymi zawodnikami, którzy mogą biegać przez wiele godzin.

Co do mnie, nie jestem takim gwiazdorem jak Dante i niedługo skończę trzydzieści pięć lat - ale potrafię grać.

Jeżeli nie jesteście fanami kosza, na pewno o mnie nie słyszeliście, ale grając w drużynie uniwersytetu St Johnss, zostałem wybrany do drugiej drużyny Ali-America, a w pierwszej rundzie naboru do NBA w 1995 roku wybrano mnie z numerem 23 do Minnesota Timberwolfes. Moja zawodowa kariera była bardzo krótka. Pod koniec pierwszego sezonu rozwaliłem sobie kolano, ale skłamałbym, twierdząc, że słabo radzę sobie na boisku, niezależnie od tego, czy będzie to betonowe osiedlowe podwórko, czy warte milion dolców cacko z widokiem na wielki błękitny ocean.

Rozdział 4

Tom

Tak mógłby chyba wyglądać raj.

Mewy trzepoczą skrzydłami na wietrze, żaglówki kołyszą się na falach, a gumowana zielona powierzchnia boiska lśni w promieniach słońca, gdy osłaniany przez mojego brata ruszam z piłką, drybluję przez kilkanaście jardów i podaję ją kozłem do Walco, który stoi wolny pod koszem przeciwnika.

Walco już ma wsadzić piłkę do kosza, kiedy jeden z kolesiów Dantego, wysoki, chudy chłopak, który, jak się później dowiedziałem, nazywa się Michael Walker, skacze na niego od tyłu i blokuje strzał. Walco pada na boisko. To ostry faul, moim zdaniem zupełnie niepotrzebny. Gra robi się brutalna.

Teraz przy piłce jest drużyna Kings Highway i gdy jeden z ich graczy wyskakuje w powietrze, zostaje tak samo paskudnie ścięty przez Rochiego.

I wkrótce żadna z osób wylegujących się na trawiastym pagórku przy boisku nie patrzy na trzepoczące skrzydłami mewy ani kołyszące się na falach żaglówki, ponieważ towarzyski sobotni mecz zamienia się w wojnę.

W tym momencie na trawniku parkuje poobijana honda i wysiada z niej odziana w krótko obcięte dżinsy śliczna siedemnastoletnia kuzynka Dantego, Nikki Robinson.

Rozdział 5

Tom

Widząc wzrok, jakim mierzy ją Feifer, domyślam się, że chłopcy z Montauk mają szansę wygrać ten mecz.

Nikki Robinson opiera się prowokacyjnie o siatkę ogrodzenia, a bezwstydny Feifer natychmiast przejmuje inicjatywę w grze. Dzięki swojej szybkości, wytrwałości i zaskakującej sile doprowadza do tego, że Kings Highway trzy razy z rzędu tracą piłkę.

Kiedy Jeff dobija mój niecelny strzał z wyskoku, mamy remis po dwadzieścia.

Teraz nie tylko Nikki opiera się o ogrodzenie. Artis LaFontaine, Mammy, Sly oraz inne dziewczyny stoją przy skraju boiska i robią mnóstwo hałasu.

Przy piłce jest Michael Walker.

Czując na sobie wzrok niejednej, lecz pięciu ładnych dziewczyn, Feifer rzuca się na niego niczym orzeł na królika na jednym z tych przyrodniczych filmów, które nadają na kanale Discovery. Bez trudu odbiera mu piłkę, zawraca o sto osiemdziesiąt stopni i zdobywa dla nas prowadzenie.

Tym razem jednak nie zatrzymuje się przy obręczy. Skacze o wiele wyżej, pokazując, że chłopcy z Montauk też potrafią fruwać. Kiedy pakuje piłkę do kosza, Artis, Mammy i Marwan szaleją za boczną linią, a Nikki Robinson nagradza go krótkim wyuzdanym tańcem, którego z całą pewnością nie powinny znać siedemnastoletnie dziewczyny.To sprawia, że Michael Walker popycha Rochiego, Feif popycha jego, Dante popycha Feifa, a Feif naprawdę ostro popycha Dantego.

Dziesięć sekund ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin