Dziadek do Orzechów.pdf

(257 KB) Pobierz
345086529 UNPDF
Autor:
Scontenta
Beta:
nati104
grudzień 2007
345086529.001.png
Bajkę tą dedykuję moim kochanym:
Oli
Sylwii
Wiktorkowi
Ali
Darii
Martynce
Laurce
Kasi
Julce
Dzieciom, które znaczą w moim życiu bardzo wiele.
Kocham Was, moje maluchy!
Rozdział 1
Jedyny taki dzień
S tarsi ludzie mówili, że grudzień tego roku wyszedł ze świątecznych kart i uprzyjemniał
swoim pięknem całe miasteczko. To prawda, zima tego roku była wyjątkowo mroźna i śnieżysta.
Nie było przydomowego ogródka, do którego nie wprowadziłby się bałwan z garnkiem na głowie i
czerwonym marchewkowym noskiem. Pagórki wokół miasta okrytego śnieżną kołderką tętniły
życiem. Wszystkie dzieci całe dnie spędzały zjeżdżając na sankach. Towarzyszyły temu piski,
wrzaski i śmiech. A Boże Narodzenie? Chyba nie było osoby, która na myśl o prezentach, kolędach
i zapachu słodkich babek pieczonych w kuchennych piecach, nie uśmiechałaby się błogo. W te
świąteczne dni nawet bicie dzwonów miastowej katedry zdawały się być przesiąknięte magią…
Na obrzeżach miasta, pośród jodłowych lasów i pól, znajdowało się domostwo zamożnej rodziny
Stahlbaumów. Już od wczesnych godzin rannych cały dom stawał na głowie w przygotowaniach do
uczty i balu bożonarodzeniowego.
Jednak w jednym z pokoi na piętrze, zajmowanego przez małą dziewczynę, nie dało się dosłyszeć
żadnych odgłosów. Na łóżko, które aż oślepiało swoją śnieżnobiałą pościelą, oraz tapetowane
różowe ściany padały pierwsze, delikatne promienie słoneczne, oświetlając całe pomieszczenie.
Dziewczyna, która jeszcze smacznie spała, miała naciągniętą na siebie kołdrę tak, że nie było nawet
widać jej twarzy. Jedyne, co wystawało spod pierzyny, to kosmyki długich włosów, które w świetle
promieni słonecznych zdawały się być bardziej rude niż ciemnobrązowe.
Ta mała osóbka nie lubiła spać. Zdawało się jej, że to strata cennego czasu. Być może dlatego
zasypiała późną nocą, trzymając blisko siebie jej ukochaną pozytywkę, która przedstawiała
obracającą się tancerkę w wyszukanej pozie baletowej.
Klara, bo tak miała na imię śpiąca dziewczyna, uwielbiała taniec. Od zawsze marzyła, by zostać
najlepszą na świecie baletnicą i nic nie było w stanie zaprzepaścić jej planów.
Nagle drzwi do pokoju Klary uchyliły się lekko, cicho skrzypiąc. Do sypialni weszła jej mama, pani
Stahlbaum. Jak najciszej umiała, podeszła do łóżka Klary i usiadła na jego rogu. Uśmiechając się do
siebie odłożyła na szafkę nocną pozytywkę baletnicy i zaczęła gładzic swoją córkę po lśniących
włosach. Dziewczynka poruszyła się i stęknęła.
- Klaro, wstań! Musisz pomóc siostrze się ubrać – poprosiła, a Klara przeciągnęła się, lecz po chwili
znów znieruchomiała. Mama nie dała za wygraną, bo było za dużo pracy, aby jedna z córek mogła
się wylegiwać do późna.
- Kochanie, dziś jest Boże Narodzenie! – powiedziała śpiewająco i kilka chwil później Klara stanęła
na łóżku. Było błędem nazywać ją dziewczynką. Pomimo tego, że była małej postury, kształty ciała
miała podobne do matki, a jej twarz wydawała się dość poważna. Mogła mieć zaledwie piętnaście
lat. Tak naprawdę liczyła ich szesnaście, była więc panienką, a nie beztroskim dzieckiem.
- Naprawdę to już dziś? – zapytała, znając odpowiedź. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów z
jasnej twarzy i uśmiechnęła się błogo na myśl o czekających ją wydarzeniach. Klara uwielbiała
Boże Narodzenie jeszcze bardziej niż swoje urodziny.
- Ubierz się szybko i idź pomóż siostrze się ubrać – rzekła pani Stahlbaum trochę zniecierpliwiona i
pospiesznie wyszła z jej pokoju, by na nowo wciągnąć się w wir przygotowań do uczty i balu.
Klara tanecznym krokiem zeszła z łóżka i podeszła do toaletki, gdzie stała miedza z wodą. Obmyła
twarz i nałożyła trochę pudru, by jeszcze bardziej wybielić swoją, już i tak porcelanowo jasną,
twarz. Potem założyła na siebie przyszykowaną wcześniej ciemnoróżową sukienkę. Była śliczna,
ale nie odpowiadała Klarze z powodu koloru. Nigdy nie lubiła różowego, a rodzice, jak na złość,
większość rzeczy kupowali jej właśnie w tym kolorze. Nie mając wyboru włożyła ją na siebie, a
potem opasała się równie różową wstążką na żebrach, jak najbliżej serca. To uwydatniło jej kształty,
tak samo jak długość sukienki, która kończyła się w połowie drogi od kostek do kolan. Potem
rozpoczęła czesanie. Zawsze miała problemy z tymi rudymi, nieokiełznanymi kosmykami, które za
nic nie chciały się rozczesać.
Kiedy skończyła, spojrzała w lustro. Nie była piękna, wręcz pospolitej urody, jednak jej duże,
wyłupiaste oczy miały w sobie coś wyrafinowanego i słodkiego.
- Klaro, czy wyjdziesz za mnie? – zapytała swojego odbicia, zmieniając barwę głosu na bardziej
niższą, chłopięcą.
- Och, Ericu! Tak, wyjdę za ciebie! – pisnęła z zachwytu i zrobiła obrót na palcach, co uniosło
krawędzie sukienki. Zaśmiała się słodko, nadal patrząc na swoje odbicie i zamyśliła się, siadając na
pufie.
- Klaro, czy możesz tu w końcu przyjść?! – usłyszała pretensjonalny głos swojej starszej siostry,
która bardzo się niecierpliwiła.
- Już idę Trudy! – odpowiedziała i ruszyła do wyjścia. Bardzo ją denerwowało, że siostra nie
potrafiła sobie sama poradzić z ubieraniem i czesaniem. Klara robiła to sama co rano i nie miała
żadnych problemów.
- Ja też chcę ładnie wyglądać w święta! – usprawiedliwiła swoją długą nieobecność i odebrała
Trudy sznurki od gorsetu, który miał uwydatnić, jeszcze bardziej, kobiece kształty siostry. Ciągnęła
za nie mocno i siłowała się dosyć długo, zanim Trudy oświadczyła, że jest dostatecznie ściśnięta.
Potem zaczęła ściągać z jej włosów wałki. Trudy bardzo lubiła loki.
Klara spędziła w pokoju starszej siostry całe przedpołudnie, żeby Trudy wyglądała na tyle ładnie,
by olśnić swojego zalotnika o imieniu Eric.
Klara zawsze wyśmiewała się z tych dwojga, kiedy się spotykali i obdarowywali miłymi
komplementami, jak para gruchających gołąbków. W głębi serca również pragnęła przeżyć
prawdziwą miłość. Zamiast tego miała do opieki i zabawy swojego młodszego brata, rozrabiakę
Fritza.
Kiedy pani Stahlbaum razem ze swoimi córkami zeszły w końcu do sali balowej, wszystkim trzem
zabrakło tchu na widok olbrzymiej świerczyny, stojącej przy oknach domu. Wyglądała pięknie i
majestatycznie, ozdobiona tysiącami kolorowych łańcuchów i innych ozdób, oraz dziesiątkami
woskowych świeczek, a na samym szczycie zawieszony został papierowy aniołek.
Klara miała pretensje do swojego taty, pana Stahlbauma, i brata Fritza o to, że nie zaczekali na nią.
Ona także chciała przyozdabiać choinkę.
- Mamo, czy mogę rozpakować prezenty? – zapytał Fritz i wtedy oczy Klary oraz Trudy skierowały
się na sam dół drzewka, gdzie spoczywały liczne paczki i pudełka obklejone kolorowymi papierami
i wstążkami. Klarze aż zaszkliły się oczy.
- Nie moi drodzy, nie czas na to. Teraz ubierzmy się ciepło, bo czeka na nas msza
bożonarodzeniowa! – oznajmiła zatrzymując Fritza, któremu bardzo śpieszno było do rozpakowania
prezentów.
Chcąc, nie chcąc wszyscy udali się do wielkiego hallu i powyciągali z szafy swoje zimowe
płaszcze. Klara, ku swojemu niezadowoleniu, musiała ubrać ciepły, różowy kożuszek.
Szybko pozapinała kilka guzików i wyszła przez główne drzwi na podwórze domostwa. Zaraz za
nią ruszył Fritz, który nie mogąc się opanować, zaczął rzucać w nią śnieżkami.
- Kiedy dorosnę, zostanę żołnierzem i będę strzelał do wroga tak, jak teraz! Pał, pał!
zademonstrował krzycząc i rzucając w niezadowoloną Klarę kolejną porcją śniegu. Nie zważając
więcej na jego wygłupy, Klara weszła na pobliski murek i zaczęła tańczyć jak baletnica, próbując
utrzymać równowagę.
- Śniło mi się jezioro, w którym pływały przepiękne łabędzie i nagle uniosły się na skrzydłach i
poleciały w górę! Aż do słońca, a potem … - zaczęła mówić, lecz nie skończyła, bo zobaczywszy,
co wyrabia jej córka, pani Stahlbaum natychmiast kazała Klarze zejść z murka.
- Klaro, to nie wypada takiej dużej pannie jak ty zachowywać się jak chłopczyca! – pouczyła ją i
razem ruszyli w stronę miasta, bo kapliczka znajdowała się po drugiej stronie miasteczka.
- Sama jesteś jak ten łabędź! – zaczął wyśmiewać się z siostry Fritz, kiedy ta pośliznęła się na
zamarzniętej kałuży.
- Och, Fritz! To nie w porządku! – oburzyła się Klara, próbując go dogonić.
Przechodzili właśnie przez jedną z głównych ulic, gdy Fritz i Klara zaczęli się ociągać, idąc za
rodzicami i Trudy zajętymi rozmową. Ich chód spowolniły kolorowe wystawy sklepików. Najdłużej
zatrzymali się przy sklepie z zabawkami ich ojca chrzestnego, a przyjaciela rodziny, wuja
Drosselmaiera.
Za szybą wystawy ciągnął się bajkowo kolorowy świat zabawek wszelkiej wielkości, rodzaju i
maści. Wśród nich były przepiękne lalki, koniki na biegunach, pajacyki, drewniane i ołowiane
żołnierzyki oraz mnóstwo ruszających się pozytywek. Wszystko to zawdzięczało swoje istnienie
wujowi Drosselmaierowi, który stał waśnie przed swoim sklepem paląc fajkę.
- Wuju Drosselmaier! Wesołych Świąt! – krzyknęli obydwoje, nie zauważając wcześniej znajomego.
- Witajcie moi mili! Co was tu sprowadza? – zapytał wuj Drosselmaier. Był naprawdę zaciekawiony
tą nagłą wizytą, bo jego wyraz twarzy wskazywał na miłe zaskoczenie.
- Idziemy na mszę do kaplicy! – odpowiedziała Klara.
- A ty, wujku nie idziesz? – zdziwił się Fritz, wciąż zerkając na zabawki za szybą.
- Niestety nie, muszę coś zrobić... Dla swojego bratanka – zająknął się wuj, jakby nie chcąc
powiedzieć za dużo i okrył się szczelniej czarnym płaszczem. Dopiero teraz Klara zauważyła, że
wuj nie wygląda najlepiej, jakby nie przespał całej nocy. Pomimo tego wciąż miał ten sam miły
uśmiech na twarzy, siwe włosy związane w długą kitkę, opadającą na jego zgarbione plecy i długi
haczykowaty nos.
- Twojego bratanka? – niedowierzała Klara, powtarzając słowa wuja.
- Oj, wujku, przecież ty nie masz żadnego siostrzeńca! – zaśmiał się Fritz, któremu słowa „bratanek”
i „siostrzeniec” nie robiły różnicy i machając ręka na pożegnanie pobiegł za rodzicami.
- Naprawdę wujku Drosselmaier masz bratanka? A jak się nazywa? Ile ma lat? Czy go poznam?
dopytywała się Klara, aż wujowi Drosselmaierowi zakręciło się w głowie.
- Klaro, wystarczy tych pytań! Tak, mam bratanka i myślę, że wkrótce go poznasz – oznajmił i
uśmiechnął się dobrodusznie.
- W takim razie do zobaczenia na balu, wuju Drosselmaier! – zawołała Klara biegnąc w stronę
oddalających się rodziców.
Wuj Drosselmaier patrzył za nią jeszcze długi czas, a minę miał rozmarzoną, jakby nad czymś się
głęboko zastanawiał.
- Już czas mój Hansie. Dzisiaj w nocy! – powiedział wuj Drosselmaier. Każdy, kto by go teraz
zobaczył, pomyślałby, że wuj zwariował, mówiąc do siebie. A już na pewno uznałby go za dziwaka,
gdyby dopatrzył się świetlistych punkcików, wylatujących z jego ręki, jak rozsypujący się brokat,
kiedy odwrócił się i wszedł z powrotem do swojego sklepu. Tak, wuj Drosselmaier był bardzo
dziwnym i tajemniczym człowiekiem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin