Heyer Georgette - Debiutantki.pdf

(1254 KB) Pobierz
129631204 UNPDF
Georgette Heyer
DEBIUTANTKI
1
Przyjęcia i bale, piękne kobiety i piękne suknie... wszystko to ma swój urok, ale
w nadmiarze staje się nudne. Dlatego też cyniczny egocentryk, markiz
Alverstoke, bynajmniej nie jest zachwycony propozycją Frederiki Merriville,
która chce, by markiz wprowadził jej piękną siostrę na londyńskie salony.
Czyżby markizowi znowu groziła śmiertelna nuda?
Nie ma obawy - zauroczenie Frederiką szybko sprawia, że nuda pierzchnie bez
śladu, a w sercu markiza zaczyna gościć zgoła inne uczucie...
2
1
Zaledwie pięć dni minęło od chwili, w której owdowiała lady Buxted wysłała
pilną wiadomość do brata, prosząc o odwiedzenie jej w najbliższej wolnej chwili, a
już szlachetnie urodzony markiz Alverstoke łaskawie się pojawił. Lady Buxted
westchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się od najmłodszej córki, że pod dom zajechał
właśnie wuj Vernon. Miał na sobie strojną pelerynę i prezentował się tak wspaniale
jak pięciopensówka.
- Mamo, jeździ nowym eleganckim powozem i w ogóle jest cudowny! -
oświadczyła panna Kitty, przyciskając nos do szyby, by lepiej widzieć ulicę. - Jest
ogromnie szykowny, prawda?
Lady Buxted surowo skarciła córkę za wyrażenie, które nie przystoi panience z jej
sfery, i wyprawiła ją do pokojów dziecinnych.
Lady Buxted nie zaliczała się do wielbicielek własnego brata, toteż wieść, że
zajechał powozem na Grosvenor Place, bynajmniej nie wpłynęła na zmianę jej
nastroju. Był ładny wiosenny ranek, lecz wiał ostry wiatr. Nikt, kto znał markiza,
nie mógł się spodziewać, że każe swoim koniom czystej krwi czekać na siebie
więcej niż pięć minut. Nie na tym polegał plan, chociaż, jak rozgoryczona wyznała
starszej siostrze, nie powinna była spodziewać się niczego dobrego po osobie tak
samolubnej i nieuczynnej jak Alverstoke.
Słysząc to lady Jevington, władcza matrona dobrze po czterdziestce, zdawkowo
przytaknęła. Ona również sądziła, że ich jedyny brat jest nieuczynnym egoistą, lecz
nie widziała najmniejszego powodu, dla którego miałby wyświadczać Luizie
szczególne grzeczności. Lady Jevington zupełnie nie potępiała Alverstoke’a za to,
że tak mało interesował się dwoma synami i trzema córkami Luizy. Nie ma
powodu, by ktoś wspomagał tak pospolitą dzieciarnię. Jednakże fakt, że markiz
podobnie traktował jej własne potomstwo, świadczył niezbicie, iż myśli on
wyłącznie o sobie. Któż bowiem mógłby przypuszczać, że kawaler, który nie tylko
stanowił najprzedniejszą partię, ale i dysponował pokaźnym majątkiem, nie zechce
z największą radością wprowadzić tak obiecującego siostrzeńca jak jej ukochany
George do swojego elitarnego kręgu, a także wydać balu debiutanckiego dla
drogiej Anny. Niechęci damy bynajmniej nie złagodził fakt, że i bez jego pomocy
udało się doskonale wydać Annę za mąż, chociaż musiała przyznać rację swojemu
staroświeckiemu małżonkowi lordowi, że potępiał krzykliwe towarzystwo, do
którego należał Alverstoke, i często sama wyrażała nadzieję, iż Gregory nigdy nie
pozwoli się do niego wciągnąć. Mimo wszystko nie potrafiła wybaczyć bratu, że
nawet nie próbował pomóc. Twierdziła, że nie dawałaby wiary krążącym plotkom,
gdyby nie miała powodów przypuszczać, iż Alverstoke nie tylko kupił stopień
chorążego kawalerii w Gwardii Królewskiej dla młodego kuzyna i dziedzica, lecz
wspomógł go także stosowną sumką. Na takie dictum lord Jevington odpowiadał,
że przecież on sam jest w stanie dobrze wyposażyć syna, tak więc należy tylko
pochwalać Alverstoke’a za zdrowy rozsądek, powstrzymał się przed
3
zaoferowaniem pieniężnego wsparcia, jakie z pewnością głęboko uraziłoby
rodziców szlachetnie urodzonego Gregory’ego Sandridge’a. Była to szczera
prawda, lecz lady Jevington nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że gdyby Alverstoke
miał chociaż odrobinę stosownych uczuć, nie obdarzyłby swoimi łaskami jakiegoś
pośledniejszego kuzyna, tylko najstarszego bratanka. Uważała również, że w lepiej
zorganizowanym społeczeństwie syn najstarszej siostry, a nie daleki kuzyn,
zostałby jego dziedzicem.
Choć lady Buxted wcale nie marzyła o tak niesprawiedliwym wywyższeniu
Gregory’ego, w zasadzie zgadzała się z siostrą. Obie damy podzielały niechęć do
pana Endymiona Dauntry’ego, którego ochrzciły mianem absolutnego prostaka.
Lecz czy ich wrogość wobec Bogu ducha winnego młodzieńca zrodziła się z urazy
dla jego owdowiałej matki, czy spowodował ją fakt, iż był przystojny i wyjątkowo
świetnie zbudowany - co odsuwało w cień zarówno Gregory’ego Sandridge’a, jak i
młodego lorda Buxteda - to pytanie którego nikt nie ośmielił się zadać.
Jakakolwiek zatem była przyczyna, obie starsze siostry Alverstoke’a żyły w
przekonaniu, że trudno byłoby znaleźć gorszego dziedzica tytułu niż Endymion
toteż każda z nich dokładała wszelkich starań, by przedstawić bratu najładniejsze i
najbogatsze szlachetne panny, które rok po roku znikały odsuwane w cień przez
liczne zastępy ich następczyń.
Niestety Alverstoke zazwyczaj szybko się nudził. Skłonność ta pokonała jego
siostry; i chociaż żadna z nich - widząc, jak wiele słabych istotek wspierało się na
jego barkach - nie sądziła, iż jest nieczuły na niewieście wdzięki, to obie nie były na
tyle zaślepione, by okazywać zbytni optymizm, kiedy wydawało się, że brat
zaczyna okazywać zainteresowanie jakąś podsuniętą mu pod nos panienką, będącą
klejnotem tak pod względem urodzenia, urody, jak i posagu. Panna ta ledwie kilka
tygodni była obiektem jego westchnień, a potem nagle zapominał nawet o jej
istnieniu, gdzie indziej kierując swe uczucia. Kiedy siostry zorientowały się, że
roztropni rodzice popatrują na niego podejrzliwie i że powszechnie uważa się go
za człowieka niebezpiecznego, zarzuciły starania o wyswatanie brata. Teraz całą
energię poświęciły o wiele łatwiejszemu zadaniu - ubolewaniu nad jego
opieszałością, potępianiu egoizmu i wyrzekaniu na każdy jego amoralny postępek,
jeśli tylko wieść o takowym dotarła do ich uszu. Jedynie najmłodsza siostra nie
wtórowała im; no, ale skoro odrzuciła ona tyle rozsądnych kawalerów starających
się o jej rękę i z własnej woli poślubiła pospolitego ziemianina, a stolicę odwiedzała
sporadycznie, jej zdanie niewiele się liczyło. Kiedy siostry o niej rozmawiały - co
rzadko się zdarzało - nazywały ją „nieszczęsną Elizą”. Mimo iż wiedziały, że jest
ulubienicą Alverstoke’a, do głowy im nie przyszło zwrócenie się o pomoc do Elizy
w wyswataniu brata. Wreszcie zarzuciły ten pomysł w nie pozbawionym racji
przekonaniu, że nikt, odkąd Alverstoke osiągnął wiek męski, nawet w
najmniejszym stopniu nie jest w stanie na niego wpłynąć.
Lecz tym razem lady Buxted nie wezwała brata, by prawić mu kazanie. Prawdę
4
powiedziawszy, postanowiła nie mówić niczego, co mogłoby go zrazić. Ale gdy na
niego czekała, mimo smutnych doświadczeń pełna nadziei, która ją przepełniła na
wieść o jego przybyciu, naszła ją myśl, że to podobne do brata - pozwolił, by
minęło całe pięć dni, nim zadał sobie trud i stawił się na wezwanie, które przecież
mogło dotyczyć sprawy najwyższej wagi. Z trudem więc przywołała na twarz minę
wyrażającą czułe powitanie; z jeszcze większym trudem wsączyła w głos
serdeczność, kiedy brat - nie zaanonsowany - wkroczył do salonu. Cóż, takie
prostackie zachowanie było w jego stylu, ale ją, o wiele bardziej czułą na
konwenanse, wielce oburzyło, gdyż nie widziała powodu, dla którego miałby jej
dom traktować jak własny. Pohamowując jednak wzburzenie wyciągnęła dłoń.
- Vernonie! Mój drogi, cóż za cudowna niespodzianka!
- A co w tym niespodziewanego? - spytał unosząc krucze brwi. - Czy nie prosiłaś,
abym przybył?
Wymuszony uśmiech nie schodził z twarzy lady Buxted, lecz tym razem
odezwała się tonem co najmniej chłodnym:
- Oczywiście, ale było to tak dawno, że już sądziłam, iż wyjechałeś z miasta!
- Ach, nie! - odparł, oddając jej jak najsłodszy uśmiech. Nie oszukał tym lady
Buxted, która jednak uznała, że rozsądniej będzie zignorować tę wyraźną
prowokację. Pogładziła sofę i zaprosiła brata, aby usiadł. On jednak podszedł do
kominka i nachylił się, by ogrzać dłonie.
- Nie mogę długo zabawić, Luizo. O co więc chodzi? Ona zaś, uprzednio
postanowiwszy, że wyjawi swą prośbę małymi, taktownymi kroczkami,
stwierdziła, że takie bezpardonowe pytanie rozwścieczyło ją i zbiło z tropu.
Zawahała się. Brat podniósł głowę, w jego cokolwiek surowych szarych oczach
pojawił się błysk, spytał:
- Słucham?
Nie zaszczyciła go natychmiastową odpowiedzią, gdyż akurat w tej chwili
pojawił się kamerdyner, niosąc takie przekąski, jakie uznał za odpowiednie na tę
okazję. Kiedy odstawił ciężką tacę na stolik i konfidencjonalnym tonem zaufanego
domownika poinformował markiza, że podał i szkocką, i sherry, lady Buxted miała
czas na pozbieranie myśli. A także na zauważenie, ku swojemu oburzeniu, że brat
wybrał się w bryczesach i butach do konnej jazdy. Było to równie niestosowne, jak
wkroczenie bez zapowiedzi do salonu. To, że buty lśniły, fular był elegancko
zawiązany, a surdut idealnie dopasowany - z pewnością wyszedł spod ręki mistrza
igły - tylko podsyciło jej niezadowolenie. Czuła, że choć brat nie przywiązuje
większej wagi do swojego wyglądu, ona nie potrafi wybaczyć mu, iż nie zadał
sobie fatygi, by okazać jej szacunek strojem stosownym na poranną wizytę.
Przecież brat zawsze był taki elegancki, że jego styl naśladowali inni dobrze
urodzeni panowie. Lady Buxted sądziła, że ktoś taki nie powinien do tego stopnia
lekceważyć konwenansów. Prawdę mówiąc, kiedyś, w chwili wzburzenia, zapytała
brata, czy przywiązuje on jakąkolwiek wagę do strojów. Na co po chwili
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin