Topor Roland - Najpiekniejsza Para Piersi Na Swiecie.pdf

(953 KB) Pobierz
ROLAND
ROLAND
TOPOR
NAJPIĘKNIEJSZA PARA
PIERSI NA ŚWIECIE
Przekład:
Ewa Kuczkowska Jan Kortas
L&L
1
191347832.002.png
PASKUDNY PORANEK
Najgorsze są poranki. Kiedy otwieram oczy, musi upłynąć długa chwila, zanim się
zorientuje, gdzie wylądowałem. Jeśli nie znajduję się gdzieś' indziej, to jestem u siebie. Z głową
albo w szufladzie, albo zakleszczoną między półkami na książki i z nogami w nies'wieżej pos'cieli.
Wreszcie, leżąc w poprzek łóżka, trzeźwieję ostatecznie, podczas gdy w głowie kołacze
dziwaczne zdanie: „Nie polubi Zosia filetów z łososia." Albo cos' innego w tym stylu. Pewnie, że
to mnie niepokoi. „Co ja bredzę? Co ja bredzę?" Jeszcze nim zadam sobie to pytanie, odpowiedź
przychodzi sama. „Udko trzeba będzie wywalić." Kto to powiedział? Głos jest chrapliwy, prawie
nieludzki. Zaczynam czuć się nieswojo. Odruchowo powtarzam „Udko trzeba będzie wywalić do
szybu windy." Nie ma najmniejszej wątpliwości: mój głos nie jest moim głosem! Jest się czego
bać!
Jes'li w takim momencie zadzwoni telefon, muszę sam sobie zrobić sztuczne oddychanie, żeby się
nie udusić. Szybko podnoszę, chociaż niekoniecznie słuchawkę. Zdarza mi się podnosić różne
rzeczy. Przez ścis'nięte gardło mówię: „halo?", bo tak należy powiedzieć, tylko że u mnie na
samym „halo?" się nie kończy. Cos' tam wyjąkuję. a potem odkładam to. co uprzednio
podniosłem i dla odwrócenia uwagi zaczynam nucić pierwszy głupawy refrenik. jaki przychodzi
mi do głowy. „La vie en rosę" albo „C'est si bon"... Dobrze wiem, że cos tu nie gra... Że poruszam
się po grząskim gruncie. „0. kurczę! Chyba mi odbija". Ta uwaga akurat brzmi sensownie.
Trzeźwy i skuteczny zabieg mający na celu zapanowanie nad nerwami. A włas'nie że nie. bo
zdania „0. kurczę! Chyba mi odbija!" nie powiedziałem raz, ale pięćdziesiąt, sto. dwies'cie razy!
Można się od tego ws'ciec! Kiedy po raz dwusetny usłyszałem: „0. kurcze! Chyba mi odbija!",
złapałem skórę na udzie i skręciłem tak mocno, aż zrobił się krwiak. No i już po chwili nie
mówiłem: „O. kurczę! Chyba mi odbija!" tylko: „Kur mi bija!". Magiczny skrót, który
powtarzałem w nieskoń czoność: „Kur mi bija kur mi bija kur mi bija kur mi bija kur mi bija...",
jakbym naśladował stukot pociągu... Na szczepcie w końcu usypiam. To znaczy na ogół usypiam, bo
zdarzają się też poranki, kiedy męczy mnie bezsennos'ć. ale nie tym razem. No więc śpię i śnię zupełnie
zwyczajny sen: jestem na dalekiej północy, na przykład w Kanadzie, i brnę w krwawym śniegu. To
już nie robi na mnie wrażenia, jestem przyzwyczajony do takich numerów. Najczęściej budzę się, bo
chce mi się sikać. Kiedy już nie da się wytrzymać, wstaję i ostrożnie lawiruję w kierunku kibla,
próbując omijać kawałki szkła, które poniewierają się w korytarzu, oraz wystające z podłogi
zardzewiałe gwoździe. Odgłosowi kroków towarzyszy niepokojące echo. Jestem sam, czy też ktoś' za
mną idzie? Czy naprawdę już nie śpię? Aby się upewnić, wołam: „Jest tu kto'.'" Nikt nie
odpowiada. Nie jest taki głupi. Uznaję, że to pogłos w korytarzu powoduje halucynacje słuchowe i
przed udaniem się siusiu ździebko sprzątam. Kiedy wstaję z łóżka, nie znoszę widoku pełnych
popielniczek, kieliszków z resztkami belta. w których pływają rozgniecione pety. pustych butelek,
okruchów chleba i skórek sera na cuchnącej wykładzinie. To jedyna chwila podczas całego dnia.
kiedy mam dos'ć energii, żeby przejechać odkurzaczem. Opróżniam popielniczki, myję kieliszki,
wyrzucam puste butelki, krótko mówiąc, gdy w końcu idę się odlać, mieszkanie jest na błysk. Ale
podczas gdy sikam, wspomnienie niedopałków w kieliszkach i zeschniętych skórek sera wywraca
mi flaki. Wkładam palce głęboko do gardła, żeby i moje ciało mogło wyrzucić wszystkie te świństwa,
które w nim zalegają. Czasami skutkuje, lecz nie zawsze. Zdarza mi się spędzić dwie godziny z głową
w sedesie, czekając, aż się zacznie. Zresztą, bardzo to lubię! Te wiejskie klimaty... Szmer wody
spływającej nieustannie, odkąd zepsuła się spłuczka. W Paryżu brakuje nam kontaktu z przyrodą.
Dlatego ludzie wydają fortuny na rosTiny doniczkowe. A przecież natura to nie tylko chlorofil! To
2
191347832.003.png
także strumyki, źródła, wodospady... Ja to wszystko mam w sraczyku i to za darmochę. Po chwili
czuję się lepiej, do tego stopnia, że wystarcza mi sił na powrót do łóżka. Zasypiam natychmiast i —
hop! — znów w drodze do krainy marzeń. Znów muszę szarpać się z woźnymi, którzy próbują
złapać mnie za uszy. albo znosić wyrzuty nieżyjących przyjaciół, którzy oskarżają mnie. że o nich
zapomniałem. Albo. że przeróżne obierzyny wymykają się z kosza na śmieci i pełzają wokół mojego
łóżka. Są coraz bliżej, dławią mnie... Budzi mnie uczucie duszności.
Wciągam głęboko powietrze. Słychać świst, jakbym miał dziurę w plecach. Płuca, oczywiście!
Kolejny rak. Wlokę się do kuchni, żeby sprawdzić, czy została jakaś aspiryna. Grzebię pośród
przeterminowanych leków, w pudełku po
butach, które służy mi za apteczkę. Przy odrobinie szczęścia znajdują jakiś stary proszek. Uwielbiam
dźwięk, który towarzyszy rozpuszczaniu się tabletki w wodzie. Dźwięk zupełnie science-fiction,
w rodzaju latających spodków i małych, zielonych ludzików... Materia w pełni rozkładu, tańcząca
boogie-woogie. Zanim wypiję, przesuwam twarz tuż nad szklanką i biorę miniprysznic. Z
zamkniętymi oczami wyobrażam sobie, że jestem w Bretanii podczas mżawki. To przyjemne. Nawet
smak rozpuszczonej w wodzie aspiryny przypomina morze. W racam 60 łóżka i leże, trzymając
oburącz glowe. żeby mi nie oópaób : gdzieś' się nie potoczyła, ale już po chwili wyskakuję, żeby
zamknąć drzwi zaciągnąć zasłony. Naturalnie z powodu światła, tego wrednego światła, które
wdziera się nawet przez najmniejszą szczelinę i razi w oczy. Nie ma po co brać aspiryny, jeśli jest
jasno: taka aspiryna jest stracona. Zatykam dziury,uszczelniam. Im ciemniej, tym jestem
szczęśliwszy. Chciałbym, żeby było kompletnie czarno. To tym dziwniejsze, że w nocy nie znoszę
ciemności. Żebym mógł zasnąć, musi się palić mała lampka. W ciągu dnia natomiast dokładnie
odwrotnie. Wiem. że jestem pokręcony, ale co ja za to mogę? Kręcę się. Jak bym miał robaki,
zanim znajdę idealną pozycję. W końcu odwracam poduszkęna i drugą, świeżą stronę, naciągam
kołdrę i nagle czuję się znakomicie. Błogostan. Aspiryna zaczęła działać. Zasypiam z uśmiechem
— i ciach: śnię fajny sen. Kiedy śpię. czuwająca część mózgu podszeptuje: „Musisz zapamiętać ten
sen. możesz z niego zrobić świetny scenariusz". Racja. Jeśli przed końcem ne zadzwoniłby telefon,
miałbym po obudzeniu materiał na długi metraż. ludzie dzwonią dokładnie w momencie, kiedy
zaczyna być ciekawie. Niestety, szanse na dokończenie raz przerwanego snu są minimalne!
Mszczę się, na lizdy telefon odpowiadając przekleństwami. Kiepska pociecha. Mój genialny
pomysł się ulatnia. Zostaje mi zaledwie jakiś mglisty zarys, wspomnienie wspomnienia.
Jeszcze jeden dzwonek i koniec: teraz nie pamiętam nawet, czy w ogóle ciałem sen. Patrzę na
tarczę budzika: już osiemnasta! Miałem spotkanie o piętnastej! Trudno. Zostaję w betach.
Przynajmniej tak długo, jak leżę. Nie wydaję pieniędzy, nie palę, nie piję i wygaduję mniej
głupot.
3
191347832.004.png
MAGARI (BYĆ MOŻE)
Każdego głupka, który zawitał do Cóme. ponieważ uwierzył wszystkim tym bredniom z tanich
romansów, zaraz po przybyciu ogarnia niemiłe przeczucie, że został nabity w butelkę. Jednak
uczucie to szybko mija. Majestatyczny obraz wznoszących się nad jeziorem gór z mozaiką
pałacyków i malowniczych ruin odbiera resztę rozsądku. Ch?ć ucieczki z lego miejsca zaczyna
wydawać się niemądra, no bo przecież nie należy ulegać pierwszemu wrażeniu. Na dodatek
harmonijne zestawienia zieleni i mdości działają jak środek uspokajający. Mimo duchoty
spowodowanej gorącem i wilgotnością powietrza, „ofiary" nadal usiłują patrzeć obiektywnie.
Rozwaleni na krzesłach tarasu Pizza Cavour, obserwują z rozmarzeniem przepływające statki.
Ten widok jest dla nich niczym obietnica wyzwolenia. „Może też popłynę, ale trochę później" —
mys'lą sobie, nie czując niepokoju z powodu nagłego przypływu rozleniwienia, które ogarnia ich
ciała i umysły.
Nie chcąc mieć nic wspólnego z tymi biednymi gamoniami. Angelo pijał swoją kawę samotnie, w
barze hotelu Metropole Suisse. Czas uprzyjemniała mu lektura „La Provincia". Właśnie natknął się na
opis wyczynów sadystycznego mordercy, którego szóstą ofiarę, straszliwie okaleczoną, odkryto u
podnóża Castel Baradello. Artykuł napisano z niezwykłą powściągliwością, zręcznie dawkując
napięcie i umiejętnie wykorzystując niedomówienia, za to zdjęcia nie miały już nic z tej elegancji.
Mówiąc wprost, były odrażające.
— Na miłość' Boską, czy pan wie, gdzie może się podziewać Ornella?
Angelo podskoczył jak oparzony. Nieznajomy, który go zagadnął, był smukłym młodym
mężczyzną o bladej twarzy. Przedwczesną łysinę kompensował sobie blond bródką, która czyniła
go podobnym do kozy. Ubrany w dyskretny, pcrlowoszary garnitur, w ręce ściskał srebrną gałkę
laski z drewna precyzyjnie inkrustowanego macicą perłową.
4
191347832.005.png
Angelo nie stracił rezonu. Cmoknął, co miało oznaczać niewiedzę.
— Niesłychane, nigdzie jej nie ma. Proszę wybaczyć, że tak bezpardonowo pana zaczepiłem,
ale ponieważ widziałem was wczoraj razem w Yilla d'Este. więc przypuszczałem, że będzie mi pan
mógł pomóc. Gorąco się zrobiło, prawda?
Angelo potwierdził. Jego towarzysz opadł na ławeczkę naprzeciwko. Angelo nienawidził
ławeczek.
— Nazywam się Fernando Felez, dla przyjaciół po prostu Nando. Od dawna zna pan Ornellę?
Ignorując to pytanie, Angelo zauważył, że wprawdzie był w Yilla d'Este, które zresztą zrobiło
na nim przykre wrażenie, ale sam.
— Jestem całkowicie pana zdania, stary — oświadczył Nando z nagłą porywczością. —
Amerykanie kompletnie spaskudzili ten zakątek. Przypomina leraz wielki os'rodek wczasowy.
Paskudztwo!
Przywołał barmana i zamówił dwie lampki bellini.
— Rano pijam tylko szampana i sok brzoskwiniowy. Ponoć taka mieszanka ma tyle witamin,
co świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Podobnie jak wino z kiwi. Pil pan wino z kiwi? Robią je w
Nowej Zelandii.
Angelo nigdy nie słyszał o takim napoju. Nando przyglądał mu się sympatią.
— Więc to pan — podsumował. — Zauważyłem, że Ornellę ostro «zięło. Może to i dobrze,
wygląda pan na fajnego faceta.
Angelo uśmiechnął się zakłopotany. Robiąc uprzejmą minę. Obracał
w palcach lewej ręki złoto-srebrną, dwustulirową monetę. Pieniążek wysmyknął
mu się i wpadł do kieliszka bellini. Opadając na dno. wywołał rój bąbelków.
— To na szczęście — wyjaśnił, nie przestając się uśmiechać. Nando pokiwał głową ze
zrozumieniem.
— Miałem zjeść obiad z Ornellą w klubie tenisowym w Yilla dell'O1mo. Oczywiście, jak
zwykle wystawiła mnie do wiatru. Przepadam za nią. ale bywają takie dni. że mógłbym ją udusić.
Obiad w samotności nie należy do przyjemności. Czy nie zechciałby pan mi towarzyszyć?
Angelo nie miał nic przeciwko temu.
Ornellą czytywała wyłącznie „La Repubblica". Chyba że zapomniała :> tulu. wtedy
najczęściej kupowała „Giornale", bo ten było najłatwiej zapamiętać. Siedząc na tarasie kawiarni
Piętro przy Piazza del Ducmo. czytała nagłówki poświęcone sadystycznemu mordercy znad
jeziora. Przy tym nie mogła się pozbyć niejasnego poczucia winy.
— Co jest — mruczała do siebie — znowu o czymś zapomniałam, a! o czym?
Turyści przyglądali się łakomie tej pięknej, ciemnowłosej dziewczynii o piersiach ledwie
zakrytych bluzeczką z Myszką Miki. Oczy myszki wypadał dokładnie tam. gdzie sutki, i
wydawało się , że wychodzą zwierzakowi z orbi Nie zwracając uwagi na gapiów, którzy
odwróciwszy się tyłem do katedr) pożerali ją wzrokiem, Ornella podkasała spódnice aż na uda-
— żeby si ochłodzić — i pogrążyła si? w lekturze gazety.
Po godzinie dotarła do działu kulturalnego. Kiedy przeczytała informacji o emisji starego
filmu francuskiego z Fernandelem. przeszedł ją dreszcz.
— Cos dziwnego dzieje si? ze mną, gdy widz? imi? Fernandel! A prze cięż nigdy nie był w
moim typie — zaniepokojona próbowała dociec, co te; dzieje si? w jej pods'wiadomos'ci.
Nagle uderzyła si? w czoło.
— O Boże! Miałam zjes'ć obiad z Fernando!
Zostawiła gazet?, przyprawiony już sok pomidorowy i ruszyła na Via Plinio w kierunku
Piazza Cavour. Po drodze przypomniała sobie, że potrzebuje mleczka do demakijażu, wiec
weszła do pierwszej napotkanej drogerii.
— Mimo tego bzika z nieprzychodzeniem na umówione spotkania. Ornella jest cudowną
dziewczyną — os'wiadczyl Fernando. wylewając spora część butelki dollcetto dalba obok
kieliszka Angelo. Ten skoczył jak kozica chcąc uchronić spodnie.
Nadbiegł kelner. Widząc rozmiary katastrofy, zaproponował im przejście do innego stolika.
Nando wspaniałomyślnie zgodził śię ale pomimołaski utykał tak mocno, ze maitre d'hotel
zwymyślał swojego pracownika, wyrzucając mi iż jest młodzieńcem bez serca i sumienia.
5
191347832.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin