Dziedziczone Przekleństwo 7.2.rtf

(36 KB) Pobierz

Rozdział 7.2

 

Nie mając innego wyjścia, Harry skierował się w stronę lochów. Nie widział Snape’a podczas kolacji i był bardzo ciekaw jego reakcji na wieści o decyzji Draco.

Zapukał do drzwi gabinetu nauczyciela.

— Wejść!

Snape siedział za biurkiem, szybko coś pisząc. Znając go wystarczająco, Potter domyślał się, że muszą to być testy którejś klasy.

— Usiądź. — Nauczyciel wskazał mu krzesło tuż przy biurku. — Tutaj masz pergaminy i pióra. Chcę wiedzieć, o co chodzi z tym twoim przekleństwem. Wszystko i ze szczegółami.

Harry nadal nie wiedział, w jaki sposób Mistrz Eliksirów dowiedział się o jego „fatum”, ale ponieważ ten był Ślizgonem, dodatkowo wieloletnim szpiegiem, nie bardzo go to zdziwiło. I tak długo trwało, zanim któryś z profesorów zauważył zbieżności jego kontuzji. Nie zastanawiając się więc dłużej, chłopak wyciągnął z torby list od Encore’a i podsunął go Snape’owi. Sam tymczasem zaczął pisać to, co wiedział o liczbach.

— Czy wy, Gryfoni, naprawdę jesteście aż tak głupi?! — wybuchnął profesor, skończywszy czytać list i notkę. — Od razu powinniście powiadomić o tym problemie dyrektora. Mogłeś stracić życie przy pierwszej lepszej okazji.

„Nie sądzę. Klątwa chyba nie pozwala umrzeć nosicielowi, dopóki nie spłodzi on potomka.”

— To żadne wytłumaczenie, Potter. Wiesz, że muszę o tym poinformować dyrektora?

„Naprawdę pan MUSI?”

Snape spojrzał na Pottera ostro. Nie zobaczył jednak na jego twarzy ani krzty błagania. Wyglądało na to, że chłopak zadał pytanie retoryczne.

— Nie sądzisz, że wypadałoby?

„Nie, nie sądzę. To nie jego sprawa.”

— Potter!

„Czy tylko po to mnie pan wezwał, profesorze? Bo jeśli tak, to chciałbym wrócić do Wieży i zobaczyć, jak radzi sobie Draco.”

Uśmieszek na twarzy piszącego Gryfona nadal zastanawiał profesora, gdy odbierał notkę z jego rąk. Przeczytawszy ją, zamrugał z niedowierzaniem.

— Co Draco robi w twojej Wieży?

„Od dziś mieszka. Jak przystało na prawdziwego Lwa.”

— Co takiego?!

„Podczas kolacji poprosił o zmianę przydziału.”

Nauczyciel zamyślił się na chwilę. Może tak będzie lepiej dla Malfoya?

„Nie wiem, co pan sobie teraz wyobraża, ale nie zamordujemy go we śnie.”

— Mam taką nadzieję, Potter.

„W ostateczności może zginąć zasypany listami miłosnymi napisanymi przez rozentuzjazmowane fanki z mojego domu.”

Snape starał się ukryć nikły uśmiech za kaszlem, ale nie udało mu się zmylić Harry’ego.

„To mogę już iść?”

— Nie. Mamy jeszcze coś do omówienia.

 

**

 

Potter, lekko wytrącony z równowagi, wracał do dormitorium chwilę przed rozpoczęciem ciszy nocnej. Profesor dał mu niezły orzech do zgryzienia. Jakby mało miał już na głowie. Co prawda, rozwiązywało to jeden z jego problemów, ale przy okazji tworzyło nowych. Co na to Hermiona i Ron? Czy powinien im powiedzieć? Zdecydował, że tak. Mogą w razie czego kryć go przed innymi. Ale co z Draco? Jeśli się nie zgodzi? W końcu to był podstawowy warunek Snape’a…

Westchnął ciężko, odsuwając ramę portretu. Jako jedyny miał przywilej wchodzenia bez hasła. Gruba Dama za delikatną, acz bardzo sugestywną namową dyrektora, pozwoliła mu ruszać swój portret bez konieczności budzenia. Było to przydatne, szczególnie jeśli chciał wyjść w nocy, co nieraz z resztą wykorzystywał. Nie widział wielkiej różnicy: wymykanie się w ten sposób czy w pelerynie. Efekt był ten sam.

W chwili otworzenia się przejścia, uderzył w niego hałas tak głośny, że aż się zachwiał.

— Właź, stary. Mamy imprezę. — Ron wciągnął go do Pokoju Wspólnego. — Malfoy stawia.

Potter wzrokiem poszukał blond czupryny. Malfoy siedział na honorowym miejscu otoczony wianuszkiem dziewcząt i opowiadał o czymś z gracją i delikatną gestykulacją. Oczy dziewczyn lśniły zafascynowaniem. Chłopcy, trochę zazdrośni, stali w pewnym oddaleniu, lecz także zasłuchani.

Kilka skrzatów, Harry’emu mignął w pewnym momencie nawet Zgredek, pojawiało się i znikało, przynosząc jedzenie i napoje. Harry zachichotał na takie „stawianie” Draco. Wszystko fundował Hogwart.

— Czego chciał profesor Snape? — Hermiona pojawiła się nagle u jego boku, jako jedyna nieomotana czarem blondyna, ku wyraźnej radości Weasleya, tak na marginesie mówiąc.

Harry wziął od niej zwój i szybko napisał kilka słów.

„Wie o klątwie. Chce mnie szkolić. Draco też.”

— To bardzo dobrze. Obu wam się to przyda — ucieszyła się dziewczyna, zaraz też pociągnięta przez Ginny do fotela Draco.

Harry zajął miejsce przy oknie, częstując się gorącą czekoladą i kawałkiem szarlotki. Nie przypuszczał, że arystokrata tak szybko przeciągnie Gryfonów na swoją stronę. Widocznie coś w tych jego szlacheckich genach było jednak z Lwa.

Zabawa rozkręcała się w najlepsze, a Harry, pomimo hałasu, zasnął zmęczony w fotelu. Już po chwili okazało się, że był to bardzo duży błąd. Voldemort jakby na to czekał. Harry spiął się cały, czując nacisk na swoją jaźń, ale nie miał szans wypchnąć stręczyciela. Żadna z otaczających go osób nie zauważyła, że dzieje się z nim coś złego. Obrócony do ściany, żeby światło świec nie raziło go w oczy, nie pokazywał twarzy umazanej coraz większą ilością krwi płynącej z blizny.

— Trzeba go obudzić — zasugerowała Hermiona jakiś czas później, wyganiając ostatnich uczniów do pokoi. — Dochodzi trzecia, nie może tu spać. Jak wpadnie McGonagall na kontrolę, to mu się oberwie.

— Dobra. Obudzę go — westchnął Draco, podchodząc niespiesznie do śpiącego. — Hej, Potter! Pobudka! — Potrząsnął nim lekko, odwracając w swoją stronę. — A niech to szlag! Lećcie po Snape’a! Już!

Ron i Hermiona, gdy tylko zobaczyli w jakim stanie jest ich przyjaciel, wypadli w panice na korytarz.

Już po chwili wrócili kominkiem w towarzystwie Mistrza Eliksirów i pani Pomfrey. Draco, klęcząc przy leżącym już na wyczarowanych noszach lekko trzęsącym się chłopaku, przytrzymywał chustkę przy jego bliźnie.

— Przed chwilą się obudził i natychmiast stracił przytomność. Krwotok ustał — poinformował Pomfrey, wstając i robiąc jej miejsce.

— Jest strasznie blady. Ile krwi stracił?

Malfoy wskazał na fotel. Cały bok ubrudzony był krwią Gryfona.

— Sporo. Nie mam pojęcia ile to trwało, ale zasnął jakoś po dziesiątej.

Hermiona chlipała w ramię Rona, widząc w jakim stanie jest Harry. Weasley głaskał ją po plecach pocieszająco, zagryzając wargi. Draco ze zdumieniem obserwował dziwne zachowanie i dorosłych, i tej dwójki Gryfonów. Sytuacja była dla niego kompletnie niezrozumiała. Czy już wcześniej zdarzały się takie wypadki? Sam uczestniczył, co prawda, przy jednym z koszmarów Pottera, ale wtedy chłopak nie krwawił jak zarzynany hipogryf.

Pielęgniarka i Snape wyszli, bez słowa zabierając Gryfona.

— O co tu chodzi? — zapytał wprost Malfoy, kierując pytanie do dwójki przyjaciół Pottera. — Co za koszmary Pottera mogą powodować otwarcie się tak starych ran?

Ron spojrzał pytająco na Hermionę, która otarła wilgotny policzek, po czym odetchnęła głęboko i odezwała się słabym głosem.

— Widzisz, Draco… — Dziewczyna po raz pierwszy użyła jego imienia, ale o wiele bardziej zdziwił go jej smutny ton. — Harry, oprócz koszmarów, którego akurat nie miał...

— Jak to nie miał?! — przerwał jej gwałtownie Malfoy, wskazując na fotel. — A to co ma być?

— To nie był koszmar, tylko wizja. Wizja nasłana przez Voldemorta.

— Potter jest połączony z Cza... Sama–Wiesz–Kim?

— Tak, Harry — zaakcentowała — jest połączony z Voldemortem — znów zaznaczyła głośniejszym tonem. — Niestety, odkąd zablokował Mroczny Znak profesora Snape’a, Voldemort jest świadom tej więzi jak nigdy dotąd.

Malfoy zamarł. Jest Gryfonem zaledwie od kilku godzin, a tu takie wiadomości. Nawet wujek ukrywał przed nim fakt, że jego Znak jest nieaktywny. I Potter. To przecież istna księga tajemnic. Co ten chłopak jeszcze ukrywa?

— Chodźmy spać — rzuciła nieoczekiwanie Granger, a widząc potępiający wzrok eks-Ślizgona dodała spokojnym tonem — Pani Pomfrey nas teraz nie wpuści. Ale będziemy mogli wpaść do Harry’ego przed śniadaniem.

Niestety, poranek przywitał ich dosyć złymi wiadomościami. Harry nadal się nie obudził. Gdy minęła pora obiadu, Gryfoni stali się nerwowi. Po kolacji – apatyczni.

Draco nigdy dotąd nie spotkał się z czymś takim. Jakby wszyscy, jak jeden mąż, cierpieli wraz z Potterem.

— To się nazywa przyjaźń. — Weasley zauważył jego zdumione spojrzenia. — My dbamy o swoich.

Nikt nawet wieczorem nie przesiadywał w Pokoju Wspólnym. Gdy rozpoczęła się cisza nocna, Draco niezauważenie wymknął się ze swego dormitorium. Na szczęście miał ten przywilej być sam, bo pozostałe pokoje były już pełne. Ruszył w stronę ambulatorium. Poczekał, aż Poppy skryje się w swym kantorku, i cicho podszedł do łóżka Pottera. Harry nadal był blady, chociaż nie tak bardzo jak wcześniej. Przez chwilę Draco przyglądał mu się uważnie, marszcząc brwi i rozmyślając nad tym, czego się dowiedział o tym chłopaku w ostatnim czasie. I musiał przyznać, że kompletnie go nie rozumie.

— Mógłbyś się już obudzić. Ci twoi Gryfoni działają mi na nerwy. Jakby ktoś odciął im dopływ powietrza. Działasz na nich jak narkotyk.

Posiedział przy nim jeszcze kilka chwil i po północy wrócił do Wieży.

 

**

 

Harry otworzył oczy w pełni świadom miejsca, w którym się znajdował. Głowa pękała mu z bólu tak ogromnego, jakby ktoś walił w nią młotem. Spróbował usiąść, ale nagłe mdłości szybko powstrzymały go od realizacji tego zamiaru. Opadł na poduszkę, głęboko oddychając.

Pielęgniarka pojawiła się prawie natychmiast z tacą pełną mikstur.

— Długo spałeś, kochaneczku. — Ostrożnie uniosła jego głowę, podając eliksir do wypicia. — To na krew, zaraz dam ci przeciwbólowy.

Po połknięciu błękitnego napoju, Harry westchnął z ulgą. Czuł natarczywe ssanie w żołądku i teraz marzył mu się tylko posiłek.

Potrawy pojawiły się na szczęście już po chwili, wezwane przez Poppy. Godzinę później ubrany, wykąpany i najedzony, chociaż nie w tej kolejności, chyłkiem uciekł spod skrzydeł orlicy z ambulatorium. Wiedział, że kazałaby mu zostać albo gorzej, iść do dyrektora, co wcale nie było w jego planach. „Odwiedziny” Voldka wystarczyły mu na ten tydzień w zupełności. Bez wahania ruszył do Wieży po książki na dzisiejsze zajęcia. Jeszcze tylko musiał dowiedzieć się jakie ma te zajęcia, bo magiczny zegar nie podawał niestety dni tygodnia, jak to robiły niektóre mugolskie.

W Pokoju Wspólnym plątało się już kilkoro uczniów i na jego widok rozpętało się istne pandemonium. Wiwaty i okrzyki radości wywabiły wszystkich pozostałych. Harry musiał szybko osłonić się tarczą, nie chcąc zostać zgniecionym przez tryskających nadmiarem entuzjazmu Gryfonów.

— Harry! — usłyszał przebijający się ponad innymi krzyk Hermiony.

Wpadła na niego, omal go nie wywracając, i przytuliła mocno. Ron powstrzymał się od tak wylewnych uczuć, poklepując tylko jego ramię.

— Król Lwiątek raczył wstać — zauważył beznamiętnie Malfoy, stając przy krawędzi bariery, która nie chciała go przepuścić.

W tej samej chwili do Pokoju wkroczyła wściekła McGonagall.

— Panie Potter! Madame Pomfrey poskarżyła mi się, że opuściłeś Skrzydło Szpitalne bez jej zgody. Proszę natychmiast do niej wrócić.

Harry wziął od Hermiony zwój, który już mu podawała, widząc jego minę na ten nakaz opiekunki.

„Nie mam najmniejszego zamiaru, pani profesor. Czuję się dobrze. W razie czego przyjaciele mi pomogą.”

— Panie Potter, nie przyjmuję takiego argumentu. Poinformowano mnie, co się przedwczoraj stało, i zgadzam się z panią Pomfrey, że powinieneś jeszcze odpocząć.

W Harrym aż się zagotowało na te stanowcze słowa czarownicy. Meble w komnacie zaczęły się trząść i zmieniać położenie pod wpływem niekontrolowanej magii. Kilka osób w panice uciekło do dormitoriów.

— A nie wystarczyłoby zaklęcie monitorujące? — odezwał się najspokojniej w świecie Malfoy, przytrzymując jeden z bardziej ruchliwych mebli. — Wtedy pielęgniarka miałaby cały czas kontrolę nad Potterem, bez konieczności trzymania go w tej swojej jaskini.

— Panie Malfoy... — McGonagall już chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się, patrząc na uspokajającego się Pottera. — Dobrze, zaproponuję to pielęgniarce. Będziesz musiał jednak udać się do ambulatorium na aktywację zaklęcia.

Harry wziął kilka głębokich oddechów i potwierdził, że rozumie, po czym nie oglądając się za nikim, skierował się do swego dormitorium po książki.

— Co go ugryzło? — spytał Draco, gdy tylko brunet zniknął w drzwiach do dormitoriów, pomagając niektórym osprzętom wrócić na swoje stare miejsce.

— Harry nienawidzi, jak ktoś próbuje nim rządzić, i to jeszcze za jego plecami — odpowiedział Ron, razem z Hermioną energicznie wyganiając pierwszorocznych na śniadanie. — Chce mieć chociaż odrobinę władzy nad własnym życiem.

Po chwili Potter dołączył do przyjaciół i po drodze do Wielkiej Sali zahaczył o przybytek Pomfrey. Stanowczo wolał zaklęcie monitorujące niż siedzenie w białej komnacie i rozpamiętywania wizji wroga.

 

**

 

Początkiem weekendu Malfoy został powiadomiony przez swego wuja, że będzie odbywał specjalne treningi pod jego czujnym okiem, jak i w towarzystwie Pottera. Pierwsze takie zajęcia zakończyły się wielką klapą. Snape ciągle ich krytykował, wytykając każdy najmniejszy błąd. Malfoy nie powstrzymywał się przed swoją własną krytyką. Potter, nie mogąc bronić się słownie, po prostu zamienił obu swoim towarzyszom ubrania na pióra i wyszedł z gabinetu, zaczarowując ich różdżki tak, że unosiły się pod sufitem.

 

**

 

Pomysł wyjścia do Hogsmeade nie podobał się Harry’emu ani trochę. Miał co do tego stanowczo złe przeczucia. Niestety dwaj Ślizgoni, w tym jeden eks, nie wiedzieć czemu, uparcie namawiali go na to wyjście.

— Moja mama chce ci podziękować, a Malfoyom się nie odmawia — zawyrokował w sobotę rano Draco, wciskając Harry’ego na siłę w płaszcz i czapkę.

Snape wraz z pozostałą trójka Opiekunów Domów czekał na nich przy wyjściu.

— Mam zaszczyt — rzekł lekko zirytowanym tonem — towarzyszyć wam w tej wyprawie służącej roztrwonieniu pieniędzy waszych rodziców na bzdety bynajmniej niepotrzebne wam do egzystencji.

Malfoy, przyzwyczajony do tego typu przemów, minął go bez mrugnięcia okiem.

— Tak, wiemy, że się cieszysz z odwiedzin mojej mamy. Dobra wymówka, by zobaczyć, co nowego w aptece. Musiałbym cię nie znać. Zawsze początkiem roku pojawiają się nowinki w dziale eliksirów eksperymentalnych.

Snape burknął coś mało kulturalnego o nosach w nie swoich sprawach, wypychając blondyna za drzwi.

— Za mną, Potter. Nie waż mi się zgubić — wyżył się na chichoczącym Gryfonie. — Punkty nadal mogę odejmować.

Ron i Hermiona zostawili więc Harry’ego pod opieką profesora zaraz po wkroczeniu do Hogsmeade, a sami skryli się „Pod Trzema Miotłami”.

Narcyza Malfoy czekała na nich przy Zonku z typowym dla niej wyrazem twarzy pt. Królowa Śniegu. Harry nie dał się jednak tym razem oszukać. Aura kobiety aż świeciła miłością do syna.

— Witaj, Harry Potterze. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń odzianą w delikatną rękawiczkę. — Przykro mi, za to, co zrobił ci mój nieżyjący mąż. Cieszę się jednak, że nie przenosisz jego winy na Draco.

Harry już chciał jakoś zareagować na te bardzo znaczące słowa kobiety, kiedy nagle dookoła rozpętało się piekło. Ulica zrobiła się czarna od płaszczy Śmierciożerców. Kolorowe smugi zaklęć mknęły we wszystkich kierunkach, siejąc coraz większą panikę. Tarcza ochronna Harry’ego błyszczała od pochłanianych czarów, powodując narastający ból w każdej części ciała chłopaka. Snape i Draco skryli się po drugiej stronie ulicy, za załomem muru. Narcyza ukryła się kawałek dalej, za filarem sklepu ze sprzętem do quidditcha. Aurorzy pojawili się prawie natychmiast, ale było ich zbyt mało.

Potter rzucał Drętwoty na prawo i lewo, w większości niestety bez efektu. Śmierciożercy także używali osłon. Nagle na jednym z dachów tuż nad Snape’em zobaczył dwóch Śmierciożerców. Nie mając jak dać znać, że zostali osaczeni, rzucił się w ich stronę. Niestety ten wyczyn kosztował go dwie rany na nogach, gdy zdekoncentrował się na moment i osłona opadła. Dotarł jednak do dwójki w ostatniej chwili, rzucając na jednego z atakujących Drętwotę. Ciało spadło na ziemię z niemiłym trzaskiem. Drugi napastnik zdążył trafić profesora zanim pokonał go Malfoy. Draco przypłacił to raną na plecach, odwracając się od ciągle atakujących ich z ulicy zwolenników Czarnego Pana. Po ulicy rozniósł się nagle kobiecy krzyk.

— Mama! — Draco oparty bokiem o ścianę przesunął się do rogu i wyjrzał zza niego przerażony.

Narcyza Malfoy klęczała na środku ulicy, otoczona przez sześciu Śmierciożerców.

— Taki koniec spotka wszystkich zdrajców!

Cała grupa uniosła różdżki, rzucając Crucio. Nikt nie był w stanie przeżyć takiej ilości tego zaklęcia.

— Nieee! — krzyk Draco odbił się echem od ścian budynków, gdy ciało jego rodzicielki upadało bez życia na ziemię.

To rozproszenie uwagi spowodowało, że pozostali Śmierciożercy dotarli niebezpiecznie blisko zaułku, w którym się ukryli Draco i Snape. Mistrz Eliksirów, trzymając się za bok, z trudem utrzymywał różdżkę w dłoni. Tylko tarcza siedzącego na ziemi pomiędzy nimi Harry’ego chroniła ich przed zaklęciami. O dziwo, nikt nie rzucał w ich stronę Avady, tak jakby ich pan chciał ich żywych. Harry spojrzał na profesora, którego dłoń zalana była krwią. Draco osunął się na kolana, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w ciało matki. Nagle Potter coś sobie przypomniał. Przyciągnął do siebie Snape’a i Draco, choć ten pierwszy spojrzał zdziwiony, gdy Gryfon położył dłoń Malfoya na jego różdżce. Przesłał spory impuls swojej magii w ciało profesora i natychmiast odsunął się o krok.

— Severus Sors!

Snape otworzył szeroko oczy, słysząc głos Pottera, ale nagły błysk i pociągnięcie w okolicy pępka spowodowały, że w momencie znalazł się w całkiem innym, chociaż bardzo dobrze znanym miejscu.

— Co ty tu robisz, Severusie? Co się stało? — Albus szybko wstał ze swojego fotela za biurkiem, podchodząc do słaniającego się mężczyzny stojącego pośrodku jego gabinetu.

Draco osunął się na podłogę, gdy tylko wylądowali.

— Ten durny bachor aportował nas tutaj z Hogsmeade.

Pod Snape’em ugięły się nogi z powodu upływu krwi i wiadomości, która w końcu dotarła do jego oszołomionego mózgu.

— On został tam sam. Wśród tych wszystkich Śmierciożerców.

Kolejny błysk tuż obok kominka i na dywanie pojawił się zakrwawiony Potter.

— Ty durny, krnąbrny, głupi… — zaczął Snape, ale chłopak przerwał mu ze szczerym uśmiechem.

— Widzę, że cieszy się pan na mój widok. — Posmutniał nagle, zerkając na Draco.

Nie mogąc wstać, przeczołgał się do niego i przytulił do siebie. Blondyn cicho płakał, z całych sił wczepiając się w szatę Gryfona.

— Cii. Nie cierpiała długo. Umarła szybko. Nie będzie się nad nią znęcał.

Albus spojrzał pytająco na Severusa.

— Narcyza zginęła podczas ataku. Mógłbyś wezwać Pomfrey? Chyba zaraz stracę przytomność — powiedział i osunął się bezwładnie na dywan.

Dyrektor natychmiast rzucił do kominka proszek Fiuu i wezwał pielęgniarkę do swego gabinetu.

Nagle coś sobie uzmysłowił.

— Harry, ty mówisz!

Nie otrzymał jednak odpowiedzi. Obaj chłopcy leżeli już nieprzytomni, oparci o siebie nawzajem.

 

**

 

— Aurorom udało się złapać kilku Śmierciożerców. To był planowany atak na was…

— Czyli zdrajców. Domyśliłem się tego. — Głos, mocno zachrypnięty, należał do Snape’a, tego Harry był pewien nawet teraz, budząc się lekko otumaniony. — Ktoś jeszcze ucierpiał?

— Nie, tylko Narcyza.

Po lewej, za parawanem, Snape rozmawiał z dyrektorem.

— Jej ciało zostało zabrane przez Aurorów. Oddadzą je po oględzinach. A teraz sprawa Harry’ego. Jak was przesłał do mojego gabinetu? Hogwart chroni pole antyaportacyjne.

Severus musiał, tak jak Harry, niedawno się obudzić, skoro Dumbledore nie znał jeszcze odpowiedzi na te pytania.

— O to musisz zapytać Pottera. Chyba się obudził, bo coś mi tu śmierdzi podsłuchiwaniem.

Parawan zmienił nagle miejsce, odsuwając się pod przeciwległą ścianę.

— Będziesz tak łaskaw odpowiedzieć dyrektorowi, Potter? — wręcz warknął na niego Snape, poprawiając szpitalną pidżamę.

Harry usiadł z syknięciem, gdy niechcący uraził zabandażowane nogi.

— Użyłem świstoklika.

— Tego się domyśliliśmy — zadrwił Postrach Hogwartu. — Kiedy zdążyłeś go zrobić?

— Wpadłem na ten pomysł przed świętami. Był umieszczony w pańskiej nakładce na różdżkę.

Snape spiął się, nagle uzmysłowiając sobie pewien fakt.

— Miałem go, gdy byliśmy u Czarnego Pana?

— Tak, ale nie mogłem go uruchomić.

— Obroża? — zgadł dyrektor.

— I głos.

Potter oparł głowę o ramę łóżka, masując skronie.

— Boli mnie głowa. Chyba jest wściekły. Nie wyszło mu porwanie.

— Jak ominąłeś zabezpieczenia zamku? — Dumbledore nie dawał za wygraną.

— Tego dowiedzieliśmy się z Hermioną podczas Zaklęć. Pracowaliśmy nad tematem świstoklików. Jeśli dom, do którego tworzy się transport, uznaje przesłanych w jakiś sposób za mieszkańców, to bariera pozwoli na ich ominięcie. Profesor jest traktowany jako stały mieszkaniec, dlatego połączyłem go z Draco. Ja użyłem tylko czaru śledzącego.

Harry skulił się nagle, otaczając głowę ramionami.

— Spadaj gadzie. Idź sobie — szeptał sam do siebie, zaciskając powieki.

— Potter! — zawołał Snape, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.

— Ty też spadaj — wyrwało się chłopakowi.

Starał się podnieść i po drugiej próbie udało mu się chwiejnie stanąć na nogach. Jedną ręką trzymał się za głowę, drugą asekurował się, ostrożnie podchodząc do szafki z eliksirami. Dumbledore zamierzał go powstrzymać, ale nie mógł przedostać się przez postawioną przez chłopaka tarczę, chyba że chciał mu zrobić krzywdę.

— Harry, co chcesz zrobić?

— Chcę tylko przeciwbólowy. Z samą wściekłością Toma sobie poradzę. — Odkorkował potrzebny eliksir i wypił duszkiem. — Przepraszam, ból czasami nie daje mi myśleć — dodał po chwili działania mikstury.

— Nie powinieneś wstawać. Mogłeś powiedzieć.

— Przyzwyczaiłem się, że często coś mówię, a i tak nikt mnie nie słucha. — Wrócił powoli na swoje łóżko. — Co z Draco?

Blondyn leżał naprzeciwko, ciągle uśpiony.

— Obudził się jakiś czas temu, ale trzeba było podać mu eliksir uspokajający.

Harry usiadł, podciągając długą koszulę i oglądając opatrunki na obu nogach od kolan w górę.

— To tylko Culter. Szybko się zagoi.

— Wiem — potwierdził cicho chłopak, przesuwając dłonią po bandażach. — To Avery’ego. Rozpoznaję jego magię.

Dyrektor zerknął na Severusa. Ten tylko wzruszył ramionami.

— Rozpoznajesz magię osób?

— Tylko tych, z którymi mam dłuższy kontakt. Na przykład Rona, Hermiony, czy… — Zamilkł, zatracając się we wspomnieniach. — Nieważne.

— To jest ważne, Harry. Bardzo rzadko czarodzieje rozróżniają sygnatury magii u innych.

— To proszę sobie zapisać kolejne dziwactwo do mojej osoby, bo ja rozróżniam nie tylko to.

— A co jeszcze?

— Nieważne — szepnął, wściekły na siebie za niepotrzebne paplanie w gniewie.

— Harry?

— Nie. — Gryfon spojrzał prosto w oczy dyrektora, tym razem zamykając normalne oko.

Aura wokół starszego czarodzieja była lekko gniewna, ale też i ciekawska.

— Harry, co widzisz tym okiem?

— Wiele interesujących rzeczy, panie dyrektorze, o których pan nawet nie chciałby wiedzieć.

— Potter! Jak ty się odzywasz to dyrektora?! — Snape skarcił go, ale bez większego efektu.

— Harry.

— Przepraszam, dyrektorze. Jestem po prostu zmęczony tym wszystkim. — Udał jednak skruchę, otulając się kocem. — Chciałbym odpocząć.

— Rozumiem, Harry. Zostawię was, żebyście wypoczęli. Poppy za chwilę wróci, gdybyście jej potrzebowali.

Dumbledore wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, cicho zamykając za sobą drzwi. Gryfon z długo tłumioną złością uderzył w pościel zaciśniętymi pięściami.

— To moje życie — mruknął, opadając na plecy i wpatrując się w sufit.

Machnął dłonią i biały kolor zamienił się w lazur przetykany małymi obłoczkami. Przypominało to trochę wzorem pokój dla dziecka, ale wolał już to od tej rażącej bieli.

— Malarzem to ty nie zostaniesz — zwrócił mu uwagę Snape.

Harry sapnął i domalował nad nim nietoperza zwisającego z gałęzi wyrastającej ze ściany.

— Potter! Nie drażnij mnie! — ostrzegł Mistrz Eliksirów, ale nic nie zrobił z rysunkiem.

— Przestałem się pana bać jakiś czas temu, profesorze.

— Będę musiał nad tym popracować.

— Wiem, jaki jest pan naprawdę.

Jakiś czas później Pomfrey wypuściła profesora i Harry’ego z ambulatorium. Draco, nadal w szoku, został pod jej opieką.

Gryfon szybko ruszył stronę Wieży, wiedząc, że przyjaciele bardzo się martwią. Pielęgniarka przez cały dzień nie pozwoliła im go odwiedzić.

Pokój Wspólny był opustoszały. Jakaś para pod oknem nawet nie zauważyła jego wejścia. Skierował się więc do swego dormitorium. Już przez drzwi słyszał rozmowę.

— To było naprawdę straszne — usłyszał głos Hermiony, poszedłby nawet o zakład, że dziewczyna siedzi właśnie na łóżku Rona. — Ci Śmierciożercy nie mają żadnych skrupułów. Voldemort robi się coraz gorszy, a Harry… — Zamilkła nagle.

— On ciągle na niego poluje, prawda? — Głos Deana był dziwnie spięty. — Nawet, gdy śpi.

— Nie tylko na Harry’ego. Na profesora Snape’a także.

W tym momencie Potter zdecydował się wejść. Uchylił drzwi i spokojnie wkroczył do pokoju.

— Harry! — krzyknęli wszyscy na jego widok, zrywając się z miejsc.

— Wszystko w porządku? — upewniała się Hermiona, już szukając na szafce Rona pergaminu.

— Tak, Hermiono. Wszystko ze mną w porządku — powiedział wolno i wyraźnie Harry.

Wszystkich zamurowało. Ron otwierał usta jak ryba wyjęta z wody.

— Odzyskałeś głos! — zawołała dziewczyna, pierwsza otrząsając się z szoku i przytulając chłopaka. — Tak się cieszę.

— Ja też. — Poklepał ją po plecach, jednocześnie odsuwając delikatnie. — Choć nadal nie lubię zbyt długiego dotykania.

— Rozumiem. — Dziewczyna usiadła na łóżku Weasleya, ciągnąc też rudzielca za sobą.

Dean, Seamus i Neville rozsiedli się na łóżku tego ostatniego.

— Teraz mów, co się stało? Powiedziano nam tylko, że Śmierciożercy próbowali złapać ciebie i Snape’a — odezwał się Neville.

— Pewnie i tak jutro wszystko będzie w „Proroku”. Voldemort wysłał swoje sługi, by dostarczyć mu konkretne osoby. Narcyzę Malfoy zabito na pokaz.

— Mamę Draco?! — krzyknęła Hermiona, zasłaniając usta z przerażenia. — Och, nie! Jak on się czuje?

— Fatalnie. Ciągle jest w szoku.

— Został sierotą — stwierdził Ron, patrząc na Harry’ego sugestywnie.

— Tak. Ale ma jeszcze wujka. Pewnie Snape się nim teraz zajmie.

— Snape jest wujkiem Malfoya?

Harry potwierdził skinieniem głowy, zamyślając się. Sam był sierotą i po części rozumiał, jak czuje się teraz Draco. On znał, co prawda, swoich rodziców, ale uczestniczenie w śmierci matki było naprawdę ciężkim przeżyciem. Dobrze znał ten ból. Dementorzy byli łaskawi pokazać mu tę chwilę bardzo dokładnie.

— Harry?

— To nic. Jestem po prostu zmęczony, jutro pewnie też się będzie sporo działo. Chcę iść rano do Draco. — Zaczął przygotowywać się do snu.

— Dobranoc, chłopaki. — Hermiona pocałowała Rona w policzek, wywołując chichoty u pozostałych i spory rumieniec u rudzielca.

Po jakimś czasie w dormitorium zapanowała cisza. Koledzy pochrapywali cicho, a Harry nie mógł zasnąć. Ciągle myślał o Draco. Co teraz zrobi? Czy nie będzie miał jakiś durnych pomysłów o zemście?

W końcu większość nocy przesiedział w Pokoju Wspólnym, nie chcąc nikogo obudzić swoim wierceniem. Koło piątej nad ranem zdecydował się przejść. Stanął w jednym z pogrążonych w ciszy korytarzy, przy oknie z widokiem na jezioro. Wielka Kałamarnica już się obudziła, choć nadal było za ciemno, by zobaczyć, co dokładnie robi.

—Potter, co tutaj robisz? — usłyszał za sobą lekko gniewny głos Mistrza Eliksirów.

Rzucił na niego okiem. Poświata wokół mężczyzny była tak samo niebieska, jak u niego.

— Martwię się, tak jak pan.

— Niczym się nie martwię — zrugał go profesor.

Harry uznał, że może mu powiedzieć coś o oku, i wskazał uszkodzoną stronę swojej twarzy.

— Widzę nim, co pan czuje.

— Nieprawda! — Snape nie miał zamiaru dać sobie cokolwiek takiego wmówić.

— Widzę pański niepokój, a teraz zaniepokojenie. Kolejna dziwna umiejętność Złotego Chłopca.

— Od kiedy?

— Od zaklęcia Goyle’a.

— Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział, Potter.

— Wiem, profesorze. Jeszcze by mnie okrzyknięto dziedzicem, już sam nie wiem kogo. Może nawet samego Merlina. Albo kolejnym Copperfieldem.

— Tak, ten czarodziej nieźle sobie radzi wśród mugoli. A oni wierzą, że to sztuczki.

Potter uniósł brwi zdziwiony. David Copperfield czarodziejem! Tego powinien był się spodziewać.

— Co teraz będzie z Draco? — Gryfon szybko zmienił temat.

— Dopóki nie skończy szkoły, nie odczuje zbytnio zmian. Zostanę jego prawnym opiekunem, jako najbliższy członek rodziny i jego ojciec chrzestny.

— To wiele wyjaśnia, skąd Draco nabył pewnych mrocznych skłonności, jeśli chodzi o sarkazm i ironię.

— Nie rozpędzasz się za bardzo, Potter?

— Jestem tylko szczery. — Coś zadrapało go w gardle i odkaszlnął. — Chyba skoczę do kuchni po coś do picia.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin