Rozdział 17
Śnieg stopniał przez noc, więc wiejskie drogi zmieniły się w małe bajora pełne błota. Większość dziewczyn z mojej klasy w czasie długiego spaceru do kościoła skarżyła się na mokre nogi i zmarznięte palce, ale ja miałam większe problemy na głowie.
Tego popołudnia miałam pojechać z Sarą na farmy Uppercliffe, a jeszcze przed tą wizytą zaplanowałam pierwszą lekcję jazdy konnej. Prawdę mówiąc, wcale nie marzyłam o tym, żeby znów znaleźć się na końskim grzbiecie. „Konie są nieprzewidywalne, prawda? To niebezpieczne...”
Próbowałam zapomnieć o głupich komentarzach Harriet, ale żołądek kurczył mi się z nerwów. Chociaż miałam dosiąść kuca i truchtać przez wrzosowiska, to nie potrafiłam naprawdę jeździć. Miałam nadzieję, że nauczycielka nie każe mi galopować, skakać ani wyprawiać żadnych akrobacji. Nie bałam się pływać nawet przy najgorszym sztormie, ale nie wychowywałam się blisko koni i nigdy nie poczuję się swobodnie na grzbiecie takiego zwierzaka.
Po lunchu poszłam na górę się przebrać. Wciągnęłam na siebie nowe, gładkie bryczesy i lśniące buty do jazdy konnej. Odnalazłam palcami naszyjnik pod bluzą.
- Agnes? - spytałam z wahaniem. - Agnes, powiedz mi, czy słusznie postępuję? Naprawdę powinnam wywieźć naszyjnik do Uppercliffe? - Cienkie zasłony wokół mojego łóżka poruszyły się, jakby powiał wiatr znad wrzosowisk. Usłyszałam echo westchnienia. A potem zapadła cisza, którą zakłócało jedynie bicie mojego serca.
Sara nie mogła czekać. Musiałam już iść.
Wyszłam z sypialni, zbiegłam po schodach, stukając butami o marmurowe stopnie i dotarłam na drugie piętro, gdzie mieściły się pokoje nauczycielek. Panna Scratton właśnie zamykała jeden z nich. Podniosła wzrok, zauważyła mnie i skinęła, żebym podeszła.
- Słyszałam, że wybierasz się na konie z Sarą? Wczoraj wieczorem poprosiła mnie o pozwolenie na wycieczkę na wrzosowiska.
- Tak.
- Tylko nie oddalajcie się za bardzo. Znów robi się chłodniej i chyba będzie padał śnieg.
- Poradzimy sobie, panno Scratton.
- Wiem, że niedawno umarła twoja babcia - dodała panna Scratton, cicha i poważna jak zawsze. - Młodym ludziom trudno pogodzić się ze śmiercią. Jeśli możemy ci jakoś pomóc, daj znać.
Wydawało mi się, że w jej chłodnych, inteligentnych oczach błyszczało prawdziwe współczucie. Przez chwilę bałam się, że ten objaw życzliwości wytrąci mnie z równowagi. Chciałam z nią porozmawiać, opowiedzieć jej o Frankie, chciałam dać się pocieszyć i uspokoić. Ale powstrzymał mnie obraz panny Scratton z mojego snu. Jej ręka wyciągnięta po talizman. To nie pasowało do szczerego zatroskania, które teraz okazywała. Bo przecież patrzyła na mnie z życzliwością. Zmusiłam się do uśmiechu.
- Dziękuję, nie potrzebuję pomocy.
- Nie wątpię - odparła cicho. - Jest takie stare powiedzenie, że chociaż serce tęskni, to mądry człowiek nie stara się zatrzymać umarłych. Pamiętaj o tym, Evie. I nie...
Właśnie w tej chwili z jednego z pokojów wynurzyła się panna Dalrymple. Uśmiechnęła się, pokiwała głową i potarła kącik wargi koronkową chusteczką.
- Idziesz na konie, Evie? Fantastycznie. Panna Scratton na pewno udzieli ci wskazówek. To wspaniała amazonka, naprawdę. - Panna Dalrymple, jak zwykle czymś zaaferowana, uśmiechnęła się krzywo, wygłaszając te komplementy. - Och, rady panny Scratton są wprost bezcenne. Niezależnie od tego, czego dotyczą.
Przez szczupłą twarz panny Scratton przebiegł skurcz. Była zirytowana, ale stłumiła emocje i powiedziała spokojnie:
- Cóż za głupstwa! Nie jeździłam od lat. Lepiej już idź, Evie. A... właśnie zamierzałam ci o tym przypomnieć. Nie biegaj po schodach!
Wydostałam się z budynku i przeszłam przez podwórko wokół stajni. Co naprawdę zamierzała powiedzieć panna Scratton? „I nie..." Co? Z pewnością nie chodziło o schody, o to mogłam się założyć. Ile podsłuchała panna Dalrymple? „Mądry człowiek nie stara się zatrzymać umarłych”. Czy panna Scratton mówiła o Frankie... Czy o Sebastianie? Ale to niemożliwe, chyba że... Chyba że co? Gdyby panna Scratton należała do Mrocznych Sióstr, to raczej nie udzielałaby mi dobrych rad. Kopnęłam kamyk tak, że odbił się od bruku. W zamyśleniu wsadziłam ręce do kieszeni.
- Hej!
- Och, przepraszam! - Weszłam prosto na wysokiego, atletycznie zbudowanego chłopaka. Miał mniej więcej osiemnaście lat i włosy barwy zboża. Rozbawiła go moja niezgrabność. Odskoczyłam i wciągnęłam głęboko powietrze. - Naprawdę bardzo mi przykro. Nie widziałam cię.
- W porządku, nie ma sprawy. - Chłopak się uśmiechnął. - Lubię, kiedy traktuje się mnie tak, jakbym nie istniał. „Niewidzialny” to moje drugie imię.
- Nie nie, nie o to chodzi. To znaczy... Nie wiem, kim jesteś - bełkotałam. - Nazywasz się Josh, prawda? Czy ty nie... nie?
- Pracuję w stajniach, tak. Nie martw się, możesz na mnie wpadać, kiedy tylko masz ochotę.
Zarumieniłam się, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Za to Josh wydawał się dobrze bawić.
- Może... może lepiej już pójdę - powiedziałam jak idiotka. - Nie mogę się spóźnić na lekcję.
- Oczywiście, że nie - odparł i znów się uśmiechnął. - Miłej zabawy.
- Dzięki.
Ruszyłam pośpiesznie do stajni i osiodłałam Bonny niewprawnymi rękami. Zdziwiłam się, że Sara nie przyszła, by mi pomóc, ale uznałam, że pewnie dołączy do mnie wkrótce. Powalczyłam chwilę z ostatnią klamerką i w końcu zapięłam prawidłowo siodło i munsztuk. Wyprowadziłam Bonny na padok za stajniami, Sara już tam była. Zajmowała się troskliwie jakimś spokojnym siwym koniem, który stał przywiązany do barierki, i rozmawiała z Joshem.
Przyjaciółka wydawała się szczęśliwa i ożywiona. Pomyślałam nagle, że nigdy przedtem naprawdę jej się nie przyjrzałam. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka jest ładna. I naraz uświadomiłam sobie, że błysk w oku Sary wywołany był towarzystwem Josha. Zrobiło mi się głupio, że nie zauważyłam, co się dzieje z moją najlepszą przyjaciółką.
Na drugim końcu padoku stała Harriet. Trzęsła się z zimna i wyglądała jak dziecko, z którym nikt się nie chce bawić. Niewątpliwie zignorowała moją radę i nie próbowała poznać koleżanek z klasy. Westchnęłam. Naprawdę nie chciałam, żeby oglądała moją pierwszą lekcję jazdy konnej. I nawet jeśli Sara była zachwycona, że Josh stoi w pobliżu, to wcale nie marzyłam o tym, żeby widział, jak robię z siebie ostatnią ofermę. Dlaczego w ogóle zgodziłam się na te lekcje?
Sara odwróciła się i pomachała do mnie.
- Cześć, Evie, jesteś gotowa?
- Chyba tak. Gdzie jest pani Parker, czy jak ona się nazywa? - burknęłam. - Powinna już tu być.
- Ja jestem pani Parker - oświadczył, prostując się Josh. - Przynajmniej tymczasowo - dodał z uśmiechem.
Chyba zrobiłam niezbyt bystrą minę, bo Josh postanowił mi to wytłumaczyć.
- Judith Parker to moja mama. Udziela lekcji jazdy konnej uczennicom Wyldcliffe, ale kilka dni temu zwichnęła nadgarstek, więc będę musiał ci wystarczyć.
- Nie jestem pewna...
- Spokojnie, mam podstawowe dyplomy uprawniające do nauczania. Nie pozwolę, żebyś sobie złamała kark.
- Och, no dobrze w takim razie - powiedziałam niezbyt uprzejmie, po czym wyprowadziłam Bonny na padok i zaczęłam się na nią gramolić.
- Nie, nie tak. Zacznijmy od początku. - Josh cierpliwie pokazał mi, jak prawidłowo dosiąść konia, jak przybrać pozycję wyprostowaną, ale niezbyt sztywną i jak ścisnąć kuca kolanami.
Godzina minęła błyskawicznie. Josh był dobrym nauczycielem, a gdy na koniec dosiadł własnego konia, by coś zademonstrować, zauważyłam, że porusza się z wielką gracją i zdecydowaniem. Jego ciało było niezwykle umięśnione, choć szczupłe. W którymś momencie demonstrował mi, jak mam poprawić moją postawę, i miałam okazję poczuć dotyk jego ręki na dole pleców. Przez cały czas wyczuwałam spojrzenie Sary, która nie spuszczała wzroku z Josha; a także Harriet, która patrzyła na nas jak głodujące dziecko...
Cieszyłam się, gdy ta lekcja dobiegła końca.
- Dobrze ci poszło - pochwalił Josh. - Jeszcze zrobimy z ciebie amazonkę.
- Wystarczy, że będę trzymać się w siodle i nie wyjdę na idiotkę.
- Możemy osiągnąć więcej. - Uśmiechnął się, a ja zsiadłam z kuca. - Dużo więcej.
- Josh! Gdzieś ty był?! - Chłodne, wilgotne powietrze przeszył wściekły krzyk. - Czekam, żebyś mi osiodłał Sapphire, a ty gdzieś znikasz!
Celeste patrzyła na nas z oburzeniem ze ścieżki prowadzącej do stajni.
- Może sama spróbujesz ją osiodłać, to cię nie zabije - warknęła Sara.
- Mój ojciec płaci pełną opłatę za stajnie i oczekuję... - wysyczała Celeste.
- Już dobrze, zaraz przyjdę - przerwał jej Josh. Lekcja Evie odrobinę się przedłużyła i to wszystko. - Odwrócił się do mnie. - Widzimy się za tydzień o tej samej porze?
- Uhm, dobrze. Chyba że twoja mama wyzdrowieje.
Popatrzył na mnie z rozbawieniem, a w jego oczach zalśnił podziw.
- Sądzę, że dobrze jej zrobi, jeśli trochę sobie odpocznie. - Po chwili ruszył do Celeste, ale obejrzał się jeszcze, żeby zerknąć na Sarę. - Do zobaczenia! - rzucił.
Przez ułamek sekundy Sara wydawała się rozczarowana tym nijakim pożegnaniem. Ale natychmiast ukryła emocje za pogodnym uśmiechem.
- Do zobaczenia, Josh.
Wyruszyłyśmy w stronę Uppercliffe zatopione w myślach. Ja ostrożnie truchtałam na Bonny, a Sara kłusowała na swoim drugim kucu, Starlight.
- Od dawna znasz Josha? - spytałam, gdy zostawiłyśmy za sobą szkolną bramę i zaczęłyśmy się wspinać na wąską ścieżkę oplatającą wrzosowiska.
- Trzy albo cztery lata. Odkąd zaczęłam się uczyć w Wyldcliffe, Josh zawsze kręcił się przy stajniach. Pomagał stajennemu, który tu kiedyś pracował. Wciąż myśli o mnie jak o dzieciaku z hoplem na punkcie koni. - Zerknęła na mnie dziwnie. - Nie jestem dziewczyną, na którą wszyscy zwracają uwagę. Nie jestem jak ty.
Poczułam się niezręcznie, jakbym niechcący naruszyła jej prywatność. Usiłowałam wymyślić jakiś neutralny lemat.
- Josh chyba dobrze jeździ - zaryzykowałam.
- Znakomicie - odparła Sara, a jej twarz znów się rozpromieniła. - Występował w setkach pokazów i konkursów, ale żeby traktować konie poważnie, trzeba mieć pieniądze. Pomaga mamie prowadzić szkołę jeździecką i pracuje w Wyldcliffe. Z tego co wiem, jeśli nie wyjdzie mu kariera sportowa, to chce studiować weterynarię. Josh… Josh to bardzo fajny chłopak. - Urwała, po czym zmarszczyła brwi. - Nie wiem, jak może znosić fochy takich ludzi jak Celeste. Nie jest służącym, a ona nie jest księżniczką, niezależnie od tego, co sobie wyobraża. Josh zasługuje na milion razy lepsze traktowanie.
Sara nagle pogoniła Starlight i wyprzedziła mnie na mokrej drodze. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby okazywała takie emocje. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam tego ciepła w spojrzeniu i rozświetlonego wyrazu twarzy, gdy rozmawiała z Joshem? Usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałam ich razem. Chłopak kręcił się przy stajniach, zawsze z tym samym luzackim uśmiechem, a jego atletyczne ciało ukryte pod wysłużonym strojem do jazdy konnej poruszało się z wielką gracją. Nie okazywał Sarze szczególnego zainteresowania. Może wciąż widział w niej dziecko? A może uważał, że uczennice z Wyldcliffe są zbyt wielkimi snobkami i egoistkami, żeby traktować poważnie chłopca stajennego. Niezależnie od powodu, widziałam wyraźnie, że Sara była nim zainteresowana i że cierpiała.
Miałam nadzieję, że się pomyliłam, gdy zauważyłam podziw w spojrzeniu Josha. Nie zamierzałam się z nim spotykać i bardzo nie chciałam ranić Sary. To na pewno nic nie znaczyło, wmawiałam sobie. Zapomnij! Liczyło się tylko to, żeby dotrzeć do Uppercliffe. Popędziłam Bonny, żeby dogonić Sarę, i razem pognałyśmy przez omiatane wichrem wzgórza. Talizman podskakiwał mi na piersi i odbijał się od mojego serca.
Rozdział 18
Uppercliffe to właściwie zrujnowana chata ukryta na samotnym wzgórzu, zarośnięta trawami i chwastami. Wiatr wirował, unosząc z ziemi garście śniegu, który wciąż gdzieniegdzie okrywał grunt. Łatwo było sobie wyobrazić, jak wyglądało tu życie wiele lat temu, gdy setki kilometrów dzieliły to miejsce, od jakiegokolwiek miasta i jedyne, co słyszeli mieszkańcy, to śpiew ptaków i beczenie owiec. To tu, w Uppercliffe, Lady Agnes ukryła swój największy skarb - małą Effie o kasztanowych lokach. Effie była córeczką Agnes i moją praprababką.
Sara i ja zeskoczyłyśmy z koni i podeszłyśmy do pochylonych ze starości ruin. Na kamieniu ponad drzwiami wiele lat temu wy drapano znak symbolizujący talizman, mój cenny spadek. To było właściwe miejsce na kryjówkę. Miałam nadzieję, że klan nie wpadnie na to, zęby szukać talizmanu w takim miejscu. Byłam pewna, że nikt nie wiedział, co łączyło Agnes z tą starą farmą.
- Znajdę jakieś miejsce w środku - postanowiłam.
- Dobrze, ale bądź ostrożna. Sufit zawalił się już prawie zupełnie i wciąż tu i ówdzie sterczą jakieś deski, które wyglądają na niebezpieczne.
- Będę uważać - przyrzekłam, po czym przeszłam pod kamiennym łukiem i wkroczyłam do zrujnowanego domu. W jednej chwili oślepił mnie snop światłu i poczułam gniecenie w żołądku, jak gdybym spadla z dużej wysokości. Zamrugałam, a gdy znów otworzyłam oczy, stałam w nisko sklepionym salonie. Nad dymiącym ogniem pochylała się tęga kobieta w długiej spódnicy. Wiedziałam, kto to. To była Martha, dawna niania Agnes, która dawno temu mieszkała na tej farmie. Otarła twarz skrajem fartucha i odwróciła się, że by pobujać drewnianą kołyskę, w której spało smacznie niemowlę z kępką jasnych włosów, owinięte w ręcznie dziergany kocyk. Martha zaśpiewała coś dziecku, po czym popatrzyła na drugą stronę pokoju. Tam, przy małym stoliczku, siedziała Agnes i zapisywała coś w dużym zeszycie oprawionym w czarną skórę. Przeczytałam każde słowo z tego zeszytu pod czujnym wzrokiem Sebastiana. To on wytłumaczył mi całą splątaną pajęczynę powiązań, które łączyły naszą czwórkę - jego, Agnes, Effie i mnie.
Agnes oderwała się od pisania i popatrzyła prosto na mnie. Rozpoznała mnie.
- Jestem tu! - Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. - Jestem tu! - I wtedy ocknęłam się ze snu na jawie. - Tutaj, tutaj, tutaj... - jęczałam.
- Tu masz zamiar go ukryć? - spytała Sara zatroskanym głosem. - Dokładnie w tym miejscu?
Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale podczas wizji podczołgałam się na drugi koniec zrujnowanego domu. To tam widziałam siedzącą Agnes. Nagimi dłońmi próbowałam rozgrzebać zamarzniętą ziemię.
- Tak, tutaj - wydyszałam. - To jest właściwe miejsce.
- Zaczekaj, Evie, zaraz pojawi się Helen - przypomniała Sara z naciskiem. Przysunęła się bliżej i położyła mi rękę na ramieniu. - Miałaś wizję? Widziałaś Agnes? Czy Agnes uważa, że postępujemy słusznie?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że muszę kopać dokładnie tutaj...
Na zewnątrz rozległo się ostrzegawcze rżenie koni. Wydawało mi się, że słyszę tętent kopyt. Wstałam chwiejnie i wyszłam sprawdzić, co się dzieje. Miałam nadzieję, że zobaczę Helen, ale to nie była ona. Natychmiast zesztywniałam, gotowa do ataku lub obrony. To nie pasowało do planu.
W oddali zauważyłam dwie uczennice Wyldcliffe. Jechały konno i rozmawiały z parą innych jeźdźców. Tamtych dwoje nie miało na sobie porządnych strojów jeździeckich, tylko swetry i zwykłe podarte dżinsy. Była to mała dziewczynka, ośmio- może dziewięcioletnia. Dosiadała wychudłego kuca. Towarzyszył jej chłopiec, nastolatek - pewnie starszy brat - który jechał na oklep na srokatym koniu. W pewnym momencie zsiadł z niego i stanął przy dziewczynce, jakby przed czymś ją chronił. Wydawał się ponury. Może rozmowa przerodziła się w kłótnię. Sara podeszła, żeby popatrzeć razem ze mną.
- To chyba Celeste i India. Mam nadzieję, że nie będą tu węszyć.
- Ale z kim rozmawiają?
- Chyba z miejscowymi dzieciakami - odparła Sara, unosząc brwi. - A może... Josh mówił, że przyjechało tu kilka rodzin. Rozbili obóz po drugiej stronie wioski, na skrawku ziemi niczyjej przy drodze. Te dzieci chyba są stamtąd.
- Czyli to... - zawahałam się na moment. - Powiedziałaś, że rozbili obóz? To Cyganie?
- Chyba tak. Bardzo chciałabym z nimi porozmawiać, gdyby kiedyś nam się udało.
Sara była dumna ze swoich romskich korzeni i zawsze trzymała przy łóżku fotografię rodziny sprzed lat. Celeste nie zachowywała się jednak przyjaźnie wobec nieznajomych.
Właśnie w tej samej chwili powiedziała coś wściekłym tonem, po czym ściągnęła wodze i poprowadziła konia w inną stronę. Za nią potruchtała India. Jej długonogi kasztan sprawiał wrażenie lekko zdenerwowanego. Chłopak wzruszył ramionami i powiedział coś do dziewczynki. Ta w mgnieniu oka wskoczyła na jego konia. Zupełnie nie przypominali Cyganów z moich romantycznych wyobrażeń, wydawali się... Bo ja wiem... jacyś tacy twardzi, jakby należeli do krajobrazu. Nie byli tak wypieszczeni i śliczni jak dziewczęta z Wyldcliffe wystrojone w kosztowne kostiumy, ale zachowywali się swobodniej. Rodzeństwo odjechało.
- Chodź. - Pociągnęłam Sarę za rękę. – Zejdźmy z widoku. - Wciągnęłam przyjaciółkę z powrotem do wnętrza domku. - Nie możemy zmarnować więcej czasu. Jeśli coś zatrzymało Helen, musimy zacząć bez niej.
Wróciłam do miejsca, gdzie wcześniej zaczęłam kopać i próbowałam odgarnąć więcej ziemi. Chwilę później powietrze zawirowało i pojaśniało, i nagle stanęła nade mną Helen, jak liść przywiany przez wiatr. Zaczęłam się już przyzwyczajać do tego, że moja przyjaciółka pojawia się znikąd.
- Wszystko w porządku? - spytała. - Wyglądasz, jak gdyby cię coś wytrąciło z równowagi.
- To nic, nie martw się - odparłam. – Po wzgórzach kręcą się jacyś jeźdźcy. Chyba znalazłyśmy właściwe miejsce, ale nie możemy dopuścić, żeby ktoś nas zobaczył.
- Przyniosłam łopatę i inne rzeczy. - Helen pokazała mi płócienny wór, który miała przewieszony przez rumie. - Zabrałam to z szopy ogrodnika. Ja popilnuję, a wy schowajcie naszyjnik.
Byłam zbyt roztrzęsiona, żeby kopać. Właśnie widziałam Agnes i nie mogłam pozbyć się uczucia, że zaraz wydarzy się coś złego. Tu, w tym opuszczonym domu. „Chodź ze mną... Już się zbliżają...” Słowa, które usłyszałam od Agnes w grocie, nagle znów do mnie wróciły. Poczułam zawroty głowy i mdłości.
- Może lepiej ja się tym zajmę - zaproponowała Sara. Kiwnęłam głową z wdzięcznością i starałam się odzyskać oddech, a Sara uklękła i zaczęła odrzucać ziemię w kącie.
Stara podłoga chaty już dawno przegniła, Sara miała więc dostęp do nagiej ziemi, której dotykała teraz pieszczotliwie, jakby to był wielki skarb. „Ziemia dla Sary...”
- Tu coś jest! - kr...
goraw2