Rozdział 11 - Czy to prawda.doc

(905 KB) Pobierz
Rozdział 11: Czy to prawda

Rozdział 11: Czy to prawda?

 

 

 

 

 

Edward

 

Ze świata sennych marzeń wyrwał mnie głośny warkot kosiarki. Kurwa! Właśnie zaczynałem pozbawiać mała Izabelle resztek odzieży, podczas gdy ona leżała w łożu miłości, jęcząc najpiękniejsze arie na całej kuli ziemskiej….aż tu nagle? Wrrrrr! Jebać wszystko…. Kto przy zdrowych zmysłach kosi trawnik w niedziele o….

 

Zaraz, która jest godzina?!

 

Próbowałem podnieść głowę w celu zlokalizowania zegarka, ale okazało się to niemożliwe. Ja pierdole! Jakby właśnie stado słoni tańczyło w jej wnętrzu kankana. Wyśmienicie! Czy ktoś mógłby wyjaśnić, dlaczego nie mogę poruszyć żadną kończyną, czy choćby o tym pomyśleć bez wykrzywiania się z bólu?!

 

No, Edward… bądź mężczyzną!

 

Z uporem godnym wojowniczego żółwia ninja przekręciłem bezwładne ciało na bok. Jeden. Dwa. Trzy….i udało się. Mogłem już patrzeć na cyfrowy wyświetlacz budzika, na nocnej szafce.

Nie uwierzycie! Czasomierz wskazywał dokładnie 4 po południu. Cholera, jakim cudem przespałem tyle godzin bez wstawania na siusiu?!

 

Może to zasługa wiśniowej nalewki starego Harrisona?

Chwila… Stop! Jakiej nalewki? Jakiego znów Harrisona?!
 

Ze wszystkich sił chciałem zmusić ociężały mózg do pracy, niestety w dzisiejszym dniu zdecydowanie odmawiał konstruktywnego myślenia. Pamiętam tylko, że ten skundlony szmatławiec Black dobierał się do MOJEJ Belli… Niemiłosiernie wkurwiony wybiegłem, więc z domu, jak najdalej od tych kłamliwych twarzy. Bella wyglądała jakby tylko czekała na ten pocałunek. Kurwa jego mać! Czy wy wiecie, czym to mogło się skończyć gdybym został tam jeszcze 5 minut dłużej?! Najpewniej rozbiłbym na głowie tego zadufańca, odświętną zastawę Victorii…
Nie wiem jak długo krążyłem po lesie, wymyślając coraz to nowe przypadki nieoczekiwanej śmierci Jacoba Blacka. Zadziwiające, że w furii potrafię być aż tak nieprzewidywalny. Musze przyznać, że czasem sam się siebie obawiam… Niczego więcej nie pamiętam. Co robiłem? W jaki sposób znalazłem się w domu, ani kto mnie przyprowadził? Jedna wielka, czarna dziura.

Kiedy wreszcie zwlekłem dupsko z łóżka, udałem się w stronę okna z zamiarem opierdolenia tego matoła z kosiarką. Kto przy zdrowych zmysłach pielęgnuje trawnik w niedzielne popołudnie?! Zanim jeszcze zdążyłem wykonać jakiś ruch, drzwi do pokoju otworzyły się lekko i stanęła w nich najpiękniejsza istota ją kiedykolwiek widziałem. Bella.

- Dzień dobrzy, śpiochu – uśmiechnęła się szeroko na powitanie. Czy wspominałem już jak bardzo kocham ten uśmiech? – Jak się czujesz?

- Kiepsko, skarbie…. Bardzo kiepsko – jęknąłem, podchodząc do dziewczyny i chwytając jej wątłe ciałko. – Ale cieszę się, że cię widzę. Ku ogromnemu zdziwieniu wcale nie protestowała Dotknęła jedynie mojej szyi, przyciągając do siebie z całych sił. Dziwne, wczoraj wyglądała tak jakby zależało jej na Jacobie, a teraz….

- Bell…. Mogę cię o coś zapytać? – Wyjąkałem, jeszcze mocniej się w nią wtulając.

- Jasne, pytaj śmiało – zachęciła, uśmiechając się jeszcze szerzej.

- Czy zrobiłem coś złego? – Patrzyłem w jej czekoladowe oczy z lekkim zażenowaniem. Jak mogłem nie pamiętać połowy wczorajszego wieczoru…?

- Hmm… zależy, co masz na myśli mówiąc „złego”, Edwardzie? – Wtuliłem twarz w jej brązowe loki, wdychając zapach mięty z domieszką truskawek… Mój pieprzony raj.

- Bo wiesz… ja … ja…nie wiem co się wczoraj stało…. – Nie musicie mi kurwa uświadamiać, że byłem w tej chwili zajebiście żałosnym człowiekiem. WIEM O TYM! Ale nie mogłem znieść wyrazu jej twarzy, kiedy tak stała, wyglądała tak jakbym przegapił coś ważnego, Fantastycznie…. Ja pierdolę po prostu wyśmienicie!

- Zaraz, co to znaczy „nie wiem”?! – zapytała brunetka śmiertelnie poważnym tonem, który z pewnością nie wróżył dla mnie nic dobrego.  Cholera jasna!

- Bello…. Wczoraj stało się coś ważnego, prawda? – warknąłem, jeszcze mocniej przyciągając dziewczynę do siebie. Była teraz tak blisko, że niemal czułem jej galopujący oddech….

 

Zabicie mnie, jeśli znów coś między nami spierdolę!

 

- Ty naprawdę nic nie pamiętasz?! – Krzyknęła wreszcie brunetka.

- Skarbie, być może wypiłem wczoraj trochę za dużo… Przepraszam – spojrzałem w piękne oczy mojej Bell, już po raz setny tego popołudnia. Naprawdę żałowałem, choć sam do końca nie wiedziałem, czego

- Musisz mi pomóc Isabello… - prawie błagałem.- Jeśli obraziłem cię w jakiś sposób, nigdy sobie tego nie wybaczę!

- Obraziłeś?! O czym ty w ogóle mówisz? – próbowała wyrwać się z uścisku, ale trzymałem ją jeszcze mocniej. Nie mogła teraz odejść… nie w tej chwili.

- Bell, zrozum… nie chciałem –tłumaczyłem jak jakiś zidiociały prawiczek, ale do tej dziewczyny nic nie docierało. Kurwa mać i cholera jasna! Dajcie mi sznurek…

- Wczoraj KOCHALIŚMY SIĘ przez całą noc! – Wykrzyknęła w końcu, waląc pięściami w moją klatkę. – Ale ty oczywiście o tym zapomniałeś…

- ŻE CO KURWA?! JAK TO KOCHALIŚMY?! – Czułem się jakby walnęła mnie głazem w sam środek łba. Nie, to jest jakiś pieprzony koszmar, z którego zaraz się obudzę, na pewno…

- Normalnie IDIOTO…. Ach tak, playboy  Cullen, nie zna słowa „kochać” on tylko „pieprzy”! – Wyplątała się z uścisku i odeszła, nawet na mnie nie patrząc. Cudownie!

Prawdę mówiąc, nie miałem dziś ochoty za nią biec i przepraszać, zwłaszcza, ze nie wiedziałem, za co

 

Dobra, może i to był nasz pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni…

Powinieneś pamiętać takie rzeczy, kretynie. Dziewczyny przywiązują to tego większą wagę niż mężczyźni.

Taaa wiem….

Zależy ci na niej przecież…. Idź tam i walcz, bo inaczej będziesz żałował do końca życia.

A jeśli ona nie chce?

Gdyby tak było, nie uciekłaby z płaczem….Czy ty jesteś, aż tak głupi?!

 

ON ma rację, muszę biec na dół i walczyć o każdy dzień naszej miłości, teraz i zawsze! Dla Belli…. Już miałem tam lecieć i próbować wyjaśnić, jak bardzo żałuję, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że wciąż jestem w samych bokserkach. Świetnie! Przez tą całą aferę zapomniałem się ubrać. Kierując kroki w stronę szafy, wybrałem czarne jeansy i pasujący do tego T-Shirt Nike[1]. Mam nadzieję, że jej się spodoba… Jeszcze tylko trochę żelu i mogę schodzić na śniadanie.

 

O ile dziewczyny je dla ciebie przygotowały…

 

Krótkie spojrzenie w lustro… i gotowe.

 

Laluś

ZAMKNIJ SIĘ!

 

Nie zważając już więcej na kąśliwe uwagi własnej podświadomości, schodziłem po drewnianych schodach, gdy coś zawibrowało w mojej kieszeni. Telefon. Tyle razy obiecałem nie trzymać go w tym miejscu… Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć z jakich względów… Grr… spokojnie MAŁY[2].

 

Połączenie od: Esme

 

Ja pierdolę… jeszcze jej mi teraz brakowało!

- Część Es…. Znaczy mamo! – warknąłem do słuchawki, mimo że nawet nie zdążyła mnie zdenerwować.

 

Opanuj się Cullen…

 

- Synku, tak dawno się nie odzywałeś…. – żaliła się. – Carlisle powiedział….

- Cudnie! Co ci jeszcze powiedział szanowny TATUŚ?! – i się rozłączyłem. Pewnie już  wypaplał, że znów niszczę sobie życie. Mam to gdzieś…. Wszystkich ich mam gdzieś!

 

Będziesz musiał ją później przeprosił głupku! Tak się nie traktuje matki!!!!

PRZEPRASZAĆ?! PRZECIEŻ TO JEST JAKIEŚ CHORE, KOGO MUSZĘ JESZCZE DZIŚ PRZEPROSIĆ?!!!!

 

Maksymalnie już wkurwiony powłóczyłem nogami do kuchni. Zegar na korytarzu wskazywał 6 popołudniu, trzeba by coś wreszcie zjeść.

Jasper stał przy kuchni mieszając w żeliwnym garze, pewnie jakąś zupę. Dziewczyny natomiast usadowiły się przy stole, zawzięcie o czymś dyskutując. Czy tylko ja miałem wrażenie, że dzieje się coś dziwnego? Obie niewiasty nie mogły powstrzymać się od śmiechu.

- Hey, Jasper – przywitałem się z kumplem, jednocześnie kontrolując zawartość garnka. Do tej pory nie miałem pojęcia, że blondyn w ogóle wie, do czego służy kuchenny palnik…

- Ooo, śpiąca królewna zaszczyciła nas swoją obecnością – zarechotał.

- To wcale nie jest śmiesznie, debilu, czuje się jakby wyciągnęli mnie z żołądka wieloryba. – Jeknąłem w odpowiedzi. Z braku wolnego miejsca usiadłem po prawej stronie Belli, która tylko fukała nienawistnie.

- Wcale się nie dziwię stary, wyglądasz strasznie.

- Egh…. Dzięki, mnie też miło Cię widzieć – nie ma to jak liczyć na opinie przyjaciół.

- Hehe… nie martw się, jutro będzie lepiej – Jasperowi, właśnie zaczynał włączać się pocieszyciel. Musiałem jak najszybciej to przerwać.

-Ech… powiedz mi Jazz, dlaczego one tak chichoczą?

- Edwardzie, kobiet nigdy nie zrozumiesz, więc nawet nie próbuj… - puścił mi konspiracyjne oczko i powrócił do bulgoczącej potrawy.

Zerkając ukradkiem na piękną twarz Isabelli usiłowałem pozbierać myśli i zrozumieć pewne fakty. Kochałem się z najpiękniejszą dziewczynie we wszechświecie i kurwa nawet tego nie pamiętam… Musiałem z kimś porozmawiać, NATYCHMIAST!

- Alice możemy pogadać? – w końcu, kto jak nie siostra powinien pomóc w takiej sytuacji?

- Oczywiście mów – podniosła głowę z uśmiechem.

- Na osobności…. Proszę.

Bez słowa złapałem ją za rękę i poprowadziłem do salonu. Tak naprawdę nie wiedziałem jak zacząć, usiedliśmy więc na sofie i tylko wpatrywaliśmy się w siebie.

- Ali… Czy to prawda, że ja i Bella… no wiesz – wydukałem w końcu.

- Że ty i Bella, co?

- No wiesz… ona mówiła, że my…no – kurwa, dlaczego wypowiedzenie jednego krótkiego zdania musi być tak trudne?!

- Edward! Zbierz się wreszcie w siłę, bo nie będę tu siedzieć cały dzień… - mała bestia, potrafiła skutecznie okazać znudzenie, aż mnie ciarki przeszły.

Rozglądając się niepewnie po otoczeniu, postanowiłem zapytać w końcu o to, o co powinienem. Raz kozie śmierć…

- Bella powiedziała, że kochaliśmy się zeszłej nocy – teraz już wiem jak czuje się dziwka na spowiedzi u księdza. Nie wyobrażacie sobie, jakie to upokarzające, mówić o swoich przeżyciach seksualnych z młodszą siostrą.

 

Cholera! Nawet Esme, nie jest świadoma ile kobiet znalazło spełnienie w moim łóżku, nie wspominając już o salonie, kuchni i innych częściach domu…

Jesteś obrzydliwy Cullen!!

A ty nie udawaj takiego świętoszka

 

- I… co w związku z tym? – Zachowywała się tak jakby nie rozumiała, że od tego zależy moje życie. Bo jeśli ja i Bella naprawdę się kochaliśmy, to się kurwa zabije własną ręką!

- Ja pierdolę! Alice Mery Cullen, powiedź, że ta mała żmija kłamie!

- Ja tam wam do sypialni nie zaglądam, braciszku… - uśmiechnęła się przebiegle i w podskokach wybiegła z pokoju. I pomyśleć, że jesteśmy rodziną? Ja taki przystojny, inteligentny, oczytany, a ona…. Szkoda gadać.

- Al., zaczekaj! Jeszcze nie skończyliśmy! – Krzyknąłem w głuchą przestrzeń, ale nikt nie odpowiedział. Zajebiście!

Pogrążony w samotności, zastanawiałem się nad bezbolesnym sposobem samobójstwa. Zgoda, może i jestem twardym facetem, ale nie chce przysparzać sobie zbędnego bólu. Może się utopie lub po prostu łyknę jakieś proszki… nie wiem.

- Al, pożyczysz mi ten zielony top, który mi wcześniej pokazywałaś? – głos Belli, pozwolił wrócić do rzeczywistości… może jednak nie będzie tak źle ?

 

Taa jasne… warto mieć marzenia, bo przecież one nic nie kosztują…

Zamknij się wreszcie, idioto!

 

- Edward?- Spytała zdziwiona. - Co ty tu robisz? Gdzie Alice?

 

A żebym to ja kurwa wiedział.

Powiedź dziewczynie prawdę…

 

- Nie wiem. Zwiała mi, kiedy przeprowadzaliśmy b a r d z o p o w a ż n ą rozmowę - wydaje mi się, że przeliterowałem jakiś wyraz, ale mam teraz inne zmartwienia.

- Ach… To może ja już pójdę? – Rozpoczęła powolny desant z linii strzału, jakby się czegoś bała. – Tak… pójdę sobie, nie będę przeszkadzać.

- Tak, znaczy nie. Zostań. Bell proszę, musisz powiedzieć mi prawdę.

Zbliżyła się wolnym krokiem i zarzuciła ręce na szyje Chryste, czy ona chce mnie tym zabić?

- Edward....? Czy będziesz się bardzo gniewał, jeśli powiem że ŻARTOWAŁAM?

- Ale z czym?Kompletnie ogłupiały, celebrowałem piękno dziewczyny, stojącej naprzeciw. Cholera, co tu jest grane? Ona rzuca na mnie jakieś czary, czy co?

- Bo my wcale....  no wiesz.... nie kochaliśmy się - policzki Isabell oblał szkarłat. Najpiękniejszy odcień czerwieni, jaki mogłem sobie wyobrazić.

 

Eddie, Weź się w garść pajacu! Nie słyszałeś, co „twoja czarująca księżniczka” przed chwilą wyjawiła?!

Moment…. Czy ona powiedziała, że…. Nie. To nie może być prawdą!

Przestań do cholery powtarzać tą kwestie wkoło.... Nic tylko „To nie może być prawdą i Tamto też nie” pogubić się w tym idzie…

 

- Że co kurwa? Przez ten cały czas się ze mnie nabijałaś? - Zadławiłem się wręcz własną śliną... Jak ona mogła postąpić tak podle… tak się mną zabawić…Nie byłem w stanie tego ogarnąć. Bella? Dziewczynka z dobrego domu, ułożona, mądra i cnotliwa, aż tu nagle…

- Wcale się nie nabijałam...- Boże ona ma jeszcze czelność zaprzeczać. Cały ten cholerny dzień łaziłem za dziewczyną krok w krok, przepraszając za ten „incydent” i po co? Powiem wam, po co! Żeby na koniec dowiedzieć się, że to był TYLKO ŻĄRT…

 

Ja pierdolę, ale się ubawiłem… nie ma co!

Kto mieczem wojuje, od miecza ginie…. Już ci to kiedyś mówiłem Cullen

 

- A co robiłaś? –Zapytałem głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, gniew, wstrząsający moim umysłem widoczny był jedynie poprzez drżenie rąk. Zwyczajnie nie mogłem nad nim zapanować. Dłonie zawieszone we włosach brunetki trzęsły się jak u alkoholika.

 

Taaa…. Mistrz kamuflażu w akcji. Być może dałoby się w to uwierzyć, gdyby nie twoja miłość do tej małej miss…

 

- Chciałam tylko... żebyś wiedział jak czują się dziewczyny, które wykorzystujesz – jęknęła z przestrachem, przypatrując się uważnie moim ręką. – To nie miało tak wyglądać.

- SŁUCHAM?! -Jeśli myślałem, że wcześniej byłem wkurwiony, to się myliłem. - POWIEDZ, CZY ZROBIŁEM CI KIEDYŚ KRZYWDĘ SWOIM ZACHOWANIEM?! NIE! A WIESZ, DLACZEGO? PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM, ISABELLO!!!!

 

Trzymajcie mnie, bo zaraz oszaleje…

Brawo Edwardzie w końcu postąpiłeś jak prawdziwy mężczyzna!

 

- Mnie ko..ko...kochasz? – Wyszeptała zdziwiona, a zarazem w jej oczach jakiś błysk. Może to radość?

-Po tym co powiedziałaś musze nad tym pomyśleć - uśmiechnąłem się łobuzersko i pocałowałem małą w czubek głowy. – Isabello Marie Swan, kocham cię ponad własne nędzne życie. Czy to wystarczy?

- W zupełności Edwardzie… w zupełności - wypowiedziawszy te słowa Bella po prostu się rozpłakała. Z jej oczu popłynęły najprawdziwsze łzy, a ja w jednej chwili całkowicie zmiękłem. Wcześniejsza złość odpłynęła daleko i nie został po niej nawet śl...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin