Jedwabna tajemnica
Mary Jo Putney
Tytuł oryginału: Silk and Secrets
Przekład: Małgorzata Stefaniuk
Pamięci mojego ojca, Laverene Putneya,
który kochał historię i zaczytywał się w książkach historycznych.
Byłby zachwycony, gdyby wiedział, że zostałam pisarką,
i z pewnością pragnąłby, abym napisała książkę
o wojnie secesyjnej.
Może kiedyś, Tato.
O zachodni wietrze, kiedy się pojawisz
I przyniesiesz ze sobą choćby mały deszcz?
Chryste, tak pragnę, by ma miłość znowu
w ramionach mych spoczęła,
a ja wraz z nią w mym łożu!
Anonim, ok. 1530
Prolog
Jesień 1840
N
oc zapadła szybko. Wąski rąbek półksiężyca wisiał nisko na bezchmurnym granatowym niebie. W wiosce muezin nawoływał wiernych do modlitwy, jego przeszywający głos mieszał się z drażniącym miło nozdrza aromatem pieczonego chleba i nieprzyjemnym zapachem gryzącego dymu. Krajobraz tchnął spokojem; kobieta oglądała go już wcześniej niezliczone razy, a jednak zatrzymała się przy oknie, czując się dziwnie zagubiona, niepogodzona z losem, który przywiódł ją do tej obcej krainy.
Zazwyczaj była tak zajęta, że nie miała czasu myśleć o przeszłości, ale teraz ogarnął ją przejmujący żal. Tęskniła za dziką przyrodą, zielonymi wzgórzami, wśród których spędziła dzieciństwo i, choć zawarła nowe przyjaźnie, a zaraz miała zasiąść do posiłku ze swoją nową rodziną, brakowało tutaj ludzi sercu najbliższych. Wiedziała, że dla nich jest stracona na wieki.
Nie potrafiła zapomnieć o mężczyźnie, który był kimś więcej niż przyjacielem, kimś najważniejszym w jej życiu. Zastanawiała się, czy on czasami myśli o niej. A jeśli tak, to czy myślom tym towarzyszą nienawiść i gniew. Miała nadzieję, że wspomina ją obojętnie.
Byłoby prościej, gdyby nic nie czuła, jednak po tylu latach nadal dokuczał jej ból – wierny towarzysz codziennego życia. Ostatni ślad po dawnej miłości, której nie chciała pogrzebać.
Tego co straciła, już nie odzyska. Dostała więcej, niż jakakolwiek kobieta mogłaby zamarzyć. Gdyby tylko była mądrzejsza, a przynajmniej nie tak popędliwa. Gdyby tylko nie poddała się zwątpieniu. Gdyby tylko...
Zdała sobie sprawę, że znowu pogrąża się w znanej i daremnej litanii żalu, nabrała więc głęboko powietrza i zmusiła się, by pomyśleć o zajęciach, które nadawały jej życiu sens. Nic nie zdoła odmienić przeszłości.
Dotknęła ukrytego pod suknią wisiorka. Potem odwróciła się plecami do pustego, czarnego okna. Sama sobie zgotowała taki los i teraz musi go znosić. Samotnie.
1
Londyn Październik 1840
L
ord Ross Carlisle, popijając brandy w towarzystwie Sary i Mikahla, myślał z lekkim rozbawieniem: prawie zawsze, gdy patrzę na zakochaną parę, mam ochotę uciec na koniec świata. Być może właśnie tam doprowadzi go szlak egzotycznej podróży, w którą się wybierał. Mimo że parą zakochanych były osoby mu bliskie i z przykrością się z nimi rozstawał, nie zmieniło to jego odczuć.
Panowie pili brandy, lady Sara lemoniadę – była w drugim miesiącu ciąży i nie miała ochoty na alkohol. Ta trójka już nieraz w podobny sposób spędzała razem wieczory. Ross wiedział, że będzie tęsknił za rozmowami i towarzystwem przyjaciół.
W końcu, przypomniawszy sobie o obowiązkach, gospodarz przerwał wymianę spojrzeń z żoną i sięgnął po karafkę.
– Jeszcze brandy, Ross?
– Tylko trochę. Nie za dużo, bo jutro wyruszam.
Mikahl Connery nalał bursztynowego napoju do dwóch kryształowych szklaneczek.
–Ekscytującej i owocnej podróży – powiedział, unosząc swoją szklankę.
– A po wszystkich przygodach bezpiecznego powrotu do domu – dodała lady Sara Connery.
– Z przyjemnością za to wypiję. – Ross popatrzył na nią ciepło. Małżeństwo bardzo Sarze służyło. Była jego kuzynką, oboje mieli brązowe oczy i lśniące jasne włosy – kombinacja rzadko spotykana – ale z Sary emanował wewnętrzny spokój, którego Ross rzadko kiedy zaznawał. No może tylko czasami, podczas wypraw. – Nie martw się o mnie, Saro. Lewant jest całkiem bezpieczny. Dużo groźniejsze były dzikie góry, w których poznałem twojego okropnego męża.
Mikahl dopił brandy i odstawił szklaneczkę.
– Może już czas, Ross, porzucić te wieczne wędrówki i się ustatkować. – W jego intensywnie zielonych oczach pobłyskiwały wesołe iskierki. Dużą dłonią przykrył dłoń małżonki. – Kobiety są o wiele bardziej ekscytujące niż pustynie czy stare ruiny.
Ross się uśmiechnął.
– Nie masz na świecie większego fanatyka od nawróconego. Kiedy przed półtora rokiem zjawiłeś się w Anglii, śmiałeś się tylko na wzmiankę o małżeństwie.
– Ale zmądrzałem. – Mikahl objął żonę ramieniem. – Oczywiście jest tylko jedna Sara, ale z pewnością mógłbyś znaleźć odpowiednią dla siebie narzeczoną.
– Nie wątpię, ale nawet najwspanialsza narzeczona nie wchodzi w grę – odpowiedział Ross tajemniczo. – Nie wspominałem ci, że mam już żonę? – Poczuł satysfakcję, że choć raz udało mu się zadziwić przyjaciela.
– Nigdy mi o tym nie mówiłeś. – Mikahl najwyraźniej mu nie dowierzał.
Sara kiwnęła głową.
– To prawda, mój drogi. Byłam druhną na ich ślubie. – Spojrzawszy ze smutkiem na kuzyna, dodała: – Dwanaście lat temu.
– Fascynujące. – Mikahl nie krył zaskoczenia, ale ponieważ brakowało mu typowo angielskiej powściągliwości, rzucił z ożywieniem: – Doskonale ukrywałeś ów fakt. Co to za historia? A może nie powinienem pytać?
– Nie powinieneś. – Sara skarciła go wzrokiem.
Ross uśmiechnął się swobodnie.
– To żadna tajemnica, nie musisz go tak ganić. Stare dzieje. –Dolał sobie brandy. – Właśnie skończyłem Cambridge i poznałem Juliet Cameron, szkolną koleżankę Sary. Wysoka, rudowłosa lisica, zupełnie inna niż kobiety, które wcześniej znałem. Była córką szkockiego dyplomaty, sporą część dzieciństwa spędziła w Persji i Libii. A mnie, dobrze się zapowiadającego orientalistę, bardzo do niej ciągnęło. Pobraliśmy się zaślepieni pożądaniem. Wszyscy mówili, że nam nie wyjdzie, i mieli rację.
Ross opowiadał o klęsce swojego małżeństwa obojętnym tonem, a Mikahl, sądząc po minie, przyjmował to dość sceptycznie. Jednak nie zamierzał namawiać przyjaciela do głębszych zwierzeń. Zapytał tylko:
– I gdzie jest teraz ta twoja Juliet?
– Już nie moja i nie mam pojęcia, gdzie jest. – Ross opróżnił zawartość szklaneczki jednym haustem. – Po sześciu miesiącach małżeństwa uciekła, zostawiając wiadomość, iż nie chce już widzieć ani mnie, ani Anglii. Prawnik Juliet twierdzi, że dobrze się jej powodzi. Tyle wiem. Może stworzyła na Saharze własne państewko i ma jedyny na świecie męski harem. – Wstał. – Robi się późno. Czas na mnie, bo chcę wyruszyć przed świtem.
Sara także wstała.
– Będę za tobą tęsknić, Ross – powiedziała ciepło. – Uważaj na siebie.
– Zawsze na siebie uważam. – Pocałował ją w czoło, potem się odwrócił do Mikahla.
Zamierzał podać mu dłoń, ale ten, gestem przeczącym angielskiej powściągliwości, objął go i uścisnął serdecznie.
– Jeśli ostrożność nie wystarczy, bądź odważny i groźny. Dobrze ci to wychodzi, przynajmniej jak na angielskiego dżentelmena.
Ross się uśmiechnął i poklepał przyjaciela po ramieniu.
– Miałem dobrych nauczycieli.
Wszyscy się śmiali, kiedy wychodził. Zawsze wolał pożegnania, którym nie towarzyszyła przygnębiająca atmosfera smutku.
Konstantynopol
Styczeń 1841
Brytyjski ambasador Wysokiej Porty mieszkał kilkanaście mil za Konstantynopolem w dużej wsi przy Bosforze. Kiedy Ross przybył do ambasady z kurtuazyjną wizytą, stwierdził ze zdziwieniem, że wnętrze nie różni się niczym od mieszkań na Mayfair. Jako bastion angielskości rezydencja ambasadora musiała świecić przykładem i być bez zarzutu, choć na zewnątrz wyglądała jak inne domy bogatych Turków.
...
lid7op.pl