Krótka roszada.pdf
(
647 KB
)
Pobierz
688339900 UNPDF
Krótka roszada - rozdział I
„...mój drogi Adso, nie jestem w stanie uwierzyć, że Bóg wprowadził do dzieła stworzenia istotę tak
sprośną, nie obdarzając jej paroma cnotami...”
Umberto Eco „Imię Róży”
Chyba nikt nie domyślał się, nad czym zastanawiał się tego dnia Albus Dumbledore. Stary czarodziej
przesuwał wzrokiem po uczniach, mrużąc krótkowzroczne oczy, jakby okulary ani trochę nie
poprawiały jego wzroku i nieuważnie uśmiechał się, obserwując, jak pierwszoroczni zajmują swoje
miejsca za stołami domów. Kolejny rocznik był tak samo hałaśliwy, jak i jego poprzednicy. Mimo, że
minął już prawie cały rok szkolny od ostatniej ceremonii przydziału wyglądali jakby nadal nie wierzyli,
że uczą się w Hogwarcie. Na ich twarzach nadal widniał zachwyt, kiedy spojrzenia mimo woli biegły
w stronę sufitu Wielkiej Sali i wtedy uczniowie cichli, jakby zobaczyli prawdziwą magię, bez
porównania piękniejszą niż zaklęcia czy transmutacja.
Dyrektor westchnął i spojrzał na profesor McGonagall, która, napotkawszy wzrok Dumbledore’a,
skinęła ze zrozumieniem głową i odwróciła się. Wszystko w porządku. Dużo rzeczy zostało po
staremu, ale również wiele się zmieniło. Mało kto uwierzyłby, że dyrektorem, który stał teraz przed
niełatwym wyborem, szarpały zwykłe ludzkie wątpliwości. Nie był okrutny, ale nie był i tak
dobroduszny, jak przypuszczali ludzie nie znający go zbyt dobrze. Wiele widział w swoim długim
życiu i ci, którzy nazywali go zbyt ustępliwym mocno się mylili, chociaż, trzeba przyznać, czasami
wolał nie zauważać drobiazgów i okazywał wyrozumiałość. Jednak w trudnej sytuacji na pobłażliwość
nie było miejsca. Stawka była zbyt wysoka. I Dumbledore jak nigdy miał wyrzuty sumienia, że znowu
występuje w roli manipulatora cudzymi losami, ale, Merlin świadkiem, to do czego dążył...
* * *
- Harry, dokąd idziesz?! - Hermiona Granger, najlepsza uczennica na roku pędziła wzdłuż korytarza,
usuwając z drogi pierwszoroczniaków i nie zwracając uwagi na przerażenie pojawiające się w ich
oczach. - Co ci powiedziałam? Co?! Natychmiast masz przeprosić! - Dysząc bardziej z gniewu niż od
długotrwałego biegu, dopadła chłopaka i złapała go za połę peleryny zmuszając do zatrzymania się. -
Słyszałeś mnie?! - W głosie Hermiony dźwięczała groźba, a w oczach błyskała wściekłość. - Możesz
się złościć ile chcesz, ale to nie daje ci prawa do obrażania kolegów!
- Hermi, czy ty wiesz o kim mówisz? - Wydawało się, że Harry się speszył. - Przecież to Malfoy!
- Mam to gdzieś! Popatrzyłeś na to z jego strony? On i bez tego jest przegrany! A ty po prostu
zmieszałeś go z błotem! Zachowałeś się tak samo, jak kiedyś on odnosił się w stosunku do ciebie i
zrobiłeś na prawdę żałosne widowisko!
Dał słyszeć się głośny tupot, Hermiona odwróciła się i zobaczyła Rona, który wreszcie ją dogonił.
- Co, przyszedłeś piać z zachwytu?! - zawołała. - Obaj jesteście draniami!
- Chwila, chwila! - przerwał jej Harry jeszcze nie pojmując o co właściwie cała ta awantura. - Co
takiego zrobiłem?
- Po co nazwałeś go zdrajcą? To, że jego ojciec jest Śmierciożercą jeszcze o niczym nie świadczy.
Lucjusz siedzi w Azkabanie i nikt nie ponosi odpowiedzialności za go czyny. A już na pewno nie
Draco!
- A od kiedy to dla ciebie nie Malfoy tylko Draco? - zapytał podejrzliwie Ron, jak tylko uspokoił
oddech. - Jeśli chcesz być głównym obrońcą obrażanych i pokrzywdzonych to znajdź sobie innego
podopiecznego! Jest tu jeszcze wiele skrzatów i możesz założyć kolejną W.E.S.Z!
- Nie z tobą rozmawiam - odcięła się dziewczyna i odwróciła się w stronę Harry’ego. - Powinieneś go
przeprosić! Jest po naszej stronie i nie zasłużył na podobne zachowanie! Już pora zapomnieć o
dziecięcych urazach i stać się bardziej poważnym.
Harry zmarszczył brwi, ale odpowiedział:
- Sam do mnie przyszedł i co miałem milczeć? To, że ty obchodzisz się z nim jak z jajkiem nie
oznacz, że inni muszą robić to samo. Możesz ile chcesz awanturować się, ale wycierać nos
swojemu Ślizgonowi będziesz sama.
- On nie jest „moim Ślizgonem” - oburzyła się Hermiona i zaczerwieniła się. - Ja po prostu... miałam
nadzieję, że chociaż teraz przestaniecie drzeć koty, ale widocznie się pomyliłam. Żaden z was nie
wydoroślał!
- Hermi, nie znasz tej fretki? - zapytał Ron. - Myślisz, że on naprawdę jest taki zrezygnowany!
Specjalnie przyczepił się do Harry’ego, tak, że sam jest sobie winny! Umyślnie czekał na moment
kiedy ciebie nie będzie. Gdybyś tam była nie broniłabyś tego gada!
- Przestań, Ron. Po prostu jesteś zazdrosny i to wszystko.
- Może dogadujcie się bez mnie. - Harry chciał jak szybciej zabrać się z korytarza, zwłaszcza, że
wokół nich zaczął zbierać się tłum, przyciągnięty przez krzyki.
Nawet małolaty nastawiły uszu, bo niespodziewanie stały się uczestnikami tak zajmującego
wyjaśniania stosunków pomiędzy uczniami wyższych klas, które były tak tajne jak Czarna Magia i
dlatego pociągały nie mniej niż ona.
- A ty gdzie?! Porozmawiasz z Draco i więcej nie będziecie się już tak zachowywać Jesteś mu to
winny...
- Nic nikomu nie jestem winny, a już zwłaszcza tej ślizgońskiej fretce! - wrzasnął Harry, zaszokowany
taką bezczelnością.
- Właśnie! - przytaknął mu Ron. - Jeżeli go tak żałujesz, to możesz pogłaskać go po główce,
zaśpiewać mu kołysankę i powiedzieć, że Harry bardzo żałuje..., że mu nie przywalił!
- Obaj jesteście odrażający! Nie chcę was znać!
- No i nie musisz - mruknął Ron, patrząc w ślad za Hermioną szybkim krokiem oddalającą się w
przeciwnym kierunku.
- Trochę jednak przesadziłem. - Harry zmęczonym ruchem potarł nasadę nosa, tak, że okulary
zjechały na bok i musiał je poprawić.
- Ty co?! Malfoy tylko marzy o tym, żeby zrobić z ciebie idiotę!
- Nie mówię o nim. Nie trzeba było tak rozmawiać z Hermi. Ona naprawdę wierzy, że nawet Malfoy
może się zmienić...
- Wierzy, wierzy, bo jest naiwna i przez to mogą spotkać nas nie lada przykrości. - Ron poprawił
pelerynę, która zsunęła mu się z ramienia podczas biegu i wzruszył ramionami. - Już nic mnie nie
zdziwi. Jeżeli Hermiona broni Malfoya, to świat zwariował.
* * *
Następnego dnia Hermiona nie odzywała się do Harry’ego, co nie bardzo go obeszło. Szkolne życie
toczyło się normalnie i bardziej interesowała go lekcja eliksirów, na której Sneape mocno ich cisnął
dając przedsmak tego co czeka ich na egzaminach. W parze z Ronem próbował stworzyć coś mniej
więcej do przyjęcia i nawet nie zwracał uwagi na uśmiechy, które Malfoy, co jakiś czas przesyłał
Hermionie. Dziewczyna czerwieniła się, ale uśmiechała się w odpowiedź. Kiedy Ron wreszcie
zauważył podstępy Ślizgona, mógł jedynie cicho zakląć, ponieważ właśnie rozcierał, w moździerzu
wysuszone pajęcze odnóża.
- Nie zwracaj na to uwagi - poradził przyjacielowi Harry. - On to robi specjalnie. Chce, żeby Snape
zabrał nam resztę naszych punktów.
- Masz rację. Malfoy zawsze będzie Malfoyem - warknął Ron.
Potter przytaknął i poczuł dziwny niepokój. W klasie panowała praktycznie absolutna cisza, ale z
minuty na minutę stawała się coraz bardziej... napięta. Nie było słychać stuku tłuczków w
moździerzach, szelestu zeszytów i, wydało się, że nawet ciecze w kociołkach buzowały znacznie
ciszej. Chłopak uniósł głowę i szybko się rozejrzał. Docinki Snape’a nadal go deprymowały mimo, że
z czasem zaczynał przyjmować je jako coś normalnego i nieuchronnego. Jak nieunikniona
błyskawica podczas burzy, tak niewątpliwe były komentarze profesora podczas lekcji, na której
obecny był Harry Potter. Gryfon był pewien, że na innych lekcjach Snape z równą przyjemnością
odejmuje punkty i wyznacza kary, ale nie poprawiało mu to humoru.
- I co my tu mamy? - kpiąco zainteresował się profesor, spoglądając na okrutnie okaleczonego
pająka Rona, który swoje pośmiertne istnienie miał zakończyć w kotle z wątpliwej jakości cieczą.
- Naprawdę myślicie, że to coś można nazwać eliksirem? - Snape uniósł brew i z jakiegoś powodu
popatrzył na Harry’ego, chociaż przygotowaniem składników zajmował się Ron. – Eliksir powinien
mieć kolor zielony, powtarzam, zielony, i wyraźnie gęstą konsystencję.
- Ale... sir, on jest zielony - spróbował usprawiedliwić się Harry, chociaż pod uważnym spojrzeniem
Snape’a nie było to łatwe.
- Czyżby? - usta profesora wygięły się w coś na podobieństwo uśmiechu, a przez plecy Gryfona
przebiegły ciarki. Nie musiał używać szklanej kuli, żeby wiedzieć jak dalej potoczy się ta rozmowa. -
Może powinien pan, panie Potter, zgłosić się do pani Pomfrey i sprawdzić czy nie jest pan daltonistą?
Harry przesunął wzrok w kierunku, który wskazywał profesor i westchnął. Na powierzchni eliksiru
pływały zbyt duże kawałki pajęczych łapek, a sama ciecz miała mocno granatowy kolor.
- No i co pan widzi? - szydził nadal Snape, po ślizgońskiej stronie klasy dało się słyszeć śmiech.
- Nie jest zielony - wymamrotał Harry.
- Naprawdę? A jakiego jest koloru?
- Granatowego - Potter czuł się tak, jak pająk, którego preparował Ron.
- I co to oznacza?
Harry nie odpowiedział, ale zauważył, jak nad sąsiednią ławką uniosła się w górę ręka. Diabelska
Hermiona! Miał ją ochotę znienawidzić do końca życia. Przynajmniej za to, że wykorzystywała
niepowodzenia przyjaciół, czyste świństwo. O tak! Była gotowa w ten sposób odizolować się od nich.
To, że Hermiona próbuje zdobyć punkty dla Gryffindoru zupełnie go nie obchodziło. Kolejny raz miał
ochotę zapaść się pod ziemię i dlatego winił pierwszą osobę, która mu się nawinęła mimo, że nie
miała ona nic wspólnego z upokarzającą sytuacją, w której się znalazł. Jednak Snape po prostu nie
zwrócił na nią uwagi.
- No, panie Potter. Mam nadzieję, że chociaż czasem uważał pan na moich lekcjach i coś z nich
zapamiętał. A może się mylę?
Powiedziane to zostało takim tonem, że nikt nawet nie odważyłby się podejrzewać Snape’a o to, że
mógłby się mylić. Oczywiście, jeśli ten ktoś chciałby jeszcze trochę pożyć, albo chociaż nie dopuścić
do odebrania przez profesora punktów domowi. Ale Harry nie miał zamiaru nadstawiać karku za
Rona, który, nie wiadomo po co, zaczął miażdżyć te przeklęte pajęcze odnóża pół godziny przed
terminem. Tym bardziej, że do tego aby dotknął pająka, nawet zdechłego, zmusić go dotknąć
praktycznie nie można. Co go teraz naszło?
- To pajęcze odnóża - cicho powiedział Harry, przeklinając w myśli Malfoya, Hermionę i Snape’a do
społu.
- Potrafię jeszcze zauważać rzeczy oczywiste, panie Potter - zasyczał profesor, tak, że Gryfon
pomylił się w rachunku rzucanych w myślach przekleństw. - Ale śmiem liczyć, że wyjaśni pan innym,
czego następny razem nie należy robić z pajęczymi odnóżami?
Plik z chomika:
Akolitka
Inne pliki z tego folderu:
HARRY POTTER – THE-BOY-WHO-LIVED-IN-JAPAN.pdf
(3115 KB)
SERIA HERBACIANA.pdf
(3025 KB)
Szczęśliwe dni w piekle.pdf
(2695 KB)
Desiderium Intimum.pdf
(3019 KB)
Seria Herbaciana(1).pdf
(2636 KB)
Inne foldery tego chomika:
Moje
Nowy folder (2)
Prywatne
Zmierzch
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin