Siewierski Jerzy - Zbrodnia w Slonecznym klubie.pdf

(178 KB) Pobierz
Siewierski Jerzy - Zbrodnia w Slonecznym klubie
JERZY SIEWIERSKI
Zbrodnia w „Słonecznym Klubie"
czyli
morderstwo po szwedzku
Gabinet wyłoŜony był dębową boazerią, a na podłodze rozpościerał się puszysty dywan.
Ozdobna lampa na solidnym, masywnym biurku rzucała spod cienistego abaŜuru ciepły krąg
światła, a grube, poprzetykane złocistą nitką story, zasunięte na oknach, podkreślały jeszcze
nastrój solidnej mieszczańskiej intymności. Fórste kriminal-assistent Par Barlsson juŜ od
pierwszej chwili, kiedy znalazł się w tym gabinecie, nie mógł oprzeć się wraŜeniu jakiejś
pomyłki. Absolutna prywatność tego wnętrza zupełnie nie pasowała do faktu, Ŝe znajdował
się w pomieszczeniu biurowym, a ściślej — w kancelarii ekskluzywnego klubu. Wzrok na
próŜno szukał przedmiotu związanego z .urzędowaniem — maszyny do pisania,
segregatorów czy czegoś w tym rodzaju. Nawet czarny, lśniący i nieco staroświecki aparat
telefoniczny umieszczony był nie na biurku, ale na maleńkim fornirowanym stoliczku
ustawionym obok przykrytej włochatym, złocistym kocem leŜanki.
Wzrok fórste kriminalassistenta nerwowo błądził po całym wnętrzu, starannie wymijając
fotel stojący za biurkiem. Siedziała w nim pani Gullbritt Lundin, sekretarz generalny
„Słonecznego Klubu", w którego kancelarii oboje się znajdowali. Pani Lundin była dość
chudą, starszą panią o ciemnych, wyraźnie ufarbowanych włosach. Uczesana była starannie.
Na twarzy miała dyskretny makijaŜ, w uszach niewątpliwie złote klipsy z autentycznymi
perłami i paliła papierosa w długiej, takŜe złotej cygarniczce. Poza tym pani Lundin była
naga, zupełnie naga, i to właśnie była przyczyna, dla której Barlsson nie mógł się zmusić do
skierowania wzroku na swoją rozmówczynię, co skądinąd moŜna było z pewnością
poczytywać za brak dobrego wychowania.
Par Barlsson miał trzydzieści cztery lata, w toku swej policyjnej słuŜby widział juŜ
niejedno i nie miał purytańskich skłonności. Lubił na przykład, gdy jego młodsza o prawie
dziesięć lat Ŝona Aja krzątała się przy kolacji w stroju Ewy. Tym razem był jednak mocno
zaszokowany. Panią Lundin widział dopiero po raz pierwszy w Ŝyciu, a jej sucha, pełna
godności twarz i dystyngowane maniery kojarzyły mu się raczej z wytwornym salonem czy
posiedzeniami rady kościelnej niŜ z lokalami strip-teasowymi lub fotkami z Playboya.
Chciało mu się palić, ale nie miał po prostu śmiałości przerwać bystrego potoku
wymowy pani Lundin i poprosić o pozwolenie zapalenia. Był tak zaŜenowany, Ŝe nie
próbował nawet wydobyć z siebie głosu, a treść przemowy pani Lundin docierała do niego
piąte przez dziesiąte.
Pani Lundin właśnie mówiła:
— ...wyobraŜa sobie pan z pewnością, jak bardzo zaleŜy nam na dyskrecji i uniknięciu
skandalu. W naszej sytuacji dyskrecja jest jak najbardziej poŜądana. Czy mogę się
spodziewać, Ŝe policja pójdzie nam na rękę i uszanuje nasze pragnienia?
Zamilkła i oczekiwała na odpowiedź. W tej sytuacji fórste kriminalassistent Barlsson
zebrał wszystkie siły i próbując bezskutecznie zatrzymać wzrok na swej rozmówczyni,
wybełkotał niezbyt składnie:
— Tak, oczywiście... policja, proszę pani, jest dyskretna... zazwyczaj jesteśmy bardzo
dyskretni, bardzo...
Mówiąc to przypomniał sobie, Ŝe juŜ dziś raz wysłuchał podobnego przemówienia. Jego
zwierzchnik polismastare Ljung wysyłając go do „Słonecznego Klubu" takŜe przekonywał
długo, Ŝe najwaŜniejszym obowiązkiem funkcjonariusza policji jest takt i dyskrecja.
 
— Drogi chłopcze — mówił wpatrując się w niego z ojcowską troską — sprawa jest
cholernie delikatna. Liczę na ciebie. Nie moŜesz ani przez chwilę zapominać, Ŝe ten cholerny
„Słoneczny Klub" jest bardzo ekskluzywnym klubem. NaleŜą do niego grube ryby z
finansjery, są jakieś powiązania z dworem, a nawet z posłami do parlamentu. Będziesz stąpał
po diablo delikatnym gruncie. Pośliźniesz się, a zaraz będziemy mieli na karku interwencje u
ministra spraw wewnętrznych i interpelacje w parlamencie w sprawie brutalności policji. Nie
daj ci BoŜe, abyś szepnął choć słówko o tym, co tam usłyszysz lub zobaczysz, jakiemuś
pismakowi. Ci brukowi szakale tylko czekają na takie okazje. Potem nigdy nie
wydobylibyśmy się z kłopotów...
„Słoneczny Klub" znajdował się piętnaście kilometrów od Ystad, Barlsson miał pewne
trudności z jego odszukaniem. Kiedy zatrzymał swój wóz i zapytał o „Klub", dwie fertyczne
dziewczyny spacerujące poboczem szosy zaczęły gwałtownie chichotać i nie sposób było z
nich cokolwiek wydobyć. Rozgniewany odjechał i zahamował przed przydroŜną kafejką.
Wszedł do środka i zapytał o drogę. Ze zdumieniem stwierdził, Ŝe wszyscy obecni w lokalu
przerwali rozmowy i zaczęli przyglądać się mu z wielkim zainteresowaniem. Łysy barman,
który przecierał ściereczką wysokie szklanki do piwa, przerwał swą czynność, wlepił w
Barlssona rozweselone spojrzenie i dopiero gdy ten powtórzył swe pytanie, uśmiechając się
dwuznacznie, uprzejmie wyjaśnił, Ŝe naleŜy jechać szosą jeszcze pięćset metrów w kierunku
zachodnim, a potem skręcić w polną drogę wiodącą ku morzu.
Mimo zapadającego mroku Barlsson teraz juŜ łatwo odnalazł drogę. Po kilku minutach
jego samochód zatrzymał się przed gęstym, wysokim Ŝywopłotem. W Ŝywopłocie ukryta
była mała furtka. Na metalowych prętach wisiała niewielka złota tabliczka z wygrawero-
wanym napisem: „Słoneczny Klub". Wstęp-tylko dla członków i osób zaproszonych. Furtka
była zamknięta, ale znajdował się przy niej dzwonek. Barlsson nacisnął guzik i dość długo
czekał na jakąś reakcję. Nacisnął powtórnie, ale minęło kilka minut, zanim za furtką ukazała
się dziewczyna otulona w niebieski płaszcz kąpielowy. Nie zdradzała ochoty na to, by go
wpuścić. Milczała i przypatrywała mu się uwaŜnie. Zniecierpliwiony powiedział:
— Niech mnie pani wpuści. Jestem fórste kriminalassistent z dyrekcji policji w Ystad.
Oto moja legitymacja.
Podał ją dziewczynie przez pręty furtki. Obejrzała ją bardzo dokładnie i wtedy dopiero
wpuściła go do środka.
— Proszę, niech pan wejdzie, panie oficerze. Pani Lundin czeka na pana —
powiedziała i starannie zamknęła furtkę.
Błyszczący klucz, przypominający klucze do kas pancernych, wrzuciła do kieszonki
kąpielowego płaszcza. Poprowadziła go wąską, wyŜwirowaną ścieŜką, korytarzem bujnych,
wysokich bzów. Ze zdumieniem zauwaŜył, Ŝe była bosa. Po chwili stanęli przed niewielkim
płaskim pawilonem, zbudowanym z sosnowych belek. Było w nim dwoje drzwi. Wisiały nad
nimi Ŝarówki. Na jednych drzwiach widniał napis „Kancelaria", na drugich „Szatnia".
Panienka wskazała na te drugie i powiedziała:
·
PrzecieŜ nie mam płaszcza, panienko.
— W takim razie, jeŜeli pan nie chce skorzystać z szatni — w głosie panienki był cień
zdziwienia — proszę wejść do kancelarii. Zaraz powiem pani Lundin, Ŝe pan przyszedł.
Wszedł do pustej kancelarii, która nie wyglądała jak kancelaria, i rozglądając się
ciekawie po kątach zasiadł wygodnie w fotelu ustawionym naprzeciwko biurka. Potem
otworzyły się drzwi i weszła pani Lundin. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i
powiedziała:
— Bardzo przyjemnie mi poznać przedstawiciela naszej wspaniałej policji. Nazywam
się Gullbritt Lundin i jestem sekretarzem generalnym „Słonecznego Klubu". Witam pana w
naszych skromnych progach.
Pani Lundin była zupełnie goła i Barlsson w jednym momencie olśnienia zrozumiał, co
oznaczał chichot dziewcząt zaczepionych na szosie, zaciekawione spojrzenia gości w
kafejce, dwuznaczny uśmieszek barmana udzielającego informacji, zaproszenie do szatni,
jakie go spotkało na wstępie pobytu na terenie klubu, i uporczywe przestrogi szefa dotyczące
Tu jest szatnia, proszę pana. Barlsson wzruszył
ramionami.
·
 
dyskrecji. „Słoneczny Klub" był po prostu ekskluzywnym klubem nudystów.
— Bardzo się cieszę — mówiła pani Lundin — Ŝe policja jest, jak pan zapewnia,
dyskretna. Bardzo się z tego cieszę...
Głos pani Lundin przywrócił Barlssona do rzeczywistości. Pani Lundin nie była jednak
widać w pełni przekonana o dyskrecji policji, gdyŜ z uporem znowu powróciła do
poprzedniego tematu:
— Chciałabym, Ŝeby mnie pan dobrze zrozumiał. Członkami naszego klubu są osoby
zazwyczaj bardzo wysoko postawione. Oczywiście wszyscy są od dawna naturystami, ale nie
korzystają z obozowisk „Szwedzkiego Stowarzyszenia Naturystów". Po prostu nie chcą
dawać Ŝeru brukowej prasie, która obraźliwie przezywa naturystów nudystami i poluje na
dwuznaczne sytuacje. Osoby wysoko postawione wolą odŜałować kilkaset koron i wstąpić do
„Słonecznego Klubu". Członkami klubu, proszę pana, są wybitni artyści, trzech posłów do
parlamentu, kilka osób z dworu, finansiści, przemysłowcy... Oczywiście większość naleŜy do
klubu wraz z rodzinami. PrzyjeŜdŜają tu na weekendy, wpadają w czasie urlopów, niektórzy
spędzają tu całe lato, inni goszczą od czasu do czasu w ciągu kilku godzin...
· śeby pobiegać sobie goło — powiedział Barlsson i zrozumiawszy, Ŝe palnął
potworną gafę, poczerwieniał na twarzy aŜ po same koniuszki uszu.
·
AleŜ tak, proszę pana — roześmiała się serdecznie pani Lundin — właśnie po to.
Pan sobie nawet nie wyobraŜa, jakie ogromne walory rekreacyjne i moralne kryją się w
naturyzmie. Naturyzm daje katharsis, oczyszcza ze wszystkich brudnych naleciałości cywi-
lizacji dwudziestego wieku, ze wszystkich pęt stworzonych w ciągu tysiącleci przez
fałszywie pojętą kulturę. Daje człowiekowi prawdziwe wyzwolenie, pozwala na
nieskrępowany kontakt z naturą i środowiskiem naturalnym, wpływa decydująco na rozwój
fizyczny jednostki ludzkiej i uwalnia ją od kompleksów i zahamowań... — głos pani Lundin
stał się nagle pełen patosu i natchnienia. Tak przemawiają natchnione prorokinie. Pani
Gullbritt Lundin naleŜała do ich rodu.
·
Proszę pani — powiedział nieśmiało Barlsson, zbierając całą odwagę — proszę
pani, ja doskonale wszystko to rozumiem, ale pani wybaczy, po prostu nie jestem jeszcze
przyzwyczajony. Wyznam pani, Ŝe czuję się nieco skrępowany. Czy... czy nie zechciałaby
pani, o ile oczywiście nie zrobi to pani wielkiej róŜnicy, narzucić na siebie czegokolwiek?...
Pani Lundin roześmiała się znowu.
— AleŜ oczywiście, młody człowieku! Doskonale pana rozumiem. To jest zupełnie
naturalna reakcja człowieka jeszcze nie wyzwolone go od rozpowszechnianych przesądów.
Niestety, nie będę mogła jednak spełnić pana prośby. Po prostu nie ma tu w kancelarii nicze-
go z ubrania. A chyba nie chciałby pan, Ŝebym okryła się tą storą — wskazała na okno —
albo tym okropnym drapiącym kocem z leŜanki — roześmiała się znowu.
Barlsson pomyślał, Ŝe nie miałby jednak nic przeciwko temu, uśmiechnął się jednak
blado i zapewnił panią Lundin:
·
Oczywiście, proszę pani. Niech się pani tym nie przejmuje. JuŜ się jakoś zaczynam
przyzwyczajać...
· O, proszę pana, bardzo łatwo się przyzwyczaić — Ŝarliwie zapewniała pani Lundin.
— Nie wyobraŜa pan sobie, jak w gruncie rzeczy słabe są naloty wszystkich tabu
stworzonych przez cywilizację. Wystarczy po prostu się rozebrać, a łańcuchy pryskają jak
wątłe nitki...
— Proszę pani — przerwał jej pospiesznie Barlsson, przeraŜony, Ŝe gorliwa apostołka
zechce go zachęcać do natychmiastowego stripteasu — mój szef wspomniał, wysyłając mnie
tutaj, Ŝe w „Słonecznym Klubie" zdarzył się jakiś wypadek z bronią... Gdyby więc pani
zechciała zaznajomić mnie ze szczegółami...
Pani Lundin przywrócona nagle do rzeczywistości spojrzała na Barlssona z wyraźnym
niesmakiem. Skrzywiła wąskie wargi i rzekła zimno:
— Niestety. Rzeczywiście zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Pani Bettan Mattsman
została postrzelona. Oczywiście — dodała pospiesznie — nic jej nie grozi. Doktor Torgso
zaręcza, Ŝe za kilka dni będzie mogła juŜ chodzić. Na razie biedaczka została
unieruchomiona w łóŜku. Nalegałam, Ŝeby ją zabrać do szpitala, ale ona bardzo protestowała
i doktor Torgso przystał w końcu, aby u nas została...
 
W jakich okolicznościach zdarzył się ten wypadek? Czy pistolet naleŜał do pani
Mattsman?
·
Nie, proszę pana — odpowiedziała pani Lundin z bolesnym skrzywieniem warg —
niestety, to nie był jej pistolet. Ona go nawet nie miała w ręku. To pistolet pana Pellinga. To
znaczy, chyba jego pistolet... W kaŜdym razie on go trzymał w ręku...
·
·
Wtedy gdy padł strzał?
·
A co on właściwie robił z tym pistoletem? Bawił się nim? Czyścił go?
AleŜ nie! — twarz pani Lundin wyraŜała teraz najwyŜszy niesmak. — Niestety,
proszę pana, pan Pelling po prostu wystrzelił do pani Mattsman. Wycelował, a potem
wystrzelił...
·
Dziwny rodzaj Ŝartów —i zauwaŜył półgębkiem Barlsson — często takie Ŝarty
kończą się tragicznie...
· Pan Pelling wcale nie Ŝartował, proszę pana. Był okropnie zdenerwowany. Najpierw
wykrzykiwał, Ŝe ją zabije, a potem wystrzelił...
· Ach, to tak było! — Barlsson wydawał się ucieszony. — Więc to było usiłowanie
zabójstwa! A gdzie obecnie przebywa pan Pelling? MoŜna go zobaczyć?
·
Nie moŜna. Śpi teraz. Doktor Torgso mówił, Ŝe pan Pelling powinien porządnie się
wyspać. Był tak okropnie zdenerwowany tym, co zrobił, Ŝe aŜ Ŝal było na niego patrzyć.
Doktor Torgso, gdy tylko opatrzył panią Mattsman, zaraz zrobił mu jakiś zastrzyk i połoŜył
go spać. Czuwa przy nim Barbro. Panna Barbro Hanson jest wykwalifikowaną pielęgniarką.
Oprócz lekarza mamy oczywiście w „Słonecznym Klubie" i pielęgniarkę. Czasami zdarzają
się jakieś oparzenia słoneczne albo drobne skaleczenia i wtedy panna Barbro jest zawsze na
miejscu. Doktor Torgso ma takŜe praktykę w Ystad i przebywa u nas tylko kilka godzin
dziennie...
Barlsson nie był specjalnie zainteresowany organizacją słuŜby zdrowia w „Słonecznym
Klubie", przerwał więc delikatnie:
·
Nie bardzo rozumiem sytuację, pani Mattsman jest ranna, a pielęgniarka czuwa przy
panu Pellingu, który jest tylko zdenerwowany...
·
AleŜ proszę pana! — oburzyła się pani Lundin. — PrzecieŜ nie zostawiliśmy pani
Mattsman bez opieki! LeŜy w izolatce i czuwa przy niej doktor Torgso. Pan Mattsman takŜe
chciał czuwać przy Ŝonie, ale doktor Torgso stanowczo nie pozwolił i pan Mattsman musiał
pójść spać do ich domku. A jaką miał przy tym minę! Nie jest przyzwyczajony słuchać
niczyich poleceń. Pan oczywiście wie, kim jest pan Mattsman?
Z miny forste kriminalassistenta wyczytać było łatwo, Ŝe nie ma pojęcia, więc
pospieszyła z wyjaśnieniami:
— Słyszał pan chyba o domu bankowym „Mattsman i syn"? OtóŜ pan Egil Mattsman
jest właśnie tym synem!
Teraz Barlsson zrozumiał, o kogo chodzi, i zrobiło mu się dziwnie niewyraźnie.
Pomyślał, Ŝe polismastare Ljung miał rację zalecając najwyŜszą ostroŜność i delikatność w,
postępowaniu. Grunt był rzeczywiście niepewny. Pan Mattsman junior był jednym z naj-
bogatszych ludzi w Szwecji i wpływy jego, nawet w kraju rządzonym przez
socjaldemokratów, były ogromne.
Zapomniał zupełnie o zaŜenowaniu i czując narastające wewnętrzne napięcie powiedział:
— Nie wszystko rozumiem, proszę pani. Kim jest pan Pelling i dlaczego chciał zabić panią
Mattsman? Czy nie mogłaby mi pani tego wyjaśnić?
·
Pan Pelling jest artystą. Malarzem. Mnie osobiście nie bardzo podobają się jego
obrazy. Nie bardzo mogę zrozumieć, co niektórzy widzą w brudnych plamach farby na jego
płótnach. Ale to oczywiście rzecz gustu. A chciał ją zastrzelić po prostu z miłości. Bardzo ją
kochał...
·
Znam, proszę pani, inne sposoby wyraŜania uczuć niŜ strzał z pistoletu...
Ja teŜ, proszę pana — pani Lundin wzruszyła nagimi ramionami i gest ten przywiódł
Barlssonowi na myśl zapamiętany w zoo ruch, jakim sępy unoszą swoje skrzydła. —
W Barlssonie obudził się drzemiący dotąd policjant. Zapominając na chwilę o
niecodziennym otoczeniu i o braku odzienia pani Lundin, zapytał z zainteresowaniem:
·
Tak, proszę pana.
·
·
 
Niestety, pan Pelling nie jest człowiekiem zrównowaŜonym psychicznie. Jest taki nienowo-
czesny i romantyczny! Ma chyba mnóstwo kompleksów. Oczywiście byłoby jeszcze gorzej,
gdyby nie był naturystą. Naturyzm, aktywnie uprawiany naturyzm, potrafi sprawiać cuda.
Sądzę, Ŝe gdyby Pelling nie był naturystą, jego kompleksy zawładnęłyby nim zupełnie i wy-
lądowałby w jakimś psychiatrycznym szpitalu... Sądzę...
Barłsson nie miał jednak ochoty słuchać wywodów pani Lundin na temat walorów
naturyzmu. Przerwał więc pytaniem:
·
Czy pani Mattsman wiedziała o uczuciach pana Pellinga?
AleŜ oczywiście! PrzecieŜ była jego narzeczoną! Mieszkali razem przez dwa lata.
Dopiero później wyszła za mąŜ za pana Mattsmana. Ściślej, wyszła za niego przed
miesiącem.
·
I pan Pelling nie mógł się z tym pogodzić?
Właśnie! — w głosie pani Lundin znać było niesmak. — Zachowywał się zupełnie
jak człowiek niecywilizowany. PrzecieŜ, proszę pana, takie rzeczy są na porządku dziennym.
Ci artyści to takie w gruncie rzeczy prymitywne istoty. Rządzą się instynktami...
Barłsson zauwaŜył natychmiast sprzeczność w rozumowaniu pani Lundin, która
narzekając na pęta cywilizacji potrafiła jednocześnie zarzucać komuś brak takowych, ale nie
miał zamiaru zdradzać się ze swym spostrzeŜeniem. Zapytał tylko:
— Czy nie mogłaby mi pani opowiedzieć moŜliwie dokładnie, jak doszło do tego, hm,
nieszczęśliwego wypadku? Chodziłoby mi nie tylko o wydarzenia dnia dzisiejszego, ale
takŜe o tło tego wszystkiego...
·
Oczywiście, proszą pana. Na nasze nieszczęście pan Pelling jest zapalonym
naturystą, oczywiście — poprawiła się szybko — nieszczęście nie polega na tym, Ŝe pan
Pelling jest naturystą, ale na tym, Ŝe wybrał nasz „Słoneczny Klub". Nie bardzo pasował tu
do towarzystwa. Bywał krzykliwy i natrętny. Za to jego narzeczona, panna Bettan Torgso,
dzisiejsza pani Mattsman, była panienką bardzo miłą. Wszyscy ją tu bardzo lubili.
Oczywiście nie miała pieniędzy na wpisowe ani na składki, bo u nas, proszę pana, składki i
wpisowe są bardzo wysokie, ale była pełnoprawnym członkiem klubu. Przyjęliśmy ją
dlatego, Ŝe jest bratanicą naszego klubowego lekarza doktora Torgso...
·
Czy jej narzeczony, pan Pelling, nie mógł za nią płacić składek?
AleŜ, proszę pana! Pan Pelling? Pan Pelling sam nieraz zalegał ze składkami. Jego
obrazy — tu w tonie jej zabrzmiała satysfakcja — nie cieszyły się zbyt wielkim popytem.
Zresztą wcale się temu nie dziwię. Gdyby pan sam zobaczył te wszystkie paskudne, brudne
plamy...
·
I pan Pelling wraz z narzeczoną przebywali tu często?
· Bardzo często. Jako narzeczeni zajmowali zawsze wspólny domek. Bettan miała
cudowny wpływ na Pellinga. W jej towarzystwie stawał się duŜo spokojniejszy i bardziej
znośny. Zamiast sadzić się na niemądre dowcipy, wodził za nią wzrokiem jak pies za swoim
panem... Ona zresztą teŜ była zakochana. To się widzi, proszę pana...
·
I potem zjawił się pan Mattsman...
Tak, proszę pana. Potem zjawił się pan Mattsman. To było dwa miesiące temu, w
końcu maja. Właśnie otworzyliśmy letni sezon w naszym klubie. Wśród pierwszych gości
byli Pelling z Bettan i pan Mattsman. Pan Mattsman był zupełnie nowym gościem. Przedtem
uprawiał naturyzm w „Klubie Helleńskim". I juŜ po paru dniach Bettan zakochała się w panu
Mattsmanie. Nie dziwię się jej zresztą. Musiała mieć juŜ zupełnie dość swojego
prymitywnego dzikusa, a pan Mattsman jest człowiekiem bardzo kulturalnym i miłym...
·
Nie mówiąc juŜ o tym — dorzucił uśmiechając się Barlsson — Ŝe jest posiadaczem
wielu milionów koron, podczas gdy pan Pelling miewał pewne trudności z uiszczaniem
składek.
· Nie traktowałabym tego na tej płaszczyźnie — ostro zaprotestowała pani Lundin.
— Bettan nie naleŜy do kategorii łowczyń. bogatych męŜów. Ona po prostu pokochała pana
Mattsmana. To była miłość od pierwszego wejrzenia, prawdziwe uczucie. Panna Bettan
poszła za głosem serca...
·
A jak to przyjął pan Pelling?
·
Bardzo niedobrze. Jak smarkacz. Nie potrafił zachować się godnie. Po prostu nie
·
·
·
·
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin