Morgan Sarah - Droga na szczyt.pdf

(404 KB) Pobierz
235145870 UNPDF
Sarah Morgan
Droga na szczyt
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Katmandu, Nepal, 1300 metrów n. p. m.
Myślała, że umrze.
Lot z Katmandu do maleńkiej wioski Lukla u podnóży
Himalajów trwał zaledwie czterdzieści minut, lecz były to
najbardziej przerażające chwile życia Juliet. Z radością wybrałaby
każdy inny środek lokomocji.
Zacisnęła powieki i próbowała wyobrazić sobie cokolwiek, co
nie byłoby chmurą, zboczem góry lub przerażająco bliską ziemią
widniejącą pod skrzydłami samolotu.
– Pani doktor... – Siedzący obok brodaty mężczyzna pochylił
się w jej kierunku. – Wyglądasz nie najlepiej. Dobrze się czujesz?
– Poczuję się dobrze, kiedy wylądujemy.
– Aż tak źle? Podobno jesteś nieustraszona. Juliet nie otwierała
oczu.
– Odwagę zostawiłam w Katmandu. Jeśli chcesz po nią wrócić,
Neil, to proszę, ale ja więcej do samolotu nie wsiądę.
Dwusilnikowa cessna zabiera na pokład tylko szesnastu
pasażerów. Stosowna zapłata zapewniła miejsca wszystkim
uczestnikom wyprawy, mimo że na lotnisku w Katmandu o prawo
wejścia do samolotu walczył tłum. Zamiast cieszyć się, Juliet z
niechęcią zajęła swoje miejsce.
Pomyślała, że gdyby wyruszyła miesiąc wcześniej, mogłaby
spokojnie przejść piechotą całą trasę.
– Niedługo lądujemy. – Neil starał się ją uspokoić.
– To dla mnie słabe pocieszenie. – Niechętnie otworzyła jedno
oko. – Oboje wiemy co nieco o lądowisku w Lukli.
Lubiła Neila Kennedy’ego. Po wspólnych wyprawach w Alpy i
Himalaje wiedziała, że jest doświadczonym wspinaczem.
Opanowany, zrównoważony i zdolny załagodzić każdą sytuację,
słowem idealny członek każdej ekspedycji.
235145870.001.png
– Więc nareszcie wybudowali pas startowy? – Neil udawał
zdziwienie. – To wiadomość dnia.
– To miało być zabawne?
– Cóż, pas startowy to przesadne określenie tego kawałka ubitej
ziemi, zakończonego skałą.
– Dzięki, że przypomniałeś mi szczegóły.
– Byłaś tu w zeszłym roku. Wiesz, jak to wygląda.
– Właśnie dlatego nie otwieram oczu. A jak tam nasi
wspinacze? Nikt nie zwrócił śniadania?
Cztery osoby zdecydowały się iść z nią do Bazy Głównej u stóp
Everestu. Wiedziała, że nie mają najmniejszego doświadczenia we
wspinaczce wysokogórskiej.
– Obaj faceci mocno nadrabiają miną, dziewczyna jest blada,
ale druga z ciekawością ogląda krajobraz. Na pewno nie zdaje
sobie sprawy, w jakim stanie jest lądowisko. Dziesięć minut przed
lądowaniem będzie wyglądać jak ty. Na razie niczego nie
zwróciła.
W porządku. Nie ma zamiaru udzielać pierwszej pomocy. Za
chwilę sama będzie pacjentką.
– Jeszcze nie miałam okazji ich poznać. Myślisz, że zdołają
przejść całą drogę?
– Do Bazy Głównej Mount Everestu? – Neil odchylił się na
oparcie fotela. – Kto wie? Zawsze powtarzasz, że z wysokością
nie ma żartów. Mają dobry ekwipunek i wiele entuzjazmu.
Sowicie opłacili przywilej wspinaczki pod opieką pani doktor
Juliet Adams, specjalistki od medycyny wysokogórskiej. Wierzą,
że potrafisz wszystko. Jeśli coś się wydarzy, wystarczy jedno
machnięcie twoim czarodziejskim stetoskopem.
Juliet nie otworzyła oczu i nie zareagowała na kpiący ton Neila.
W chwili obecnej nie czuła się ekspertem, pragnęła tylko
opanować zbuntowany żołądek.
– Mam nadzieję, że są zadowoleni. Na razie.
– Pewnie zastanawiają się, jak to możliwe, aby kobieta, która
nie jest w stanie otworzyć oczu w samolocie, dotarła w ubiegłym
roku do połowy Everestu.
235145870.002.png
– Ale nie na sam szczyt, Neil. Musiałam zawrócić z obozu
trzeciego.
Juliet ponownie poczuła rozżalenie. Do powrotu zmusiła ją zła
pogoda i konieczność przetransportowania chorego z odmą płuc
do Bazy. Rozczarowanie i złość nadal czaiły się w jej sercu. Czy
tym razem zdobędzie szczyt?
– Na ziemi czuję się pewnie. Latanie przeraża mnie, bo jest
wbrew naturze.
– Wspinaczka na Everest też nie jest rzeczą zupełnie naturalną
– stwierdził Neil i wyjrzał przez okno.
– Wciąż nie mogę pojąć, co taka grzeczna panienka robi w tym
miejscu. Powinnaś siedzieć w domu i pilnować męża i dzieci.
– Czy to oświadczyny?
– Gdybym wiedział, że mam szansę, nie wahałbym się ani
chwili. – Neil spojrzał na nią kpiąco. – Ale moja córka, która jest
mniej więcej w twoim wieku, umarłaby ze wstydu, a moja żona
też nie byłaby specjalnie zadowolona.
Juliet pocałowała go w policzek.
– Wiedząc, że przynajmniej sześć miesięcy w roku spędzasz w
górach, nigdy bym za ciebie nie wyszła, ale uważam, że na
wyprawach jesteś niezastąpiony. Tym razem zdobędziemy szczyt.
Everest.
Najwyższa góra świata.
Jej marzenie.
– Powiedz mi... – Neil spojrzał na nią z zaciekawieniem. –
Dlaczego takie chucherko chce zdobywać Everest?
Juliet poczuła niemiły ucisk w sercu. Miała osobiste powody,
których wolała nie wyjawiać.
– Mówisz, jakbyś był dziennikarzem – rzuciła lekko, a Neil
usadowił się wygodniej w fotelu.
– A co im odpowiadasz? Juliet wzruszyła ramionami.
– To zależy od nastroju. Jeśli mam zły dzień, rzucam coś w
stylu: „Pilnuj swego nosa”. Czasami mówię, że chcę podnieść
swoją wiarygodność w oczach setek lekarzy, których szkolę w
medycynie wysokogórskiej. Ciężko jest zaimponować
235145870.003.png
audytorium, jeśli ci brakuje osobistych doświadczeń. Czasami
odpowiadam, że chcę się sprawdzić.
– Sprawdzić się w niezłej kategorii. Wiesz, ile było
śmiertelnych wypadków podczas prób zdobycia Everestu?
Oczywiście, że wie.
– Dziewięć procent nie wraca – powiedziała sucho.
– Nie wiem tylko, po co ten wykład, skoro sam też próbujesz.
Ja przynajmniej nie mam rodziny.
I nie ma zamiaru zostać żoną.
– To dlatego jesteś sama? Nigdy nie mówisz o sprawach
sercowych? – Neil nie ukrywał zainteresowania.
– Nie chcesz się wiązać, bo masz niebezpieczną pracę? Nawet
wizja cudownej białej sukni i tony zbędnych prezentów ślubnych
nie jest w stanie przekonać cię do małżeństwa?
– Teraz mówisz jak typowy dziennikarz – odparła Juliet,
szukając w torebce cukierków do ssania. – Odpowiedź brzmi:
pilnuj swego nosa.
– W porządku. Jedno jest pewne: cieszę się, że uczestniczysz w
tej wyprawie. Przynajmniej wiem, kto będzie ocierał mi mokre
czoło, kiedy padnę zgładzony wysokością. Kto wie, może nawet
załapię się na sztuczne oddychanie metodą usta-usta.
– Na pewno. A przecież ja też mogę zachorować. Lekarze nie
są uodpornieni na zmianę wysokości.
Juliet niepotrzebnie zaryzykowała spojrzenie za okno. Żołądek
natychmiast dał o sobie znać.
– Podchodzimy do lądowania. Mam nadzieję, że jesteśmy tu,
aby zdobyć szczyt, a nie rozbić się o skały.
Za wszelką cenę chciała zapomnieć, jak ostre będzie podejście
do lądowania.
– Kilka poważnych zespołów szykuje się do ataku trasą przez
ścianę południowowschodnią – ciągnął Neil, wyliczając na
palcach. – Niewielki, ale doświadczony zespół hiszpański, niezła
ekipa z Nowej Zelandii, z kolei Amerykanie filmują atak na
szczyt.
Juliet dostrzegła kątem oka początek pasa startowego
235145870.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin